Nerwy w las. Ekspertka o tym, jak obcowanie z przyrodą leczy choroby spowodowane życiem w mieście

"Warunki laboratoryjne albo ogrodów zoologicznych zakładają przede wszystkim: ograniczenie wolności, nagromadzenie niespokrewnionych ze sobą osób, wyjęcie z naturalnego obrazu niszy ekologicznej. My to wszystko idealnie spełniamy, mieszkając w miastach", mówi Katarzyna Simonienko, lekarz psychiatra, terapeutka i autorka książek.

Publikacja: 17.12.2023 11:28

Katarzyna Simonienko: wszystkie elementy środowiska przyrodniczego - w tym ludzie - są w moim rozumi

Katarzyna Simonienko: wszystkie elementy środowiska przyrodniczego - w tym ludzie - są w moim rozumieniu podmiotami.

Foto: Adobe Stock

Czy drzewo jest osobą?

Katarzyna Simonienko: To zależy od podejścia, od tego, kto interpretuje pytanie, od narracji. Również od tego, jakiej definicji osoby będziemy używać. Mogę mówić za siebie - dla mnie w pewnym sensie jest.

Dlaczego?

Dlatego, że wszystkie elementy środowiska przyrodniczego - w tym ludzie - są w moim rozumieniu podmiotami. Jesteśmy siecią organizmów, które wzajemnie wymieniają się różnymi wartościami, np. pokarmowymi. Mamy wymianę gazową, mamy wymianę różnych innych jakości, która prowadzi do polepszania lub pogarszania naszych warunków życia. Rośliny wydzielają monoterpeny czy fitoncydy usprawniające ludzką odporność. Niektóre bakterie glebowe wpływają na jakość pracy mózgowia ssaków. W mojej pracy, jako przewodniczki terapii leśnej, pracuję w partnerstwie z krajobrazem i w partnerstwie z lasem - to jest jeden argument. Drugi jest taki, że rośliny są naszymi „kuzynami genetycznymi” i jeżeli zrobimy analizę genomu na przykład sosny, bananowca czy człowieka, to okaże się, że dużo genów się pokrywa, ponieważ mieliśmy wspólnych ewolucyjnie przodków, gdzieś u zarania drzewa filogenetycznego. Rośliny są w stanie odbierać środowisko zmysłami. Oczywiście, nie widzą tak jak my, ich zmysły działają troszeczkę inaczej, ale też reagują na światło, na dźwięki, na zapachy, na drgania, wysyłają sobie sygnały biochemiczne, są w stanie opiekować się sobą, słabsze osobniki niektórych gatunków drzew dostają składniki odżywcze za pośrednictwem połączeń podziemnych. Wydaje mi się, że nawet z samego szacunku dla tego, czego nie rozumiemy, dla świata, który jest w jakiś sposób dla nas niedostępny, powinniśmy zostawić przestrzeń, w której nie uprzedmiotawiamy go. Dla mnie więc roślina może nie jest osobą w takim samym sensie jak drugi człowiek, ale jest osobą w kontekście bytu, w kontekście istnienia.

Niedawno mogliśmy obserwować ruch ochrony przyrody na rzecz Odry, gdzie domagano się, by Odra była osobą prawną, by mogła mieć ludzi, którzy będą ją reprezentować, zawalczą o jej dobrostan. Wydaje mi się, że taką osobowość powinny mieć różne miejsca cenne przyrodniczo, a taka osobowość prawna nadana na przykład zwierzętom, sprawiałaby, że mniej niefrasobliwie podchodzono by do znęcania się nad nimi, że miałyby, być może, więcej obrońców w sądzie i że traktowano by je po prostu z większym szacunkiem. W tym kontekście i zwierzę, i roślina są dla mnie osobami, co nie znaczy, że są nietykalne, bo używamy siebie nawzajem. Zależności pokarmowe są naturalną sprawą, podobnie wykorzystywanie surowców roślinnych. Jestem przeciwna tzw. bambinizacji przyrody, atropomorfizacji jej czy tworzenia nierealnych, idealistycznych wizji. Chodzi mi jednak o zdrowy szacunek i świadomość tego, że nie tylko my, ludzie, odbieramy świat zmysłami, czujemy, przetwarzamy informacje, uczymy się nawzajem. Bez popadania w skrajności i nadinterpretacje, ale też bez unikania i wypierania tego, jak złożona i delikatna jest materia życia – nie tylko ludzi.

Gdy po naszej rozmowie będę jadła jabłko, będę się czuła jak ludożerca...

