Marta Lech-Maciejewska: Pieniądz traktuję jak energię, która przychodzi i odchodzi

- Mając 37 lat nauczyłam się, że pójście własną drogą jest najpiękniejsze, choć najtrudniejsze – mówi Marta Lech-Maciejewska, która wraz z mężem prowadzi blog modowy SuperStyler oraz markę Spadiora specjalizującą się w jedwabnych apaszkach z przesłaniem oraz innych dodatkach i ubraniach, których sprzedaż w 2022 roku przyniosła 4,5 mln zł przychodu.

Publikacja: 03.09.2023 19:22

Nazwa marki powstała, gdy jej właściciele relacjonowali na Instagramie pobyt w SPA marki Dior w Pary

Nazwa marki powstała, gdy jej właściciele relacjonowali na Instagramie pobyt w SPA marki Dior w Paryżu, a ich odbiorcy zachodzili w głowę, co to jest to „spadiora”.

Foto: materiały prasowe

Pamiętasz swoją pierwszą apaszkę?

Marta Lech-Maciejewska: Oczywiście, pamiętam. Była to apaszka, którą dostałam od mojej babci, w folkowe wzory. Towarzyszyła mi też w dniu ślubu, miałam ją zarzuconą na ramiona. Moja babcia pochodziła z Kurpi i pamiątkami, które po niej mam, oprócz fotografii, są właśnie apaszki. Miała ich dużą kolekcję. Nosiła je na ramionach i na głowie, jak klasyczna, tradycyjna babcia. Dwie z nich są jedwabne. Nie przedstawiają jakichś specyficznych wzorów, ale właśnie je lubiłam najbardziej. Spełniały warunki termoregulacyjne, nie elektryzowały się od nich włosy i były bardzo przyjemne dla skóry. Przyznaję szczerze, że już ich nie noszę, bo stanowiłyby konkurencję dla naszych apaszek Spadiory. Leżą w pudełku i mają w moim sercu oddzielną szufladkę.

Kiedy przeprowadziłam się do Francji, pierwsze, czego się nauczyłam o apaszkach to to, że muszą mieć ręcznie rolowane i zszywane brzegi.

Nie zrobi tego żadna maszyna i to właśnie powoduje, że w dalszym ciągu nawiązują do tradycji i kultu jedwabiu. Jego historia ma co najmniej 5300 lat – tyle, ile najstarsza maszyna znaleziona w Chinach na szlaku jedwabnym. Jakiś czas temu oglądałam odcinek „Pogromców mitów”, w którym próbowali potwierdzić lub obalić mit, że siedem warstw jedwabiu zakrywającego tors wojownika jest w stanie ochronić go przed zranieniem od uderzenia miecza. I okazało się to prawdą. Jedwab ma niesamowite właściwości, nie tylko upiększające, ale i zdrowotne. Na przykład w przędzy jedwabnej wolniej rozwijają się roztocza, więc jest najbardziej hipoalergicznym materiałem na rynku. Natomiast te rolowane brzegi, o których wspomniałaś, to coś, co wciąż go wyróżnia. Dzisiaj próbujemy wszystko przyspieszyć, zautomatyzować, sprowadzić do masowej produkcji. A naprawdę w tym momencie nie ma ani jednej maszyny, która byłaby w stanie to rolowanie naśladować, nawet w najmniejszym stopniu. I to jest piękne, że ostatni dotyk, który apaszka dostaje, jest zawsze wynikiem misternej pracy ludzkich rąk.

Marta Lech-Maciejewska: "Kładziemy duży nacisk na to, w jakich warunkach powstają nasze apaszki i in

Marta Lech-Maciejewska: "Kładziemy duży nacisk na to, w jakich warunkach powstają nasze apaszki i inne produkty".

materiały prasowe

Gdzie szyjecie apaszki?

