Jak odnaleźć szczęście? Postawić na SZPON, który buduje mięśnie siły psychicznej

Nauczyliśmy się, że szczęście jest celem samym w sobie. Zaczynamy je ścigać, a ono wciąż ucieka. Dopiero, gdy przestajemy je gonić i zajmujemy się tym, co mamy ważnego do zrobienia, zainteresowane podchodzi do nas – mówi psycholog, Zbigniew Ryżak, autor książki „Silna psychika. Poradnik wzmacniania odporności psychicznej na trudne czasy”.

Publikacja: 26.12.2023 12:36

O siłę psychiczną - podobnie jak o fizyczną - trzeba dbać.

O siłę psychiczną - podobnie jak o fizyczną - trzeba dbać.

Foto: Pexels.com

Zacznę od tytułu twojej książki „Silna psychika. Poradnik wzmacniania odporności psychicznej na trudne czasy”. Napisałeś ją z potrzeby rynku? Czy potrzeby serca?

Zbigniew Ryżak: Potrzeby serca, oczywiście. Książka była początkowo zestawem notatek dla mnie samego. Coś w rodzaju dziennika z odkryciami, ćwiczeniami i przemyśleniami. Nie uważałem się za osobę szczególnie odporną psychicznie i chciałem z tym coś zrobić. Po drodze przyszła pandemia i moje notatki przydały się wielu osobom. Potem wykorzystałem je, gdy prowadziłem szkolenia dla ludzi pracujących pod obciążeniem. Minęła pandemia, a zapotrzebowanie na te umiejętności nie spadało.

Początkowo mówiłem o odporności, ale to słowo przestało mi się podobać. Być odpornym, to coś odeprzeć, być na coś zaimpregnowanym. I często właśnie w taki sposób próbujemy sobie poradzić, gdy przychodzą trudne czasy. Mówimy: „Nie mogę sobie pozwolić na słabość, muszę być twardym, nie mogę się poddać, nie mogę się załamywać, nie mogę płakać”. Jednak i moje doświadczenia, i współczesna psychologa, pokazują, że to nie jest skuteczne podejście.

Efektem takiego tłumienia jest blokada wewnętrznych zasobów związanych z odpornością. Psychika najczęściej wie, czego potrzebuje. Jeżeli ktoś umrze, chce nam się płakać i to jest potrzebne. Blokowanie płaczu sprawia, że żałoba jest jeszcze bardziej bolesna i pogmatwana. Jeżeli ktoś cię przestraszy, to się boisz, strach nie jest jednak pomyłką, jest po coś, na przykład po to, żeby się schować przed niebezpieczeństwem, albo szybko uciec. Dla mnie odkryciem było to, że odporność to niekoniecznie odparcie czegoś od siebie, ale przyjęcie tego, pozwolenie, by się to przeze mnie przetoczyło, żebym później mógł się podnieść, dojść z powrotem do siebie i często być silniejszym niż byłem.

Na określenie tego zjawiska lepsze jest angielskie słowo resilience, bo pochodzi od łacińskiego re-salire, dosłownie odbić się z powrotem. To słowo pierwotnie było używane w fizyce – ściskasz materiał, on się odkształca, ale potem, gdy przestaje działać siła, wraca do swojego pierwotnego kształtu. W psychologii jest to zdolność powrotu do równowagi po trudnych przeżyciach. Bardziej zatem chodzi o elastyczność niż o odporne trzymanie fasonu. Jednak polskie słowo rezyliencja, po pierwsze mam wrażenie, że jeszcze się nie przyjęło, a po drugie, może dlatego, że byłem kiedyś elektronikiem, kojarzy mi się rezystancją, czyli oporem. I znowu wracamy do twardości, niedostępności, chowania się za pancerzem.

Znam kilka osób, które przeszły przez wiele trudnych doświadczeń. Nie zauważyłem, żeby były to osoby podobne filmowego twardziela, który krzywo się uśmiecha i idzie dalej. Mają one jednak coś specjalnego w sobie. Trudności sprawiły, że coś się w nich rozwinęło. Patrzysz im w oczy i czujesz jakiś rodzaj siły. Jakiś rodzaj wewnętrznej energii, która nie tylko pozwoliła im przetrwać, ale wbrew wszystkiemu rozkwitnąć. I to właśnie jest ta "silna psychika” z tytułu moje książki.

Kojarzy mi się ona z drzewem i to jednym konkretnym – jesionem, pod którym mieszkałem do piętnastego roku życia. Jesion to jedno z najbardziej elastycznych drzew na świecie, bardzo cenione przez starożytne ludy. W mitologii nordyckiej Igdrasil, drzewo świata było właśnie jesionem. Według starożytnych wierzeń, jesion to mag, który odradza. Można zatem podejrzewać, że bardzo ceniono tę zdolność powrotu do swojego kształtu. Gdy przychodzi burza, jesion nagina gałęzie, a potrafi bardzo mocno się nagiąć. Rzadko jednak się łamie. A gdy przestaje wiać, drzewo wraca do swoich kształtów.

