Od chaosu do sukcesu. Właścicielki marki The Odder Side o tym, jak ją budowały

Zaczynałyśmy bez planu, bez doświadczenia. Dziś The Odder Side to stabilna, międzynarodowa marka, a my wciąż się uczymy. Za 10 lat chcemy być jeszcze bardziej zaskoczone tym, gdzie się znajdziemy – mówią Justyna Przygońska i Brygida Handzelewicz-Wacławek.

Publikacja: 23.09.2024 17:23

Justyna Przygońska i Brygida Handzelewicz-Wacławek

Justyna Przygońska i Brygida Handzelewicz-Wacławek

Foto: Asia Typek

Czy o The Odder Side można powiedzieć, że to połączenie historii sztuki z psychologią?

Justyna Przygońska: Rozumiem, skąd to pytanie. Choć moda nie ma bezpośredniego związku z historią sztuki czy psychologią, to faktycznie łączymy te dwie dziedziny. Ja – jako historyczka sztuki – i Brygida – jako psycholożka – czerpiemy z naszego wykształcenia.

Brygida Handzelewicz-Wacławek: Justyna wnosi wrażliwość estetyczną, ma doskonałe wyczucie piękna i detali, zarówno w przedmiotach, jak i w tkaninach. Z kolei moje wykształcenie psychologiczne przydaje się przede wszystkim w zarządzaniu – relacjami, emocjami, zespołem. Prowadzenie ludzi to umiejętność, która nieustannie się rozwija, a dziś nasza firma liczy już 30 osób pracujących w biurze.

A ja czytałam, że The Odder Side zatrudnia dziś niemal 100 osób!

Justyna: Jeśli doliczyć osoby współpracujące oraz zespoły w sklepach, to rzeczywiście zbliżamy się do tej liczby.

Firma istnieje już 10 lat – jak ułożyłyście swoją relację? Podzieliłyście się obowiązkami? Jak radzicie sobie z różnicami zdań?

Brygida: Różne zdania to nasza codzienność.

Justyna: Zdecydowanie! Rzadko zgadzamy się od razu.

Brygida: Na przykład przy wyborze kolorów – ja powiem „ten”, Justyna powie „tamten”. Ale te różnice nie są destrukcyjne.

Justyna: Sekret tkwi w fundamentach. Często porównuję nas do dobrze funkcjonującego małżeństwa – mamy wspólne cele, wizję, a przede wszystkim zasady, które pomagają nam działać razem. Gdyby jedna z nas chciała pójść w stronę slow life, a druga w kierunku maksymalizacji zysków, to nie udałoby się tego połączyć.

Brygida: Po drodze jest oczywiście mnóstwo dyskusji i kompromisów.

Justyna: Bywa, że coś przemilczamy. Jesteśmy zupełnie różne pod względem charakteru, ale Brygida wie, jak ze mną postępować. Czasem mam pomysł, który mnie tak pochłania, że muszę o nim mówić, choć już następnego dnia może być nieaktualny. Ona wie, że warto to przeczekać. Szanujemy się nawzajem, a czasem nawet obawiamy, żeby nie urazić drugiej strony.

Brygida: Relacja biznesowa połączona z przyjaźnią to delikatna sprawa. Normalnie, po kłótni, pewnie byśmy się rozeszły do domu i tyle, ale tutaj, nawet jeśli różnimy się w kwestiach zawodowych, to i tak następnego dnia idziemy razem na urodziny lub po prostu mamy ochotę się spotkać. Mamy wspólną przyjaciółkę, więc tych wspólnych wątków jest naprawdę sporo.

Wasza pierwsza kolekcja składała się z dwóch koszulek z odkrytymi plecami, bluzy z odkrytymi plecami, dwóch topów, dwóch spódnic i sukienek. Zanim doszło do jej powstania, musiało się wiele wydarzyć. Po pierwsze, musiałyście się spotkać. Kiedy i jak to się stało? Jakie zrobiłyście na sobie wzajemnie wrażenie?