Nie antropomorfizujmy, bo jabłko to owoc - nie cały organizm. Coś jeść musimy, nie jesteśmy zaprojektowani do fotosyntezy, no i pewne zasady, które przekładają się na nasze relacje wewnątrzgatunkowe - na przykład to, że nie zjadamy siebie nawzajem, nie jesteśmy kanibalami - są dla nas jako gatunku priorytetowe. I to też jest ewolucja, że każdy gatunek broni przedstawicieli swojego gatunku, bo przetrwanie własnego gatunku jest dla niego priorytetem. Nie jest więc tak, że moje podejście zakłada równouprawnienie sałaty, która rośnie w ogródku, z ludźmi. Chodzi o to, że natura nie jest dla mnie przedmiotem, którym można dowolnie dysponować i staram się znaleźć równowagę pomiędzy empatią, a podejściem racjonalnym, użytkowym. Myślę, że kluczem do tego wszystkiego jest wspomniany już szacunek. Ludy rdzenne polowały na zwierzęta, ale robiły to z szacunkiem. Nie było ferm królików, kurczaków i świń, które były całe życie w klatkach, nieludzko pozbawiane potomstwa, faszerowane antybiotykami czy hormonami. Te zwierzęta wiodły szczęśliwe życie na wolności, a odbieranie im życia wyglądało tak, jak u wszystkich innych drapieżników, w wyniku polowania. Dziś absolutnie nie jest to możliwe, ponieważ nas, ludzi, jest bardzo, bardzo dużo, więc gdybyśmy wszyscy zaczęli polować, bioróżnorodność dużych ssaków zlikwidowalibyśmy do zera i zasoby wkrótce by się wyczerpały. Nie ma też takiej potrzeby. Dla mnie kwestią szacunku i odpowiedzialności za planetę jest m. in. dobór diety.

Chyba nie potrzebujemy 30 rodzajów szynek w supermarketach.

Oczywiście, zupełnie nie. Wydaje nam się, że nie zostaliśmy stworzeni jako roślinożercy, część osób podnosi taki argument. Moim kontrargumentem jest to, że my ewolucyjnie nie zostaliśmy przystosowani do tego, żeby zjadać zwierzęta dokarmiane farmakologicznie chemią i antybiotykami. To nie jest nasz naturalny pokarm. To jest coś syntetycznego, sztucznego i jak się okazuje, wielce dla nas szkodliwego. Są dowody na to, że czerwone mięso jest dla nas karcynogenne, że wcale nam tak nie sprzyja. Podobnie drób np. z fastfoofów. Biorąc więc odpowiedzialność i za planetę, i za własne zdrowie, a także za inne gatunki, czyli one health approach, w naszej rodzinnej diecie wybieramy rośliny. Aczkolwiek nie nawracam tu nikogo, tylko pokazuję swoją perspektywę.

Podczas wykładu (wywiad odbył się podczas VI Ogólnopolskiej Konferencji "Psychiatria i duchowość" w Krakowie - przyp. red.) powiedziała pani, że zafundowaliśmy sobie życie w laboratorium i zoo. Dlaczego?

Warunki laboratoryjne albo ogrodów zoologicznych zakładają przede wszystkim: ograniczenie wolności, nagromadzenie niespokrewnionych ze sobą, często obcych genetycznie osobników na bardzo małym terytorium, odcięcie od relacji z innymi organizmami w sieci troficznej i nie tylko troficznej, i wyjęcie z naturalnego obrazu niszy ekologicznej. My to wszystko idealnie spełniamy, mieszkając w miastach. Mnóstwo osób na bardzo małym metrażu - to jest stresor. Oprócz tego kontakt z dużą ilością ludzi na co dzień, który niesie ze sobą ryzyko różnego rodzaju infekcji. Jesteśmy w wysokim stresie spowodowanym tempem życia, przebodźcowaniem - mnóstwo świateł, dźwięków, hałasu, zanieczyszczenie powietrza, wody itd. Mamy chorobę trzech krzeseł - krzesło w pracy, w samochodzie albo pociągu, krzesło w domu, przed telewizorem - a więc mało ruchu. Mamy też za mało interakcji na żywo, w niewielkiej, znającej się społeczności, tak jak kiedyś, kiedy żyliśmy na wsiach, w plemionach, w większych grupach rodzinnych. Życie przenosi się do wirtualu i de facto funkcjonujemy jak zwierzęta w laboratorium. Stąd też tak zwane ludzkie zoochozy - zachowania rozładowujące frustracje: acting-outy, agresja, autoagresja, uzależnienia plus inne choroby cywilizacyjne, jak na przykład otyłość.

