Tak spełniają się marzenia?
Marzenia się nie spełniają. Marzenia się spełnia! Tym samochodem jeżdżę do dziś. Niektórzy mówią, że powinnam go sprzedać, bo widać po nim upływ lat, ale nie zrobię tego.
Co takiego jest w Subaru, że tak panią uwiodło?
Dźwięk boksera. Stylistyka. Ta linia nadwozia. Spojler. Ten „kurnik” z przodu, czyli dodatkowy wlot powietrza. Po prostu uważam, że to czysta sztuka. Wizualnie – fenomen. Uwielbiałam to auto od dzieciństwa. Co roku, kiedy zdmuchiwałam świeczki na urodzinowym torcie, marzyłam o Subaru. To było moje największe marzenie. I samo się nie spełniło – musiałam na nie zapracować. I cały czas muszę na nie zarabiać.
Co konkretnie trzeba zrobić, żeby jeździć w rajdach? Jak to wyglądało w pani przypadku?
Jak już wspominałam, odezwał się do mnie Hubert Sągal – z jego bratem chodziłam do szkoły. Zaproponował: „Dobra, zbudujmy razem samochód. Będziesz podglądała, jak to się robi, będziesz robiła, co możesz sama, nauczysz się. Kosztowo wyjdzie ci taniej, bo będziesz wiele rzeczy wykonywać własnoręcznie.” Zgodziłam się, bo nie miałam pieniędzy na zakup gotowej rajdówki. Ale wiedziałam, że jeśli mam perspektywę budowy, to sobie poradzę. Kupiliśmy najpierw samą karoserię i rozebraliśmy ją do zera. Wszystkie cięższe rzeczy robił Hubert, a ja zajmowałam się tym, co mogłam – uczyłam się na bieżąco. Brałam udział w całym procesie budowy. Zajęło nam to około roku, ale dzięki temu mogłam finansowo rozłożyć wydatki i dałam radę. W 2019 roku wystartowałam w moim pierwszym sezonie rallycrossu. To był rok przed pandemią. Potem sytuacja mocno ograniczyła starty; rundy były odwoływane.
Zanim zacznie się ścigać, trzeba zdać licencję?
Tak. Najpierw trzeba zdać licencję wyścigową – to robi się w automobilklubach. Teraz to się nazywa ITCC. Licencja rajdowa to już inna bajka – żeby ją dostać, trzeba mieć doświadczenie w startach i się wykazać. Dlatego na początek lepsza jest droga przez wyścigi. To dwudniowy kurs zakończony egzaminem. Potem trzeba się odpowiednio wyposażyć – ale to zależy, gdzie chce się startować. Jeśli ktoś chce jeździć w amatorskich imprezach, których w Polsce jest mnóstwo, to można startować właściwie co weekend. Ja zaczęłam trochę inaczej. W zeszłym sezonie byłam dwukrotnie na podium w klasyfikacji ogólnej. W Poznaniu zajęłam 3 miejsce na 20 zawodników, a później drugie na 18. I co ciekawe – byłam jedyną kobietą. To było dla mnie spełnienie wszystkiego. Piękna chwila. To pierwsze podium też naprawdę było czymś wielkim – wszyscy byli w szoku, bo nigdy wcześniej nie mieliśmy w tej klasie kobiety na podium. Ogólnie w historii polskiego rallycrossu nie było chyba nigdy kobiety na drugim miejscu. Ale ja nie byłam żadnym wybitnym driverem od dziecka. Nie miałam supertalentu. Po prostu bardzo chciałam – i poukładałam puzzle tak, żeby całościowo wszystko zagrało.
Co decyduje o tym, że robi pani to, co zawsze chciała robić?
Myślę, że to jest impuls. Albo po prostu się wie. Idziesz na zajęcia z malowania i mówisz: „Fajnie, ale więcej tu nie wrócę”. Idziesz na mecz piłki nożnej i myślisz: „No, spoko, kopnęłam sobie”. Ale ktoś inny pójdzie na mecz i powie: „To jest to! Chcę grać!” Ja tak miałam z samochodami. Zaczęłam oglądać rajdy, fascynować się Subaru, śledzić Kena Blocka. Pojechałam na mistrzostwa świata w rallycrossie…
I przybijała pani piątkę z Kenem Blockiem?
