Reklama

Psycholożka Christina Tracy-Stein: Niech świat opiera się na relacjach, a nie wynikach

Dopiero kiedy ofiarujemy coś z siebie światu – czas, uwagę, pomysł, wsparcie – wtedy zaczynamy dostrzegać swoją wielkość. Nie ma co czekać na idealny moment. Zrób ten pierwszy krok – przekonuje psycholożka Christina Tracy-Stein.

Publikacja: 25.07.2025 21:15

Christina Tracy-Stein: Relacja z mężem, więź z dziećmi, to jest dla mnie fundament. Nie poświęcam ro

Christina Tracy-Stein: Relacja z mężem, więź z dziećmi, to jest dla mnie fundament. Nie poświęcam rodziny dla pracy, wyjazdów, projektów.

Foto: Katarzyna Kucybała

W Polsce osoby, które zajmują się rozwojem osobistym dobrze znają dorobek twojego ojca Briana Tracy. Jak to było dorastać w domu, w którym motywacja była codziennością?

Nie znałam w domu niczego innego. Dorastałam w atmosferze, w której motywacja, wiara w siebie i nastawienie na cel były czymś absolutnie naturalnym. To było bardzo pozytywne otoczenie; pełne zachęty, zorientowane na rozwój. Od najmłodszych lat byłam przekonana, że mogę wszystko, że nie mam żadnych wewnętrznych ograniczeń. O ile tylko odkryję swój potencjał i zrozumiem, jakie są moje mocne strony. Mój tata mówił: „Każdy ma jakiś dar, coś, co może dać światu. I kiedy rozpoznasz ten dar, masz wręcz obowiązek dzielić się nim z innymi”. I nie chodziło o osiągnięcie sukcesu w sensie materialnym. To było coś znacznie głębszego. Chodziło o to, by żyć w zgodzie z sobą, być świadomym siebie i służyć innym tym, co mamy najlepszego. Czułam się bardzo zainspirowana, bo przekaz, który słyszałam w domu, był prosty, ale potężny: jesteś wystarczająca, masz w sobie wszystko, czego potrzebujesz, tylko znajdź sposób, by to wykorzystać i dzielić się tym ze światem.

Co najbardziej imponowało ci w twoim ojcu, kiedy byłaś dziewczynką, małym dzieckiem, a co teraz? I czy było coś, co ci kiedykolwiek ciążyło?

Gdy byłam małą dziewczynką, najbardziej imponowała mi jego obecność. Mój tata miał niesamowitą energię. Kiedy wchodził do pokoju, od razu się czuło, że jest. Nikt nie musiał nic mówić, on nawet nie musiał zabierać głosu; wystarczyło, że się pojawił. Miał w sobie coś charyzmatycznego, silnego, wręcz magnetycznego. Dla dziecka to było trochę jak patrzeć na bohatera: dużego, pewnego siebie, z jasno wytyczonym kierunkiem.

Z perspektywy dorosłej kobiety imponuje mi w nim co innego. To, w jaki sposób potrafi zbierać wiedzę z różnych, często bardzo odległych dziedzin i syntetyzować ją w prosty, zrozumiały przekaz. Ma niezwykły dar porządkowania świata. Potrafi mówić o skomplikowanych rzeczach tak, że nagle wszystko staje się jasne. To rzadki talent: być mostem między ogromem informacji a ludźmi, którzy tej wiedzy potrzebują, ale nie wiedzą, od czego zacząć. Ale były też rzeczy trudne. Kiedy byłam nastolatką, jego kariera bardzo przyspieszyła. Miałam trzynaście, może czternaście lat i często po prostu nie było go w domu. Wyjeżdżał na całe tygodnie. Czasem miałam poczucie, że znika na długo, a kiedy wraca, wszystko znów dzieje się szybko, intensywnie, jak w wirze. I choć rozumiałam, że to jego pasja, to jednak w tamtym okresie, ważnym dla nastoletniej dziewczyny, brakowało mi go po prostu jako ojca. Jeśli mówimy o ciężarze, to był nim czas, w którym ojca mi brakowało.

Czytaj więcej

Magdalena Rapińczuk: Dorosłe osoby z autyzmem będą mogły tu żyć do końca życia - tak, jak chcą

Wybrałaś psychologię kliniczną, nie poszłaś od razu w ślady ojca jako mówczyni. Kiedy poczułaś, że idziesz swoją drogą, nie powtarzasz rodzinnych historii?

