Coś mi tutaj nie pasuje, bo mówisz, że skończyłaś licencjat i zaczynasz doktorat. A co z magistrem?
W Wielkiej Brytanii jest możliwość przejścia bezpośrednio z licencjatu na doktorat, szczególnie w sytuacji, kiedy potencjalny promotor doktoratu uważa, że ma wystarczające zaufanie do umiejętności podopiecznego. Jest to także związane z finansowaniem, bo w przeciwieństwie do Polski studia w Wielkiej Brytanii nie są darmowe i ciężej jest uzyskać fundusze na magisterkę (która tutaj zazwyczaj trwa rok) niż na doktorat. Ja też spędziłam już w sumie cztery lata na licencjacie, ponieważ między drugim a trzecim rokiem studiów na Cambridge wyjechałam na roczną wymianę do Niemiec na Uniwersytet w Heidelbergu. Uczęszczałam tam na wykłady w ramach kursu biotechnologii molekularnej i pracowałam na część etatu w laboratorium jako asystentka, zyskując w ten sposób cenne doświadczenie. Dzięki temu uznano zapewne, że mogę bezpośrednio przejść z licencjatu na doktorat. Nie jest to w Wielkiej Brytanii niespotykane, znam całkiem sporo ludzi, którzy również podążyli tą ścieżką.
To jakie masz porównanie między studiowaniem w Niemczech i w Wielkiej Brytanii?
Różnic jest całkiem sporo, choć podobało mi się w obydwu miejscach. Ciężko mi powiedzieć, jak wyglądają studia na innych uniwersytetach brytyjskich, bo Oxford i Cambridge są pod tym względem dość szczególne. Dla mnie studiowanie w Wielkiej Brytanii jest zdecydowanie bardziej kompleksowym przeżyciem, w tym sensie, że uniwersytet odgrywa ważną rolę w znacznie większej liczbie dziedzin mojego życia. W Niemczech funkcjonuje to tak jak w Polsce, gdzie głównym i właściwie wyłącznym zadaniem uczelni jest dbałość o proces kształcenia, czyli organizacja laboratoriów czy wykładów – ale poza tym studenci są pozostawieni samym sobie. Natomiast w Cambridge jestem członkinią college'u (w moim przypadku St. John's College), a zatem częścią zżytej społeczności. Teraz na przykład wynajmuję też pokój w domu należącym do college’u. Mieszkam z trójką przyjaciół. Studenci mają też do dyspozycji stołówkę, bibliotekę, kaplicę, siłownię, różne koła zainteresowań… To wszystko sprawia, że żyjąc tu, nie myślę o Cambridge jako o uczelni, a raczej jako o domu. Właściwie Cambridge jest miastem, w którym wszystko kręci się dookoła uniwersytetu, życie towarzyskie, koncerty, przedstawienia teatralne – wszystko jest związane z uczelnią i tworzącymi ją ludźmi. Każdy student ma też przydzielonych dwoje nauczycieli akademickich, który troszczą się o jego rozwój. Jeden to tzw. tutor, czyli ktoś, kto dba o mój dobrostan psychiczny. Zaś na etapie licencjatu moje postępy w nauce nadzorował Director of Studies. Widać, że Uniwersytet Cambridge troszczy się o studentów i przeznacza wiele środków na wszystkie dodatkowe usługi – jak np. doradztwo dla studentów, biura karier, czy organizacja rozmaitych wydarzeń.
Od razu wiedziałaś, że będziesz chciała właśnie tam studiować?
W drugiej klasie gimnazjum przeczytałam w wydaniu specjalnym "Polityki", poświęconym uniwersytetom, wywiad z ówczesnym wicekanclerzem Cambridge (czyli odpowiednikiem naszego rektora), profesorem Leszkiem Borysiewiczem, Anglikiem polskiego pochodzenia. Wizja uniwersytetu, którą przedstawił, bardzo przypadła mi do gustu. Wszyscy są częścią wspólnoty i to się czuje. Nawet kiedy ludzie opuszczają uczelnię i idą w wielki świat, wciąż czują z nią więź i są zapraszani na rozmaite uroczystości. Wielu też staje się fundatorami stypendiów czy wyjątkowo hojnymi darczyńcami. Całe miasto żyje nauką. Podoba mi się to, że obracam się w towarzystwie osób niesamowicie stymulujących intelektualnie, z którymi mogę porozmawiać na wiele różnych tematów, nie tylko ściśle związanych z moim kierunkiem studiów. Tutaj ścisłowcy chodzą do teatru czy grają w orkiestrach, a humaniści angażują się w konkursy programowania. Bliski jest mi też system, w którym podejście do studenta jest bardzo zindywidualizowane, wszyscy znają mnie z imienia i nazwiska, wiedzą kim jestem, czym się interesuję, i – gdybym tego potrzebowała – jak mi pomóc. Perspektywa zdobywania wiedzy w takim środowisku była dla mnie potężnym magnesem. A drugim był czynnik kulturowy. Już jako dziecko, a później nastolatka, bardzo lubiłam brytyjską kulturę. Jestem wielką fanką Tolkiena, C.S. Lewisa, Jane Austen, Agathy Christie. Możliwość doświadczenia życia w warunkach, które znam z ich książek, również przyciągnęła mnie do tego miejsca.