Miłość zawiera dla mnie trzy słowa, wszystkie na „M”: Matka, matecznik, matryca. Przestrzeń, w której jest absolutna akceptacja tego kim się jest. Bez określania i oceniania. To też nauka, jak tego doświadczać i jak do tego wracać, gdy życie wyrzuca nas z toru. Najtrudniejszą drogą, trwającą całe życie jest ta, by mieć komunikację ze sobą. Zaproponować sobie przyjaźń, akceptację, wsparcie, tolerancję; być świadomą i pełnoprawną sumą wszystkich swoich częstotliwości. Potrafić współodczuwać siebie.
Czego nie warto poświęcić dla drugiego człowieka?
Siebie. Myślę, że tak jak świat zewnętrzny, tak i drugi człowiek jest naszym odbiciem. Czasem wydaje się nam, że jesteśmy inni od tych, którzy nas ranią. A tak naprawdę jest to tylko nasze odbicie czegoś co niewidzialne, manifestuje się tym, co nas spotyka na zewnątrz. Nieraz też wydaje nam się, że ktoś robi coś nie tak, że jest wobec nas nie do końca takim, jakim go widzimy. I w tym tkwi pułapka. Bo to my go takim widzimy. Nasza projekcja jest manifestacją naszych oczekiwań. Zamiast „naprawiać” to domino, warto wtedy zejść ze swojego ego.
Czasem gdy Wszechświat ma dla nas prezent, często opakowuje go w „problem”. Nieraz dostajemy diament w papierze ściernym. Czy były w pani życiu takie chwile?
Wiele razy siebie o to pytałam: dlaczego ja? Dlaczego mnie to spotkało? I przyszłość pokazywała mi to moje „dlaczego”… Przeszkoda jest formą życia. Dziękuję”, „przepraszam” – często wypowiadam te słowa głośno, wobec zdarzeń, które następują, z pokorą wobec czegoś większego, jakkolwiek to „coś” nazwiemy. Bardzo brakuje mi mądrości starszyzny, ludzi o mądrych i głębokich oczach, które tyle wiedzą, bo tyle widziały. Świata, w którym pokarmem nie jest to co jemy ale to, co czujemy.
Dziś chcemy szybko zjeść kupiony w pośpiechu chleb zamiast nacieszyć się tym, że pozwoliliśmy mu na naszych oczach dojrzeć, wyrosnąć. Wtedy zapach i smak czuje się inaczej. Doświadczenie musi przejść przez czas.
Jedna z pani bohaterek, Joanna („Sexify”), uczyła w Akademii Uważności – by kobieta potrafiła traktować siebie jak mapę, nie tylko ciała ale przede wszystkim potrzeb, emocji. Czy czuła się pani kiedykolwiek z samą sobą jak terra incognita, ziemia nieznana?
Powiedzieć, że zawsze siebie rozumiem, byłoby sporym nadużyciem. Trochę foremek jest w „Foremce” (uśmiech). Często zdarza mi się pozostawać w kontrze ze sobą: z jednej strony jestem dla siebie wymagająca, z drugiej – wyrozumiała. Moje życie to czasem karuzela emocji. Nieobce też mi były stany ”embrionalne”. Potrzeba zwinięcia się w kulkę, to danie sobie pozwolenia na bezsilność, smutek, żal czy rozpacz. Nie trzeba uciekać od emocji. Trzeba w nie wejść, napełnić uczuciami do końca, aż pękną. jak te fraktale. I wtedy przychodzi spokój. Ciało choruje tam, gdzie nie ma przepływu energii. Najprostsze prawdy są czasem najtrudniejsze do odnalezienia. Powiedzenie sobie, że jestem aż/tylko człowiekiem znaczy bardzo wiele. Mam prawo do błędów i je popełniam. Mam prawo do przestrzeni, by sobie wybaczać…
Muszę o to zapytać, pamiętając opinię jednego z widzów programu z pani udziałem: jak to jest być „odklejoną od banału”?
To „odklejenie” oznacza dla mnie absolutną wolność bycia sobą. Mam swój wewnętrzny świat. Pielęgnuję go i chronię. Lubię w nim przebywać, lubię się w nim zawieszać i lubię się nim dzielić z innymi. Trafione w punkt! Podoba mi się to określenie. Uznaję to za komplement i tak napiszę sobie na nagrobku. (śmiech)