Brygida: Spotkałyśmy się w młodym wieku, miałyśmy po 22 lata. Byłyśmy wtedy na etapie, gdy już pracowałyśmy, kończyłyśmy studia i uważałyśmy się za dorosłe, bo miałyśmy sporo wolnego czasu i dużo energii. Miałyśmy wspólną przyjaciółkę Zosię – ja pracowałam z nią w redakcji magazynu „Viva!”, a Justyna znała ją jeszcze z czasów gimnazjum. Zosia zorganizowała imprezę, na której nas poznała. Od razu między nami „kliknęło”.

Justyna: Ważnym momentem, który nas zbliżył, było moje rozstanie z chłopakiem. Dziewczyny bardzo mnie wtedy wsparły, zaopiekowały się mną. To nas mocno zbliżyło. Był to też taki beztroski czas w naszym życiu, kiedy nasze największe zmartwienia dotyczyły tego, jak się ubrać na kolejne wyjście czy gdzie spędzimy wieczór. Wspominam ten czas z ogromnym sentymentem, bo był to czas wolności i radości, który związał nas na lata.

Brygida: W pewnym momencie musiałyśmy sobie odpowiedzieć na pytanie, co dalej chcemy robić w życiu.

Justyna: Ciekawostką jest to, że właśnie podczas przygotowań na te wyjścia zaczęłyśmy przerabiać ubrania. Kupowałyśmy rzeczy w sieciówkach, ale często je modyfikowałyśmy. Oczywiście przerabianie oznaczało dla nas głównie cięcie nożyczkami, bo szyć nie umiałyśmy – do dziś tego nie potrafimy. Wtedy zaczęłyśmy eksperymentować z odkrytymi plecami.

Brygida: Obie mamy podobną sylwetkę, a odkryte plecy zawsze były dla nas ważne. Czułyśmy, że to coś, co nas wyróżnia i co idealnie odpowiada naszemu stylowi, więc naturalnie poszłyśmy w tym kierunku.

Czytaj więcej

Właścicielki marki Just Paul: Szyjemy tylko to, w czym same chciałybyśmy chodzić

Kiedy i w jaki sposób narodziła się wizja, że będziecie podążały w tym jednym kierunku?

Brygida: Moja praca w redakcji nie dawała mi dużych perspektyw na przyszłość. Obie poczułyśmy, że chciałybyśmy stworzyć coś swojego, własny biznes. Co ciekawe, nigdy nie marzyłam o prowadzeniu marki modowej, jak to bywa u wielu dziewczyn, które jako nastolatki chcą zostać projektantkami. Ale kiedy zaczęłyśmy o tym myśleć, dostrzegłam, że nie chodzi tylko o projektowanie czy obecność na eventach – można stworzyć poważny, przyszłościowy biznes. Moje doświadczenie w redakcji dużo mi dało, bo zobaczyłam lukę na rynku. Wiele polskich marek nie było traktowanych serio, kampanie i sesje zdjęciowe często były mało dopracowane. Zaczęłam widzieć możliwość wypełnienia tej luki – stworzenia marki, która oferuje codzienne ubrania, ale jednocześnie jest alternatywą dla sieciówek, z polską produkcją i wyższą jakością tkanin.

Justyna: Naszą siłą od początku była jakość i prostota. Pierwsza kolekcja była bardzo minimalistyczna – czerń, biel, szarość, proste fasony. Niektóre z tych modeli są z nami do dziś, ale teraz pozwalamy sobie na więcej szaleństwa, bo mamy więcej możliwości.

Na uruchomienie firmy trzeba było na pewno wyłożyć środki finansowe. Jaki był ten wkład na początku?

Justyna: Nasz początkowy kapitał wynosił 30 tysięcy złotych. Dziś to by już nie wystarczyło, ale wtedy te pieniądze poszły głównie na produkcję ubrań.

Brygida: Od samego początku podchodziłyśmy do tego racjonalnie – wydawałyśmy tylko to, na co nas było stać. Na przykład strona internetowa była bardzo prosta, zbudowana na szablonie za niewielkie miesięczne opłaty. Nie inwestowałyśmy od razu w zaawansowany sklep online. Nasz pierwszy „magazyn” znajdował się pod łóżkiem Justyny. Wszystko rozwijałyśmy krok po kroku.

