W jaki sposób minimalizujecie ryzyko?
Teraz klienci cierpią na przeróżne alergie i dysfunkcje pokarmowe. Jeśli ktoś zadzwoni, poprosi o rozmowę z menedżerem czy szefem kuchni i przedstawi swoje dietetyczne restrykcje, bo np. ma celiakię i jest bardzo wrażliwy na gluten, to nasza restauracja wychodzi naprzeciw jego oczekiwaniom. Używamy osobnych desek i noży do krojenia produktów spożywczych dla takich gości. Jesteśmy też przeszkoleni, jeśli chodzi o alergie krzyżowe. Nasze frytki – oczywiście z ziemniaków, a więc bez glutenu, nie będą usmażone w frytkownicy, w której wcześniej smażyła się panierowana ryba.
Ale jeżeli ktoś się do nas zgłosi i powie, że ma uczulenie czy alergię na skorupiaki, to jednak odradzimy wizytę w naszej restauracji choćby były w naszym menu cztery miesiące temu, bo alergen pomimo regularnego czyszczenia może zostać w systemie wentylacyjnym. Tak to się toczy w Ameryce. Staramy się być dobrze poinformowani i minimalizować ryzyko.
Gdzie się łatwiej prowadzi restauracje? W Ameryce czy w Polsce?
Zdecydowanie łatwiej w Ameryce. Przeprowadziłam się wprawdzie do Stanów 10 lat temu, ale jeżdżę do Polski kilka razy do roku. Natomiast mój mąż ostatnią restaurację w Polsce sprzedał 11 lat temu. W Polsce była wieczna walka z biurokracją i absurdalnymi przepisami, często wzajemnie się wykluczającymi.
Mój mąż posiadał restauracje w Krakowie, Warszawie, Zakopanem i w Trójmieście. Poza tym - jako Amerykanin, prowadzący biznes w Polsce, nie znał polskich realiów i pewne niepisane zasady były dla niego niezrozumiałe i nieakceptowalne.
Przede wszystkim bariera językowa i skomplikowane przepisy prawne stanowiły duże wyzwanie. Polska biurokracja bywa trudna nawet dla rodzimych przedsiębiorców, a dla kogoś, kto nie znał dobrze systemu, mogło to być naprawdę frustrujące.
Dużym wyzwaniem było też dopasowanie się do gustów polskich klientów. Choć chciał serwować autentyczne dania ze swojego kraju, musiał znaleźć sposób, aby dostosować je do lokalnych oczekiwań. Konkurencja w branży gastronomicznej jest ogromna, więc wyróżnienie się i zdobycie stałych klientów wymagało wiele wysiłku.
Nie było też łatwo znaleźć odpowiednich pracowników, którzy rozumieli i podzielali jego wizje. Dodatkowo, wszystkie formalności związane z uzyskaniem zezwoleń i koncesji były czasochłonne i często skomplikowane. To wszystko sprawiało, że prowadzenie restauracji w Polsce było dla niego sporym wyzwaniem, ale mimo trudności nie poddawał się i wkładał w to całe serce.
Wróćmy do Stanów. Wspominasz, że doceniasz to, że ludzie są pozytywni i uśmiechnięci. Kupujesz ten optymizm Amerykanów?
Na początku też zastanawiałam się, na ile ich uśmiechnięta twarz jest prawdziwa, a na ile jest maską, którą przywdziewają. Teraz po tych wszystkich latach, które tu spędziłam, wiem, że oni po prostu tacy są. Należy też pamiętać o tym, że mieszkańcy Midwestu mają zupełnie inną mentalność niż ci, którzy mieszkają w Nowym Jorku. Nowojorczykom będzie pewnie bliżej do Polaków, którzy są dość zamknięci w sobie.
Mieszkańcy Midwestu są bardziej towarzyscy?
