Jak odróżnić depresję od smutku. Profesor Dudek o kobiecych kryzysach

Sukces zawodowy nie zawsze idzie w parze z dobrą kondycją psychiczną. To pacjentka musi dojść do wniosku, co i jak może zmienić, bo ja nie żyję jej życiem, nie jestem w jej skórze – mówi prof. Dominka Dudek, psychiatra.

Publikacja: 28.09.2023 09:47

Kobieta, która pnie się na szczyt, a równocześnie chce mieć rodzinę, jest skazana na konflikt ról.

Kobieta, która pnie się na szczyt, a równocześnie chce mieć rodzinę, jest skazana na konflikt ról.

Foto: Adobe Stock

Czy utrzymanie balansu między życiem zawodowym a rodzinnym jest trudniejsze dla kobiety niż mężczyzny?

Dominika Dudek: Myślę, że jest dużo trudniejsze dla kobiety. Kobieta wciąż ma trochę mniejsze szanse, może nie dlatego, że jest blokowana, ale dlatego, że weryfikuje ją życie. Jeśli chce mieć rodzinę, chce mieć dzieci, to nawet najbardziej kochający mężczyzna nie będzie za nią chodzić w ciąży, nie będzie rodzić i nie będzie karmić piersią. Mówimy o sytuacji w miarę idealnej, kiedy partner jest kochający i wspierający. A ile jest okoliczności zdecydowanie mniej doskonałych, gdy kobieta musi sobie radzić sama. Nawet, kiedy nie jest samotną matką, to partner często jest bardziej nakierowany na siebie, na swoją karierę, czy swoje przyjemności i wcale nie zamierza z tego rezygnować. To, że wywalczyłyśmy sobie równouprawnienie, że robimy kariery, pracujemy zawodowo, mamy niezależność, w tym również finansową, wymaga ogromnego nakładu pracy, ale też generuje ogromne koszty życiowe.

Kobieta, która pnie się na szczyt, a równocześnie chce mieć rodzinę, jest skazana na konflikt ról. Jak być, jak to się mówi: matką, żoną i kochanką, a oprócz tego panią prezes, panią dyrektor, bizneswoman. To jest szalenie trudne. Jak pogodzić to, że wieczorem chce się być przy dziecku i czytać mu bajeczki, kiedy w tym samym czasie jest ważne zabranie, na którym pani prezes musi być? To wywołuje poczucie winy, bo zawsze gdzieś jest nas za mało. Jeżeli jest nas za mało w domu, to czujemy dyskomfort i poczucie winy, że nie ma nas wśród bliskich. Jeżeli z kolei w pracy, to bardzo łatwo to wykorzystać, żeby osłabić naszą pozycję zawodową.

Prof. Dominika Dudek: "Sukces zawodowy nie zawsze idzie w parze z dobrą kondycją psychiczną"

Prof. Dominika Dudek: "Sukces zawodowy nie zawsze idzie w parze z dobrą kondycją psychiczną"

Archiwum prywatne

Mam wrażanie, że pozycja kobiety, która jest na wysokim stanowisku, jest osłabiana tylko z tego powodu, że jest kobietą, ze względu na biologię. Gdy mamy wymagającego szefa mężczyznę, mówimy, że taki jest. Gdy kobietę, to...

Ma miesiączkę, albo brakuje jest seksu.

Albo menopauzę. Zawsze coś jest nie tak.

Myślę, że zmiany społeczne są dość szybkie, chodzi o ostatnie kilkadziesiąt lat. Przez setki lat tworzył się kulturowy schemat kobiecości i męskości, pewne stereotypy, dotyczące podziału ról. W wielu wypadkach mentalność nie nadąża za pewnymi przemianami społecznymi. Podam może głupi przykład: teraz wszystkie kobiety mają swoje samochody i prawo jazdy, ale jeszcze jak byłam dzieckiem, to wcale to nie było takie częste. Nadal można usłyszeć zdania: "jedzie jak baba", "na pewno baba za kierownicą", mimo że kobiety często jeżdżą dużo lepiej niż mężczyźni. Aby zaszła zmiana w myśleniu o tym zjawisk, potrzeba kilkudziesięciu lat - w tak błahej kwestii. A co dopiero odnośnie do pełnienia przez  kobiety wysokich funkcji społecznych. Żeby coś zmieniło się w mentalności, zawsze wymaga to większej ilości czasu.