Justyna: Wszystko robiłyśmy własnym sumptem. Logo zaprojektowała nasza koleżanka – oczywiście za wynagrodzeniem, ale na początku to wszystko było na zupełnie innym poziomie. Dziesięć lat temu było więcej wyrozumiałości dla nowych marek. Bardzo nam to pomogło.

Jaki był rynek, kiedy zaczynałyście? To był dobry moment na start?

Justyna: W tamtych czasach na rynku były setki polskich marek. Nasze pierwsze kroki stawiałyśmy na targach w Pałacu Kultury i Nauki. Byłyśmy jedną z 300 marek, które wystawiały swoje stoiska. Kiedy mówiłyśmy, że startujemy z własną marką, reakcje były dość sceptyczne – wiele osób mówiło: „Każdy teraz ma swoją markę, zaraz wam się to znudzi”. Nawet nasi znajomi odradzali nam ten pomysł, ale my po prostu czułyśmy, że to właściwa droga.

Jaka historia kryje się za powstaniem pierwszego butiku? Gdzie się pojawił?

Brygida: Pierwszy butik powstał w tej samej kamienicy, w której mieszkała Justyna. Dostałyśmy informację od administracji i musiałyśmy podjąć decyzję dosłownie z dnia na dzień. To było pół roku po starcie The Odder Side, a sytuacja w mieszkaniu Justyny już zaczynała być niewygodna – w salonie stworzyłyśmy minishowroom, wieszaki z ubraniami zajmowały każdą wolną przestrzeń. Przyszły mąż Justyny był naprawdę w szoku, kiedy widział, co się działo. Klientki przychodziły na przykład o godzinie 20.00 w piątek. Ten adres zaczął krążyć. Wiele z naszych klientek nie zdawało sobie sprawy, że to mieszkanie, a nie showroom. W ten sposób zdecydowałyśmy się na lokal, który wydawał nam się ogromny – choć miał tylko 40 m². Początkowo planowałyśmy dzielić koszty z kimś innym, ale na szczęście to nie wypaliło, bo szybko okazało się, że to miejsce rzeczywiście przyciąga klientki, mimo że nie było oczywiste pod względem lokalizacji. Musiałyśmy zatrudnić pierwszego pracownika, który na zmianę z nami obsługiwał butik. Zatrudniłyśmy dziewczynę, która studiowała zaocznie, więc co drugi weekend to my siedziałyśmy za ladą. To było ciekawe doświadczenie. Znajomi odradzali nam ten krok, mówiąc, że w dobie internetu otwieranie sklepu stacjonarnego to strata pieniędzy, czasu i energii.

Justyna: Tak naprawdę zaczęłyśmy wypłacać sobie pieniądze dopiero po roku działalności, i to było 2000 zł na osobę.

Z czego więc żyłyście przez ten czas?

Brygida: Jeszcze przez dwa lata pracowałam w redakcji. A pensje, które sobie wypłacamy, wcale nie są najwyższe w firmie.

Justyna: Dla nas najważniejsze jest to, że The Odder Side to nasze dziecko, które tworzymy, rozwijamy i w które nieustannie inwestujemy. Nawet dziś nie „wyciągamy” z firmy dużych pieniędzy, bo naszą największą inwestycją jest ciągły rozwój marki. Może czasem szkoda, że nie mamy funduszy na inne rzeczy, ale dzięki temu podejściu firma może się rozwijać w swoim tempie.

W jakim momencie jest teraz firma, jeśli chodzi o finanse i inwestycje?

