Krytyka jest zawsze częścią biznesu, szczególnie jeśli się rozwijamy. W naszej ofercie mamy dosłownie dwa modele torebek, które są wykonane z materiału syntetycznego – to zaledwie ułamek całego asortymentu, który obejmuje około 250 modeli butów i torebek wykonanych ze skóry. Torebki ze sztucznej skóry bardzo przypadły do gustu klientkom, sprzedaliśmy już setki egzemplarzy. Sama od roku noszę taką torebkę i wciąż wygląda świetnie. Dbam o to, aby materiał był najwyższej jakości. To nie oznacza, że zmieniamy kierunek i przechodzimy na syntetyki. Wiele luksusowych marek oferuje tańsze produkty, by poszerzyć bazę klientów.
Zatem zmiana materiałów nie oznacza obniżenia jakości?
Wręcz przeciwnie – jakość naszych produktów cały czas się podnosi. Być może odnosi się pani do tego, że część produkcji przenieśliśmy do Chin. W Polsce istnieje przekonanie, że to, co chińskie, jest słabe, tanie, sztuczne i ogólnie niskiej jakości. Pewnie to podejście wynika z tego, że kiedy Unia Europejska i Polska otworzyły się na Chiny, zostaliśmy zalani tanimi, chińskimi produktami, kiepskiej jakości, nieprzyjemnymi w zapachu. Utrwaliło się przekonanie, że produkty z Chin są słabe i totalnie nieetyczne, bo produkowane za przysłowiową miskę ryżu. Jednak od tego czasu minęło wiele lat. Chiny to dzisiaj zupełnie inny kraj. Można w Chinach wyprodukować buty o świetnej jakości. Proszę zauważyć, że telefony Apple, których tak wielu pragnie, też tam są produkowane. Chińczycy to bardzo dobrzy partnerzy biznesowi, w przeciwieństwie do na przykład Włochów - są nastawieni na dialog, szybkie tempo produkcji i podążanie za trendami. Są też elastyczni, pracowici, a kontakt z nimi mamy nawet w weekendy. Wiele marek premium na całym świecie produkuje w Chinach. Ale my nie produkujemy wyłącznie w Chinach. Mamy produkcję także w Polsce, Turcji, Portugalii, a nawet w Indiach. Szukamy dobrych, elastycznych producentów, którzy mogą zrobić dokładnie to, czego potrzebujemy. Pandemia i wojna pokazały nam, jak ważna jest dywersyfikacja. W pandemii nie mogliśmy produkować w Chinach. Rok temu, z powodu trzęsienia ziemi w Turcji, nasza fabryka opóźniła dostawę o dwa miesiące. Dywersyfikacja to podejście biznesowe, które pomaga.
Jaki wygląda podział obowiązków w firmie?
Śmieję się, że z Jackiem tworzymy patriarchalne małżeństwo – on dba o zarobki i kontroluje koszty, ja mam skłonność do wydawania, szczególnie na wizerunek i jakość produktów. Dla mnie najważniejsze jest inwestowanie w jakość, nawet bardziej niż w opakowania czy PR. Moim zadaniem jest także dbanie o wizerunek marki – to ja najczęściej udzielam wywiadów, reprezentuję firmę i odpowiadam za kierunek rozwoju. Myślę, że dla dobrej współpracy ważny jest wyraźny podział kompetencji i wzajemne zaufanie. Wierzymy, że oboje robimy wszystko najlepiej, jak potrafimy i jeśli coś nie wyjdzie, nie robimy sobie wyrzutów, bo wiemy, że oboje bardzo się staramy.
Jak często wypuszczacie swoje kolekcje i jak wygląda strategia?
Dwa razy w roku – mamy duże kolekcje wiosna-lato oraz jesień-zima. W międzyczasie pojawiają się też dodatkowe produkty, na przykład torebki. Kiedyś kolekcje wiosenne były wprowadzane w lutym lub marcu, a jesienne we wrześniu czy październiku. Teraz zmieniliśmy terminy ze względu na różnice klimatyczne na zagranicznych rynkach. Kolekcja wiosna-lato będzie dostępna już od grudnia, a zimowa była dostępna od lipca. Te zmiany pozwalają lepiej dopasować się do różnych rynków.
Na jakim etapie rozwoju jest dziś firma?
Spółka jest rentowna – zyski wahają się od 500 tysięcy do półtora miliona złotych rocznie. Większość przeznaczamy na dalszy rozwój, pozostawiając środki w firmie; wypłacamy symboliczne dywidendy.
Kobiety, które zarabiają miliony na ubraniach z szarej dresówki
Antonina Samecka i jej przyjaciółka Klara Kowtun w markę Risk Made in Warsaw szyjącą ubrania z tkaniny dresowej zainwestowały w 2011 roku 30 tysięcy złotych. Już po dwóch latach firma miała obrót na poziomie 2,8 mln złotych. Dziś przychody są wielokrotnie wyższe.
W jaki sposób marka będzie się rozwijać?
Osobiście mam wrażenie, że marka L37 dorosła. Przeszliśmy przez wiele wyzwań, z których wyciągnęliśmy cenne lekcje. Dziś jesteśmy świadomi, jak ją rozwijać. Mamy analityka, który monitoruje sprzedaż; trzy razy w tygodniu odbywamy spotkania, na których analizujemy wyniki sprzedaży z różnych platform, w tym międzynarodowych. Naszym głównym celem jest zwiększanie sprzedaży i dystrybucji, a także poszukiwanie nowych rynków. Chcielibyśmy wejść na rynek amerykański; mieliśmy wcześniej przygodę z niewłaściwym agentem w USA. To była cenna lekcja.
A jeśli chodzi o rynki europejskie?
Myślimy o Wielkiej Brytanii, choć brexit skomplikował handel z tym rynkiem. Ale Europa stała się dostępna dzięki sprzedaży online. Naszym głównym rynkiem zagranicznym są Niemcy, następnie Holandia i Belgia, a także Austria, Włochy, Francja. Czechy również świetnie rokują.
Jak udaje się pani łączyć życie prywatne z intensywną działalnością biznesową?
W 2013 roku, czyli dwa lata po tym jak powstała marka, urodziłam bliźniaczki. Rozwijałam firmę, jednocześnie ucząc się macierzyństwa i będąc świeżo po ślubie. Jacek również w 2013 roku został ojcem. Dojrzewaliśmy razem z firmą; w ubiegłym roku przekroczyliśmy magiczną „czterdziestkę”. Z perspektywy matki uważam, że pogodzenie macierzyństwa z pracą to naprawdę wyzwanie. Dopiero od roku czy dwóch, gdy moje córeczki są już starsze, mogę poświęcić więcej czasu firmie, choć i tak codziennie od godziny 16 staram się być z dziećmi. Jako właścicielka mogę pracować elastycznie, a ewentualnie wieczorem nadrobić obowiązki. Uważam, że kobietom trudniej jest łączyć pracę z macierzyństwem – zawsze któraś ze stron w pewnym stopniu cierpi. Niemniej staram się zachować równowagę.
Fantastyczne jest dla mnie to, że córka Jacka już nosi nasze buty, a moje dziewczynki pewnie też niedługo zaczną. Dzieci znają naszą markę, nasi małżonkowie również; rodziny bardzo nas wspierają. A to oznacza, że nasza spółka to nie jest duże korpo. To biznes, za którym stoją prawdziwi ludzie.