Chociaż temat świadomego wyboru bezdzietności jest ostatnio bardzo popularny w mediach, to pani zaczęła pisać o nim już kilka lat temu. Blog pani autorstwa „Bezdzietnik.pl” jest kopalnią wiedzy na tematy związane z tym zjawiskiem, również te niełatwe, dotyczące m.in. dyskryminacji osób bezdzietnych przez państwo, społeczeństwo, środowisko, pracodawcę i rodzinę. Czy to właśnie różnorodne trudności, z jakimi mierzą się osoby bezdzietne, skłoniły panią do utworzenia „Bezdzietnika.pl”?
Edyta Broda: Tak. Hasłem wywoławczym było coś, co powszechnie nazywamy „tykaniem zegara” albo „baby fever”. Dobiegając czterdziestki, często słyszałam, że powinnam w końcu zdecydować się na dziecko, by czegoś ważnego w życiu nie przeoczyć. Potem borykały się z takimi uwagami moje młodsze koleżanki. I z tego wziął się „Bezdzietnik”. Zakładając go, zamierzałam pokazać bezdzietnym kobietom, że po czterdziestce czy pięćdziesiątce nie spadnie na nie tona żalu. Że ta stereotypowa narracja jest po prostu manipulacją. Owszem, czasami pojawia się tęsknota za dzieckiem, ale to nie jest reguła. Niestety, takie historie są bardzo nośne społecznie. Żałującym bezdzietnicom – a zatem kobietom wpisującym się w popularny stereotyp – społeczeństwo chętnie udziela głosu. Chciałam pokazać drugą stronę medalu – bezdzietność, w której nie ma ani grama żalu. Która jest spokojna i szczęśliwa mimo upływu lat. O takiej bezdzietności, gdy zaczynałam tworzyć „Bezdzietnik”, praktycznie w ogóle się nie mówiło, ani nie pisało.
Na temat osób bezdzietnych – zwłaszcza kobiet – funkcjonuje wiele negatywnych stereotypów. Z czego się one według pani wywodzą?
Stereotypy dotyczące rodzicielstwa i bezdzietności biorą się z głównie z przeszłości. Tradycyjne wzorce matki, ojca i bezdzietnicy wciąż w nas są i roszczą sobie prawo do kształtowania świata. Matki mają się poświęcać dla rodziny, ojcowie przynosić do domu pieniądze, a bezdzietni żałować swojej bezdzietności. Te przekonania powoli się dezaktualizują, ale ich pogłos wciąż słychać w potocznych rozmowach, w przekazach rodzinnych, w tych irytujących napomnieniach w stylu: „Kiedy dziecko?”, albo „Będziesz żałować”. Gdy zaczynałam pisać „Bezdzietnik”, zebrałam sporo takich napomnień i uderzyło mnie jedno: one zawsze brzmią tak samo. To dowodzi, że nie są efektem jakiejś osobistej refleksji, ale echem przekonań przekazywanych z pokolenia na pokolenie.
Podejście do prokreacji ukształtowało się na początku epoki przemysłowej i w niemal niezmienionej formie dotrwało do lat 90., ominęła nas bowiem rewolucja społeczna, jaka przetoczyła się przez państwa zachodnie w latach 60. i 70.. Na przełomie XVIII i XIX wieku w efekcie przemian społecznych i gospodarczych kobiety zostały zepchnięte do sfery domowej. Ich najważniejszą rolą stała się rola matki, a najważniejszym zadaniem – pielęgnowanie ogniska domowego. Miały dostarczać pracowników do fabryk i żołnierzy na pola bitew. To właśnie w tamtym okresie powstawały idee narodu i państwa, a kobiety zostały zobowiązane do rodzenia nowych obywateli. Te, które nie rodziły, były potępiane i podejrzewane o najgorsze. Gdy dziś z ust polityka słyszę, że macierzyństwo to kobieca powinność, mam wrażenie, że jakiś szalony naukowiec przeniósł mnie w XIX wiek.