To była dla mnie historyczna chwila. Bardzo żałuję, że nie zrobiłam sobie z nim pamiątkowego zdjęcia. Stwierdziłam, że jeszcze na pewno będzie okazja… Nie sądziłam, że tak szybko odejdzie. To było w 2018 roku. Może wcześniej. Niemniej – wykonałam dobrą robotę. Rajd Barbórka w 2024 roku był dla mnie wisienką na torcie tych ostatnich lat. Móc pojechać w tym rajdzie Subaru, w tej wersji nadwozia, w tym konkretnym roczniku – tym, który oglądałam jako dziecko – to było coś. I kiedy w końcu spełniłam to marzenie, miałam moment zawahania. Ale potem mówiłam sobie: „Przestań się mazać. Chciałaś to robić przez całe życie. Jest ciężko, ale dasz radę”.
Okazuje się, że do tego spełniania marzeń też trzeba mieć odwagę. Wcale nie jest tak różowo?
Nie, nie jest. Miałam wiele momentów, kiedy byłam naprawdę fizycznie wykończona, bo bardzo dużo pracuję. Mam na sobie mnóstwo obowiązków, również finansowych – związanych ze startami. Mam tendencję do tzw. zajeżdżania się – biorę na siebie wszystkie projekty, bo wiem, że jeśli coś się wydarzy, jeśli nagle pojawią się nieoczekiwane wydatki, to muszę mieć zabezpieczenie. A rajdy kosztują ogromne pieniądze – oczywiście wszystko zależy od imprezy, ale pojedynczy start to dziesiątki tysięcy złotych. Bez sponsorów nie miałabym szans na ściganie się. Czasami patrzę na to, ile czasu minęło – od tej Barcelony, gdzie byłam 10 lat temu, 19 września… Potem kupiłam Subaru – to było w 2019 roku, sześć lat temu.
Jak wygląda pani typowy dzień? Jak pogodzić pracę, szkolenia, treningi?
To wymaga dużej logistyki, ale zdecydowanie pomaga mi to, że nie pracuję na etacie. Pracuję u siebie, więc mogę sama organizować swój czas. Sama ustalam sobie grafik. Teraz mam trzy konie – mogę pojechać do nich rano, zająć się nimi, potem jadę do biura i ogarniam sprawy związane z samochodami. Moja praca w dużej mierze opiera się na telefonie i mailach, więc niemal cały dzień rozmawiam przez telefon, często w ruchu. Każdy mój dzień jest zaplanowany i wypełniony. Zawsze mam minimum jedną jednostkę treningową – niezależnie od tego, ile pracuję. Mam treningi na siłowni z trenerem, indywidualny plan treningowy rozpisany aż do startu w sezonie. Minimum dwa razy w tygodniu robię trening siłowy, a jeśli nie, to cardio – czyli jazda konna, trening w lesie, praca nad mięśniami głębokimi i koncentracją. Dodatkowo mam treningi na symulatorze – w domu mam symulator rajdowy, na którym ćwiczę. W styczniu zrobiłam sobie luźniejszy miesiąc, nie jeździłam samochodem, ale w lutym wracam do treningów i testów z autami. Pierwszy rajd w sezonie mam na początku kwietnia, więc teraz muszę dopiąć mnóstwo spraw – podpisać umowy ze sponsorami, zaplanować testy, przygotować grafik zespołu, zamówić ubrania dla ekipy, zorganizować strefę serwisową, rezerwować hotele. W tym momencie współpracuję z Solid Garage – to firma, która serwisowała Fiestę, którą startowałam w zeszłym roku. Wtedy mieliśmy dwa samochody, czyli dwie załogi – kierowca i pilot to już cztery osoby, do tego 10 mechaników, inżynierowie, wsparcie techniczne. Współpracuję też z Tomaszem Czopikiem – znanym kierowcą rajdowym, który bardzo rzetelnie przygotowuje mnie do startów. Pomaga mi przy opisie trasy, mówi, na co uważać. To ogromna wartość dodana do mojego zespołu. Dla mnie to duże wyróżnienie, bo Tomek nie udziela się często w szkoleniu młodych zawodników, więc jeśli poświęca mi swój czas, to znaczy, że widzi w tym potencjał.