Gdy jestem sztywnym, twardym drzewem - powiedzmy wysoko wyprostowaną topolą - do pewnego momentu jest dobrze, ale potem kończę burzę z połamanymi konarami. Trudno wtedy wrócić do równowagi. Co to znaczy w odniesieniu do psychiki? Gdy jesteś elastyczny, czujesz trudne emocje, czasem nawet myślisz "już nie dam rady, nie przeżyję tego", ale przyjmujesz te sytuacje, akceptujesz je, żyjesz z nimi. Mija jakiś czas i znowu można się uśmiechać. Niektórzy mówią, że to czas, który leczy rany. Ale czas nie leczy ran, często nawet je jątrzy. Tym, co leczy, jest właśnie nasza wewnętrzna siła.

I najlepsze jest to, że możemy ją rozwijać. Możemy zmienić się ze sztywnej topoli w elastyczny jesion. To wymaga nauczenia się odpowiednich technik i podejść. Na przykład medytacji, akceptacji siebie, budowania trwałych i głębokich związków z ludźmi.

Ja z kolei nie lubię słowa szczęście. Nikt nie wie, co to jest, ale każdy chce je mieć. Ludzie borykają się z coraz większymi problemami, przeżywają kryzysy. Czy tak się dzieje przez przyspieszenie cywilizacyjne? Czy to kwestia jeszcze czegoś innego?

Jest wiele przyczyn, ale myślę, że jedną z najważniejszych jest sama pogoń za szczęściem. Viktor Frankl napisał, że szczęście jest produktem ubocznym dążenia do czegoś ważnego i że jest niszczone, gdy czyni się z niego cel sam w sobie. Szczęście nie jest czymś, co osiągasz w zaplanowany sposób. Ono się przydarza raczej przy okazji. Szczęśliwy człowiek zawsze ma jakieś dążenie skierowane gdzieś poza siebie. To niekoniecznie są wielkie rzeczy, typu zlikwidować głód w Afryce. Psychiatra Wolfe Béran Wolfe pisał, że jeżeli szukasz naprawdę szczęśliwego człowieka to znajdziesz go budującego łódź, komponującego symfonię, wychowującego syna, hodującego podwójne dalie w swoim ogrodzie lub szukającego jaja dinozaura na pustyni Gobi. Myśmy się troszkę nauczyli tego, że szczęście jest celem samym w sobie. Zrobię coś, co uczyni mnie szczęśliwym. Zaczynamy szczęście ścigać, ale ono przed nami wciąż ucieka i zawsze jest o kilka kroków przed nami. Ale gdy przestajemy je gonić i zajmujemy się tym, co mamy ważnego do zrobienia, ono przestaje uciekać i zainteresowane podchodzi do nas. Musimy jednak zacząć robić ważne rzeczy. A to często wymaga podejmowania wyborów, paradoksalnie sprzecznych ze szczęściem. Bo wybieram niewygodę, zmęczenie, czasem mniejsze zarobki, czasem poczucie osamotnienia. W krótkiej perspektywie to może być bolesne i męczące, ale w dłuższej – właśnie to zwabia do naszego życia szczęście. Ważna jest ta dłuższa perspektywa. Trzeba cierpliwie robić swoje i pozwolić, żeby szczęście samo do nas samo podeszło. Tymczasem my daliśmy sobie wmówić, że szczęście jest nie tylko do złapania, ale że można je kupić i mieć od razu. Zachęcają nas do tego wszystkie reklamy. "Kup samochód, będziesz szczęśliwa; wybierz nasz proszek do prania, a twoje życie będzie piękne ". To pułapka naszych czasów. Zamiast gonić za zadowoleniem lepiej szukać tego, co jest ważne. Myślę, że taką perspektywę mieli ludzie w dawnych czasach. Nie mówię, że zawsze robili mądre rzeczy, bo czasem najwięcej sensu widzieli na przykład w toczeniu wojen. Nie mieli jednak tego dzisiejszego złudzenia, że szczęście można sobie kupić. I może dlatego łatwiej im się żyło?

Co pomaga psychice, a co jej szkodzi? Bywa, że jesteśmy dla siebie nie tylko surowi, ale też jesteśmy dla siebie największymi wrogami.

Jest wiele różnych czynników. Weźmy jednak takich pięć kluczowych elementów, powiedzmy mięśni siły psychicznej. Kiedyś wymyśliłem akronim SZPON.

