Co sprawiło, że zdecydowała się pani na karierę w dyplomacji i polityce międzynarodowej?
Już przed rozpoczęciem studiów wiedziałam, że chcę zajmować się sprawami międzynarodowymi. Kiedy studiowałam, rola Polski w regionie nie była jeszcze w pełni doceniana. Był to okres przemian lat 90., a Polska dopiero pozostawiała za sobą okres postkomunizmu i starała się odnaleźć nową drogę. Aplikowaliśmy wtedy do Unii Europejskiej i NATO, a ja miałam poczucie, że żyję w historycznym momencie. Było dla mnie jasne, że wszyscy młodzi ludzie w Polsce powinni zaangażować się, aby być ambasadorami naszego kraju na świecie. W związku z tym, że znałam obce języki i miałam szeroką perspektywę widzenia świata, postrzegałam karierę w międzynarodowym środowisku jako naturalny wybór i prawdziwą misję.
Jak doświadczenie nauki za granicą wpłynęło na pani sposób myślenia o świecie i ludziach?
Największy wpływ na moje postrzeganie świata i ludzi miał rok spędzony na wymianie w liceum w Luizjanie. Mieszkałam tam u rodziny zupełnie odmiennej od mojej. Oboje moi rodzice byli lekarzami i profesorami, a ja trafiłam do ludzi z zupełnie innego środowiska. Z jednej strony wyjechałam do Stanów Zjednoczonych, które w latach 90. jawiły się jako kraina mlekiem i miodem płynąca, a z drugiej trafiłam do jednego z najbiedniejszych stanów i do dość ubogiej rodziny. Mimo skromnych warunków ci ludzie zdecydowali się bezinteresownie przyjąć pod swój dach nastolatkę z dalekiego kraju. Pokazali mi inne spojrzenie na świat i na ludzi.
Zrozumiałam, że podział na "bogate Stany" i "biedną Polskę" jest względny. W lipcu tego roku odwiedziłam rodzinę, u której byłam przed laty. Przy okazji dostrzegłam, jak bardzo Polska zmieniła się przez ostatnie 28 lat. W porównaniu z niektórymi amerykańskimi regionami rozwój Polski był znacznie bardziej dynamiczny. Zrozumiałam wtedy, że spełniło się moje marzenie, z którym przyjechałam do Stanów jako nastolatka – aby Polska stała się krajem bogatszym i bardziej znaczącym na mapie Europy.