Poza tym mężczyźni niechętnie oddają patriarchat i swoją dominującą rolę w społeczeństwie. Z nieuświadomionych męskich lęków wynika to, co może się wydawać pozornie zaskakujące, czyli na przykład duże poparcie młodych mężczyzn dla partii skrajnie prawicowych, konserwatywnych. Może to też wynika z obawy przed spadnięciem z piedestału, utratą korony i obaleniem patriarchatu.

Czytaj więcej

Mężczyźni są lepsi dla samych siebie. Ekspertka o tym, dlaczego kobietom trudniej osiągnąć sukces

Zdarza się tak, że przychodzi do pani kobieta sukcesu i mówi: "Pani doktor, jest ze mną źle, nie mogę spać".

Bardzo często. Mnóstwo takich pacjentek przychodzi.

Przychodzą i oczekują, że dostaną tabletkę, po której wszystko się naprawi?

Oczywiście. Większość pacjentów - i kobiet, i mężczyzn, oczekuje łatwych, szybkich rozwiązań. Tymczasem problem zaczyna się od samego określenia zdrowia, bądź braku zdrowia psychicznego, czy zdrowia i choroby. Te granice są niekiedy dość mocno rozmyte. W psychiatrii, w większości sytuacji, nie ma jasnych markerów jak w innych dziedzinach medycyny. Na przykład - robi się EKG, widać fale Pardeego – wiadomo, że zawał. Albo wykonuje się RTG płuc, widać odpowiednie zacienienia – oczywiste jest, że to zapalenie płuc. Z krwi także można wiele wyczytać i oznaczyć markery, dzięki którym stawia się diagnozę. W psychiatrii tak nie jest. My posługujemy się objawami i o nich rozmawiamy. Jeśli pacjent ma odpowiednią liczbę objawów, o odpowiednim nasileniu, to wtedy klasyfikujemy to jako zaburzenie, ale niekiedy te granice są płynne i wszystko jest dość subiektywne. Obserwujemy pacjenta i oczywiście możemy dostrzec w trakcie rozmowy, że jest on napięty, zestresowany, wylękniony, smutny i tak dalej, ale przede wszystkim ważne jest to, co on nam powie. Nie zawsze jest tak, że osoba z depresją będzie zalewała się łzami. Czasem, może nie w głębokiej depresji, ale lżejszej jej postaci, a jednak wpływającej na życie, człowiek potrafi zakładać pewne maski i gdzieś na zewnątrz udawać, że jest w porządku, a tak nie jest - to jedna strona medalu. Druga strona jest taka, że wiele problemów jest medykalizowanych. Antoni Kępiński pisał, że smutek jest dolą człowieka. Każdy z nas bywa smutny, sfrustrowany, odczuwa różne, negatywne emocje, każdy z nas miewa bezsenne noce... Natomiast zdarza się, że przychodzą po pomoc osoby bardzo sfrustrowane i oczekują szybkich rozwiązań - że dostaną tabletkę szczęścia, która przywróci równowagę i możliwość znakomitego radzenia sobie z życiem i różnymi zadaniami.

Bardzo trudno jest wtedy przekonać człowieka, że nie tędy droga, bo oczywiście, taka osoba pewnie potrzebuje pomocy, ale nie każda frustracja, nie każdy smutek jest depresją. Tak samo jak nie każda obawa jest nerwicą lekową, nie każda nieśmiałość to fobia społeczna, nie każde niegrzeczne dziecko ma ADHD. Jeśli osoba zgłasza się po pomoc, to znaczy, że jej potrzebuje, że nie radzi sobie sama. Natomiast nie zawsze tabletka jest optymalnym rozwiązaniem. W wielu wypadkach najlepszym wyjściem byłaby psychoterapia, a czasami wystarczyłaby nawet nie głęboka psychoterapia, a rozmowa z psychologiem i dokonanie jakichś zmian w życiu.