„S” to sens. Poczucie sensu to kluczowy mięsień. Jeżeli w środku człowiek mówi sobie „Po co to wszystko? Jaki sens ma maja praca, starania, wysiłki? Jaki ma sens ta cała pogoń? – będzie słaby. Jeżeli chcesz wzmocnić swoją siłę psychiczną, poszukaj w swoim życiu sensu. Pierwszą rzeczą jest odkrycie własnych wartości. Często nie jesteśmy ich świadomi, nie wiemy, co jest dla nas naprawdę ważne. I dzieje się tak nie tylko wtedy, gdy jesteśmy młodzi i dopiero zaczynamy myśleć o co nam w życiu chodzi. Zdobywanie wiedzy co jest dla mnie najcenniejsze jest ciężką pracą niezbędną do wykonania w każdym wieku, bo wartości się też zmieniają z upływem lat. Musimy tę pracę wykonać sami. Nikt nam tego nie powie, jaką wartość najlepiej wybrać. Bo wartości się nie wybiera, tylko odkrywa w sobie. A to nie zawsze jest łatwe.

Kolejna litera to „Z” - związki. Chcesz być silniejszy – buduj głębokie, wspierające, serdeczne relacje z ludźmi. Często zapominamy, że nie można być osobą silną psychicznie, która żyje sama, zamknięta w czterech ścianach. Silny, samotny kowboj to postać z westernów, a nie z życia. Tak wyewoluowaliśmy, że jesteśmy ludźmi, którzy potrzebują innych. Silni ludzie mają kochającą rodzinę, dobrych przyjaciół, wspierający zespół, lubionych sąsiadów. Ludzie, którzy ustawicznie złorzeczą i się kłócą, są osobami słabymi.

Dalej jest „P", jak pochłonięcie, albo pasja. Chodzi o robienie czegoś, co sprawia, że zapominamy o całym świecie. Człowiek jest osobą, aktywną: prowadzi wywiady, pisze książki, maluje obrazy, robi na drutach. Wiele osób z pasji czerpie swoją siłę. Pasjonat nie poddaje się tak łatwo, nie odpuszcza projektów tak szybko. Mam jednak wrażenie, że pasja nie jest dziś w modzie. Pasjonaci to tacy frajerzy, albo dyletanccy amatorzy. Prawdziwy profesjonalista, nie zawraca sobie głowy przyjemnościami, tylko produkuje, zarabia, realizuje. Znam ludzi, którzy mówią swojemu synowi: „Nieważne, czy będziesz lubić swoją prace, ważne ile w niej będziesz zarabiać. Po godzinach będziesz się oddawać pasji, ale najpierw się ustaw”. No i ten biedny chłopak, pasjonat literatury i poezji, zamiast pójść w liceum do klasy o profilu humanistycznym, poszedł na biologiczno-chemiczny. I męczy się, licząc na to, że kiedyś, gdy się ustawi, będzie mieć okazję, by napisać swoją wymarzoną powieść. Problem polega tylko na tym, że po pierwsze ledwo sobie na tym biol-chemie radzi, bo ani biologia ani chemia go nie pasjonuje, a po drugie - jego humanistyczne pasje zanikają. Nieużywany organ, jak zdaje się mówią biolodzy, zanika. Z czasem możemy stać się niezdolni, by czerpać przyjemność z robienia czegokolwiek. Możesz się ustawić, możesz mieć ten dom na morzem, czy nawet jacht, ale możesz stać się niezdolny do jakiekolwiek pasji.

Nie twierdzę, że należy się kierować samą pasją. Pieniądze są tak samo ważne. Wielu ludzi musi robić rzeczy, które wcale ich nie pasjonują. W takiej sytuacji są dwa rozwiązania. Spróbuj polubić, to co musisz robić. A jeżeli ci się nie uda, znajdź jakieś dodatkowe zajęcie, które wiąże się z pasją i traktuj je tak samo poważnie jak pracę, nawet, jeżeli masz na to nie więcej niż godzinę w tygodniu. Pasja może ci nic nie dawać pieniędzy, ale da ci dużo siły psychicznej. Ludzie, którzy zamykają się i z wypiekami na twarzy malują, piszą, śpiewają, konstruują latawce czy robią coś, co ich pochłania, nawet gdy nikt tego nie zobaczy i nie doceni, łatwiej znoszą obciążenia.

Kolejna litera to „O” – otwartość na rzeczywistość i siebie samego. Shōma Morita, japoński psychiatra, twórca terapii opierającej się na filozofii zen, uważał, że podstawą naszych problemów jest coś, co nazywał sprzecznością pomiędzy ideami i rzeczywistością. Ciągle chcemy być kimś innym niż jesteśmy, czuć coś innego niż czujemy. Próbujemy być perfekcyjną panią domu, perfekcyjnym rodzicem, albo nawet perfekcyjnym psychologiem. Efektem jest ciągła walka z cieniem, której nie sposób wygrać, a której jedynym efektem jest utrata naszych wewnętrznych sił. Trzeba się otworzyć, poznać siebie, zaakceptować – taka otwartość to kolejny czynnik źródła naszej siły.