Od zawsze czułam, że jestem bardzo wrażliwa, empatyczna, głęboko odbieram emocje, swoje i innych. Już jako dziecko miałam przekonanie, że ciało i umysł są ze sobą nierozerwalnie związane, że nie można ich traktować oddzielnie. To przekonanie poprowadziło mnie dwiema ścieżkami: studiowałam psychologię i interesowałam się medycyną. Ale kiedy zdecydowałam, że chcę zostać mamą, zrozumiałam, że nie chcę powtarzać rodzinnych schematów, w których praca całkowicie pochłania czas i uwagę. To był ważny moment wyboru. Wybrałam psychologię kliniczną, założyłam prywatną praktykę terapeutyczną i skupiłam się na byciu mamą.

Reklama
Reklama

Potem, kiedy moje dzieci podrosły, wróciłam do intensywnej pracy zawodowej. Zrobiłam doktorat z seksuologii, to był dla mnie moment przełomowy; poczułam, że naprawdę znalazłam swoją drogę. Taką, która była głęboko moja. Dopiero wtedy zaczęłam też występować publicznie. Tematy, którymi się zajmowałam: psychologia relacji, seksualność, zdrowie psychiczne, zaczęły rezonować z większą grupą ludzi. I wtedy też naturalnie zaczęła się moja współpraca z ojcem. Wspólnie napisaliśmy kilka książek, występowaliśmy razem, ale to już było partnerstwo, spotkanie dwóch różnych doświadczeń i perspektyw, a nie przedłużenie rodzinnej historii. Myślę, że dopiero wtedy naprawdę poczułam: to jest moja ścieżka. Nie odbicie kogoś innego, nie kontynuacja cudzego losu, tylko głęboko moja, zbudowana na wyborach, które były zgodne z moimi wartościami, z tym, co dla mnie w życiu jest naprawdę ważne.

Dzisiaj piszesz książki, prowadzisz z ojcem warsztaty. Jaka więc jest Christina Tracy-Stein, kiedy siedzi obok Briana Tracy w pełnej sali, a jaka, kiedy zamykacie drzwi i planujecie nowy projekt?

Kiedy siedzę obok mojego taty na scenie, w sali pełnej słuchaczy, jesteśmy jak dobrze zgrany duet, ale taki, w którym każde z nas gra trochę inną melodię. Tata opowiada historie; są długie, barwne, pełne metafor. Ma ten dar: potrafi porwać ludzi opowieścią, zainspirować ich doświadczeniem. Zwykle wtedy przejmuję rolę tej osoby bardziej warsztatowej. Przekazuję konkret, narzędzia, strukturę. Uzupełniamy się w sposób naturalny. On niesie ze sobą charyzmę mistrza, ja staram się wprowadzić jasność i praktyczność. Ale kiedy zamykamy za sobą drzwi sali i kończy się część oficjalna, atmosfera zupełnie się zmienia. Przestajemy być mówcami, jesteśmy po prostu ojcem i córką. Rozmawiamy, czasem się przekomarzamy, dzielimy wspomnieniami, śmiejemy się z rzeczy, które pewnie tylko my rozumiemy. Tak, planujemy również nowe projekty. Czasem zaczyna się od jednego zdania, które ktoś z nas rzuci przy kawie. Albo od jakiegoś tematu, który nie daje nam spokoju. I wtedy się zaczyna, jedno dołącza do drugiego, tworzymy coś wspólnego, co wypływa z naszej relacji, z tego, że choć jesteśmy z różnych pokoleń, mówimy tym samym językiem.

Czy praca z twoim ojcem jest łatwa? Jest bardziej wymagający jako rodzic, czy jako współautor bestsellerów?