Justyna: O finansach nie chcemy mówić, bo jako spółka z ograniczoną odpowiedzialnością funkcjonujemy dopiero od roku. Wcześniej byłyśmy spółką cywilną. Obecnie nasza firma jest na etapie, który można porównać do budowania drugiego piętra. Mamy solidne fundamenty, które początkowo były oparte na pewnej swobodzie i spontaniczności. Teraz to drugie piętro jest stabilne, z dobrze zorganizowanym zespołem. Jesteśmy w miejscu, które daje nam przestrzeń do realizacji kreatywnych pomysłów i wyznaczania nowych celów. Jeśli chodzi o ekspansję zagraniczną, w tej chwili naszym priorytetem są Niemcy. Pracujemy nad obecnością w sklepach stacjonarnych w Berlinie. Amsterdam to dla nas również bardzo wdzięczny rynek, więc tam planujemy dalszy rozwój. Co ciekawe, zaczynamy też działać w Los Angeles – na razie poprzez współpracę z partnerską marką, w której sklepie jesteśmy dostępne. To nasz pierwszy krok na tym rynku, co daje potencjał do dalszego rozwoju.

W jednym z wywiadów wspomniałyście, że nie widzicie miejsca dla inwestorów w swojej firmie. Dlaczego? Jakie są zalety samodzielnego rozwoju marki? A może są też jakieś minusy?

Justyna: Nie wiem, jakie są zalety posiadania inwestora. Może większy budżet, ale na pewno oznaczałoby to zupełnie inny rodzaj odpowiedzialności. Jeśli jednak znalazłby się inwestor, który dałby nam pełną wolność w działaniu i nie ingerowałby w naszą wizję, to kto wie, może byśmy się zgodziły?

Brygida: Myślę, że najbardziej obawiamy się utraty niezależności. Udało nam się osiągnąć nasze cele i marzenia dzięki samodzielnym decyzjom. W momencie, kiedy musiałybyśmy działać wbrew sobie lub ugiąć się przed kimś z zewnątrz, straciłybyśmy to, co jest dla nas najważniejsze.

Justyna: Niezależność jest dla nas najważniejsza. Nasza droga do sukcesu była zaplanowana i przemyślana, a moment, w którym musiałybyśmy podporządkować się innym, byłby sprzeczny z tym, co nas motywuje.

Brygida: Widziałam wiele przykładów, gdzie inwestorzy szybko przekształcili firmę w maszynę do zarabiania pieniędzy, zabijając przy tym jej ducha. To coś, czego bardzo byśmy nie chciały.

Jak dzielicie się obowiązkami?

Justyna: Kiedy myślę o tym teraz, widzę, że jesteśmy bardzo elastyczne. Przykład z dzisiaj – Brygida wróciła z wakacji, a jedna z naszych najważniejszych pracowniczek, z którą w przyszłym tygodniu mamy lecieć na targi do Kopenhagi, poważnie się rozchorowała. Choć Brygida jest bardziej związana z produktem i przyszłymi kolekcjami, teraz wspólnie obmyślamy plan, jak podzielić się obowiązkami, które normalnie nie należałyby do nas. Wszystkie ręce na pokład – będziemy się uczyć od pracowników, jak poradzić sobie w tej nowej sytuacji i odpowiednio zaprezentować się na międzynarodowych targach .

Brygida: Nawet bez takich sytuacji kryzysowych mamy jasno podzielone role. Ja jestem bliżej produktu – zajmuję się próbkami modeli, produkcją. Justyna natomiast jest odpowiedzialna za marketing i PR. Oprócz tego dzielimy się mniejszymi działami, jak logistyka i obsługa klienta. Jednak pracujemy w jednym pokoju, więc często uczestniczymy w swoich spotkaniach, wymieniając się pomysłami. Justyna doskonale wie, co się dzieje w produkcji, a ja jestem na bieżąco z jej projektami związanymi z marketingiem.

Justyna: Taki system daje nam świeże spojrzenie na różne tematy. Bardzo lubię, kiedy Brygida pojawia się na moich spotkaniach, bo często wpada na jakiś przełomowy pomysł. I odwrotnie – mój wkład w produkcję czy nowe kolekcje czasem sprawia, że powstają fajne modele lub doceniamy tkaniny, które wcześniej były pomijane. Choć oczywiście wiele moich pomysłów również jest odrzucanych.

Brygida: Moich też. Mamy zespół, który tworzy próbki, i czasem nasze pomysły nie przechodzą dalej.