W Chinach, bo tam jest najlepsza jakość jedwabiu, zadruku i wykończenia. W Polsce nie ma żadnej firmy, która byłaby w stanie je ręcznie rolować. Nie mamy kultury jedwabiu, odpowiednich umiejętności. Od 1997 roku w Polsce nie został wyprodukowany gram jedwabiu do celów sprzedażowych. Przyjęło się, że podwarszawski Milanówek słynie z jedwabiu, ponieważ kiedyś był tam ośrodek naukowy i fabryka zajmująca się jedwabiem. Dziś natomiast są tam firmy związane z jedwabiem, które jedynie nadrukowują na nim wzory i obszywają maszynowo. Jedwab absolutnie nie jest polski. Jest również importowany, przeważnie z Chin, które w tym momencie są wiodącym producentem na świecie, bazując na mającej 5300 lat tradycji. I o ile Chiny mogą mieć negatywny wizerunek w innych dziedzinach produkcji (choć to duży błąd biorąc pod uwagę chociażby jakość elektroniki jaką produkują), o tyle w jedwabiu są najlepsi. Żeby powstał, potrzebne są drzewa morwowe, które wymagają odpowiednich warunków, żeby urosły, a także jedwabniki i bardzo długi czas. Dostajemy od podwykonawców filmy, na których pokazują pracę nad naszymi apaszkami - panie rolują materiał i obszywają go na pamięć, niemal z zamkniętymi oczami.

Czytaj więcej

Inga Kamińska: Bardzo ważę słowa i rozważnie określam cele

Spotkałaś się z krytyką za to, że wybraliście Chiny?

Nieustannie, głównie dlatego, że osiągnęliśmy spory sukces. Jak to zwykle w Polsce. (śmiech) Ciężko się do nas przyczepić. Wiesz, mamy świetne produkty, czterodniowy tydzień pracy, urlop menstruacyjny, nielimitowane urlopy, dopłaty do urlopów wypoczynkowych, trzynastą pensję, zawsze zatrudniamy na umowę o pracę, co powinno być normą, ale nie jest. Średnie wynagrodzenie w naszej firmie też jest sporo powyżej średniej krajowej. Więc do krytyki pozostaje jedynie to, że jedwab mamy z Chin. A Chiny odpowiadają obecnie za około trzy czwarte światowej produkcji jedwabiu. Część naszych krytyków uważa, że w Polsce produkuje się jedwab. Niestety tak nie jest. Prawdę powiedziawszy bawełna w Polsce też nie rośnie, a nawet o polski len jest coraz trudniej.

Kładziemy duży nacisk na to, w jakich warunkach powstają nasze apaszki i inne produkty. Znamy każdy etap produkcji w fabrykach, z którymi współpracujemy. I znowu: u nas w kraju panuje przesąd, że fabryki w Chinach to brud i wyzysk. Bzdura. W fabrykach naszych partnerów jest zupełnie inaczej. Nowoczesne maszyny, przestronne, czyste hale produkcyjne, dobre warunki pracy. Dzięki temu nasze apaszki są najwyższej jakości. Zacofane Chiny to mit, w który niektórzy nadal wolą wierzyć. Jako ciekawostkę powiem, że ponad połowa naszych produktów powstaje w Polsce. Dwa lata temu, gdy podjęliśmy decyzję o rozszerzeniu oferty, zaczęliśmy szukać szwalni w kraju. Polecono nam jedną szwalnię w Łodzi, w samym centrum miasta. Wiele znanych marek tam szyło. Trafiłam do piwnicy, gdzie śmierdziało wilgocią, absolutnie nie było warunków do szycia, maszyny były stare i zardzewiałe. Byłam w szoku, że w Polsce w takich warunkach się pracuje.

Bardzo selektywnie wybieramy miejsca, z którymi współpracujemy. Mamy wszystkie certyfikaty do naszych tkanin, dotyczące również barwników. Tworzymy apaszki z zachowaniem poszanowania dla każdego etapu produkcyjnego. Sami również zlecamy badania naszych materiałów, żeby mieć pewność, że nasi dostawcy wywiązują się z umów.

