Agnieszka Trzeszkowska-Bereza: Żaden wydawca nie potrafi przewidzieć, który tytuł odniesie sukces

W ciągu zaledwie dwóch lat od powstania Wydawnictwo Mięta stało się rozpoznawalnym graczem na rynku książki. O wyzwaniach, konsekwencji, intuicji i boksowaniu się z trudnościami mówi współwłaścicielka firmy.

Publikacja: 27.05.2024 11:08

Agnieszka Trzeszkowska-Bereza: Trzeba być zdecydowanym w tym, co się robi, nie porzucać projektów w

Agnieszka Trzeszkowska-Bereza: Trzeba być zdecydowanym w tym, co się robi, nie porzucać projektów w połowie, tylko doprowadzać je do końca.

Foto: Wojtek Biały

25 lat pracowała pani na rynku medialnym i wydawniczym. Łatwo było wyjść z korporacji? Nie chciała już pani szukać pracy w kolejnym dużym wydawnictwie?

Agnieszka Trzeszkowska-Bereza: Współpracowałam z różnymi wydawnictwami książkowymi i mogę powiedzieć, że nie jest to wielki rynek. Po dziewięciu latach pracy w Grupie Wydawniczej Foksal, która zrzesza kilka marek, takich jak W.A.B., Wilga czy Uroboros i jest jednym z największych wydawców w Polsce, miałam komfortową sytuację. Byłam na etacie, miałam w dorobku kilkaset wydanych książek, część z sukcesami i statusem bestsellera, wielu wypromowanych autorów, często od debiutów. Nie mogłam narzekać, bardzo dużo się też nauczyłam. Zarząd, z którym dobrze mi się współpracowało, miał sporą dozę zaufania do moich propozycji. Jako redaktor inicjujący byłam odpowiedzialna za cały projekt. Ale w pewnym momencie dostrzegłam wyraźne ograniczenia; nie miałam narzędzi do realizacji mojej wizji. Przekonywałam, że projekt jest dobry, że warto zainwestować w promocję czy podwyższyć nakład, ale decyzje zapadały gdzie indziej. Zresztą w korporacjach decyzje nie są podejmowane szybko.

Wiem. Korporacyjne młyny mielą powoli.

Tak, i czasami załatwienie jednej prostej sprawy trwa długo, a rynek wymaga szybkich reakcji. Czasami już na etapie zapowiedzi danego tytułu widzimy, że zamówienia od dystrybutorów są wyższe niż zaplanowany nakład książki. Wtedy trzeba błyskawicznie zareagować i zwiększyć nakład, żeby nie zabrakło książek dla dystrybutorów.

Co panią najbardziej zaskoczyło po przejściu z pracy w korporacji do prowadzenia własnego biznesu?

Najbardziej zaskakujące było to, że nic z tego, przed czym mnie ostrzegano, się nie sprawdziło. Mówiono, że jako wydawnictwo będę za mała i nikt nie będzie chciał ze mną rozmawiać. Wróżono, że będę miała problemy ze znalezieniem autorów do współpracy. Ostrzegano, że nie znajdę dystrybutorów, że będzie mi trudno wejść na różne platformy dystrybucyjne, zarówno digitalowe, jak i tradycyjne. Nic z tego się nie sprawdziło. W ciągu pierwszego tygodnia od ogłoszenia powstania Mięty dostałyśmy ponad 400 pełnych propozycji wydawniczych. Zgłosili się do nas autorzy, także ci znani, z dużym dorobkiem, niektórzy mieli na koncie ponad 20 wydanych książek. Odezwali się również dystrybutorzy i wszyscy chcieli ze mną rozmawiać. Właściwie wszyscy zaakceptowali moją autorską wizję prowadzenia tego książkowego biznesu.

Które lekcje z doświadczenia w branży medialnej i wydawniczej pani pomogły?

Przede wszystkim konsekwencja. Trzeba być zdecydowanym w tym, co się robi, nie porzucać projektów w połowie, tylko doprowadzać je do końca. W korporacji czasami zbyt szybko rezygnowano z projektów. Było takie określenie – WWW, czyli współczynnik wiary wydawniczej – kiedy prezentowałam tytuł przed zarządem, był entuzjastycznie przyjmowany, ale w miarę zbliżania się daty premiery ten zapał słabł. W efekcie gotowa książka i działania wokół niej w niczym nie przypominały tego, co było ustalane na początku.