Jeżeli kobieta pracuje po 12 godzin na dobę, ma wymagającego męża i sama nakłada sobie takie standardy, że codziennie ma być czterodniowy obiad, ma dwójkę czy trójkę dzieci, które muszą być perfekcyjne i muszą mieć po 10 dodatkowych zajęć – wszystkiego nie da się ogarnąć, to jest ponad ludzkie siły. Jeżeli więc taka kobieta przychodzi wyczerpana i mówi, że ma depresję, bo ma wszystkiego dość, nie może spać, jest osłabiona, nie ma energii, to w wielu wypadkach cudowna tabletka nie pomoże. Raczej potrzeba by było trochę pracy nad emocjami, nad tym, żeby sobie pewne rzeczy uświadomić. Częściej jest tak, że kobieta trafia nie do psychiatry, ale do lekarza rodzinnego, bo ciągle choruje. Mówi: "bez przerwy jestem przeziębiona”, „mam rwę kulszową”, „boli mnie kręgosłup, żołądek, co mam z tym zrobić?" Czasem ciało sygnalizuje, że poziom napięcia i stres są zbyt duże, tylko wtedy nie jest rozwiązaniem danie tabletki przeciwbólowej. Trzeba byłoby uświadomić sobie, co jest w emocjach i próbować pracować nad jakąś zmianą w życiu, ale najtrudniej jest to wytłumaczyć pacjentkom, które do mnie przychodzą. Oczekują, że dam im tabletkę, po której świetnie się poczują i będą mogły przenosić góry, a problemy przestaną istnieć. Niestety, to tak nie działa.

Z psychoterapią już są schody, bo jeśli usłyszą, że spotkania są raz w tygodniu, przez godzinę, mówią: "nie mam czasu", "nie umiem mówić o sobie", "rozmawiać to mogę z przyjaciółką i na jedno wychodzi". No nie, nie wychodzi na jedno. Załóżmy jednak, że taką osobę uda mi się przekonać do psychoterapii, ale największy problem pojawia się wtedy, kiedy zaczyna się rozmowę, że może trzeba przestawić priorytety. Może coś trzeba by w życiu zmienić? O to jest bardzo trudno.

Zdarzyło się, że po pani sugestii, że należy przestawić priorytety, pacjentka wyszła z gabinetu?

Lekarz nie może przeżyć życia za pacjentkę, w związku z tym, żeby doszło do jakiejś zmiany, musi być wiele rozmów. To pacjentka musi stwierdzić, co może zmienić i jak to zrobić, bo ja nie żyję jej życiem, nie jestem w jej skórze. Byłoby nadużyciem, gdybym powiedziała: "Proszę zrezygnować z tej pracy, zatrudnić opiekunkę do dziecka, a męża kopnąć w tyłek, bo jest palantem". Czegoś takiego nie mogę absolutnie mówić.

A szkoda, byłoby czasami szybciej i skróciłoby okres dochodzenia do siebie.

Tylko nie zostałoby to przyjęte. Nie mam prawdy na temat życia pacjentki jako lekarka. Nie jestem posiadaczem prawdy, ale nawet, jeśli bym była, to - zgadzam się z profesorem de Barbaro - prawda w terapii jest o tyle potrzebna, o ile jest przydatna dla pacjenta i o ile może być przez tego pacjenta przyjęta. Na przykład - widzę, że problemy pacjentki mogą wynikać z zaburzonych relacji małżeńskich i jak znam pacjentkę, która opowiada mi o różnych sytuacjach, to mam świadomość, że mąż nią manipuluje, że wpuszcza ją w zależność, w poczucie winy. Jeśli ona tego nie widzi i broni swojego małżeństwa jak niepodległości, to jeśli powiem jej coś takiego wprost i tak tego nie przyjmie. Nie tędy droga do zmiany.

Którędy zatem?