Zostało jeszcze „N”, jak nadzieja. Ale nie taka pasywna, tak zwana matka głupich, gdzie człowiek siedzi i liczy, że będzie dobrze. Nadzieja aktywna, taka o jakiej pisał Erich Fromm w książce „Rewolucja nadziei”, czyli wewnętrzna gotowość do działania, by pomóc narodzić się temu, co jeszcze nie istnieje, jednak bez rozpaczania, gdy żadnych narodzin się nie doczekamy. Jak pisał Fromm, to postawa przyczajonego do skoku tygrysa, który rusza, gdy tylko przychodzi właściwa chwila. Rolę nadziei podkreślał także Viktor Frankl, który w swoich wspomnieniach z obozu „Człowiek w poszukiwaniu sensu”, pisał, że choć ludzie ginęli tam z różnych przyczyn, prawdziwą przyczyną była utrata nadziei. Sytuacja może być beznadziejna, ty jednak możesz nie stracić nadziei. Dlaczego? Bo nie masz takiego zamiaru. Bo wytrzymasz, choćby nie wiem co.

Oczywiście jest jeszcze wiele innych czynników, które mają wpływ na siłę psychiczną. Dla każdej osoby to może być coś innego. W moim przypadku najbardziej szkodliwa była litera „O” – brak otwartości na rzeczywistość i próba narzucenia jej swoich wyobrażeń. Gdy człowiek idzie na psychologię, ma wizję, że wszystko przepracuje, uporządkuje, będzie pozytywny i wiecznie uśmiechnięty. I tu pojawia się obraz psychologa, który jest zawsze spokojny, opanowany, nic go nie rusza, wszystko wie.

Krótko mówiąc: będzie taki, jak sobie wymyśli, że będzie.

Tak, ale często jest taki, jak wszyscy. Znam mnóstwo psychologów, którzy poza wystąpieniami czy prowadzeniem sesji, są zwykłymi ludźmi, którzy się wkurzają, rozpaczają, robią głupie rzeczy. Miałem długo taką potrzebę, żeby wszystko w sobie przepracować. Wciąż nie skreślam pracy nad sobą, czymś innym jest jednak uporać się z jakimiś konkretnymi problemami – na przykład z obawami przed wystąpieniem, co można zrobić za pomocą terapii krótkoterminowej - a czymś innym zmienić się w kogoś, kto wszystko przepracował i nie ma żadnych psychicznych problemów. Idziesz na psychoanalizę. Pięć – siedem lat pracy nad sobą dwa lub trzy razy w tygodniu. Kończy się terapia i możesz wreszcie wyjść do ludzi! Czy nie lepiej zaakceptować to, co się ma w sobie? To, że mam takie momenty, w których chcę zwinąć się w kłębek, że mam moment, w którym totalnie nic nie rozumiem z tego, co się dzieje, że mam momenty, gdzie myślę sobie: "Stary, ale ściemniasz. Opowiadasz ludziom rzeczy, których sam do końca nie ogarnąłeś"?

Gdy zaakceptujemy to, co mamy w sobie, przestajemy blokować nasze wewnętrzne procesy rozwoju i zdrowienia. Zamiast mówić sobie jaki mam być, mogę w świadomy sposób pozwolić sobie być tym, kim jestem i czuć, co to czuję. Bez obaw, nie zapadniesz się w otchłań negatywnych emocji. Dynamika emocji zawsze jest taka, że jak przychodzi negatywna emocja, to ona na początku jest zawsze silna, a później powoli słabnie. Emocja sama z siebie nie utrzymuje się na tym samym poziomie. Możemy ją jednak podtrzymywać na wysokim poziomie wciąż wracając do problemowej sytuacji i wciąż ją wałkując. Na przykład - mieszkam w bloku i w nocy budzi mnie sąsiad. Jakoś udaje mi się z powrotem usnąć, ale myślę: „Czekaj, czekaj, dam ci jutro popalić”. Rano budzę się i nie pamiętam o całej sprawie. Wściekła żądza odwetu przeszła. Ale nagle przypominam sobie noc. „O nie, nie mogę tego tak zostawić! Inaczej wejdzie mi na głowę…” i zaczynam wałkować sprawę, napędzam się, emocje na powrót rosną. Jeżeli jeszcze spotkam sąsiada i pokłócę się z nim, emocje będą się utrzymywać latami. A wystarczyłoby ich nie karmić. Potraktować ze zrozumieniem to, że w nocy pojawiała się wściekłość, ale potem pozwolić jej minąć.

To wymaga łagodności i współczucia. Ale nie chodzi o pobłażliwość, wycofanie się, czy bycie miękkim niczym rozdeptana dżdżownica. Współczucie jest jednym z filarów siły psychicznej i dlatego warto go w sobie rozwijać.