Justyna: Ważnym elementem naszej firmy jest to, że stała się dużym organizmem, którym czasem trudno nam zarządzać. W ostatnich dwóch latach zainwestowałyśmy wiele czasu, ucząc się od specjalistów, jak prowadzić tak dużą firmę.

Czytaj więcej

Właścicielki marki Just Paul: Szyjemy tylko to, w czym same chciałybyśmy chodzić

No właśnie, nigdy wcześniej nie zarządzałyście firmą, a mimo to wasza marka dynamicznie się rozwija. Na czym polega sekret waszego sukcesu?

Justyna: Przez pierwsze osiem lat żyłyśmy prawdziwą pasją. To było jak jedna wielka przygoda.

Brygida: Nasza firma działała wtedy w sposób bardzo spontaniczny.

Justyna: Nie było granic, ani nawet szacunku do samego siebie. Aby to zmienić, zaczęłyśmy pracować z dyrektorem finansowym, który wprowadził porządek i zasady. To był ważny moment. Dziś wiemy, że dyrektor finansowy powinien być z nami od początku, a pojawił się dopiero po ośmiu latach. Dzięki niemu zrozumiałyśmy podstawy prowadzenia biznesu – budżetowanie, prognozowanie, zarządzanie kolekcjami. I to, że opóźnienia kosztują. Zasady zaczęłyśmy wprowadzać w życie. Równocześnie rozpoczęłyśmy współpracę z trenerem, który od ponad roku pomaga nam i zespołowi ustalać zakres odpowiedzialności. Kiedyś nie chciałyśmy mieć struktur ani korporacyjnych zasad. Ale dojrzałyśmy do tego, bo inaczej wszyscy bylibyśmy nieszczęśliwi. Nasza kreatywność zostałaby zabita przez chaos.

Brygida: Teraz znowu jesteśmy na fali. Mamy przestrzeń i energię, a regularne spotkania zespołowe pomagają ustalać wspólne cele.

Justyna: Mamy zasady i strukturę. Wprowadziliśmy regularne ewaluacje z pracownikami, co jest typowe dla korporacji, ale nie oznacza, że sami staliśmy się korporacją. Czerpanie z takich uniwersalnych zasad biznesowych sprawia, że wszyscy czują się lepiej.

Międzynarodową ekspansję otwiera pierwszy sklep w Paryżu – dlaczego to było dla was tak ważne? Co was najbardziej zaskoczyło po wejściu na międzynarodowy rynek?

Justyna: Największym zaskoczeniem było to, ile to trwa.

Brygida: Trzeba było założyć firmę we Francji, zatrudnić prawników, księgowych – wszystko musiało działać zgodnie z lokalnymi przepisami. To było znacznie poważniejsze, niż się spodziewałyśmy.

Justyna: Wszystkie te formalności trwały bardzo długo. Budowanie rozpoznawalności marki na konkurencyjnych rynkach międzynarodowych to zupełnie inna historia niż w Polsce. Co ciekawe, mimo to nadal się wyróżniamy. Na przykład w naszym sklepie w Amsterdamie mamy mnóstwo starszych klientek, które uwielbiają naszą jakość i prostotę. Byłam zaskoczona, że ten sklep w Holandii przyciąga turystów z całego świata, którzy znają nas z Instagramu i chcieli zobaczyć nasze produkty na żywo. 

Brygida: Paryż pojawił się w naszym życiu bardzo organicznie. Francja stała się naszym drugim rynkiem online, więc postanowiłyśmy wyjść naprzeciw naszym francuskim klientkom. Decyzja o otwarciu sklepu w Paryżu była spontaniczna i nieprzemyślana finansowo, bo podjęłyśmy ją bez dyrektora finansowego. Poleciałyśmy do Paryża, przeszłyśmy kilometry, znalazłyśmy lokal i go wynajęłyśmy. Dopiero potem zaczęłyśmy się zastanawiać nad formalnościami – okazało się, że żeby otworzyć firmę, trzeba mieć konto w banku, a żeby założyć konto, trzeba mieć firmę. Utknęłyśmy w błędnym kole. Szczerze mówiąc, Paryż to jeden z najtrudniejszych rynków, bardzo wymagający i mało przyjazny dla nowych marek.