Mówi się o stereotypie Minnesota nice albo Midwest nice. Choć przyznam, że na początku ich otwartość była dla mnie przytłaczająca. Teraz już się przyzwyczaiłam i wiem, że kiedy wejdę do sklepu i zatrzymam się na przykład przy półce z zupami, to już po chwili podejdzie ktoś do mnie i zacznie mi opowiadać, która jest jego ulubiona, że jego babcia robiła właśnie taką i żebym koniecznie wzięła tę a nie tamtą. A kiedy ty już coś odpowiesz i ta osoba usłyszy twój akcent, oczywiście zapyta, skąd jesteś. I gdy tylko dowie się, że jesteś z Polski, to wtedy się zaczyna. Okazuje się, że każdy miał jakiegoś przodka w Polsce, chwali się, jakie polskie słowa zna i zdradza, że jego babcia lub prababcia gotowała najlepsze pierogi na świecie. Już się do tego przyzwyczaiłam, ale zawsze się z tego śmieję. Kiedy przyjeżdżają tutaj moi rodzice i odwiedzają różne miejsca, to zawsze kogoś poznają. Nagle okazuje się, że tu gdzie mieszkamy, oni znają więcej ludzi niż my. Podczas pierwszego pobytu znaleźli katolicki kościół amerykański i choć ksiądz nie mówił ani słowa po polsku, to od razu się z nimi zapoznał i przedstawił ich pozostałym wiernym.
Ani przez chwilę nie czułam się obca. Raczej budziłam spore zainteresowanie. Tutaj, gdzie mieszkam, czyli 30 mil od Minneapolis, nie ma w ogóle Polaków. W stolicy stanu kilkadziesiąt lat temu była mała polska dzielnica, ale teraz Polacy są bardziej rozproszeni, nie ma nas tutaj dużo. A na naszych zachodnich przedmieściach jestem jedyną Polką i jeszcze prowadzę biznes – największe restauracje w okolicy z polskim menu. Wszyscy wiedzą skąd pochodzę i kim jestem, ale budzi to raczej zainteresowanie niż jakąkolwiek niechęć.
Polka w Chile: Przy łóżku zawsze warto trzymać buty i latarkę
Chilijczycy po prostu kochają Chile. Pomimo trzęsień ziemi i innych kataklizmów, rzadko wyobrażają sobie, żeby mogli mieszkać gdzie indziej. Są latynoskimi introwertykami, mają w sobie dawkę melancholii – mówi Monika Trętowska, autorka książki „Chile. Dalej być nie może”.
Ta bezpośredniość czasem cię jednak zaskakuje.
Potrafią zadać ci pytania: Dlaczego masz tylko jedno dziecko? Czy masz zieloną kartę? Czy jesteś tutaj legalnie? Tutaj takie pytania nikogo nie dziwią.
To co mnie czasami przytłacza, to potrzeba oddania przysługi. Zimą, kiedy napadało nam śniegu na posesji, wymyśliłam sobie, że w ramach ćwiczeń, choć mamy odśnieżarkę, pójdę odśnieżyć nasz podjazd. I gdy tylko sąsiad zobaczył mnie z łopatą, przybiegł do mnie przerażony: Co się dzieje? Dlaczego to robię? Nie przyjmował moich argumentów, że chcę się najzwyczajniej w świecie poruszać, tylko odśnieżył wszystko łącznie z przejściem ze ścieżką do drzwi. Potem więc rodzi się potrzeba odwdzięczenia się. Żeby więc było uczciwie, kiedy oni pojechali na wakacje, mój mąż skosił im trawnik.
Odrobinę męczące bywają dla mnie „small talki”. Idę do lekarza i już w recepcji zaczyna się: „Skąd masz ten szalik?”, „Jaka piękna kurtka. A gdzie kupiłaś?”. W Minnesocie trzeba trochę pogadać zanim dotrze się do sedna problemu.
A co tutaj lubisz?
Nigdzie w Europie nie doświadczyłam takiej przyrody i dzikości. Tutaj cywilizacja przegrywa z przyrodą, bo nawet w dużych miastach mamy mnóstwo jezior i zieleni. Powietrze jest krystalicznie czyste. Zupełnie inaczej się oddycha, a kiedy już jedziemy na północ Minnesoty, bo tam mamy dom, to jest to zupełnie inna planeta, daleko od cywilizacji. Jeziora, lasy, przyroda. Trzeba uważać, żeby nie zostawiać jedzenia na zewnątrz, bo mogą przyjść wilki albo niedźwiedzie.
Mieliście jakieś spotkanie z tymi zwierzętami?
Na szczęście nie, ale tuż po przeprowadzce sąsiadka przestrzegła mnie, żebym absolutnie nie wypuszczała kota samego do ogrodu. Mieliśmy wtedy pięknego białego kota, z którym wychodziłam na zewnątrz. Ale na smyczy.
