Polka w Ameryce: Mit o amerykańskim śnie to już przeszłość

Amerykanie bez względu na opcję polityczną są dumni ze swojego państwa, obchodzą wszystkie święta narodowe na wesoło i… kochają swoją flagę – mówi Magdalena Campion, która od 10 lat mieszka w Ameryce. W Minnesocie na przedmieściach Minneapolis razem z mężem prowadzi dwie restauracje.

Publikacja: 09.02.2025 13:34

Magdalena Campion: Taksydermia, czyli biznes polegający na wypychaniu upolowanych zwierząt, jest tut

Magdalena Campion: Taksydermia, czyli biznes polegający na wypychaniu upolowanych zwierząt, jest tutaj bardzo popularny.

Foto: Adobe Stock

Amerykański sen zaczyna się od pudełka donatów?

Staram się walczyć ze szkodliwymi wyobrażeniami dotyczącymi zarówno jednego, jak i drugiego narodu. Amerykanie pytają mnie: Czy wszyscy Polacy piją dużo alkoholu? Czy wszyscy moi rodacy w Stanach pracują tylko fizycznie? A Polacy zarzucają Amerykanom otyłość, niską inteligencję, brak wykształcenia i obycia. Staram się te opinie prostować.

Skąd te donaty?

Kiedy myślimy „Stany Zjednoczone”, to jednym z pierwszych symboli popkulturowych, który przychodzi nam na myśl, to klasyczne donaty z Dunkin' Donuts. Policjanci zajadający pączki z dziurką i zapijający je czarną kawą to częsty motyw w filmach i serialach.

Czym jest dla ciebie amerykański sen?

To, co nazywamy amerykańskim snem, czyli mit o karierze od pucybuta do milionera moim zdaniem już nie istnieje. Był żywy na początku lat 90., kiedy wszystko to, co pochodziło z Zachodu stawało się naszym największym marzeniem. Teraz Stany Zjednoczone trochę spowszedniały, są miejscem na wyciągnięcie ręki. Bilety lotnicze nie są już takie drogie, bez problemu można znaleźć tanie zakwaterowanie.

To, że ciężką pracą jesteśmy w stanie osiągnąć sukces, też już się zdezaktualizowało. Amerykanie stali się społecznością kastową, trudno przeniknąć do poszczególnych grup, bo kasty się nie mieszają. Ważne jest to, jaką szkołę się ukończyło, począwszy od szkoły podstawowej a skończywszy na college'u. Te najlepsze i oczywiście najbardziej prestiżowe są albo prywatne, albo usytuowane w dobrych i drogich okolicach. Stąd moje przekonanie, że mit o amerykańskim śnie to już przeszłość.

Jak odnajdujesz się w nowej rzeczywistości amerykańskiej?

Minnesota od zawsze była niebieskim, czyli demokratycznym stanem. Nie prezentuje wartości republikańskich. Ale na przedmieściach Minneapolis, gdzie mieszkamy, większość naszych sąsiadów głosowała na Trumpa. Przed wyborami odczuwało się dość napięte nastroje. A po ogłoszeniu głosowania zmiana nastąpiła w sposób natychmiastowy.

Minnesota to z jednej strony demokratyczny stan, a z drugiej bardzo konserwatywny.

Minnesota nie tyle jest konserwatywnym stanem, co tradycyjnym. Dużą wagę przywiązuje się tu do wartości rodzinnych. Społeczność pełni tutaj ważną funkcję. Ludzie są blisko siebie, a religia jest ważna. Poznając bliżej Minnesotę, zdziwiła mnie ta ambiwalencja – z jednej strony jest jednym z niewielu stanów, w którym prawie zawsze wygrywali demokraci, a z drugiej silne jest tutaj przywiązanie do tradycyjnych wartości. One są widoczne w całym regionie Midwestu, nie tylko w Minnesocie, ale także Illinois, Wisconsin, Michigan czy Indianie.

W jaki sposób to się objawia?

Bardzo ważną wartością jest przywiązanie do miejsca, w którym się mieszka i głęboki patriotyzm lokalny manifestowany w radosny sposób. Amerykanie bez względu na opcję polityczną są dumni ze swojego państwa, obchodzą wszystkie święta narodowe na wesoło i… kochają swoją flagę. Można ją zobaczyć zawsze i wszędzie - przed domami, sklepami, na stacjach benzynowych, na samochodach w formie naklejki, na ubraniach, nawet na bieliźnie i strojach kąpielowych.

Co cię jeszcze zaskoczyło w Minnesocie?

Pochodzę z Krakowa, urodziłam się i wychowałam w mieście, więc dla mnie zamieszkanie w Minnesocie to powrót do przeszłości. Tradycja, historia, pochodzenie, przywiązanie do ziemi - wszystko to było dla mnie sporym zaskoczeniem.