Druga ważna lekcja to transparentność, zwłaszcza wobec autorów. Chodzi o uczciwość i zaangażowanie w proces decyzyjny. W korporacjach autorzy często nie mają nic do powiedzenia, ustalenia są im przekazywane. Mnie zależy na tym, żeby autorzy byli świadomi pewnych decyzji, także mieli w nich udział, na przykład przy wyborze lektora do nagrania audiobooka czy w działaniach promocyjnych.

Trzecia lekcja to pamiętanie o podstawowej zasadzie, jaką rządzi się ten rynek – nieustannej zmianie. Praca w kilku firmach i na różnych stanowiskach nauczyła mnie, że trzeba być elastycznym i gotowym na zmiany.

Otóż to, rynek się nieustannie zmienia, trzeba na to reagować. Jakie największe zmiany zauważyła pani na rynku wydawniczym w ciągu ostatnich dwóch lat, odkąd prowadzi pani własne wydawnictwo?

Zaczynałyśmy w bardzo trudnym momencie – nasza pierwsza książka została wydrukowana w maju 2022 roku, zaledwie trzy miesiące po wybuchu wojny w Ukrainie. Zostały zerwane łańcuchy dostaw, brakowało papieru, kartonów, pojawiły się problemy z książką drukowaną. To się zmieniło o tyle, że teraz nie ma problemu z dostępnością surowców, ale pojawiły się inne wyzwania. Obecnie spada sprzedaż książki drukowanej, natomiast rośnie rynek digitalowy – coraz więcej osób słucha audiobooków i czyta e-booki. To podstawowa zmiana – ten wystrzał segmentu cyfrowego, który obserwujemy od początku pandemii. Ludzie bali się wtedy kupować książki drukowane.

Czytaj więcej

Klub książki prowadzony przez Reese Witherspoon windą do sukcesu dla pisarek

Pojawiły się legendy, że wirus mógł się znajdować na papierze.

Faktycznie, większość książek, które miały wtedy premierę, utknęła w księgarniach na długie tygodnie, aż do ponownego otwarcia punktów sprzedaży. Natomiast ów wybuch digitalu i zmiana przyzwyczajeń czytelniczych – to z nami zostało. Okazało się jednak, że książki w wersji cyfrowej nie kanibalizują sprzedaży egzemplarzy papierowych, a my potrafimy dobrze zaplanować przychody z obu formatów. Możemy teraz skutecznie zarządzać sprzedażą – na przykład uruchamiamy przedsprzedaż książek i publikujemy je wcześniej na platformach takich jak Legimi. To nie tylko napędza zainteresowanie książką drukowaną, ale też pozwala na wielokrotną sprzedaż tego samego tytułu tej samej osobie. Ktoś najpierw słucha książki, potem kupuje wersję papierową na naszym stoisku na targach, a na wszelki wypadek, z myślą o wyjeździe na wakacje, nabywa jeszcze e-booka na czytnik. Kolejną zmianą jest to, że młodzi ludzie, którzy teraz zaczynają czytać, preferują format cyfrowy.

Czego pani wydawnictwo nigdy nie zrobi, a co może jest standardową praktyką w innych wydawnictwach?

Myślę, że nigdy nie przestanę rozmawiać z autorami. Standardową praktyką w wydawnictwach jest to, że gdy coś nie wychodzi, unika się konfrontacji. Ja natomiast wierzę w rozmowę, nawet gdy pojawiają się problemy. Lepiej jest przeanalizować sytuację razem z autorem, zrobić case study, zobaczyć, co nam wyszło, a co nie i dlaczego, aby nie popełniać tych samych błędów w przyszłości. Takie rozmowy, czasami trudne, są niezbędne. Przez ostatnie dwa lata odbyłam kilkanaście takich poważnych rozmów, gdzie oczekiwania autora zderzały się z rzeczywistością. Nie obiecuję nikomu złotych gór ani „efektu wow”. Zależy mi na tym, żeby książki sprzedawały się przez cały okres trwania licencji, dlatego dbamy o to, aby cały czas były dostępne na rynku.

Drugą rzeczą, której nie zrobię, jest sztuczne przetrzymywanie umów blokujących autorów. Jeśli książka się wyprzeda, licencja nadal trwa, ale autor będzie chciał pójść z nią gdzie indziej, zwrócę mu prawa. Natomiast powszechną praktyką jest to, że książka, której nakład się skończył i nie jest dodrukowywana, przestaje być dostępna, ale wydawca nie chce zwrócić autorowi praw.

18 maja Wydawnictwo Mięta obchodziło urodziny. Co uważa pani za największy sekret sukcesu? To, że w ciągu dwóch lat wyszło aż 65 książek, czy coś innego?