Praca z moim tatą to złożony, ale fascynujący proces. On jest starszym, białym mężczyzną, bardzo tradycyjnym w swoim sposobie myślenia. I choć bywa to niezwykle ciekawe, bywa też wyzwaniem. Tata wychodzi z założenia, że emocje, szczególnie te trudne, mogą przeszkadzać w osiąganiu celów. Dla niego uczucia to coś, co trzeba odsunąć na bok, żeby iść naprzód. Jego podejście brzmi mniej więcej tak: działaj, nie pozwól, by coś cię zatrzymało. Ja jestem zupełnie inna. W pracy z ludźmi skupiam się właśnie na uczuciach; na tym, żeby je uszanować, dać im przestrzeń, przyjrzeć się temu, co mówią o nas samych. W relacjach, w procesie terapii, w codziennym życiu, emocje są dla mnie kluczem, a nie przeszkodą. I to jest nasze największe wyzwanie we współpracy: ta różnica podejść. On reprezentuje bardzo męską energię, konkretną, zdecydowaną, ukierunkowaną na działanie. Ja przynoszę coś z kobiecej wrażliwości: uważność na emocje, intuicję, delikatność. Czasem bywa to trudne, ale jednocześnie bardzo wartościowe. Uzupełniamy się i też uczymy siebie nawzajem innego spojrzenia na świat.

Czytaj więcej

Malarka Elżbieta Radziwiłł: Ludzie zbierają zaprojektowane przeze mnie flakony i opakowania

Był taki moment, kiedy powiedziałaś: „Tato, teraz to ja mogę czegoś nauczyć ciebie”?

Myślę, że nie było jednego konkretnego momentu, w którym powiedziałabym takie zdanie. To raczej proces, który toczy się między nami od lat. Wielokrotnie zdarzało się, że widziałam rzeczy zupełnie inaczej niż on, z innej perspektywy, z innego poziomu wrażliwości, może też z innego etapu życia. I wtedy próbuję mu to pokazać. Zaprosić go do spojrzenia inaczej. Czasem mi się to udaje, czasem nie. Ale zawsze wierzę, że różnorodność naszych punktów widzenia może być dla nas obojga wartością.

Czego nauczyła cię praca z kobietami na całym świecie?

Uwielbiam pracować z kobietami na całym świecie. To dla mnie ogromna radość, móc tworzyć wspólnoty, w których kobiety się spotykają, dzielą doświadczeniem i wzajemnie inspirują. Jest w tym coś pięknego, w tej kobiecej współpracy, uważności. Zauważyłam, że im bardziej kobiety wspierają się nawzajem zamiast ze sobą rywalizować, tym większy jest nasz wspólny postęp. Współpraca ma w sobie ogromną moc. Kiedy przestajemy się porównywać, oceniać i konkurować, to dzieje się coś naprawdę wyjątkowego. Oczywiście, między kobietami jest dużo emocji. I czasem właśnie te emocje prowadzą do napięć czy porównań. Jeśli uda się je oswoić, uznać i nazwać, to wtedy powstaje przestrzeń na prawdziwą solidarność. Ona potrafi zmienić wszystko.

Reklama
Reklama

Co twoim zdaniem najtrudniej dzisiaj zmienić w mentalności kobiet, które chcą budować biznes?

To, że kobiety w siebie wątpią. Oczywiście problem nie dotyczy wyłącznie kobiet, ale jednak to kobiety z jakiegoś powodu noszą w sobie szczególnie silne przekonanie, że nie są wystarczające. Nie doceniamy siebie. Nasza wrażliwość, społeczna świadomość, empatia, to wszystko sprawia, że każda krytyczna informacja zwrotna potrafi nas głęboko dotknąć. Zamiast ją przeanalizować, od razu bierzemy ją do siebie, jako coś, co podważa naszą wartość. A przecież prowadzenie biznesu wymaga odwagi działania jako jednostka. Trzeba podejmować decyzje w zgodzie ze sobą i wierzyć w nie, nawet jeśli nie spotykają się z natychmiastowym uznaniem z zewnątrz. To spore wyzwanie, bo jeśli nie mamy tej wewnętrznej pewności, że to, co robimy, ma sens, to każde „nie” z zewnątrz może nas zatrzymać. Dlatego tak ważne jest, by ta siła pochodziła z wnętrza. Inni mogą nas wspierać, chwalić, inspirować, ale nic nie zastąpi tej jednej, najważniejszej rzeczy, którą jest wiara we własną wartość. Bez niej trudno iść naprzód, a jeszcze trudniej wytrwać.

Wierzysz w to, że na przykład za 10 lat to właśnie kobiety będą pisać zasady nowej gospodarki? 