Czytaj więcej

Brazylijka w Polsce: Urzędnicy wobec obcokrajowców są nieżyczliwi i obojętni

Wydawało mi się, że Stany Zjednoczone to mekka nowoczesności, a okazuje się, że są takie regiony, w których rządzi stara dobra Ameryka.

Jak ważną rolę odgrywa przyroda w stanie, w którym mieszkasz? I w jaki sposób wpływa na styl życia mieszkańców?

Cała Minnesota żyje w rytm przyrody. Jeśli chodzi o pejzaż - królują tu jeziora. Jest ich tutaj ponad 10 tys., to takie Mazury na sterydach. I to właśnie jeziora określają styl życia. Tutaj żyje się nad jeziorem, na jeziorze, w jeziorze i nie ma pory roku, która przeszkadzałaby cieszyć się naturą, bo życie jest naprawdę ściśle związane z krajobrazem naturalnym.

Decydując się na przeprowadzkę z Krakowa, zupełnie nie wiedziałam na co się piszę.

Jak znalazłaś się w Ameryce?

Najpierw mój mąż wyemigrował do Polski z Ameryki. W Polsce poznaliśmy się, założyliśmy rodzinę, urodziło nam się dziecko i dopiero po kilku latach zdecydowaliśmy się na powrót do rodzinnego stanu mojego męża. Byłam w Minnesocie kilkanaście razy, ale zawsze były to krótkie wakacyjne pobyty. Tak naprawdę dopiero zaczęłam ją poznawać, kiedy przeprowadziłam się na dobre.

To była prawdziwa rewolucja w twoim życiu, bo porzuciłaś karierę naukową w Polsce. Obroniłaś doktorat, pracowałaś na uczelni. Czy po latach nie żałujesz tej decyzji?

Często słyszę głosy: “Jak mogłaś”, “Czy ci nie było żal?” “Tyle poświęciłaś”, a ja myślę, że bardzo dużo zyskałam.

Bardzo lubiłam pracę na uczelni, to zajęcie dawało mi ogromną satysfakcję. Zjeździłam pół Europy, wykładałam na kilku różnych uniwersytetach, byłam tuż przed habilitacją, ale zdecydowałam się na przygodę. Stany zawsze mi się podobały, bardzo dobrze się tutaj czułam. To była jedyna możliwość, aby chociaż chwilę tutaj pomieszkać. Nie zastanawiając się długo, powiedziałam: „Tak. Jedziemy! Dlaczego nie spróbować!?”.

Razem z mężem prowadzisz dwie restauracje. Każda z nich może ugościć nawet 200 osób.

W okresie letnim przy otwartych ogródkach obsługujemy nawet 400.

To jest domena mojego męża, który gastronomię i biznes restauracyjny ma we krwi. Zresztą to jedyna rzecz, którą w życiu się zajmował.

W Polsce przez długie lata prowadził kilka restauracji. Po przeprowadzce do Stanów daliśmy sobie dwa lata na oddech. Ja miałam zastanowić się, co chcę zrobić ze swoim życiem, a on, mimo zapewnień, że już nigdy nie będzie zajmował się biznesem restauracyjnym niemal od razu zaczął szukać odpowiedniego miejsca pod restaurację. Dwa lata później najpierw otworzył pierwszą, a trzy lata później kolejną. W pewnym momencie zaraził mnie tą pasją i zaczęłam mu pomagać.

Kiedy otwieraliśmy restaurację, byliśmy obydwoje odpowiedzialni w zasadzie za wszystko, począwszy od szkoleń, zatrudnianie pracowników, znajomość systemów operacyjnych do zamówień, rezerwacji.

A do tego trzeba jeszcze znać przepisy związane z prowadzeniem restauracji w Stanach, doszło tworzenie menu, które u nas jest sezonowe i zmienia się co cztery miesiące. To ogrom pracy, który na początku wykonywaliśmy z mężem sami. I dopiero później, stopniowo, kiedy okazało się, że restauracje zaczynają bardzo dobrze funkcjonować, mogliśmy pozwolić sobie na zatrudnianie kolejnych osób, które mogły ściągnąć z nas część odpowiedzialności. Po dwóch latach zatrudniliśmy pierwszego menedżera, następnie kolejnego i kolejnego, później floor menedżerów, którzy są odpowiedzialni za obsługę sali. Na co dzień restauracje prowadzą nasi menedżerowie, bardzo zaufane i doskonale wyszkolone osoby, które są z nami od lat. Obecnie od czterech lat udaje nam się odcinać kupony i prowadzić takie życie, jakie zawsze chcieliśmy prowadzić.

Ile teraz zatrudniacie osób?

Około 70.

Prowadzenie biznesu w Stanach wiąże się też z ryzykiem, że właściciel może zostać pozwany. Czy zdarzyła się wam już podobna sytuacja?