Myślę, że największym sekretem naszego sukcesu jest to, że czytelnicy uwierzyli w to, że można się komunikować w taki sposób, jak my to robimy. Ktoś napisał pod naszym postem urodzinowym, że jesteśmy wydawnictwem, które jest najbliżej czytelnika. Rzeczywiście, do nas można podejść na targach, porozmawiać z nami; przyjmujemy wszystkie uwagi, nawet te krytyczne. Myślę, że właśnie na tym polega nasz sekret – robimy to, co zapowiadamy, i jesteśmy w tym konsekwentne.

Co dzisiaj oznacza prowadzenie małego wydawnictwa? Czy nadal można tak określić wasze wydawnictwo?

No właśnie nie! Jako spółka z ograniczoną odpowiedzialnością musimy ujawniać przychody i obroty. Śmieję się, że po opublikowaniu naszego sprawozdania rocznego nie będę mogła przystąpić do żadnej organizacji branżowej w charakterze niszowego wydawcy. W ciągu dwóch lat rozwinęliśmy wydawnictwo do tego stopnia, że przestaliśmy być małym wydawcą. Nie chodzi tylko o liczbę opublikowanych książek, ale też o zwiększanie zatrudnienia. I teraz trudno będzie nam się zatrzymać w tym rozwoju.

Czy wydawnictwa powinny się specjalizować w określonym rodzaju literatury? Czy to przynosi sukces? Jaką strategię przyjęło Wydawnictwo Mięta?

Uważamy, że wydawnictwo powinno mieć wyraźnie określony profil. My zdecydowaliśmy się być wydawnictwem rozrywkowym, ponieważ wierzymy, że czytanie książek to forma rozrywki. Chcemy dostarczać tę rozrywkę każdemu odbiorcy — od najmłodszego czytelnika, który samodzielnie czyta, czyli od 7-8 roku życia, przez książki dla młodzieży, aż po literaturę dla dorosłych.

Jeśli chodzi o drogi rozwoju, to na razie skupiamy się na rozszerzaniu dystrybucji, zwłaszcza bezpośredniej. Celem jest to, aby nasze książki były dostępne wszędzie, gdzie to możliwe. Nadal zamierzamy realizować swój profil wydawniczy, a naturalnym krokiem w rozszerzaniu oferty będzie z czasem zakup licencji zagranicznych.

Jest takie jedno działanie, które przyczyniło się do sukcesu wydawnictwa w ciągu tych zaledwie dwóch lat?

Inaczej odpowiem na to pytanie. Mam teorię, że każdy wydawca prędzej czy później trafi na swojego „Harry’ego Pottera”.

Trzeba go jeszcze umieć rozpoznać.

Nawet nie o to chodzi. Tylko o to, że czasem trzeba na taki tytuł trochę poczekać. Prędzej czy później każdy wydawca będzie miał taki strzał na swoim koncie. Niestety, krąży też dowcip, że żeby zostać milionerem w branży wydawniczej, trzeba zacząć jako miliarder. To dość trafnie obrazuje sytuację. My nie byłyśmy nastawione na to, żeby od razu wyjmować zyski z firmy. Myślimy długofalowo. Mamy plan budżetowy rozpisany na następne pięć lat, co pozwala nam spokojnie reagować na to, co się dzieje. Nie oznacza to, że po tych dwóch latach nie zarabiamy, ale inwestujemy zyski w rozwój firmy.

Inną sprawą jest to, że czasem nie wiemy, dlaczego jedna książka odnosi sukces, a inna nie. Przeprowadzałam ostatnio ze studentami na Uniwersytecie Warszawskim case study dwóch książek moich autorek, wydanych jedna po drugiej, z podobnym nakładem promocyjnym. Obie osiągnęły ten sam poziom sprzedaży, ale pierwszej zajęło to rok i trzy miesiące, a drugiej tylko dwa miesiące. Żaden wydawca nie potrafi przewidzieć, który tytuł odniesie sukces. To jest chyba najprzyjemniejsza strona tej branży – element hazardu i nieprzewidywalności.

Może w zawodzie wydawcy ważna jest intuicja i zaufanie do nieznanego?

Intuicja to kolejna rzecz, której nie da się kupić, przeanalizować ani nauczyć. Moja wspólniczka, Katarzyna Berenika Miszczuk, często mówi, że to niesamowite, jak czasami wybieramy tytuły. Ona wybiera jeden, ja bardzo podobny, publikujemy oba, mają taki sam start oraz podobne warunki. Statystycznie jednak na razie moje wybory częściej okazują się trafione.