Katarzyna Simonienko

Katarzyna Simonienko

Archiwum prywatne

Mam wrażenie, że medycyna w naszym kraju jest nastawiona głównie na farmakoterapię. Pani jest lekarzem i zajmuje się terapią leśną. Czym ona właściwie jest? Nie spotyka się pani z zarzutami ze strony kolegów i koleżanek po fachu, że pani coś sobie wymyśla i przesadza?

Bardzo by mi to schlebiało, gdybym to ja wymyśliła. Nigdy, na żadnej konferencji nie spotkałam się z zarzutem, że to jest hochsztaplerstwo, ponieważ wychodzimy z bazy porządnie zrobionych prac naukowych, które są nie tylko na poziomie pojedynczych przypadków, ale na poziomie sporych populacji i metaanaliz. To są prace naukowe z bardzo dobrym warsztatem, przeprowadzone na dużych grupach badawczych, które nie dotyczą jakichś efemerycznych właściwości lasów, tylko konkretów: immunologii, wpływu na metabolizm, na wydzielanie hormonów, tętno, ciśnienie krwi, pracę mózgu, metabolizm kory mózgowej, aktywację współczulnego bądź przywspółczulnego układu nerwowego. To są konkrety. Wychodząc od faktów, trudno mówić o tym, że to oderwane od medycyny, bo to jest właśnie język, którym posługuje się współczesna medycyna zachodnia. Wschodnia zresztą też, bo kąpiele leśne, terapia leśna wywodzą się z Japonii, Korei, Chin - to jest region, gdzie zaczęto opisywać tę metodę naukowo, gdzie jest ona bardzo popularna na poziomie rządowych programów, dbania o pracowników korporacji, medycznego systemu opieki zdrowotnej. Nie dotyczy to więc tradycyjnej chińskiej medycyny, ale evidence based medicine również.

Mamy skłonność do tego, żeby wszystko zostało zbadane przez szkiełko i oko, i dopiero wtedy nadajemy temu wysoką wartość. Tymczasem jest to jeden ze sposobów opisywania rzeczywistości, jak pokazuje dzisiejsza konferencja. Jeżeli spojrzymy bardziej trójwymiarowo, to inne aspekty, takie jak emocje, intuicja, percepcja, czyli aktywowanie naszych zmysłów, też są bardzo ważnymi sposobami opisywania rzeczywistości. Dają nam inny wymiar rozumienia i doświadczenia różnych jakości. Obcowanie z przyrodą w głębszy sposób, ale też kontakt ze sztuką czy doświadczanie sacrum, nie dość, że nie wykluczają się z naukowym rozumieniem, to nadają mu nowych wymiarów i sprawiają, że odczuwamy pełniej korzyści, które z tego wszystkiego płyną.

Niedawno rozmawiałam z ojcem, który adoptował dziecko z traumą wczesnodziecięcą. Przez kilka lat chodził z synem po lesie codziennie, przez dwie godziny, żeby pomóc dziecku uspokoić nadmiernie pobudzony układ nerwowy. Mieszkają w Niemczech. W Polsce nie spotkałam lekarza, który zalecałby leśną terapię.

Zaraz zawołamy panią doktor Cypcar, która jest psychiatrą, psychoterapeutką, przewodniczką kąpieli leśnych, pracującą w Krakowie. Myślę, że ona to zweryfikuje. Ja spotkałam wielu takich psychiatrów i mamy nawet taki termin: "zielone recepty". To jest trend ogólnoświatowy, że różni specjaliści ochrony zdrowia, nie tylko lekarze, ale też terapeuci, pielęgniarki czy położne zalecają kontakt z naturą. O tym można przeczytać w zaleceniach ministerstwa zdrowia Nowej Zelandii, Kanady i USA. Świetnie rozwiązała to Szkocja, która do gabinetów lekarzy rodzinnych wprowadziła m. in. zalecenia dotyczące… obserwacji ptaków. Jest to tzw. ornitologia terapeutyczna, którą opisali polscy specjaliści: dr. hab. Sławomir Murawiec i prof. Piotr Tryjanowski. Z jedną z polskich firm farmaceutycznych wydaliśmy w tym roku druczki do dystrybucji dla lekarzy psychiatrów, na których są zalecenia ekoterapeutyczne: jak skorzystać z uważności w środowisku przyrodniczym, żeby dodatkowo wesprzeć farmakoterapię. Więc to jest, rozwija się pomaleńku, ale myślę, że nie jest źle.