Ile macie obecnie sklepów?

Justyna: Mamy siedem sklepów stałych plus pop-upy, czyli sklepy tymczasowe, sezonowe – jest taki w Warszawie na ulicy Oleandrów, będzie działał do końca września. Przez trzy miesiące mamy też pop-up w Los Angeles. Tego typu projekty dają nam dużo satysfakcji, ponieważ możemy testować różne lokalizacje. Sklepy na ulicach Rozbrat i Koszykowej stworzyłyśmy głównie dla siebie, a na Koszykowej współpracujemy z innymi polskimi markami. Musimy jednak myśleć o przyszłości, bo nasz 70-metrowy sklep w Warszawie zaczyna być dla nas zbyt mały. Wrocław, w którym mamy 160 m², jest dla nas o wiele wygodniejszy.

Czy są decyzje, których dzisiaj byście już nie podjęły?

Justyna: Ubranka dla dzieci to przykład projektu, który dziś byśmy sobie darowały. Zrobiłyśmy kolekcję pod wpływem moich hormonów ciążowych, ale okazała się ona za droga jak na polski rynek.

Brygida: Bardzo ambitnie podeszłyśmy do tej kolekcji, to była nasza największa produkcja pod względem ilości. Liczyłyśmy na ogromny sukces, ale niestety, ceny – jak na tamten czas – były zbyt wysokie. Dzisiaj już tego typu ubrania się sprzedają, zwłaszcza marki skandynawskie odnoszą sukcesy, ale wtedy było po prostu za wcześnie.

Jakie macie sposoby na zachowanie równowagi między życiem zawodowym a prywatnym?

Justyna: Problem w tym, że nasza praca to także nasza pasja. Nawet na urlopie myślę o firmie, sprawdzam maile, Instagram, chcę być na bieżąco. Jednak od kilku lat staramy się wprowadzać zdrowe nawyki. Codziennie o godzinie 17:00 odbieram z mężem dzieci ze szkoły i przedszkola, spędzam z nimi czas w domu – to dla mnie ważne.

Brygida: W biurze nie ma nadgodzin – ani dla nas, ani dla zespołu. Oczywiście, zdarzają się wyjątkowe momenty, jak wprowadzanie nowych kolekcji czy intensywny okres produkcyjny, ale na co dzień o godzinie 17 biuro jest puste. Bardzo się z tego cieszymy, bo kreatywna praca wymaga równowagi. Aby móc tworzyć 250 nowych modeli rocznie, każdy potrzebuje świeżego spojrzenia. Na początku było to tylko 8 modeli rocznie, teraz to 250, ale postawiłyśmy granicę – więcej już nie chcemy.

Jakie hobby lub pasje pomagają wam się zrelaksować?

Justyna: Dla mnie relaksem jest sport. Staram się ćwiczyć trzy do czterech razy w tygodniu – siłownia, trening z ciężarami, mocne cardio. Zawsze, gdy pogoda dopisuje, dojeżdżam do pracy rowerem. To pół godziny w jedną stronę. Mam czas na przemyślenia, a do głowy wpadają mi wtedy nowe pomysły.

Brygida: Mnie uspokaja pływanie. To moja forma medytacji. Mogę pływać godzinami, a po pobycie w Portugalii odkryłam, że wolę zimną wodę – daje niesamowite orzeźwienie. Poza tym bardzo lubię podróże, a wiele z nich wiąże się z pływaniem.

Gdybyście mogły cofnąć się w czasie i dać sobie jedną radę na początku kariery, to jaka by ona była?