Marta Lech-Maciejewska: "Moja historia jest przykładem na to, że bez jakichkolwiek koneksji, pleców

Marta Lech-Maciejewska: "Moja historia jest przykładem na to, że bez jakichkolwiek koneksji, pleców i zaplecza można zbudować cały świat dookoła siebie takim, jakim chce się go widzieć".

materiały prasowe

Przy tworzeniu wzorów zapraszacie do współpracy polskie graficzki.

Należałoby opowiedzieć o istocie Spadiory, czyli od czego wyszedł ten pomysł. Kiedyś od mojego męża dostałam w prezencie apaszkę Hermès. Kupił mi ją na lotnisku w Nicei. Była przecudowna, fioletowo-czerwona w konie! Z uporem maniaka chciałam ją nosić, tylko w ogóle nie wiedziałam jak. Te od mojej babci zazwyczaj narzucałam na ramiona albo wpuszczałam w szlufki w spodenkach i tyle. Postanowiłam więc poszukać inspiracji dotyczących wiązania apaszek. Lata temu nie było jeszcze żadnych poświęconych im tutoriali w internecie. Ale już wtedy prowadziłam bloga. Znalazłam dużo ciekawych materiałów w anglojęzycznych kanałach. U mojej mamy na strychu leżał stos magazynów Burda, a w nich rubryka z pomysłami na to, co zrobić z kawałkiem materiału bez użycia igły i nitki. Zaczęłam nagrywać to, co tam znalazłam. Wszyscy pytali mnie o apaszkę. Wtedy jedna z moich obserwatorek zapytała, czy nie mogłabym stworzyć własnej marki apaszek, które nie byłyby tak drogie, ale wciąż piękne i kolorowe, jak stylizacje, które noszę. Pomyślałam, że to dobry kierunek.

I pomysł od razu okazał się trafiony?

Postanowiłam wyprodukować pierwszą partię, oczywiście w Polsce. Zamówiliśmy w manufakturze na południu kraju partię próbnych apaszek za 3 tys. zł. Byłam naprawdę totalnym laikiem, w ogóle się na tym nie znałam. Ale wiedziałam, jak sprawdza się jedwab. Jeśli nie jesteśmy pewni składu, wystarczy wyciągnąć jedną niteczkę i podpalić ją. Jedwabna nigdy nie zapali się mocnym ogniem, będzie się żarzyć jak kadzidełko i pachnieć "odzwierzęco", palonymi włosami. Zrobiłam ten test na jednej z dostarczonych apaszek. Zaczęła się palić żywym ogniem, więc był to poliester. Uszyto paskudnie – nierówno i płaskim szwem. Kiedy chciałam dokonać zwrotu, właściciel tamtej firmy powiedział, że taką mają jakość i albo biorę, albo nie. Nigdy nie odzyskałam tych pierwszych zainwestowanych pieniędzy. Mało tego – ten człowiek ukradł mój autorski wzór i sprzedawał go w swoich sklepach. Taki właśnie bywa „biznes po polsku”.

Wyciągnęłam wnioski. Zaczęłam zgłębiać temat, czytać wszystko, co dotyczyło jedwabiu. Okazało się, że Chiny są absolutnie najlepszym miejscem. Ale nie umiem rysować, a chciałam, żeby każda z naszych apaszek miała swoje przesłanie. Więc idea tych wzorów pochodzi ode mnie, ale tworzone są przez utalentowane graficzki, z którymi współpracujemy.

Te wzory nie pozostają bez znaczenia dla waszych klientek.

