Jak pani przyjęła wiadomość o śmierci Bogumiły Wander?
Jestem zszokowana. To bardzo smutna wiadomość. Wiedziałam, że Bogusia chorowała, a jej choroba była naprawdę trudna. Pamiętam ją w jej najlepszym okresie, kiedy była pełna życia i energii. Niestety, widziałam też, jak choroba postępuje i jak ją zmienia sprawiając, że staje się zupełnie inną osobą. Była piękną kobietą, a jej elegancja i styl były nie do podważenia. Pracowałyśmy razem i sądzę, że bardzo się lubiłyśmy. Bogusia i Krzysztof Baranowski, jej życiowa miłość, tworzyli niezwykłą, wręcz legendarną parę na Woronicza. Byli nie tylko piękni na zewnątrz, ale również bardzo życzliwi i otwarci. Krzysiu, jako dziennikarz i kapitan żeglugi wielkiej, często pojawiał się w telewizji. Z tego, co pamiętam, miał również swój program. Spotykaliśmy się towarzysko, a nawet jeździłam z Krzysiem na nartach w jednej ekipie.
Pamięta pani moment, kiedy poznała Bogumiłę Wander?
Poznałam ją w pracy. Przyszłam do telewizji jako młoda dziewczyna, tuż po studiach. Bogusia była już uznaną gwiazdą. Piękna, zawsze świetnie ubrana, znakomicie uczesana i naprawdę zadbana kobieta. Podziwiałam ją. W tamtym czasie chodziłam w ciuchach pożyczonych od Edytki Wojtczak, z włosami zaczesanymi do tyłu, spiętymi w kitkę. Edyta była dla mnie ogromnym autorytetem, moją matką telewizyjną i nauczycielką. Kiedy wchodziła do pokoju, zawsze stawałam na baczność. A Bogusia była damą. Takich dam nie spotykałam. Mam do niej wielki szacunek. Ale też mam szacunek do Krysi Loski i do wszystkich pań spikerek, bo ja przyszłam do zawodu jako ostatnia, najmłodsza. Początkowo koleżanki traktowały mnie z góry. Ale muszę przyznać, że Bogusia bardzo szybko przełamała lody. Mimo swojej posągowej urody, okazała się bardzo miłą ciepłą osobą. Na pewno będę ją długo i miło wspominać.
Jaką była osobą?