Wtedy ta droga prowadzi bardziej poprzez wzmacnianie jej i wzmacnianie jej poczucia wartości. Sama musi dojrzeć do momentu, kiedy będzie się chciała wybić na niepodległość.

Czytaj więcej

Krótki sen zwiększa ryzyko nowotworu? Wiadomo, jak to działa

Na ile lekarz internista jest wyczulony na to, że powracające infekcje mają związek z psychiką i emocjami?

Myślę, że diagnostyka się bardzo poprawia. Współpraca między psychiatrami a lekarzami rodzinnymi jest coraz lepsza. Z dużą satysfakcją obserwuję, że na różnych konferencjach somatycznych, w których uczestniczą lekarze rodzinni, odbywają się sesje, na które zapraszani są psychiatrzy jako wykładowcy. Myślę, że jest dobra współpraca między towarzystwami naukowymi. Z kolei podczas konferencji psychiatrycznych jest bardzo dużo sesji interdyscyplinarnych. To jest bardzo ważne, żeby lekarze innych specjalizacji byli też wyczuleni na emocjonalność pacjentów. W wielu wypadkach nie ma powodów posyłać do psychiatry, poza tym często sugestia pójścia do takiego specjalisty wciąż może być odebrana negatywnie. Czasem nie trzeba wielkich rzeczy - rozmowa z mądrym lekarzem wystarczy. Bywa, że pacjenci lepiej przyjmują sugestie rozmowy z psychologiem niż z psychiatrą. Terapia psychologiczna stała się wręcz modna.

Ciągle boimy się iść do psychiatry?

Osoby z młodszych generacji i bardziej wykształcone już coraz mniej, ale, jak wspomniałam, nie zawsze psychiatra jest potrzebny. Czasem rozmowa z psychologiem, bądź psychoterapeutą, jest wystarczająca. Myślę też, że podstawą jest to, żeby zdać sobie sprawę, że jest problem i nie zaprzeczać mu.

Czy łatwiej jest zauważyć objawy somatyczne, jeśli się z nimi zmagamy i powiązać je z emocjami? Czy prędzej ktoś z zewnątrz dostrzeże to, że mamy problemy natury psychologiczno-psychiatrycznej?

To wszystko zależy. Bezsenność, smutek, dolegliwości bólowe, kobieta sama zauważy. Natomiast może nie dostrzegać, że zrobiła się bardziej rozdrażniona, że trudnej jest się z nią dogadać, że o wszystko się złości. Tak samo nie możemy pomijać takiego problemu jak uzależnienia, że, na przykład, zaczyna coraz częściej sięgać po alkohol. Uzależnienie od alkoholu dotyczy tak samo kobiet wysoko funkcjonujących: to jest choroba iluzji i zaprzeczeń. Taka kobieta będzie się upierać, że pije tylko drinka, a przecież ma spotkania zawodowe i nie może się nie napić. A jak przychodzi do domu, to się napije, żeby lepiej spać, albo dlatego że zdenerwował ją mąż. Sama przed sobą będzie zaprzeczać, że ma jakiś problem, prędzej dostrzeże go rodzina. To samo dotyczy leków nasennych i uspakajających, które też są, niestety, często nadużywane. Biscy prędzej zauważą, że tego jest za dużo.

Żyjemy w kulturze antysmutku. Gdy smucimy się dłużej, wydaje się, że coś tracimy, że nie powinniśmy tak robić.

Tak jak mówiłam - smutek jest dolą człowieka. Ciemne odcienie też są barwami na palecie barw. Jeżeli by ich nie było, obrazy byłyby dość kiczowate. Smutek jest nam potrzebny. Smutek i obniżenie energii życiowej są pewnymi zdobyczami ewolucji, pojawiają się częściej w okresach jesienno-zimowych. Kiedy było mniej pożywienia, było ciemno, energia życiowa w naturalny sposób trochę spadała. Oczywiście, jeśli ten smutek jest taki, że wpływa w istotny sposób na funkcjonowanie, odbiera jakąkolwiek radość i możliwość odczuwania radości, do tego towarzyszą mu różne inne objawy, trwa długo - tutaj myślimy o depresji i to już wymaga leczenia. Natomiast, jeśli reagujemy smutkiem na jakieś negatywne wydarzenia życiowe, to jest to zupełnie naturalne. Smutek towarzyszący żałobie jest czymś naturalnym i nie ma co na siłę udawać, że go nie ma. Żałoba nie musi być po śmierci bliskiej żałoby. Może być też po różnych utratach: marzeń, aspiracji, czegoś, co było dla nas ważne.