Taką naukę trzeba zawsze zaczynać od siebie samego. To znaczy, od rozwijania współczucia pod własnym adresem, tzw. samo-współczucia, jak często tłumaczy się angielski termin self-compassion. Wiele osób się tego jednak boi. Współczuć innym, biednym, chorym, skrzywdzonym – to jeszcze mogę, ale sobie? To przecież dogadzanie sobie, jakaś forma egoizmu. Dobry człowiek to taki, który współczuje innym i jest brutalny dla siebie – wiele osób wciąż wierzy w takie podejście. A to błąd. Mamy w środku jeden zbiornik współczucia – dla siebie i dla innych. Jak nie będziesz łagodny i współczujący dla siebie, to tak naprawdę nie będziesz taki dla innych. Oczywiście to działa także w drugą stronę – jak będziesz mówić do siebie „Jaki ty jesteś biedny, jak ci wrednie ludzie cię dręczą” – to również nie będzie współczucie, ale użalanie się nad sobą. Jeżeli boisz się, że ćwicząc samowspółczucie, stajesz się ciepłą kluchą, sprawdź co czujesz wobec innych. Wkurzają cię, jesteś na nich zły? Cofnij się do siebie, spróbuj znaleźć współczucie dla samego siebie. Jeżeli ci się uda, to zobaczysz, że inni również będą cię mniej denerwować.

Rozwijanie współczucia kojarzy się często z podejściem buddyjskim, na przykład z medytacją Metta, w której obejmujemy współczuciem najpierw siebie, potem bliskich, potem dalekich, w końcu nawet wrogów. To bardzo cenna praktyka, którą mogę polecić jako sposób na rozwijanie siły psychicznej. Ale to nie jest tak, że siłę współczucia odkryli tylko buddyści. W naszych kręgach kulturowych również wielokrotnie ją odkrywano. Na przykład Franciszek Salezy, biskup z szesnastego wieku, zalecał „praktykowanie łagodności na własnej osobie”. Pisał: „Kiedy nasze serce pobłądzi, trzeba je strofować łagodnie, spokojnie, mając dla niego więcej politowania niż zawziętości”. Przekonywał, że gdy zrobimy coś złego, nie powinniśmy się szarpać ze sobą. Tłumaczył to metaforą ptaków pochwycony w sidła – im bardziej się trzepoczą i wyrywają, tym bardziej się wikłają. Przestań ciskać gromy na siebie, spokojnie, łagodnie, powiedz sobie: „I co biedne serce, wpadliśmy do dołu? Ach, podnieśmy się i wyjdźmy z niego”. Mówił to w kontekście różnego rodzaju przewinień i grzechów. A my często jesteśmy brutalni w stosunku do siebie, nawet nie dlatego, że zrobiliśmy coś moralnie czy etycznie złego. Na przykład - miałem napisać artykuł, ale tego nie zrobiłem. Jestem na siebie zły, myślę: "Jak mogłeś? Zmarnowałeś szansę. Jesteś idiotą!” A przecież to nie jest nic złego. Jedynie nie spełniłem swoich własnych, często nadmiernie wygórowanych, oczekiwań.

Zbigniew Ryżak

Zbigniew Ryżak

Archiwum prywatne

Nie, sądzisz, że brak łagodności wynika z tego, że żyjemy w takiej kulturze? Rodzice nie mówią do dzieci: "Śpij, jest sobota, wstaniesz, o której chcesz", tylko: "Już dwunasta godzina! Dlaczego nie wstajesz? Tyle jest rzeczy do zrobienia, a ty tak leżysz bez sensu, zamiast się uczyć".

Kiedyś widziałem taką sytuację: idzie ojciec z synem. Synek się zagapił i przewrócił. Ojciec podnosi go i mówi: "Nic się nie stało! Nie ma po co płakać ". „Boli” – odpowiada synek. „Nie przesadzaj, to nic wielkiego. Taki duży chłopiec nie płacze!”. Takie są nasze wyobrażenia – trzeba być twardzielem, nie zauważać emocji, podnieść się, otrzepać i iść do przodu. Jesteś zmęczony? No co to, przecież nic wielkiego jeszcze nie zrobiłeś. Rano masz wszystko wstać, pościelić łóżko, obskoczyć tysiąc pięćset zajęć i żadnego rozczulania się nad sobą, bo przecież to nic wielkiego. Ojcu zapewne wydawało się, że wychowuje twardego, odpornego człowieka, ale tak naprawdę wychowuje człowieka odciętego od swojej wewnętrznej rzeczywistości, a przez to słabego i mało elastycznego. Tłumienie emocji wcale nie pomaga radzić sobie z nimi. Przeciwnie, w szybkim tempie wpycha człowieka w różnego rodzaju problemy, choćby w depresję. Są badania naukowe, które udowadniają, że pełne przeżywanie emocji, nawet jeżeli są to emocje negatywne, poprawia dobrostan psychiczny. Tłumienie emocji pozbawia nas siły psychicznej.

