Jest, ale jeśi będziemy na siebie brały dodatkowe zajęcia, to za chwilę przyjdziemy do pani profesor z wypaleniem zawodowym.
Też tak może być, oczywiście. Może tak jest, jak mówił ten pan, który obserwował młode mamy, ale te, która do mnie przychodzą mają już problemy, z którymi same sobie nie radzą. Takie, które mają depresję poporodową, które sobie nie radzą z macierzyństwem. Też takie, które chciałyby wychować dzieci idealnie, podręcznikowo. Mówię im, że jeżeli chcą, żeby było w porządku, to muszą znaleźć też przestrzeń dla siebie, by bez wyrzutów sumienia mogły mieć czas na jakieś swoje wychodne. To nie musi być dużo, ale choćby od czasu do czasu, raz w tygodniu, umówiły się z koleżanką na spacer, na kawę, na wyjście do galerii bez dzieci. Jeśli cały czas jest się z małym dzieckiem i jedyną rozrywką jest wyjście po bułki do najbliższego kiosku, to naprawdę można czuć się źle. Zawsze mówię, żeby kobieta znalazła przestrzeń dla siebie, żeby bez wyrzutów sumienia wyjść z domu, żeby znaleźć czas na wspólną kolację z mężem, bo jeżeli mama jest zadbana, zadowolona i szczęśliwa, to też jest dobre dla dziecka i nie dzieje mu się krzywda. Z drugiej strony należy walczyć z wizerunkiem pokazywanym w reklamach, że macierzyństwo to jest cudowny, słodki bobas, uśmiechnięty i uroczy, a obok kobieta, która zaraz po porodzie wygląda jak modelka, bez śladu tłuszczu na brzuchu. To jest nieprawda.
Łatwo jest w nas, kobietach, wzbudzić wyrzuty sumienia. To kwestia kultury? Wychowania?
Chyba trochę tak, bo dziewczynki są inaczej wychowane niż chłopcy. Chłopcy mają większe przyzwolenie na złoszczenie się, na agresję, na rywalizację. Dziewczynki mają być grzeczne, śliczne, z kokardkami we włosach. Mają za to większe przyzwolenie na smutek i płacz. Kiedy dziewczynka płacze to zostaje utulona, jak chłopak płacze, zwłaszcza trochę straszy, to słyszy: „przestań się mazać, nie bądź babą, bądź mężczyzną”. Kobiety mają przyzwolenie na większą emocjonalność. Też są uczone większej empatii, zwracania uwagi na potrzeby innych, a kulturowo – na większe zwracanie uwagi na potrzeby innych, kosztem własnych potrzeb. I mamy gotowy wizerunek matki Polki.
A co jeżeli matka Polka, robiąca karierę i mająca olbrzymi potencjał, kończąca świetne studnia, zostaje w domu, bo rodzi dzieci, a one - wiadomo - są najważniejsze, zwłaszcza te pierwsze trzy lata życia powinno się z nimi być.
Tak, tylko pierwsze trzy lata szybko miną.
A gdy jest kolejne dziecko, bo niektórzy uważają, że dobrze jest, żeby dzieci wychowywały się obok siebie?
Dobrze, ale przychodzi taki moment, kiedy dziecko potrzebuje separacji, potrzebuje więcej kontaktów z rówieśnikami i matka, powinna mieć coś swojego. To nie musi być kariera zawodowa - to mogą być pasje, zainteresowania, przyjaciele, malowanie, dzierganie, koło gospodyń wiejskich, nieważne, ale coś dla siebie. Jeżeli taka kobieta nie ma nic swojego, to zaczyna za bardzo wiązać ze sobą dziecko. Żyje tylko jego sprawami, jest w trójce klasowej, radzie rodziców, odrabia z nim lekcje, ingeruje w jego życie, bierze udział we wszystkich imprezach dziecka, wyjazdach klasowych. To trochę blokuje dziecko do separowania się i nie jest dla niego dobre. Z drugiej strony jak to dziecko się separuje, czy w naturalny sposób czy w buntowniczy, to taka matka zostaje w pustce. I tu dużo zależy od tego, jak wygląda jej życie małżeńskie. Jeżeli małżonkowie potrafią zachować dobre relacje partnerskie, to czas usamodzielniania się dzieci może być fajnym czasem powrotu do bycia razem, do tego, że można podróżować we dwójkę, a nie cały czas z dziećmi. Często, w miarę upływu lat, ludzie się od siebie oddalają. Nawet, jeśli nie dochodzi do rozwodu, czy sytuacji traumatycznych, w rodzinach dzieje się tak, że rozmawia się o dzieciach, żyje się sprawami dzieci i tak naprawdę, kiedy one dorastają, to rodzice mogą się zorientować, że poza sprawami organizacyjnymi, nie mają o czym ze sobą rozmawiać, bo tak naprawdę nic ich już nie łączy. A jeszcze, jeśli mąż robi karierę, jest dużo poza domem, siłą rzeczy ma różne relacje. Często wśród znajomych są kobiety, które mogą go zafascynować. Niekoniecznie mówię o tym, że będzie miał liczne romanse, bo to jest pewne spektrum od momentu, że ktoś nam się podoba, do romansu, ale wtedy żona czuje się odsunięta i bardziej odczuwa puste gniazdo. Uważam, że od samego początku powinno się dbać o to, żeby żyć też dla siebie. To nie znaczy, że jest się złą matką, ale ważne jest, żeby siebie budować, żeby mieć bogatsze życie wewnętrzne, mieć swoje zainteresowania i przyjaciół.
Nie żałowała pani, że zajmuje się tak trudną dziedziną jak psychiatria – myślę o tych nieostrych granicach, skomplikowanych diagnozach i znakach zapytania. Nie łatwiej by było zostać kardiologiem?
Trafiła pani, bo na studiach przez moment myślałam o kardiologii, ale nie, nie żałuję. Psychiatria była moim "aha filingiem", była miłością od pierwszego wejrzenia. Nie byłabym szczęśliwa w somatycznej medycynie. Jeszcze na studiach, gdy po pierwszym roku mieliśmy praktyki na oddziałach, to zawsze mnie bardziej ciągnęło, żeby porozmawiać z pacjentem: jak on przeżywa swoją chorobę, jakie ma emocje, czy jest świadomy ograniczeń, albo terminalnej choroby niż to, jakie owa choroba ma patomechanizmy i jakie należy wykonać badania. Psychiatria to jest to. Nie wyobrażam sobie dla siebie czegoś innego.
Dominika Dudek
Psychiatra, profesor nauk medycznych, kierownik Katedry Psychiatrii i Kliniki Psychiatrii Dorosłych Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego, specjalistka w zakresie psychiatrii klinicznej, zaburzeń depresyjnych oraz choroby dwubiegunowej, prezes Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego od 2022. Autorka wielu książek, w tym "Zaburzenia psychiczne w chorobach somatycznych. Praktyczne wskazówki diagnostyczne i terapeutyczne" (razem z Joanną Rymaszewską).