Powiem szczerze, że znaczenia na tych apaszkach przerosły nasze najśmielsze oczekiwania. Byłam przekonana, że będą tylko wisienką na torcie, a często stają się podstawowym powodem zakupu. Są sposobem wyrażania emocji, wartości, poglądów. Zwłaszcza jeśli nie mamy jeszcze odwagi, żeby o nich powiedzieć, albo nie mamy przestrzeni do mówienia o nich głośno. Ogromne wrażenie zrobiła na mnie historia jednej z moich odbiorczyń, która kupiła sobie apaszkę „Nazywaj ją, jak chcesz”, przedstawiającą waginę w tęczowych kolorach. Dziewczyna mieszka w małej miejscowości. Jest lesbijką, która wie, że nigdy nie będzie mogła dokonać coming outu, ponieważ pochodzi ze skrajnie pobożnej rodziny. Zostałaby przez nią wyklęta, a bycie jej częścią stanowi dla niej ogromną wartość. Zrolowała tę apaszkę, zawiązała na szyi i przeszła się po swojej wiosce. Kiedy wróciła do domu, popłakała się ze szczęścia i napisała mi, że to jedyny coming out, jakiego może dokonać. „Nieważne, że nie widać, co na niej jest, ważne, że ja to wiem. Że to prawdziwa ja.”

Jedna z naszych apaszek stała się ambasadorką kampanii „Daj się odkryć”, poświęconej tematyce łuszczycy – choroby, której nadal się boimy, choć jest chorobą genetyczną i nie można się nią zarazić. Niektórym osobom nawet taki sposób cichej manifestacji daje możliwość pójścia w życiu dalej. I takie wzmocnienie poczucia własnej wartość jest piękne. Niedawno miałam spotkanie z organizatorkami wspomnianej kampanii (Dominiką Jeżewską znaną jako Pani Łuska oraz fotografką Anią Tajkiewicz – red.), z którymi rozmawiałyśmy o tym, w czym jesteśmy dobre. I wyszło nam, że Polki prześcigają się na kompleksy. Licytują się, która jest grubsza, a nie która zrobiła coś fajnego.

Porównuję często pod tym względem Polki z Francuzkami. Tej pewności siebie bardzo nam brakuje.

Wszystko, co mamy, stworzyliśmy z mężem od zera. A właściwie od minusa, startując w Polsce na dorobku. Może naszym dzieciom kupimy już mieszkania, ale my takiego przywileju nie mieliśmy. Kiedy opowiadam o tym, co osiągnęliśmy, spotykam się z komentarzami: „I po co się chwalić?”, „To jest takie nieskromne”, „To nieładnie tak o tym mówić”, „Pewnie ci się udało, miałaś fart”. Kiedy chcę kogoś zainspirować do ćwiczenia, robienia badań, dbania o zdrowie, dostaję wiadomości: „Fajnie, że cię na to stać, mnie nie”. Jak mnie na coś nie było stać, to kombinowałam. Zastanawiam się, co jeszcze mogę zrobić, jak mogę wycisnąć te moje 24 godziny na dobę, żeby być w innym miejscu niż jestem. Ale nie dzwoniłam do koleżanki i nie mówiłam: ”fajnie, że ty masz na wakacje, a mnie nie stać”. Moja historia jest przykładem na to, że bez jakichkolwiek koneksji, pleców i zaplecza można zbudować cały świat dookoła siebie takim, jakim chce się go widzieć.

Czytaj więcej

Agnieszka Janicka: W życiu najwięcej można zyskać, będąc sobą

Ale trzeba było też podejmować trudne decyzje.