Jak ten ojciec mógł zareagować? Druga, podobna sytuacja. Dziewczynka wywraca się w pogoni za motylem. Płacz. Podchodzi matka „Co się stało”, „Nóżka, boli!”. „Pokaż kochanie”. Bierze dziecko na kolana, przytula. Po dwóch sekundach dziecko zapomina o wszystkim i rusza w dalszą pogoń. Gdy przytulamy dziecko, wydziela się w nim oksytocyna, która ma właściwości przeciwbólowe i kojące negatywne emocje. Współczucie okazuje się znacznie skuteczniejszym i zdrowszym sposobem radzenia sobie z emocjami i zdecydowanie lepszym sposobem na wychowywanie dzieci. Musimy się jednak go od kogoś nauczyć. Ta dziewczynka ma dobry wzór, a chłopiec niestety – przynajmniej w tej sytuacji – nie.

Mężczyźni są zadaniowi, takie mamy przeświadczenie.

Pytanie, czy tylko mężczyźni. Matki często tak samo boją się o to, żeby zbytnią łagodnością nie zaszkodzić dziecku. "Nie mogę wychować przegrywa, muszę wychować kogoś, kto ma twarde łokcie, bo w naszej kulturze po prostu trzeba mieć twarde łokcie". Już w przedszkolu trzeba się wyróżniać, być dzieckiem, które dostaje pierwsze role i jest najczęściej chwalone. Czasem to nawet nie jest kwestia tego, że mówimy dzieciom: "Masz być najlepszy", ale jesteśmy niezadowoleni, kiedy nie gra głównej roli w Jasełkach, gdy nie dostaje największych braw i gdy nie jest wyczytywane na akademii kończącej rok szkolny.

Jeżeli założymy, że ciągle i ze wszystkimi musimy się ścigać, że albo ja, albo ty - to rzeczywiście lepiej zapomnieć o łagodności. Ale pytanie co by było, gdybyśmy zamiast przekrzykiwać innych, spróbowali łagodnie dołączyć do chóru? Gdybyśmy zamiast próbować być od innych lepszym, starali się budować z nimi lepsze relacje? Gdybyśmy przestali ustawicznie grać w: „ja” kontra reszta świata?

Poczucie izolacji jest jedną z największych barier do tego, żeby być osobą silną psychicznie. Trzeba się z niego wyleczyć, bo w zdecydowanej większości przypadków to całkowite złudzenie. Łatwo się pozbyć tego złudzenia, gdy przestaniemy się fiksować na osiągnieciach innych, prezentowanych z taką dumą w mediach społecznościowych, a zaczniemy patrzeć na ich bóle i problemy. Jerome K. Jerome, autor "Trzech panów w łódce nie licząc psa" pisał: „To w naszych błędach i brakach, a nie w naszych cnotach, spotykamy się ze sobą i odnajdujemy wzajemne zrozumienie”. Każdego boli głowa, każdy się boi, każdy ma trudne moment. Tu zaczyna się nasza wspólnota. To nie jest tak, że gdy coś ci nie wychodzi jesteś ostatnia na świecie, najbardziej żałosna, najbardziej niepozbierana. Coś takiego znowu jest postawą „ja” kontra reszta świata”. Warto w takiej sytuacji zadać sobie proste pytanie: „Czy na całym świecie tylko ja tego doświadczam?”. Dalai Lama powiedział kiedyś, że gdy ze współczuciem uświadomisz sobie, ile osób ma podobne do twoich lęki czy cierpienia, mimo że otworzysz się w ten sposób na większy ból, paradoksalnie będzie ci lepiej. Właśnie dzięki temu, że będziesz zjednoczona z innymi, a nie samotna i odstająca. Łatwiej ci będzie choćby opowiedzieć komuś o swoich problemach i zbudować z nim prawdziwe relacje. A to bardzo wzmacnia.

Czytaj więcej

Nerwy w las. Ekspertka o tym, jak obcowanie z przyrodą leczy choroby spowodowane życiem w mieście

Piszesz w książce: „Kogoś, kto choruje na depresję, nerwicę czy zaburzenia lękowe nie należy nazywać osobą o słabej psychice. Czy osoba, która ma złamaną rękę jest słaba? Jest po prostu chora. Nie ma w tym nic wstydliwego”. O zdrowiu psychicznym mówi się coraz częściej i głośniej, ale pracownik nadal boi się przynieść pracodawcy L4 od psychiatry. Myślisz, że to się z czasem zmieni? Czy depresja i zaburzenia lękowe dalej będą tematem tabu?