Czytaj więcej

Odpoczywać trzeba umieć. Psycholożka wyjaśnia, co to znaczy

Może część lekarzy żyje w bańce, w której więcej jest zrozumienia i nastawienia na taką terapię, nie tylko na farmakologię?

Nie wiem, czy to jest bańka, bo swoją wiedzę czerpię przede wszystkim z kongresów psychiatrycznych, nie ekoterapeutycznych. Spacer dla pacjentów szpitali psychiatrycznych odbywał się w Szczecinie, na Mazurach otwarto Centrum Zdrowia Psychicznego, gdzie działania ekoterapeutyczne są jedną z proponowanych aktywności dla pacjentów, w Krakowie w szpitalu psychiatrycznym jest ogród hortiterapeutyczny. W szpitalu, w którym pracowałam, w Choroszczy, też jest taki ogród dla pacjentów psychogeriatrycznych, jest leśna sala na miesiące zimowe. Prowadziłam warsztaty dla lekarzy psychiatrów, jak implementować naturę w warunkach oddziałów dziennych albo oddziałów ogólnopsychiatrycznych zamkniętych, więc zainteresowanie jest. W porównaniu do czasu, kiedy zaczynałam wchodzić z tym tematem - to był 2018 rok – zmieniło się wiele. Oczywiście, że to nie jest spektakularne, ale sam fakt, że mamy panele o ekopsychiatrii już od kilku lat widoczne na zjeździe Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego - a to największy zjazd w Polsce - jest dla mnie bardzo budujące. W środowisku lekarzy rodzinnych jest podobnie. Gdy byłam z dzieckiem u pediatry, pani doktor zalecała nam przy przeziębieniach wycieczki do lasu iglastego, o ile dziecko nie miało gorączki, żeby naturalnie zwalczyć infekcję, wspomóc odporność poprzez inhalacje substancji wydzielanych przez drzewa. To się działo, tylko nie nazywano tego kąpielami leśnymi. Spotykam się z tym na co dzień, tylko wcześniej ludzie się tego wstydzili, że to może jakieś ludowe, mało profesjonalne. Jak teraz to nazwaliśmy określeniami, które funkcjonują w nomenklaturze naukowej, okazało się, że wychodzimy z szafy. Coraz więcej lekarzy przyznaje się do takich zaleceń. O tym się mówi raczej w kuluarach, ale ilość piśmiennictwa naukowego, która rośnie lawinowo, świadczy o tym, że to jest coraz bardziej powszechną praktyką.

Czym różni się zwykły spacer po lesie od terapii leśnej?

Być może się nie różni, ale zasady kąpieli leśnej są takie, że przede wszystkim zanurzamy się w tu i teraz, więc staramy się skupić na tym, co odbieramy za pomocą zmysłów w naturze. Skupiamy się w miarę możliwości na wszystkich zmysłach, więc nie zakładamy słuchawek na uszy i nie prowadzimy pogaduszek. Słuchamy, dotykamy, wąchamy. Spacer jest powolny - kilometr na godzinę albo dwa kilometry. Można się zatrzymać, mamy czas na kontemplację i przede wszystkim to jest spacer oparty na naszym zanurzeniu się w przyrodzie, więc idziemy bez celu sportowego i nie po to, żeby zmierzyć jak bardzo jesteśmy zrelaksowani. Skupiamy się na procesie.

Czy szukanie grzybów może być kąpielą leśną?

To zależy. Jak się nastawiamy na polowanie i rywalizację: "zbiorę więcej niż teściowa" - to nie jest. Ale jak to jest mindfulnessowe szukanie dla szukania - to jest.

Czy drzewo jest osobą?

Katarzyna Simonienko: To zależy od podejścia, od tego, kto interpretuje pytanie, od narracji. Również od tego, jakiej definicji osoby będziemy używać. Mogę mówić za siebie - dla mnie w pewnym sensie jest.

Pozostało 98% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Zdrowie
Światowy Dzień Higieny Rąk. Dlaczego eksperci odradzają używanie mydła w kostce?
Zdrowie
Koniec ery czerniaka złośliwego. Rewolucja w profilaktyce groźnego nowotworu
Zdrowie
Spanie z psem dobre dla zdrowia? Są wyniki nowych badań
Zdrowie
Piwo zmniejsza mózg? Nowe wyniki badań
Zdrowie
Dr hab. n. med. Inga Ludwin o szczepieniach dzieci przeciw HPV: Jestem ich 100-proc. entuzjastką