Wierzę, że kobiety będą miały coraz większy wpływ na to, jak będzie wyglądać gospodarka przyszłości i bardzo na to liczę. Mam nadzieję, że za dziesięć lat zobaczymy świat, w którym więcej decyzji opiera się na współpracy, empatii, wzajemnym słuchaniu. Na relacjach, a nie tylko na wynikach. Na pytaniu jak mogę służyć, a nie jak mogę wygrać. Jednocześnie uważam, że nie chodzi o to, by jedno wahadło zastąpić drugim. Jeśli zbyt mocno odrzucimy energię męską, tę ukierunkowaną na działanie, strukturę, konkret, to wpadniemy po prostu w inny zestaw problemów. Każdy z nas ma w sobie obie te energie, męską i żeńską. I prawdziwą sztuką jest umieć je zrównoważyć. Myślę, że przyszłość, którą warto budować, nie polega na gospodarce rywalizacji, ale gospodarce równowagi, która docenia różnorodność stylów, pozwala działać wspólnie, ale z różnych perspektyw. Chodzi tu o zasadę win-win, czyli wygrany-wygrana.

Przyjechałaś do Polski na zaproszenie Polish Women Chamber of Commerce – pierwszej w Europie izby gospodarczej dedykowanej przedsiębiorczyniom. Jaki przekaz dla nich przygotowałaś?

Powiedziałam im: spróbujcie. Zróbcie choć jeden krok, niech będzie mały, nieśmiały, ale własny. Dopiero w działaniu zaczynamy naprawdę dostrzegać, kim jesteśmy i jaką mamy siłę. Każda z nas ma w sobie dar: talent, doświadczenie, wartość, którą może wnieść w życie innych. Często nie widzimy tego daru, dopóki nie zaczniemy się nim dzielić. Dopiero kiedy ofiarujemy coś z siebie światu – czas, uwagę, pomysł, wsparcie – wtedy zaczynamy dostrzegać swoją wielkość. Nie ma co czekać na idealny moment. Nie czekajcie, aż ktoś da wam pozwolenie. Zróbcie coś, cokolwiek, i pozwólcie, żeby ten pierwszy krok otworzył wam oczy na to, jak wielkie naprawdę jesteście.

Myślisz, że polskie businesswomen też mogą cię czegoś nauczyć?

Oczywiście, że tak. Kobiety w Polsce mają w sobie ogromny potencjał. Pamiętam, jak kilka lat temu, po jednym z wydarzeń, siedziałyśmy wieczorem przy kolacji i jedna z kobiet opowiadała o tym, jak trudno jest jej w pełni rozwinąć skrzydła. Mówiła o wewnętrznej walce, że z jednej strony czuje w sobie siłę, światło, pasję, a z drugiej doświadcza ogromnej presji, by nie błyszczeć za bardzo. Żeby nie być „zbyt dużą”, „zbyt widoczną”, „zbyt ambitną”. To było dla mnie bardzo poruszające. Bo wiem, że to nie tylko jej historia. To historia wielu kobiet, które czują, że muszą się dostosować, wtopić w tło, nie przekraczać niewidzialnej granicy. Ale jednocześnie coś się zmienia. W ostatnich miesiącach widzę coraz więcej polskich kobiet, które wychodzą z cienia. Które mówią: „Mam prawo być sobą, mam prawo zabłysnąć, mam prawo żyć w pełni”. Widzę entuzjazm, radość, siłę, energię. To inspirujące obserwować to przebudzenie i móc być jego częścią.

Czytaj więcej

Magda Wierzycka jedną z najbogatszych kobiet w RPA: Tutaj mój głos ma znaczenie

Kobiety na całym świecie zapraszają cię, proszą o energię, wsparcie, występujesz jako mówczyni. Jak ty sama dbasz o swoją równowagę?

Bardzo pilnuję swojej równowagi i jestem w tym naprawdę konsekwentna. Moim absolutnym priorytetem jest rodzina. Relacja z mężem, więź z dziećmi, to jest dla mnie fundament. Jeśli tam coś zaczyna się chwiać, jeśli w tych relacjach pojawia się napięcie, od razu czuję, że tracę grunt pod nogami. Dlatego nigdy nie idę na kompromis w tej sferze. Nie poświęcam rodziny dla pracy, wyjazdów, projektów. Jeśli chcę być dla innych, żeby wspierać, inspirować, dzielić się energią, to najpierw muszę być zakorzeniona w tym, co najważniejsze. Dopiero kiedy czuję się połączona z tymi, których kocham najbardziej, mam siłę, by być dla innych. I wiem, że to jest moje źródło. Nie media społecznościowe, nie sukces zawodowy, tylko ta codzienna, bliskość z moją rodziną.