Bardzo się zdziwiłam, gdy to usłyszałam. Mieszkamy w spokojnej okolicy, za domem mam cztery jeziora i mnóstwo drzew, nie ma tu dróg ani ulic szybkiego ruchu. Usłyszałam, że małe zwierzęta domowe, które biegają samopas mogą być porwane przez orły lub kaczki, które bywają bardzo bojowe czy przez kojoty, których jest tutaj mnóstwo i często przeraźliwie wyją w nocy.
A na północy, w krainie wielkich jezior, niedaleko naszego domu jest stare drzewo, na którym są dwa gniazda orłów. Jedno ma prawie 100 lat, a drugie 40 lat. Niektóre orły są zaobrączkowane, a gniazda raz na kilka lat są badane przez ornitologów. Naukowcy regularnie znajdują w tych gniazdach małe szkielety i malutkie obroże, zapewne zwierząt domowych. Nie wypuszczamy zatem małych psów czy kotów. Są też zalecenia, żeby na północy stanu nie zostawiać malutkich dzieci bez opieki (na przykład na kocach).
W Minnesocie popularne są polowania. Czy przyjęłaś ten zwyczaj?
Polowania i tradycja polowań to jest coś co mieszkańcy Minnesoty mają we krwi. Wszyscy, których znam, polują i to intensywnie. Tylko my wyłamujemy się z tego zwyczaju. Wydaje mi się, że jesteśmy jedyną niepolującą rodziną.
W listopadzie, kiedy zaczyna się sezon polowań, słychać strzały z każdej strony. Mieszkamy milę od bardzo dużego jeziora, gdzie poluje się na kaczki, gęsi czy indyki i odgłosy strzałów niosą się nad ranem około godziny 5:00 czy 6:00 do nas do domu.
Pamiętam, że po trzech miesiącach po przeprowadzce, Natalia poszła do szkoły i zaczęła poznawać koleżanki. Gdy odbieraliśmy ją od jednej z nich, jej rodzice zaprosili nas do domu. Weszłam do salonu i przeżyłam szok. Wszędzie wisiały trofea i wypchane zwierzęta. Taksydermia, czyli biznes polegający na wypychaniu upolowanych zwierząt, jest tutaj bardzo popularny.
To było moje pierwsze zderzenie z mentalnością myśliwych. Po prawie 10 latach mieszkania w Stanach to wciąż nie moja bajka. Nie wezmę udziału w polowaniach, ale nie oceniam tego jak żyje społeczność, której zdecydowałam się być częścią.
W Ameryce broń jest powszechna. W jednym z postów piszesz o tym, że na stacji benzynowej nie ma alkoholu, ale za to broń można kupić bez pozwolenia.
Powszechny dostęp do broni jest gwarantowany przez Konstytucję. To jest część tożsamości Amerykanów. Dopóki nie zostanie zmieniona Konstytucja, to nie możemy z tym nic zrobić, bo jest to po prostu część tej rzeczywistości.
Plusy przeważają nad minusami?
Zdecydowanie. Przede wszystkim doceniam Minnesotę za to, że było to dla mnie i mojej rodziny idealne miejsce na wychowanie dziecka i uniknięcie wszelkich zagrożeń, które związane są z życiem w dużym mieście. Wydaje mi się, że udało nam się wychować szczęśliwą nastolatkę. To był mój główny życiowy cel, który udało mi się osiągnąć. Myślę, że miała tutaj radosne dzieciństwo. W przyszłym roku idzie na studia.
Natalia będzie studiować w Polsce czy Stanach?
Ma podwójne obywatelstwo, ale najprawdopodobniej zdecyduje się na studia w USA.
A ty jakie masz plany?
Obydwie restauracje są wystawione na sprzedaż. Chcielibyśmy je sprzedać do końca kolejnych wakacji. Będziemy więc restauratorami jeszcze przez 1,5 roku, a potem przechodzimy na emerytury. Będziemy z mężem spędzać pół roku w Polsce i pół roku w Ameryce. Od samego początku wiodłam życie w rozkroku. Jedną nogą byłam w Polsce, a drugą w Stanach. W Krakowie mam swój dom, swoje rzeczy i przyjaciół, nawet walizki nie muszę brać do Polski, bo tam wszystko jest.