Zawsze wykorzystuję szanse, które spotykam na swojej drodze. Mam też wrażenie, że trafiam na nie, bo idę tą drogą, a nie inną. Gdybym stała w miejscu, w ogóle bym nie miała podobnych dylematów. Kiedyś musieliśmy sprzedać dom rodzinny mojego męża, bo miał wielu spadkobierców i wymagał ogromnych nakładów na remont. Dla Janka była to ogromna tragedia, bo wychował się w dużym jednorodzinnym domu, w nim pracował i nagle musiał się przeprowadzić do 32-metrowej kawalerki w Warszawie. Tam przypomniałam sobie o jednej ważnej kwestii, o której coraz częściej zapominamy: poczuciu sprawczości. Słyszymy w domu, że Bóg tak chciał, jak Bóg dał, tak zabrał i tak dalej. Że jest jakaś siła wyższa, która decyduje o naszym życiu. Że możemy wypruwać sobie żyły, ale jeśli ktoś na górze zdecydował, że nie osiągniemy sukcesu, to go nie osiągniemy. Jest to dla mnie największym spiskiem dziejów, największą głupotą i nieprawdą życiową wciskaną nam od dziecka. W 99 procentach w moim życiu to ja decyduję o tym, co się w nim wydarzy. Niesamowitą zmianą jest, kiedy zaczynamy postrzegać nasze życie jako takie, w którym to my jesteśmy głównym decydentem.

I jeszcze najlepiej pracować na etacie, bo obojętne jaką masz robotę, ale co miesiąc masz pieniądze na koncie.

Czy się stoi czy się leży, 1500 się należy – pamiętamy z czasów komuny. Ludzie cały czas tkwią w tym przekonaniu. No i że szef to zawsze jest bezduszny diabeł. Chce wyssać z ciebie całą energię. Rzeczy, które wydarzają się w naszym życiu, są konsekwencją naszych działań lub ich braku – warto o tym pamiętać. Jeśli będę stała w miejscu, czekała na cud i to, że przyjedzie po mnie książę na białym koniu, to on nie przyjedzie – nie będzie znał mojego adresu.

Marta Lech-Maciejewska: "Chcę udowodnić, że da się inaczej prowadzić biznes, nie trzeba pracowników

Marta Lech-Maciejewska: "Chcę udowodnić, że da się inaczej prowadzić biznes, nie trzeba pracowników wyciskać jak cytryny".

materiały prasowe

Jako „szefowie z piekła rodem” postanowiliście wprowadzić w firmie czterodniowy tydzień pracy i urlop menstruacyjny na żądanie. Co się dzięki temu w waszej firmie zmieniło?

Nigdy nie byłam pazerna i myślę, że jest to dosyć istotna kwestia. Jestem osobą wysoko wrażliwą i każda rzecz, którą robię w życiu, musi mieć sens większy niż zarabianie kasy. Mieszkamy z dwójką dzieci w 57-metrowym mieszkaniu, co dla większości mojej rodziny jest niezrozumiałe, bo uważają, że powinniśmy mieszkać w domu z ogrodem. Mogłam zostać jedynie influencerką, bo z tej pracy są naprawdę niezłe pieniądze. Ale nie robiłam niczego dla innych. Nie przeszczepiałam serc, nie wynosiłam kotków z pożaru, nawet nie pomagałam ludziom w kwestiach prawnych. Chciałam robić coś, co będzie drogowskazem dla innych i nawet temu małemu światu, który tworzę, nadać większą wartość.

Jak mnie zapytasz, czy to się opłaca, odpowiem: jest nieopłacalne. Czas jest miarą efektywności pracy. Nie mamy nadgodzin, pracujemy po osiem godzin dziennie, rzeczy zrobionych jest mniej. Ale da się. Szacuje się, że za pięć lat na polskim rynku będzie brakowało trzech milionów pracowników. W tym momencie staram się ich do siebie przekonać. Pokazuję, że stoję za firmą, w której nie tylko dostaniesz godziwe wynagrodzenie, bo nie ma osoby, która powiedziałaby, że zarabia za dużo, ale też coś bezcennego, czyli czas. Mogą go poświęcić na pasje, budowanie relacji z bliskimi, czy cokolwiek chcą. Prawie połowę tygodnia mają wolną. Warto też podkreślić, że dzięki temu zniknęły wyjścia w ciągu dnia pracy – do ginekologa, notariusza, na paznokcie, do fryzjera, bo można to zrobić w poniedziałek czy piątek. Chcę udowodnić, że da się inaczej prowadzić biznes, nie trzeba pracowników wyciskać jak cytryny, żeby po dwóch latach byli wypaleni zawodowo i że warto ich traktować po partnersku. Wtedy nawet w swoim szefie zobaczą człowieka. Mam takie życzenie, żeby chociaż pokolenie moich dzieci znalazło środek między pracowaniem w soboty, tak jak ja to robiłam, a moim o osiem lat młodszym bratem, który ma już kolejną pracę w tym roku, bo ciągle szuka siebie. Być może rynek zmieni też wprowadzenie sztucznej inteligencji, która sprawi, że trzeba będzie być profesjonalistą w swojej dziedzinie.

