O muzykach tej klasy co pani – nie tylko pianistach – mówi się, że nieustannie grają w nich różnorodne melodie i że wszędzie dookoła siebie słyszą dźwięki układające się w artystyczną całość. Co pani teraz słyszy?
Coś w tym jest. W tym momencie życia, w którym jestem, nie będzie zaskoczeniem, jeśli powiem, że nieustannie towarzyszy mi Chopin. Jadąc na nasze spotkanie, powtarzałam w myślach utwory, które przygotowuję. Tak, muzyka gra we mnie.
Od kiedy?
Rodzice mówią, że od około drugiego roku życia. Wtedy zauważyli, że zaczęłam się interesować pianinem stojącym w domu babci. Co ciekawe, w mojej rodzinie nie było wcześniej muzyków. Tata miał pewną łatwość w uczeniu się gry na różnych instrumentach, ale to nie było nic poważnego. Mama jest księgową. Jestem wdzięczna rodzicom za to, że dostrzegli tę moją muzyczną fascynację i umożliwili mi rozwój w tym kierunku. Ogólnorozwojowe zajęcia muzyczne rozpoczęłam jako czterolatka, a do szkoły muzycznej poszłam w wieku 6 lat. Od tamtej pory już zawsze gram. Kiedy ktoś pyta, ile to dokładnie lat, odpowiadam, że 15, ale gdyby bardzo precyzyjnie zliczyć, byłoby chyba nawet odrobinę więcej, bo w tym roku skończyłam 20.
Chopin zawsze był szczególnie bliski pani sercu?
W szkole podstawowej grałam Chopina zdecydowanie mniej i teraz czasami tego żałuję. To, jak długo ćwiczy się utwory, ma ogromny wpływ na ich wykonanie. Jeśli coś znam na wskroś – każdą nutę, oznaczenie – mogę więcej z siebie dać, jeśli chodzi o interpretację. Zresztą: chyba każdy pianista zawsze myśli, że mógłby grać więcej…
Ile dziennie pani gra?
Wystarczająco.
A kiedy pani zaczynała, jako dziecko, ile czasu trwały lekcje – domyślam się, że również codzienne?
W pierwszej i drugiej klasie podstawówki to były 2 godziny. Od tego zaczynałam. Dziecko nie jest w stanie dłużej utrzymać koncentracji. Jeśli rodzice oczekiwaliby, że 7-latek spędzi przy fortepianie pół dnia – nawet jeśli ma talent i muzyczną pasję – popełniają błąd. Tego nie da się zrobić.