Justyna: Zdecydowanie za bardzo się angażowałam w pracę, gdy miałam małe dzieci. Nie dawałam sobie żadnej przerwy, wróciłam ze szpitala po porodzie i od razu chciałam wrócić do formy, zarówno fizycznie, jak i zawodowo. Nie potrafiłam sobie dać czasu na odpoczynek. Dziś dałabym sobie więcej luzu, ale jednocześnie wiem, że gdyby nie ta determinacja, wiele rzeczy by się nie wydarzyło. Teraz, gdy firma jest w innym miejscu, byłoby o wiele łatwiej.

Brygida: Ja w ciąży byłam niedawno i też nie miałam czasu, bo firma jest już ogromna. Radą, jaką dałabym sobie na początku, jest ufanie intuicji – i to właśnie robiłyśmy. Nie słuchałyśmy głosów, które odradzały nam otwieranie sklepu stacjonarnego. Jeśli czujesz pasję do czegoś, to jest duża szansa, że to się uda.

Justyna: Dzisiaj dałabym nam radę, aby bardziej doceniać tu i teraz. Ostatnio odwiedziła mnie znajoma i była zachwycona naszym biurem. Uświadomiłam sobie, że ja już się do tego przyzwyczaiłam, bo ciągle patrzę do przodu, na to, co jeszcze trzeba zrobić. Ważne jest, aby czasem się zatrzymać i uziemić.

Brygida: Zgadzam się. Powinnyśmy częściej celebrować nasze osiągnięcia, bo naprawdę dzieje się u nas wiele wspaniałych rzeczy.

Co czujecie dzisiaj, po 10 latach prowadzenia firmy?

Justyna: Jesteśmy bardzo dumne, ale szczerze mówiąc, rzadko zdarza nam się zatrzymać i pomyśleć o tym, co udało nam się osiągnąć. Kiedy ktoś o tym wspomina, często jest w szoku, a my wciąż czujemy się bardzo pokorne. We mnie ciągle tkwi myśl, że wszystko może się wydarzyć – przecież nie takie firmy upadały, tak jak nie takie związki się rozpadały. Staram się podchodzić do tego z rezerwą, choć jestem wymagająca wobec siebie. Owszem, coś już osiągnęłyśmy, ale wciąż widzę przed sobą obszerny horyzont, kolejne cele, które czekają na realizację. Nasza ambicja nie polega na chęci maksymalizacji zysków, tylko na realizowaniu marzeń i twórczych ambicji.

Gdzie widzicie siebie za kolejne 10 lat?

Brygida: Te ostatnie 10 lat dało mi dużo do myślenia i zrodziło ogromną pewność siebie. Teraz wiem, że mamy dużą firmę i że udało nam się osiągnąć naprawdę wiele. To daje mi poczucie, że przez kolejne 10 lat będziemy się rozwijać jeszcze bardziej i staniemy się coraz pełniejszą marką. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że przed nami wciąż mnóstwo do nauki.

Justyna: Zgadzam się, myślę, że za kolejne 10 lat będziemy jeszcze bardziej zaskoczone tym, gdzie się znajdziemy i czym stanie się marka The Odder Side. Ale przez to że jest to marka lifestyle'owa, to można się po nas wielu rzeczy spodziewać.

Czy o The Odder Side można powiedzieć, że to połączenie historii sztuki z psychologią?

Justyna Przygońska: Rozumiem, skąd to pytanie. Choć moda nie ma bezpośredniego związku z historią sztuki czy psychologią, to faktycznie łączymy te dwie dziedziny. Ja – jako historyczka sztuki – i Brygida – jako psycholożka – czerpiemy z naszego wykształcenia.

Pozostało 99% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Biznes
Współwłaścicielka perfumerii Galilu: W pierwszy sklep zainwestowałyśmy ponad 600 tys. złotych
Biznes
Prezes DESA Unicum Agata Szkup o inwestowaniu w sztukę: Jest odporne na zawirowania rynkowe
Biznes
Dlaczego kobietom trudniej przychodzi budowanie relacji w biznesie? Wyniki raportu
Biznes
Joanna Czapska: Z klientami negocjuję na polach golfowych, jachtach i podczas ich treningów
Biznes
Twórczynie marki kosmetycznej Say hi: zarabiamy mniej niż kiedyś w korporacji, ale niczego nie żałujemy