Miejmy nadzieję, że się zmieni i ludzie będą otwarcie mówić o swoich problemach. Ale pójście do psychiatry to tylko pierwszy krok. Drugim jest praca z terapeutą. Spotkałem się z sytuacjami, gdzie lekarz psychiatra wypisuje leki, a potem mija rok, drugi, trzeci i okazuje się, że człowiek w tym czasie nie miał żadnej terapii. Leki bywają niezbędne, ale następnym krokiem powinna być jakaś forma pracy nad tym jak patrzymy na siebie, świata i innych ludzi, oraz jak sobie radzimy z problemami i emocjami.

Mam czasem wrażenie, że co prawda coraz więcej osób mówi otwarcie o chorobach psychicznych, ale niektóre z nich wyobrażają je sobie, tak jakby to było coś w rodzaju szkorbutu. Brakuje ci witaminy C, zażywasz ją i problemy znikają. Kilka dni temu rozmawiałem ze znajomym. Powiedział: „Miałem ostatnio depresję, ale wziąłem sobie przez parę dni antydepresanty i pomogło”. Pytam go: „Byłeś u psychiatry?”. „Nie, żona była pół roku temu i trochę tabletek jej zostało, to wziąłem”. Czyli depresja to nie jest żadne tabu, nie ma co się wstydzić, wystarczy wziąć tabletki. Najlepiej, żeby sprzedawali je w Żabce, obok tabletek na ból głowy i gum do żucia.

Nie traktować problemów psychicznych jak tabu, to tylko pierwszy krok. Drugi to zrozumieć, że zdrowienie wymaga także poważnych zmian w swoim życiu. Tylko kto ma mi pomóc dokonać tych zmian? Po pierwsze kolejki do dobrych terapeutów są gigantyczne, po drugie wielu osób na to nie stać. No to zostają nam leki.

Dlatego ja zawsze zachęcam, by pracować nad sobą szybciej. Zanim będziesz potrzebować psychiatry i terapeuty. I to jest moja misja. I po to są te książki. One nie są dla ludzi chorych, ale dla tych, którzy chorzy nie chcą być.

O siłę psychiczną, podobnie jak o fizyczną, trzeba zadbać.

W jaki sposób?

Wiele zależy od tego w jakim stanie obciążenia ona się obecnie znajduje. Wyobraźmy sobie, że gdzieś w środku mamy coś w rodzaju wskaźnika obciążenia psychicznego. Niech to będzie taki analogowy wskaźnik, jak w starszych samochodach, tyle tylko, że jest podzielony na cztery strefy oznaczone kolorami. Na początku, po lewej stronie jest strefa zielona. Gdy wskazówka jest w tym obszarze, brakuje jakiekolwiek obciążenia psychicznego. Dzień jak co dzień, te same sprawy, żadnych niespodziewanych trudności, nawet trochę nudnawo. Aby podnieść swoją siłę psychiczną, warto sobie trochę dokręcić śrubkę, postawić przed sobą jakieś trudne zadanie, zrobić coś, czego nie robiliśmy. To wiąże się ze stresem, ale właśnie o to chodzi, by go sobie dostarczyć. Dość długo psycholodzy mówili ludziom, że stres zabija. Efektem było na przykład bezstresowe wychowanie dzieci. Dzieci, którym przeszkody usuwa się spod nóg, nie wyrastają na odpornych dorosłych. Trzeba im dawać wsparcie, ale trzeba też stawiać przed nimi wyzwaniami. "Co cię interesuje? Rysowanie?" No to spróbujmy zrobić, coś czego nie umiesz. Może zapiszę cię na jakieś dodatkowe zajęcia rysunku? Ale tak samo z nami. Spróbuj nauczyć się czegoś trudnego, spróbuj zrobić coś, co cię stresuje. Nie bój się stresu. Stres nie jest straszną rzeczą. Przeciwnie, jest bardzo pomocny. Dzięki niemu w krwi pojawia się wiele cennych elementów: adrenalina, która na skupia i wzmacnia, kortyzol który ma na tyle korzystne odziaływania, że zaczęto go nawet podawać pacjentom przed operacjami, dzięki temu łatwiej potem dochodzą do siebie. Ale nie tylko te hormony. Mało kto wiem, że w reakcji na stres wydziela się też oksytocyna, czyli hormon odpowiedzialna za relacje. Początkowo badano to w odniesieniu do kobiet. Jedna z profesorek na Uniwersytecie Stanforda zainteresowała się tym zjawiskiem, gdy jej znajoma, słysząc, że reakcją na stres jest walka, ucieczka albo zastygnięcie, powiedziała: "Ale my, kobiety, niekoniecznie walczymy czy uciekamy. Gdy czujemy stres często chcemy się spotkać, pogadać, dostać jakieś wsparcie – tak pokazały badania. Obok słynnej reakcji fight, flight, freeze (walcz, uciekaj, zastygnij) jest reakcje tend and befriend (opiekuj się zaprzyjaźniaj). Za tą wrodzoną reakcją na stres kryje się właśnie oksytocyna. Stresu zatem nie należy się bać, w każdym razie nie wtedy, gdy twoja wskazówka obciążenia psychicznego jest w obszarze zielonym.