Mam wrażenie, że masz do pieniędzy dużo cierpliwości. Trzy i pół roku czekałaś na pierwszą komercyjną współpracę przy blogu, długo pracowałaś w korporacji, choć mogłaś z niej zrezygnować, a kiedy założyliście Spadiorę, wybuchła pandemia…

Wystartowaliśmy ze Spadiorą w listopadzie 2019 roku, a w lutym 2020 wiadomo, co się stało. Wszystko było powoli zamykane, ludzie reagowali przerażeniem. Kiedy pochodzisz z takiego miejsca jak ja, gdzie tych pieniędzy nie było albo zawsze były reglamentowane, to nie stanowią one dla ciebie wartości nadrzędnej. Pieniądz traktuję jak energię, która przychodzi i odchodzi. Ale suma, trochę jak w przypadku szczęścia, musi się równać zeru. I nawet jak jest u mnie gorzej z kasą – dopóki mam dach nad głową, pełną lodówkę i moim dzieciom niczego nie brakuje, to jest to dla mnie wystarczające. Ważne, że mogę zabrać dziecko do dentysty i nie muszę się martwić, czy mi wystarczy na wizytę, a sama kiedyś się nad tym zastanawiałam. Nie kolekcjonuję pieniędzy, nie podbijają mojego ego. Wolę inwestować i rozwijać markę. Najważniejsze, żeby nie stawiać ich wysoko w hierarchii wartości, bo to zaślepia, zmienia patrzenie na świat i innych ludzi. Na szczęście mam swoje Mazury, w które jestem wrośnięta jedną nogą, otoczona ludźmi, którzy z niewielkiej emerytury potrafią tak zagospodarować miesiąc, że mają i pełną lodówkę, i wyhodują sobie kurkę, i zrobią konfiturę z truskawek. Żyją prawdziwym slow life. Tam mogę cały dzień chodzić po polach, kąpać się w jeziorze i nie odbierać telefonu.

Nie ruszyło cię, jak zobaczyłaś pierwszy milion na koncie?

To był powolny proces. Nie było tak, że z dwustu tysięcy nagle zrobił się milion, tylko pomalutku kapało. Pamiętam, jak mąż mi powiedział, że mamy te sześć zer po jedynce i to było fajne uczucie. Ale mnie całe życie interesowała droga. Czasami wolę na coś dłużej poczekać, niż dostawać wszystkie nagrody od razu. Osiąganiem pewnych pułapów cieszę się naprawdę krótko, bo od razu myślę, co dalej. Nie skupiam się na dwóch czy trzech milionach, bo to dla mnie i tak absurdalne pieniądze. Bardziej zastanawiam się, co mogę pokazać moim dzieciom, gdzie je zabrać, żeby nie przegapić najpiękniejszych chwil ich dzieciństwa, bo oboje z mężem bardzo dużo pracujemy. Praca jest naszym życiem, a nasze życie pracą. Będąc influencerami pokazujemy też naszą codzienność. Ciężko jest postawić granicę, kiedy praca się kończy, a kiedy zaczyna czas wolny.