Jeśli już wspomniała pani nazwisko swojej wspólniczki, to zapytam, jakie korzyści przynosi pani współpraca z osobą, która jest zarówno pisarką, jak i – co było dla mnie dość zaskakujące – pracuje jako lekarka rodzinna. Jak dzielicie panie obowiązki i role w wydawnictwie?

Kasia jest autorką i zawsze nią pozostanie. Wydała ponad 30 książek, więc jej dorobek jest naprawdę imponujący. Dodatkowo pracuje jako lekarka rodzinna. Prywatne życie dobrze mnie przygotowało do współpracy z lekarzem rodzinnym, ponieważ mój mąż również wykonuje ten zawód. Znam specyfikę tej pracy i rozumiem podejście Kasi. Największą wartością, jaką Kasia wnosi do naszego wydawnictwa, jest jej spojrzenie autorki na wewnętrzne kwestie wydawnicze. Kasia odnosi sukcesy w wydawaniu swoich książek, ale co ważniejsze, nie traci autorskiej perspektywy i wrażliwości. Potrafi postawić się w roli autora i przynosi nam cenne uwagi z punktu widzenia twórcy. To istotne, ponieważ dzięki temu lepiej rozumiemy potrzeby i oczekiwania innych autorów.

Jakie książki są dziś opłacalne, a jakie, mimo swojej wartości literackiej, są mniej dochodowe? Jak Wydawnictwo Mięta balansuje między tymi dwiema kwestiami?

Opłacalność książki zależy od wielu czynników i różni się w zależności od wydawcy. Duży wydawca ma wysoki próg opłacalności ze względu na wyższe koszty stałe, w tym zatrudnienie. My, jako mniejsze wydawnictwo, nie musimy sprzedać aż tylu egzemplarzy, aby książka zaczęła na siebie zarabiać.

Kolejną kwestią jest czas, w jakim oceniamy opłacalność danej książki. Duży wydawca często już po trzech miesiącach od premiery ocenia, czy książka była sukcesem. My staramy się dać tytułom więcej czasu. Nie mamy jeszcze książek, które uznalibyśmy za nieopłacalne i spisalibyśmy na straty. Przez cały okres licencyjny pracujemy nad promocją i staramy się ponownie odkrywać, przypominać te książki, które przy premierze miały mniej szczęścia.

Dwa lata temu włożyła pani rękawice bokserskie. Co panią do tego skłoniło i z czym najczęściej się pani boksuje?

Od dziewięciu lat trenuję dwa, trzy razy w tygodniu, głównie siłowo pod opieką trenera. Najchętniej ćwiczę ze sztangą i wyciskam ciężary, co bardzo przydaje się w pracy w wydawnictwie. Rozpakowanie, przenoszenie paczek i pakowanie palet z książkami to zadania wymagające siły, ponieważ książki są ciężkie. Jako że nie znoszę wykonywać monotonnych czynności, takich jak cardio, mój trener zasugerował boksowanie jako alternatywę. Zaczęłam więc trenować boks. To było zaskoczeniem dla wielu, którzy widząc mnie w rękawicach bokserskich, nie spodziewali się, że wiem, co z nimi zrobić. Ale ostatnio jeden z czytelników zobaczył moje zdjęcie i powiedział, że ja tych rękawic nie włożyłam po to, żeby je sobie włożyć, ale że widać, że boksuję.

Odpowiadając metaforycznie na pani pytanie: najczęściej boksuję się z ludźmi, którzy boją się podejmować decyzje. Wielu paraliżuje obawa przed odpowiedzialnością. Współpraca z Kasią, która jest lekarką, oraz z moim mężem, także lekarzem, nauczyła mnie, że decyzje trzeba podejmować odważnie. Nawet jeśli popełnię błąd, nikt od tego nie umrze. Staram się zaszczepić tę odwagę moim współpracownikom. Współpraca z dystrybutorami, ilustratorami czy redaktorami wymaga podejmowania decyzji. Marazm i unikanie odpowiedzialności są charakterystyczne dla dużych firm. A dla mnie to jest właśnie coś, z czym muszę się boksować najczęściej.

Jaki był najbardziej zwariowany pomysł, który zrealizowała pani w wydawnictwie?