Wiem, że w psychiatrii wszystko jest płynne, ale jak ktoś będzie czytał naszą rozmowę, to chcę, żeby wiedział - wolno mu się smucić trzy miesiące? Czy pół roku?

To tak nie działa. Kryteria diagnostyczne depresji mówią, że jeżeli objawy trwają dwa tygodnie, możemy rozpoznać depresję, ale depresja to nie tylko smutek. Jak ktoś przeżywa żałobę po śmierci bliskiej osoby, to smutek może trwać dłużej. Natomiast smutek to nie depresja - jest jednym z jej objawów. Jest wiele różnic pomiędzy smutkiem, a depresją. Po pierwsze: w depresji jest cały szereg różnych objawów. Po drugie: zazwyczaj ten smutek przychodzi bez jakiejś uchwytnej przyczyny. Gdy jesteśmy smutni z jakiegoś powodu i ten powód udaje się odwrócić, to nasze emocje się zmieniają, są one reaktywne w stosunku do tego, co się dzieje w świecie zewnętrznym. W depresji, nawet choć są jakieś wydarzenia, które wyzwoliły epizod depresyjny, to później choroba zaczyna żyć swoim życiem i nie ma już większego znaczenia, jakie były jej początki. W depresji mamy cały szereg innych objawów: zaburzenia apetytu, zaburzenia funkcji poznawczych, różne dolegliwości somatyczne, bezsenność, albo nadmierna senność, nieadekwatne poczucie winy, myśli samobójcze itd.

To, co wydaje mi się kluczowe i odróżnia te dwa stany, to to, że jeżeli jesteśmy smutni, mimo wszystko wykonujemy swoje obowiązki. Rano myjemy zęby, przygotowujemy śniadanie, idziemy do pracy, funkcjonujemy. Jednym z warunków rozpoznania depresji jest zaburzone funkcjonowanie. Człowiek w głębokiej depresji nie jest w stanie czasami nawet zwlec się z łóżka. W łagodniejszej formie choroby, jeśli funkcjonuje, to robi to z ogromnym trudem i to widać, na przykład, w pracy zawodowej. Nie może się skupić, a jego myśli są zupełnie gdzie indziej. Czas trwania jest jednym z kryteriów diagnostycznych, ale jest wiele innych różnic, które odróżniają depresję od smutku.

Pewien specjalista od zarządzania czasem twierdzi, że najwięcej nauczył się, obserwując młode mamy. Ma rację?

Jak byłam młoda, moja mama zawsze mi powtarzała, że jeżeli uważam, że nie mam czasu, to powinnam sobie wziąć jeszcze jakieś dodatkowe zajęcia i na pewno się wtedy czas znajdzie. I w tym coś jest.

Jest, ale jeśi będziemy na siebie brały dodatkowe zajęcia, to za chwilę przyjdziemy do pani profesor z wypaleniem zawodowym.