Dzisiaj dla mnie nauką jest to, żeby odmawiać bez żalu. Nie mam już przestrzeni na dodatkowe rzeczy. W tym roku dostałam propozycję wzięcia udziału w projekcie telewizyjnym, za który kiedyś pewnie dałabym się pokroić, bardzo się tym stresowałam, wszyscy mnie namawiali. Spotkałam przyjaciela, który powiedział: „Marta, ty nie możesz tam pójść” i popłakałam się ze szczęścia, że ktoś dał mi przyzwolenie, żeby tam nie iść, bo miałam wrażenie, że wszyscy ode mnie tego oczekują, a nie miałam na to po prostu siły. Moja doba też trwa 24 godziny, mam dwójkę dzieci, dwa biznesy, męża, z którym muszę pielęgnować relację, żeby za parę lat nie okazało się, że jesteśmy superpartnerami biznesowymi, ale wszystko inne wygasło. W te wakacje mieliśmy tak dużo pracy, że tylko dzieciom udało się zorganizować wyjazdy, a sami jeszcze nigdzie nie byliśmy. Mogłabym teraz odcinać kupony od sukcesu, ale wychodzę z założenia, że niczego nie możemy być pewni. Covid nam to potwierdził.

Miałaś też doświadczenia z chorobą nowotworową.

Moja teściowa zmarła na raka piersi, to właśnie jej była poświęcona nasza pierwsza apaszka „Kobiecość”. Jak każda kobieta, pragnęła wyglądać szczuplej. Mąż mi opowiadał, że tydzień przed śmiercią założyła swoją sukienkę ze studniówki, co było od zawsze jej wielkim marzeniem. Ale schudła ze względu na chorobę, a nie dlatego, że chciała. Historia jest o dążeniu do piękna, a piękno to zdrowie - nieważne, jaki ma się rozmiar. Łatwo tak mówić, wiem… Sama kilka lat temu miałam podejrzenie nowotworu szyjki macicy, podczas operacji wycięto mi jej znaczną część. Teraz jestem zdrowa, ale miałam już wtedy zmiany przednowotworowe. Możesz komuś życzyć zdrowia na urodziny, mówić, że jest piękny taki, jaki jest, ale dopóki nie staniesz w obliczu utraty zdrowia czy życia, wszystkie te słowa brzmią trochę jak: „życzę ci lotu w kosmos”. Zanim otrzymałam wynik biopsji, mój lęk był nie do okiełznania. Zauważam też, że w przestrzeni publicznej na ten lęk nie ma miejsca, jest on bagatelizowany. A przecież zabiera całą radość życia.

Na rzecz Fundacji Spa For Cancer 63 381 zł, 31 781 zł na wsparcie Ukrainy w czasie rosyjskiej agresji, 21 599 dla Fundacji Wcześniak Rodzice-Rodzicom – przekazujecie cały dochód z limitowanych apaszek na cele charytatywne, nie tylko procent od ich sprzedaży. Dlaczego to robicie?

Lepiej! Na wsparcie Ukrainy przekazaliśmy cały przychód z podatkiem VAT. A więc cały obrót biorąc na siebie koszty produkcji, pakowania oraz podatki, w tym podatek VAT. To było wydarzenie bez precedensu. Tak samo jak sama agresja Rosji na Ukrainę. Bo znowu: nie jesteśmy pazerni i chcemy być drogowskazem. Chcemy pokazać ludziom, że decydując się na świadomy zakup, realnie pomagają, a nie tylko napełniają kieszenie tych, którzy sprzedają produkty. Bardzo chcieliśmy pomóc, to był nasz nadrzędny cel. Ludzi szokuje to, że przekazujemy 100 procent obrotu z naszego produktu razem z podatkami. A my chcemy pokazać, że można. Że się da. Idee w naszym życiu są ważne, ale matematyka nie mniej, dlatego też chciałabym podkreślić, że to wszystko dalej bez problemu spina się finansowo. Często zarzuca się nam, że pewnie sponsorujemy Spadiorę swoimi zarobkami z działalności influencerskiej i dlatego marka jeszcze nie upadła. Otóż większość obrotu w spółce generuje nasza marka, która z roku na rok notuje coraz wyższe zyski. Marka utrzymuje się sama, utrzymuje naszych pracowników i nas. I jeszcze ma na koniec roku przyzwoity zysk. A pieniądze z działalności influencerskiej to miły dodatek, który pozwala nam i naszym dzieciom zwiedzać świat.

