Jakie lęki najczęściej towarzyszą nam w pracy?
Marzena Mawricz: My, kobiety, mamy jeden z największych problemów z tym, że zawsze musimy dawać radę. Po naszych przodkiniach, siłaczkach, niesiemy brzemię w codziennym siłowaniu się z życiem, chcemy być bohaterkami każdego dnia. To oznacza, że strasznie dużo na siebie bierzemy, wykonujemy całą masę zadań i staramy się je wykonywać perfekcyjnie. Mamy tak wyśrubowane wewnętrzne normy, że zaczynają być naszym największym kłopotem w rosnącym stresie. Wewnętrzny krytyk, który zrodził się nam w dzieciństwie, przejęty od naszych mało czułych rodziców, codziennie nas wyniszcza. Ten "gadacz" w głowie podnosi poprzeczkę, mówiąc: "musisz", "powinnaś", "jesteś winna". Wzbudza dużo niepokoju, ale i namawia do samobiczowania. Mamy dużą tendencję do tkwienia w poczuciu winy, które powoduje stres, a ponieważ nie umiemy go redukować, nasila on stany lękowe. Te z kolei są mocno połączone z ruminacjami, czyli nakręcającymi się, negatywnymi, straszącymi nas myślami. Nie umiemy być dla siebie czułymi. Umiemy wiele od siebie oczekiwać, żyjemy w normach patriarchalnych i przekonaniach, którymi się wzajemnie obarczamy: że musimy być silne, zaradne i wolno nam odpuszczać.
Nawet między sobą wymieniamy oceniające spojrzenia: „jak ona tak mogła?”, „jak ona się dzisiaj ubrała?”, „dlaczego ona nie pracuje?”. Często mamy takie zastrzeżenia wobec młodych kobiet, reprezentantek pokolenia Z. Pokolenie X, kobiet — siłaczek, które żyje, żeby pracować, nie rozumie, że ich młodsze koleżanki mogą nie chcieć tak żyć. „Dojeżdżamy się” w pracy przymusami i oczekiwaniami od siebie samych, ale nie tylko. Niejedna kobieta w moim gabinecie płacze przez inne kobiety. Wyrządzamy sobie nawzajem krzywdę niską wrażliwością i brakiem empatii. Jednocześnie bardzo boimy się odrzucenia i krytyki. Jesteśmy emocjonalne i często się tego wstydzimy, choć jestem przekonana, że uczucia to coś pięknego, bo dzięki nim posiadamy intuicję. Jednocześnie fakt, iż dużo intensywniej odczuwamy i przeżywamy powoduje, że mamy większy materiał do analizy i zamartwiania się. Zgodnie z naszą rolą społeczną umiemy obsługiwać innych, o wszystkich zadbać, ale wciąż się martwimy czy robimy to wystarczająco dobrze. To obciążenie wywołuje w kobietach obawy i rosnące napięcie, prowadzące do codziennego zapominania o własnych potrzebach.
Bardziej boimy się utraty pracy, tego, że ktoś nas zastąpi, czy tego właśnie, że nie damy rady, nie będziemy wystarczająco dobre w stosunku do własnych wymagań?
Myślę, że boimy się i tego i tego. Trudno mi jednoznacznie powiedzieć, czego bardziej, bo nie znam badań, które by to weryfikowały. W dużej mierze zależne jest to od naszej osobowości. Częściej w gabinecie słyszę od mężczyzn obawę, że zostaną zwolnieni, bo zastąpi ich ktoś lepszy. Zapewne wiąże się to z normami społecznymi związanymi z tym, że mężczyzna jest oceniany przez pryzmat sukcesów zawodowych, czyli zajmowanego stanowiska w hierarchii zawodowej i wysokości pensji. Natomiast moim zdaniem my, kobiety, bardziej boimy się krytyki i negatywnej oceny. Czasami słyszę od bardzo zmęczonych kobiet, że po cichu marzą, by je zwolniono. Na co dzień nie myślimy o utracie pracy, ale dużo częściej analizujemy czyjeś zachowanie, słowa lub próbujemy dociec, co miał na myśli. Bardzo chcemy wiedzieć i stale próbujemy się domyślać, czytać w myślach, gestach i mimice innych osób, co o nas sądzą, bo nasza samoocena jest zaniżona. Nie do końca umiemy rozmawiać z pragmatycznymi szefami, którzy są zadaniowo nastawieni, przez co nierzadko czujemy się niepewnie, a chciałybyśmy zostać wysłuchane i rozumiane, bo wtedy dopiero czujemy się ważne. Mamy też tendencję do upatrywania problemów w sobie i traktowania siebie dużo gorzej od mężczyzn. Badanie francuskich naukowców przeprowadzone w 72 krajach na 500 tys. studentów ujawniły, że dziewczyny wypadały gorzej w testach, aż 61 proc. z nich uważało, że są pozbawione talentów. Młodzi mężczyźni z kolei upatrywali problemy zdecydowanie poza sobą. Mówili, że test jest źle napisany albo jakieś zewnętrzne czynniki wpłynęły na to, że słabo w nim wypadli. To nas bardzo różnicuje – my zawsze szukamy powodów w sobie, a mężczyźni szukają winy na zewnątrz. To też prawdopodobnie czyni ich śmielszymi w relacjach, bardziej otwartymi i dzięki temu mają niższy poziom stresu w zakresie własnej samooceny.