Jak widzi pani przyszłość leczenia onkologicznego w Polsce? Czy są technologie lub terapie, które dają największą nadzieję na to, że medycyna będzie wygrywać z chorobą?
Uważam, że przyszłość onkologii leży w terapii celowanej i immunoterapii. Wierzę, że z czasem choroby nowotworowe staną się schorzeniami przewlekłymi – takimi, które można kontrolować tabletkami, podobnie jak teraz leczy się nadciśnienie i pacjenci żyją przez dekady. Już teraz obserwujemy przypadki, w których odpowiedni lek całkowicie eliminuje objawy choroby i leczy zmiany molekularne. Miałam rozmowę z profesorem Rutkowskim o leku, który stosuje się u osób starszych, i zastanawiałam się, czy podać go dziecku, które miało zaledwie sześć miesięcy. Zapytałam: „Jak długo podaje się ten lek?”. Profesor odpowiedział: „Do końca życia pacjenta”. Uświadomiłam sobie wtedy, że w przypadku mojego małego pacjenta może to oznaczać 50 lat terapii. To już rzeczywistość w takich chorobach, jak histiocytozy, gdzie lek działa u wszystkich pacjentów, ale nie zawsze można go odstawić. Onkologia zmierza w stronę medycyny personalizowanej, gdzie leczenie jest dostosowane do indywidualnych potrzeb pacjenta. Coraz częściej udaje się także znaleźć molekularne punkty uchwytu w chorobach, które wcześniej były uważane za niecelowane. Rozwija się także koncepcja szczepionek personalizowanych, wzmacniających odpowiedź immunologiczną przeciwko nowotworom. Mam nadzieję, że te metody będą dostępne dla naszych pacjentów na szerszą skalę, również w Polsce.
Powiedziała pani, że oddzielenie życia prywatnego od zawodowego jest niemożliwe. Jak radzi sobie z zawodowymi obciążeniami? Jak odpoczywa?
Chodzę na step. To zajęcia fitness, podczas których trzeba się maksymalnie skupić – inaczej nie da się ich wykonać. To pozwala mi na chwilę wyłączyć myślenie i się zresetować. Ale gdybym miała jeszcze raz wybierać zawód, znowu zostałabym lekarzem. I myślę, że znów wybrałabym onkologię. Na Uniwersytecie Trzeciego Wieku chciałabym studiować psychologię. Uważam, że komunikacja jest podstawą wszelkich relacji – zarówno w życiu zawodowym, jak i prywatnym. Mózg ludzki to fascynujące narzędzie, a umiejętność porozumiewania się z różnymi ludźmi, niezależnie od ich poglądów czy zainteresowań, jest niezwykle ważna. Taki więc plan na przyszłość: studiować psychologię.
Znajduje pani czas na pasje niezwiązane z medycyną?
Oprócz fitnessu uwielbiam oglądać filmy z dobrym zakończeniem. Nie przepadam za szwedzkimi kryminałami ani horrorami – wolę widzieć lepszą stronę życia. Moje ulubione to kryminały w stylu Agathy Christie – spokojne, z intrygą, która pozwala się zastanowić, i jednocześnie kończą się pozytywnie. Nie lubię eskalacji złych emocji, bo uważam, że w życiu mamy ich wystarczająco dużo. Rodzinnie chodzimy do teatru; bardzo to lubimy.
Macierzyństwo pomaga w pracy lekarza?
Nie wiem, czy pomaga, ale na pewno jest trudne dla rodziny. Moje dziecko, choć miało możliwość studiowania medycyny, powiedziało, że nigdy nie zostanie lekarzem, bo już to przerobiło, mając mamę w tym zawodzie. Rodzina bardzo odczuwa telefony z pracy, nawet w Wigilię. Często też mówiłam mojemu dziecku: „Twój problem to nie problem w porównaniu z tym, co widzę w szpitalu”. W końcu dziecko wykrzyczało mi, że jego problemy też są ważne. Ta praca zawsze wpływa na życie rodzinne. W każdej chwili obiad czy święta mogą zostać przerwane. Z drugiej strony, jeśli rodzina nie akceptuje tego rytmu, życie staje się dramatycznie trudne. Stąd tak ważne jest zrozumienie.
Co daje pani napęd do życia i pracy?
Największą siłę czerpię od pacjentów. Kiedy widzę ich uśmiech, obserwuję, jak realizują swoje życie po wyjściu z choroby, i słyszę „dziękuję” – to daje mi niesamowitą energię. Te momenty przypominają mi, dlaczego warto robić to, co robię. Uśmiech pacjenta, jego serdeczność – to jest coś, co daje mi największą siłę do działania.