Jaką drogą będziesz szła do następnego celu?

Na pewno okrężną, bo tak lubię najbardziej. Tam spotykam najfajniejsze rzeczy. Takie, po które innym ludziom nie chciało się sięgnąć, bo były za daleko. I moją własną. To jest coś, na co nabrałam odwagi z wiekiem. Mając 37 lat nauczyłam się, że pójście własną drogą jest najpiękniejsze, choć najtrudniejsze. Bo kiedy idziesz szlakiem, którym już ktoś szedł, to spotkasz ludzi, co ci powiedzą: „Jeszcze tylko trzy kroki i będziesz na miejscu”. A jak idziesz nim pierwsza, nikogo nie spotkasz. I nie wiesz, czy droga jest właściwa, czy to nie jakiś ślepy zaułek, który doprowadzi cię do ściany i dojdziesz do wniosku: „Straciłam półtora roku, muszę się wycofać, przyznać do porażki i wyruszyć jeszcze raz”. Ale tylko to powoduje, że jestem tu, gdzie jestem i żyję życiem, którego dla siebie chciałam. Nie ma w nim przypadków. Czuję, że trzymam te lejce i codziennie myślę sobie: „robisz dobrą robotę”. A za każdym razem, kiedy jestem blisko celu, cieszę się tylko przez sekundę i znowu rozglądam się, jaki może być ten kolejny.

Marta Lech‐Maciejewska

autorka bloga SuperStyler o tematyce modowej i lifestylowej. Studiowała seksuologię sądową i kliniczną, a z zawodu jest specjalistą e-marketingu. Wraz z mężem prowadzi markę Spadiora, w której oprócz apaszek tworzą też ubrania oraz akcesoria i dodatki. Zatrudniają osiem osób pracujących w systemie czterodniowego tygodnia pracy. W 2022 roku przychody wyniosły ponad 4,5 mln złotych. W 2021 roku otrzymała tytuł Kobiety Roku Glamour w kategorii „Biznes”. Stawia na niebanalność, kobiecość i kolory, a naczelna zasada, jaka jej przyświeca to „less is more”.

Pamiętasz swoją pierwszą apaszkę?

Marta Lech-Maciejewska: Oczywiście, pamiętam. Była to apaszka, którą dostałam od mojej babci, w folkowe wzory. Towarzyszyła mi też w dniu ślubu, miałam ją zarzuconą na ramiona. Moja babcia pochodziła z Kurpi i pamiątkami, które po niej mam, oprócz fotografii, są właśnie apaszki. Miała ich dużą kolekcję. Nosiła je na ramionach i na głowie, jak klasyczna, tradycyjna babcia. Dwie z nich są jedwabne. Nie przedstawiają jakichś specyficznych wzorów, ale właśnie je lubiłam najbardziej. Spełniały warunki termoregulacyjne, nie elektryzowały się od nich włosy i były bardzo przyjemne dla skóry. Przyznaję szczerze, że już ich nie noszę, bo stanowiłyby konkurencję dla naszych apaszek Spadiory. Leżą w pudełku i mają w moim sercu oddzielną szufladkę.

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Jej historia
Bohaterskie bliźniaczki nagrodzone przez króla. Poradziły sobie z atakiem krokodyla
Jej historia
Ponad 200 uczelni w zasięgu ambitnej 18-latki. Którą wybierze?
Jej historia
Nowy rozdział w życiu Melindy French Gates: dlaczego odchodzi z fundacji?
Jej historia
Brooke Shields wkracza w świat biznesu. Czym zajmie się od czerwca?
Jej historia
Szwedzka księżniczka koronna Wiktoria obejmie kiedyś tron, ale bez aprobaty ojca. W czym tkwi problem?