Też tak może być, oczywiście. Może tak jest, jak mówił ten pan, który obserwował młode mamy, ale te, która do mnie przychodzą mają już problemy, z którymi same sobie nie radzą. Takie, które mają depresję poporodową, które sobie nie radzą z macierzyństwem. Też takie, które chciałyby wychować dzieci idealnie, podręcznikowo. Mówię im, że jeżeli chcą, żeby było w porządku, to muszą znaleźć też przestrzeń dla siebie, by bez wyrzutów sumienia mogły mieć czas na jakieś swoje wychodne. To nie musi być dużo, ale choćby od czasu do czasu, raz w tygodniu, umówiły się z koleżanką na spacer, na kawę, na wyjście do galerii bez dzieci. Jeśli cały czas jest się z małym dzieckiem i jedyną rozrywką jest wyjście po bułki do najbliższego kiosku, to naprawdę można czuć się źle. Zawsze mówię, żeby kobieta znalazła przestrzeń dla siebie, żeby bez wyrzutów sumienia wyjść z domu, żeby znaleźć czas na wspólną kolację z mężem, bo jeżeli mama jest zadbana, zadowolona i szczęśliwa, to też jest dobre dla dziecka i nie dzieje mu się krzywda. Z drugiej strony należy walczyć z wizerunkiem pokazywanym w reklamach, że macierzyństwo to jest cudowny, słodki bobas, uśmiechnięty i uroczy, a obok kobieta, która zaraz po porodzie wygląda jak modelka, bez śladu tłuszczu na brzuchu. To jest nieprawda.

Łatwo jest w nas, kobietach, wzbudzić wyrzuty sumienia. To kwestia kultury? Wychowania?

Chyba trochę tak, bo dziewczynki są inaczej wychowane niż chłopcy. Chłopcy mają większe przyzwolenie na złoszczenie się, na agresję, na rywalizację. Dziewczynki mają być grzeczne, śliczne, z kokardkami we włosach. Mają za to większe przyzwolenie na smutek i płacz. Kiedy dziewczynka płacze to zostaje utulona, jak chłopak płacze, zwłaszcza trochę straszy, to słyszy: „przestań się mazać, nie bądź babą, bądź mężczyzną”. Kobiety mają przyzwolenie na większą emocjonalność. Też są uczone większej empatii, zwracania uwagi na potrzeby innych, a kulturowo – na większe zwracanie uwagi na potrzeby innych, kosztem własnych potrzeb. I mamy gotowy wizerunek matki Polki.

A co jeżeli matka Polka, robiąca karierę i mająca olbrzymi potencjał, kończąca świetne studnia, zostaje w domu, bo rodzi dzieci, a one - wiadomo - są najważniejsze, zwłaszcza te pierwsze trzy lata życia powinno się z nimi być.

Tak, tylko pierwsze trzy lata szybko miną.

A gdy jest kolejne dziecko, bo niektórzy uważają, że dobrze jest, żeby dzieci wychowywały się obok siebie?

Dobrze, ale przychodzi taki moment, kiedy dziecko potrzebuje separacji, potrzebuje więcej kontaktów z rówieśnikami i matka, powinna mieć coś swojego. To nie musi być kariera zawodowa - to mogą być pasje, zainteresowania, przyjaciele, malowanie, dzierganie, koło gospodyń wiejskich, nieważne, ale coś dla siebie. Jeżeli taka kobieta nie ma nic swojego, to zaczyna za bardzo wiązać ze sobą dziecko. Żyje tylko jego sprawami, jest w trójce klasowej, radzie rodziców, odrabia z nim lekcje, ingeruje w jego życie, bierze udział we wszystkich imprezach dziecka, wyjazdach klasowych. To trochę blokuje dziecko do separowania się i nie jest dla niego dobre. Z drugiej strony jak to dziecko się separuje, czy w naturalny sposób czy w buntowniczy, to taka matka zostaje w pustce. I tu dużo zależy od tego, jak wygląda jej życie małżeńskie. Jeżeli małżonkowie potrafią zachować dobre relacje partnerskie, to czas usamodzielniania się dzieci może być fajnym czasem powrotu do bycia razem, do tego, że można podróżować we dwójkę, a nie cały czas z dziećmi. Często, w miarę upływu lat, ludzie się od siebie oddalają. Nawet, jeśli nie dochodzi do rozwodu, czy sytuacji traumatycznych, w rodzinach dzieje się tak, że rozmawia się o dzieciach, żyje się sprawami dzieci i tak naprawdę, kiedy one dorastają, to rodzice mogą się zorientować, że poza sprawami organizacyjnymi, nie mają o czym ze sobą rozmawiać, bo tak naprawdę nic ich już nie łączy. A jeszcze, jeśli mąż robi karierę, jest dużo poza domem, siłą rzeczy ma różne relacje. Często wśród znajomych są kobiety, które mogą go zafascynować. Niekoniecznie mówię o tym, że będzie miał liczne romanse, bo to jest pewne spektrum od momentu, że ktoś nam się podoba, do romansu, ale wtedy żona czuje się odsunięta i bardziej odczuwa puste gniazdo. Uważam, że od samego początku powinno się dbać o to, żeby żyć też dla siebie. To nie znaczy, że jest się złą matką, ale ważne jest, żeby siebie budować, żeby mieć bogatsze życie wewnętrzne, mieć swoje zainteresowania i przyjaciół.