Gdy wskazówka naszego obciążenia przesunie się w obszar żółty następuje mobilizacja, skupienie, energia wewnętrzna. Doskonały obszar. Gdy rozmawiamy z ożywieniem, gdy gramy w tenisa z dobrym przeciwnikiem, gdy prowadzimy szkolenie, gdy rozwiązujemy jakaś łamigłówkę, gdy robimy jakieś wymagające zadanie – właśnie znajdujemy się w tym obszarze.

Ale, jak to ze wszystkim bywa, co za dużo to niezdrowo. Jeżeli stres trawa zbyt długo i jest zbyt mocny, wskazówka zaczyna się przesuwać w stronę cieplejszych barw. W którymś momencie opuszczamy żółtą strefę i docieramy do pomarańczowej – to jest już przeciążenie. W tym momencie powiedzenie komuś: "Weź się w garść, nie rozczulaj się nad sobą" jest zabójstwem. Trzeba umieć rozpoznać moment przejściowy, zauważyć sygnały, że zaczyna dziać się coś złego.

Jak wyglądają takie sygnały?

Na przykład człowiek zaczyna mieć ruminacje - myśli, z których nie może się wyzwolić. Wracam z pracy i ciągle myślę o problemach. Budzę się w nocy i też o nich myślę. Czuję spadek nastroju. Jeszcze to nie jest depresja, ale kiepsko się z sobą czuję. W takiej sytuacji potrzebujemy się o siebie zatroszczyć. Wziąć zwolnienie albo urlop, odpocząć tydzień w łóżku z książką albo wyjechać w góry.

Ktoś napisał, że czasem zdrowie od choroby dzieli dobrze przespana noc. Czasem zdrowie psychiczne od choroby dzieli hobby, któremu się oddajesz, regularne spacery, ćwiczenie jogi każdego ranka, bieganie, regularny odpoczynek, korzystanie z urlopu. Czasem spotkania ze znajomymi.

Każdy powinien znaleźć swój własny sposób odpoczynku. Gdybyśmy się nauczyli rozpoznawać sygnały ostrzegawcze, świadczące o tym, że znaleźliśmy się w strefie przeciążenia, to podejrzewam, że ilość depresji znacznie by spadła. Jeżeli wyłapiemy sygnały w strefie przeciążenia, zaaplikujemy łagodność i troskę, przeczytamy książkę bez poczucia winny, że tracimy czas, spotkamy się z przyjaciółmi, pójdziemy do muzeum, albo zrobimy coś zupełnie innego, to wtedy jest szansa, że nie wpadniemy w strefę czerwoną. A ta strefa to już jest trwałe uszkodzenie. Tu jest już wymagana pomoc terapeutyczna, nierzadko farmakologiczna. Gdy się w niej znajdziemy, to jeszcze nie znaczy, że wszystko stracone, albo że jesteśmy słabeuszami. Możemy z niej wyjść z mocniejsi. Nie mnie jednak, nie ma co się tam pakować. Nie polecam. Lepiej zadbać o swoje zdrowie psychiczne zanim sytuacja stanie się krytyczna.

Zacznę od tytułu twojej książki „Silna psychika. Poradnik wzmacniania odporności psychicznej na trudne czasy”. Napisałeś ją z potrzeby rynku? Czy potrzeby serca?

Zbigniew Ryżak: Potrzeby serca, oczywiście. Książka była początkowo zestawem notatek dla mnie samego. Coś w rodzaju dziennika z odkryciami, ćwiczeniami i przemyśleniami. Nie uważałem się za osobę szczególnie odporną psychicznie i chciałem z tym coś zrobić. Po drodze przyszła pandemia i moje notatki przydały się wielu osobom. Potem wykorzystałem je, gdy prowadziłem szkolenia dla ludzi pracujących pod obciążeniem. Minęła pandemia, a zapotrzebowanie na te umiejętności nie spadało.

Pozostało 98% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Psychologia
Breadcrumbing, czyli okruchy związku. Co to za manipulacja i jak się z niej uwolnić?
Psychologia
Czy poślubiłam/em właściwą osobę? Słowa terapeutki Esther Perel dają do myślenia
Psychologia
Fizycznie zdrowa 28-letnia Holenderka dokona eutanazji. Psycholożka krytycznie o decyzji lekarzy
Psychologia
Shannen Doherty opowiedziała, jak przygotowuje się do śmierci. "Ma do tego pełne prawo"
Psychologia
Lubię siebie - to da się zrobić. Psycholożka o budowaniu samoakceptacji
Materiał Promocyjny
Wsparcie dla beneficjentów dotacji unijnych, w tym środków z KPO