Najbardziej zwariowanym pomysłem było wydanie książki bez tradycyjnej okładki. Nasza pierwsza książka „Nagle trup” została wypuszczona w formie szczotek korektorsko-redaktorskich, czyli próbnego wydruku. Zrobiłam zdjęcie takiej książki telefonem i wysłałam je do projektantki z prośbą o stworzenie okładki. Usłyszałam, że chyba zwariowałam, jeśli myślę, że zdjęcie z telefonu może posłużyć za podstawę okładki. Okazało się, że była to jedna z naszych bardziej rozpoznawalnych książek. Pokazała pracę w wydawnictwie od podszewki i wprowadziła czytelników za kulisy procesu wydawniczego.

Czytaj więcej

Remigiusz Mróz o tym, jakie kobiety go inspirują, żyją w jego wyobraźni i książkach

Co panią motywuje do działania każdego dnia?

Najbardziej motywuje mnie kontakt z czytelnikami, szczególnie podczas targów książki. Tam mamy możliwość bezpośredniego spotkania z naszymi odbiorcami. Obecność na stoisku i rozmowy z ludźmi, którzy dzielą się swoimi opiniami o naszych tytułach i mówią, że przeczytali je wszystkie, są wyjątkowe.

Druga rzecz to kontakt z młodymi czytelnikami, zwłaszcza podczas warsztatów. Prowadzę zajęcia na temat tworzenia książek zarówno w szkołach, jak i na targach. Spotkania z dziećmi, które samodzielnie czytają, oraz z młodymi ludźmi, którzy niedługo będą kupować książki za własne pieniądze, są dla mnie mocno motywujące. Dzieci i młodzież to przyszłość rynku książki.

Jaką jedną radę dałaby pani tym, którzy chcą otworzyć własne wydawnictwo?

Warto porozmawiać z kimś, kto już działa w tej branży, zanim podejmie się decyzję o otwarciu własnego biznesu. Trzeba przygotować się na długie boksowanie, ponieważ rynek wydawniczy ma wiele praktyk, które mogą być niezrozumiałe dla odbiorców. Czytelnicy często nie wiedzą, dlaczego książka w dużej sieci handlowej jest najtańsza w momencie premiery, a na stronie wydawcy droższa. Wyjaśnienie tych mechanizmów bywa trudne. Czytelnicy mają swoje przyzwyczajenia, które należy szanować. Dlatego warto pamiętać przy otwieraniu własnego wydawnictwa, że będzie to habilitacja z cierpliwości. Jeśli ktoś habilitował się z cierpliwości, to ma klucz do sukcesu w tej branży.

25 lat pracowała pani na rynku medialnym i wydawniczym. Łatwo było wyjść z korporacji? Nie chciała już pani szukać pracy w kolejnym dużym wydawnictwie?

Agnieszka Trzeszkowska-Bereza: Współpracowałam z różnymi wydawnictwami książkowymi i mogę powiedzieć, że nie jest to wielki rynek. Po dziewięciu latach pracy w Grupie Wydawniczej Foksal, która zrzesza kilka marek, takich jak W.A.B., Wilga czy Uroboros i jest jednym z największych wydawców w Polsce, miałam komfortową sytuację. Byłam na etacie, miałam w dorobku kilkaset wydanych książek, część z sukcesami i statusem bestsellera, wielu wypromowanych autorów, często od debiutów. Nie mogłam narzekać, bardzo dużo się też nauczyłam. Zarząd, z którym dobrze mi się współpracowało, miał sporą dozę zaufania do moich propozycji. Jako redaktor inicjujący byłam odpowiedzialna za cały projekt. Ale w pewnym momencie dostrzegłam wyraźne ograniczenia; nie miałam narzędzi do realizacji mojej wizji. Przekonywałam, że projekt jest dobry, że warto zainwestować w promocję czy podwyższyć nakład, ale decyzje zapadały gdzie indziej. Zresztą w korporacjach decyzje nie są podejmowane szybko.

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Biznes i prawo
Praca zdalna na różnych etapach kariery kobiet. Zbadano, kto zyskuje, a kto traci
Prawo
Niewidoma prawniczka Katarzyna Heba: To ja jestem ta przebojowa, która niczego się nie boi
Biznes i prawo
Nietypowe benefity dla pracowników szkodzą firmie. Jak działa zjawisko carewashing?
Biznes i prawo
Ekspertka o zasadach savoir vivre'u na spotkaniach online: Kamera powinna być włączona
Materiał Promocyjny
Mity i fakty – Samochody elektryczne nie są ekologiczne
Biznes i prawo
Polska adwokatka w Londynie: Przyjazd na Wyspy nie czyni mężczyzny dżentelmenem