Nie żałowała pani, że zajmuje się tak trudną dziedziną jak psychiatria – myślę o tych nieostrych granicach, skomplikowanych diagnozach i znakach zapytania. Nie łatwiej by było zostać kardiologiem?

Trafiła pani, bo na studiach przez moment myślałam o kardiologii, ale nie, nie żałuję. Psychiatria była moim "aha filingiem", była miłością od pierwszego wejrzenia. Nie byłabym szczęśliwa w somatycznej medycynie. Jeszcze na studiach, gdy po pierwszym roku mieliśmy praktyki na oddziałach, to zawsze mnie bardziej ciągnęło, żeby porozmawiać z pacjentem: jak on przeżywa swoją chorobę, jakie ma emocje, czy jest świadomy ograniczeń, albo terminalnej choroby niż to, jakie owa choroba ma patomechanizmy i jakie należy wykonać badania. Psychiatria to jest to. Nie wyobrażam sobie dla siebie czegoś innego.

Dominika Dudek

Psychiatra, profesor nauk medycznych, kierownik Katedry Psychiatrii i Kliniki Psychiatrii Dorosłych Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego, specjalistka w zakresie psychiatrii klinicznej, zaburzeń depresyjnych oraz choroby dwubiegunowej, prezes Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego od 2022. Autorka wielu książek, w tym "Zaburzenia psychiczne w chorobach somatycznych. Praktyczne wskazówki diagnostyczne i terapeutyczne" (razem z Joanną Rymaszewską).

Czy utrzymanie balansu między życiem zawodowym a rodzinnym jest trudniejsze dla kobiety niż mężczyzny?

Dominika Dudek: Myślę, że jest dużo trudniejsze dla kobiety. Kobieta wciąż ma trochę mniejsze szanse, może nie dlatego, że jest blokowana, ale dlatego, że weryfikuje ją życie. Jeśli chce mieć rodzinę, chce mieć dzieci, to nawet najbardziej kochający mężczyzna nie będzie za nią chodzić w ciąży, nie będzie rodzić i nie będzie karmić piersią. Mówimy o sytuacji w miarę idealnej, kiedy partner jest kochający i wspierający. A ile jest okoliczności zdecydowanie mniej doskonałych, gdy kobieta musi sobie radzić sama. Nawet, kiedy nie jest samotną matką, to partner często jest bardziej nakierowany na siebie, na swoją karierę, czy swoje przyjemności i wcale nie zamierza z tego rezygnować. To, że wywalczyłyśmy sobie równouprawnienie, że robimy kariery, pracujemy zawodowo, mamy niezależność, w tym również finansową, wymaga ogromnego nakładu pracy, ale też generuje ogromne koszty życiowe.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Psychologia
Breadcrumbing, czyli okruchy związku. Co to za manipulacja i jak się z niej uwolnić?
Psychologia
Czy poślubiłam/em właściwą osobę? Słowa terapeutki Esther Perel dają do myślenia
Psychologia
Fizycznie zdrowa 28-letnia Holenderka dokona eutanazji. Psycholożka krytycznie o decyzji lekarzy
Psychologia
Shannen Doherty opowiedziała, jak przygotowuje się do śmierci. "Ma do tego pełne prawo"
Psychologia
Lubię siebie - to da się zrobić. Psycholożka o budowaniu samoakceptacji