31 stycznia 2024 r. zmarła Wiera Popławska. 98-latka była najsłynniejszą współczesną szeptuchą z Podlasia. Ludzie znali ją jaką Panią Walę z Orli. Przychodzili i przyjeżdżali do niej w poszukiwaniu ukojenia różnego rodzaju bólu – fizycznego i emocjonalnego. Zmarła czyniła swoją posługę ponad 50 lat. Informacja o jej odejściu błyskawicznie pojawiła się w internecie. Zareagowały na nią setki ludzi. W komentarzach pod postami w mediach społecznościowych i materiałami dziennikarskimi wspominano Babkę z Orli, oddawano jej cześć, dziękowano za cuda, których dokonywała. Dzień później, 1 lutego, odbył się jej pogrzeb. Tutaj ludzi również nie brakowało. Pożegnanie Wiery było ważnym wydarzeniem nie tylko dla lokalnej społeczności. Wystarczy pobieżne spojrzenie na zasięg reakcji internautów na śmierć szeptuchy, by zauważyć, że skala zjawiska, o którym mowa – wiary w cudowną moc zamawiaczek, a przy okazji szeroko pojętych działań ezoterycznych i magicznych – jest ogromna. Co sprawia, że w XXI wieku tak wielu Polaków odwołuje się do tajemnych rytuałów, a nawet uzależnia od nich swoje życie? Udzielenie odpowiedzi na to pytanie wymaga wielowymiarowego spojrzenia na fakty.
Szeptuchy z Podlasia — co leczą?
Karolina (imię zmienione na prośbę bohaterki – przyp. red.) jest dojrzałą kobietą, z wykształcenia lekarką. Urodziła się i mieszka na Podlasiu. Jest aktywna zawodowo, ma dzieci. Bezproblemowo zgadza się na rozmowę o swojej bardzo bliskiej – zbyt bliskiej – relacji z szeptuchą. Pamięta, że była wożona do Wali z Orli już jako małe dziecko. Nie wie, kiedy dokładnie był ten pierwszy raz, ale w głowie ma obrazy z życia kilkulatki, w których widzi spotkania z Babcią – tak mówi o Wali. Dobrze pamięta te wizyty – pewnie dlatego, że odbywały się bardzo często.
– Nie będzie w tym przesady, jeśli powiem, że u mnie w domu jechało się do Orli prawie z każdym problemem, a już na pewno Babcię odwiedzało się częściej niż lekarza – mówi Karolina. - Wizyta u niej była tym, co dziś nazywa się działaniem pierwszego wyboru. Po prostu: dzieje się coś niedobrego – jedziemy do Wali – opowiada.
W lokalnej społeczności szeptucha odgrywa rolę lekarza i psychoterpeuty, ale działa inaczej niż wykwalifikowani specjaliści. Przede wszystkim: do niej nie trzeba się zapisywać. Rano - latem nawet o 5.00 - przed domem Wali ustawiała się kolejka potrzebujących. Zamawiaczka rozpoczynała posługę około 7.00. Tuż po południu miała krótką przerwę na obiad. Po odpoczynku ponownie spotykała się z tymi, którzy szukali u niej pomocy. Nikomu, kto się pojawił, nie odmawiała spotkania. Niektóre osoby korzystające z jej wsparcia wspominają, że pracowała do późnego wieczora. Inni mówią, że zasadą było kończenie działań przed zachodem słońca. Wszyscy, którzy choć raz mieli kontakt z Wierą, są zgodni co do tego, że ona sama i dom, w którym mieszkała i przyjmowała, były wyjątkowe. Mówią o energii, atmosferze, emocjach, które rodziły się w tym kontakcie. Jednych szeptucha pytała o powód, który sprawił, że osoba zwracała się do niej o pomoc. Innych po prostu otaczała zrozumieniem, dobrem, i ciepłem, które z niej emanowało, i działała bez stawiania konkretnych pytań.
Jako wyjątkowe doznanie wspomina swój pierwszy kontakt z Panią Walą Kora Brylińska – również mieszkanka Podlasia, z wykształcenia anglistka, obecnie, podobnie jak Wiera Popławska, „pracująca z ludźmi”. Na pytanie o to, czy życzy sobie, aby przedstawiać ją jako szeptuchę, odpowiada, że to nie ona podejmuje tę decyzję. Inicjatywa w tym zakresie powinna wyjść od ludzi. Prosi, aby mówić o niej „ta, która trzyma tradycję”. Kora trafiła do Wali po raz pierwszy, gdy miała kilkanaście lat – z bólami głowy. Kiedy Babcia ją zobaczyła, powiedziała „Dobrze, że już jesteś”. Po spotkaniu problem, z którym się zmagała, zniknął, ale to nie jedyne, co się wtedy wydarzyło. Od tamtej pory Kora zaczęła czuć i rozumieć, że również ma niewytłumaczalną potrzebę pomagania innym. Długo chciała ją w sobie zabić. Również w tym celu wielokrotnie odwiedzała Walę – prosiła, aby Babcia jej TO zabrała. Sama też robiła wszystko, żeby poprowadzić swoje życie inną drogą, ale ostatecznie i tak weszła na TĘ ścieżkę. 10 lat temu straciła syna. Mierząc się z trudnymi emocjami, postanowiła, że nie będzie już dłużej uciekać przed samą sobą. Zaczęła od udzielania wsparcia rodzicom mającym podobne doświadczenia co ona.