Reklama
Reklama

Czym dla ciebie jest sukces?

Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie. Właśnie skończyłam pracę nad moją nową książką, która w całości poświęcona jest temu, jak różnorodnie kobiety definiują sukces i jak bardzo te definicje potrafią się od siebie różnić. Nie ma jednej drogi, jednej formuły. Dla jednej z nas sukcesem będzie zdrowie, dla innej rodzina. Dla kogoś innego będzie to niezależność finansowa, głęboka relacja partnerska, rozwój duchowy, macierzyństwo, praca dająca sens… Albo żadna z tych rzeczy, a coś zupełnie innego. Dlatego wierzę, że każda z nas musi sama odpowiedzieć sobie na pytanie: Czego naprawdę chcę? Jakiego życia pragnę? Jakiego związku, jakiego balansu między byciem matką, partnerką, a osobą zawodowo spełnioną? Sukces to coś, co tylko ja mogę zdefiniować dla siebie. I tylko ty możesz zdefiniować dla siebie. Nie ma jednej recepty.

O czym marzysz? Co jeszcze chcesz zrobić, na przykład w pracy z twoim ojcem?

Jeśli chodzi o pracę z ojcem, czuję się spełniona. Zrealizowaliśmy razem wiele pięknych rzeczy i jestem za to głęboko wdzięczna. Ale dziś robię krok w innym kierunku; coraz bardziej skupiam się na pracy z kobietami. Moją pasją staje się wspieranie kobiet w budowaniu autentycznych relacji z innymi, jak i z samą sobą. Marzę o tym, by pomagać im odzyskać pewność w komunikacji, poczucie sensu i wewnętrznego prowadzenia. Chciałabym tworzyć przestrzenie, w których kobiety mogą się spotykać, wzmacniać nawzajem i uczyć się, jak wprowadzać swoją energię i wartości do świata pracy, do przywództwa, do codziennego życia. Wierzę, że autentyczność, uważność i głęboka obecność, to wszystko, co ma wpływ na relacje, może mieć też wpływ na to, jak będzie wyglądać nasza przyszłość.

W Polsce osoby, które zajmują się rozwojem osobistym dobrze znają dorobek twojego ojca Briana Tracy. Jak to było dorastać w domu, w którym motywacja była codziennością?

Nie znałam w domu niczego innego. Dorastałam w atmosferze, w której motywacja, wiara w siebie i nastawienie na cel były czymś absolutnie naturalnym. To było bardzo pozytywne otoczenie; pełne zachęty, zorientowane na rozwój. Od najmłodszych lat byłam przekonana, że mogę wszystko, że nie mam żadnych wewnętrznych ograniczeń. O ile tylko odkryję swój potencjał i zrozumiem, jakie są moje mocne strony. Mój tata mówił: „Każdy ma jakiś dar, coś, co może dać światu. I kiedy rozpoznasz ten dar, masz wręcz obowiązek dzielić się nim z innymi”. I nie chodziło o osiągnięcie sukcesu w sensie materialnym. To było coś znacznie głębszego. Chodziło o to, by żyć w zgodzie z sobą, być świadomym siebie i służyć innym tym, co mamy najlepszego. Czułam się bardzo zainspirowana, bo przekaz, który słyszałam w domu, był prosty, ale potężny: jesteś wystarczająca, masz w sobie wszystko, czego potrzebujesz, tylko znajdź sposób, by to wykorzystać i dzielić się tym ze światem.

Pozostało jeszcze 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Reklama
Wywiad
Aktorka Małgorzata Rożniatowska ma 75 lat i jest aktywna zawodowo: Nie rezygujmy z życia
Wywiad
Kobieta detektyw: Ta praca utwierdziła mnie w przekonaniu, że świat nie jest dobry
Wywiad
Magda Wierzycka jedną z najbogatszych kobiet w RPA: Tutaj mój głos ma znaczenie
Wywiad
Aleksandra Uznańska-Wiśniewska: Obowiązkiem Polski jest wykorzystanie misji Sławosza dla obronności kraju
Wywiad
Magdalena Rapińczuk: Dorosłe osoby z autyzmem będą mogły tu żyć do końca życia - tak, jak chcą
Reklama
Reklama