Konie to pani odskocznia?
To zupełnie inna pasja. Tam się wyciszam. Często słyszę: „Na cholerę ci te konie?” Ale teraz mam dla nich czas. W sezonie muszę się gimnastykować, żeby wszystko pogodzić, więc jadę do nich wcześnie rano – o 7:00–8:00, żeby pobyć z nimi dwie godziny, pojeździć, albo odwiedzam je wieczorem. Cieszę się, że dni będą teraz dłuższe – to ułatwi sprawę. Przeniosłam konie do pięknego miejsca. Przy stajni jest staw, pomost. To okolice Wołomina, cisza, spokój, zwierzęta. Mają tam raj. To dla mnie miejsce, w którym ładuję akumulatory. Jest mi dużo łatwiej to wszystko pogodzić, bo od dwóch i pół roku prowadzę swoje firmy i sama organizuję swój czas. Mogę dostosować pracę do życia, a nie życie do pracy. I to uważam za swój największy sukces.
Co w rajdach kocha pani najbardziej? Adrenalinę? Prędkość?
Adrenalina zdecydowanie uzależnia. Ale kocham też to, że w rajdach cały czas coś się dzieje. W sezonie zawsze pojawia się coś, czego nie było w planie – trzeba umieć reagować, dostosowywać się do sytuacji. Kiedy zaczęłam interesować się rajdami i pojechałam na pierwszy rajd, fascynowała mnie organizacja – ile rzeczy musi się zgrać, żeby wszystko poszło dobrze. Samochód musi być perfekcyjnie przygotowany – mechanicy mają ogromną robotę. Rajdy nauczyły mnie też dbania o organizm – zrozumiałam, jak ogromne znaczenie na moją wytrzymałość ma dieta, suplementacja, regeneracja. Nie każdy zawodnik zwraca na to uwagę - ja tak i widzę tego pozytywne efekty. Nie ukrywam, że bardzo mi pomaga catering – korzystam z diety pudełkowej i to naprawdę ratuje sytuację. To oszczędność czasu, a jednocześnie pełnowartościowe posiłki. Wyższym poziomem mojej logistyki jest też podgrzewane pudełko na jedzenie, które podłącza się do gniazdka w samochodzie – dzięki temu mogę zjeść ciepły obiad nawet na parkingu między spotkaniami. Chcieć – to móc, w każdym aspekcie życia.
Rajdy to też strategia. Na przykład – źle dobrane opony mogą zepsuć cały rajd. Wszystko musi być dopięte na ostatni guzik. W kwestii treningu fizycznego – pracuję też nad koncentracją – mam specjalne ćwiczenia, które przyzwyczajają mnie do pracy w wysokim tętnie. Wchodzę na wyższe i wtedy muszę odpowiadać na proste pytania matematyczne. I co? Odpowiadam głupoty! To pokazuje, jak bardzo organizm jest obciążony i jak ważne jest trenowanie mózgu, by radzić sobie w trudnych warunkach. To dla mnie bardzo ważne.
A co z życiem osobistym?
Jest! Mam partnera, który przeżył ze mną te wszystkie lata rajdowego szaleństwa. Jest dla mnie wsparciem, które jednocześnie mnie nie ogranicza. Prowadzi własną firmę, zna się na biznesie, wielokrotnie dodawał mi odwagi, w monetach, w których w siebie wątpiłam i potrafił podbudować, gdy się wahałam.
Jak długo chce się pani ścigać?
Przecież ja dopiero zaczynam! Jeszcze nie przejechałam nawet jednego pełnego sezonu rajdowego. Jestem na samym początku. Wierzę, że jeszcze dużo przede mną – i że mam jeszcze sporo do pokazania. Dużo chcę zrobić. I dużo osiągnąć.