Czytaj więcej

Finka w Polsce: Fin zrobi wszystko, żeby tylko sąsiad nie miał lepiej niż on sam

Nigdy nie mieliśmy sytuacji, która mogłaby zagrażać naszemu biznesowi, ale też staramy się minimalizować ryzyko. Kiedy weźmiesz naszą kartę do ręki, zobaczysz informację, że jedzenie surowego mięsa może być szkodliwe.

Jesteśmy oczywiście ubezpieczeni na wypadek wszelkich możliwych zdarzeń, począwszy od pożaru, który mieliśmy w pierwszym tygodniu funkcjonowania restauracji, po tornada, które u nas występują, czy skargi klientów.

W jaki sposób minimalizujecie ryzyko?

Teraz klienci cierpią na przeróżne alergie i dysfunkcje pokarmowe. Jeśli ktoś zadzwoni, poprosi o rozmowę z menedżerem czy szefem kuchni i przedstawi swoje dietetyczne restrykcje, bo np. ma celiakię i jest bardzo wrażliwy na gluten, to nasza restauracja wychodzi naprzeciw jego oczekiwaniom. Używamy osobnych desek i noży do krojenia produktów spożywczych dla takich gości. Jesteśmy też przeszkoleni, jeśli chodzi o alergie krzyżowe. Nasze frytki – oczywiście z ziemniaków, a więc bez glutenu, nie będą usmażone w frytkownicy, w której wcześniej smażyła się panierowana ryba.

Ale jeżeli ktoś się do nas zgłosi i powie, że ma uczulenie czy alergię na skorupiaki, to jednak odradzimy wizytę w naszej restauracji choćby były w naszym menu cztery miesiące temu, bo alergen pomimo regularnego czyszczenia może zostać w systemie wentylacyjnym. Tak to się toczy w Ameryce. Staramy się być dobrze poinformowani i minimalizować ryzyko.

Gdzie się łatwiej prowadzi restauracje? W Ameryce czy w Polsce?

Zdecydowanie łatwiej w Ameryce. Przeprowadziłam się wprawdzie do Stanów 10 lat temu, ale jeżdżę do Polski kilka razy do roku. Natomiast mój mąż ostatnią restaurację w Polsce sprzedał 11 lat temu. W Polsce była wieczna walka z biurokracją i absurdalnymi przepisami, często wzajemnie się wykluczającymi.

Mój mąż posiadał restauracje w Krakowie, Warszawie, Zakopanem i w Trójmieście. Poza tym - jako Amerykanin, prowadzący biznes w Polsce, nie znał polskich realiów i pewne niepisane zasady były dla niego niezrozumiałe i nieakceptowalne.

Przede wszystkim bariera językowa i skomplikowane przepisy prawne stanowiły duże wyzwanie. Polska biurokracja bywa trudna nawet dla rodzimych przedsiębiorców, a dla kogoś, kto nie znał dobrze systemu, mogło to być naprawdę frustrujące.

Dużym wyzwaniem było też dopasowanie się do gustów polskich klientów. Choć chciał serwować autentyczne dania ze swojego kraju, musiał znaleźć sposób, aby dostosować je do lokalnych oczekiwań. Konkurencja w branży gastronomicznej jest ogromna, więc wyróżnienie się i zdobycie stałych klientów wymagało wiele wysiłku.

Nie było też łatwo znaleźć odpowiednich pracowników, którzy rozumieli i podzielali jego wizje. Dodatkowo, wszystkie formalności związane z uzyskaniem zezwoleń i koncesji były czasochłonne i często skomplikowane. To wszystko sprawiało, że prowadzenie restauracji w Polsce było dla niego sporym wyzwaniem, ale mimo trudności nie poddawał się i wkładał w to całe serce.

Wróćmy do Stanów. Wspominasz, że doceniasz to, że ludzie są pozytywni i uśmiechnięci. Kupujesz ten optymizm Amerykanów?

Na początku też zastanawiałam się, na ile ich uśmiechnięta twarz jest prawdziwa, a na ile jest maską, którą przywdziewają. Teraz po tych wszystkich latach, które tu spędziłam, wiem, że oni po prostu tacy są. Należy też pamiętać o tym, że mieszkańcy Midwestu mają zupełnie inną mentalność niż ci, którzy mieszkają w Nowym Jorku. Nowojorczykom będzie pewnie bliżej do Polaków, którzy są dość zamknięci w sobie.

Mieszkańcy Midwestu są bardziej towarzyscy?

Mówi się o stereotypie Minnesota nice albo Midwest nice. Choć przyznam, że na początku ich otwartość była dla mnie przytłaczająca. Teraz już się przyzwyczaiłam i wiem, że kiedy wejdę do sklepu i zatrzymam się na przykład przy półce z zupami, to już po chwili podejdzie ktoś do mnie i zacznie mi opowiadać, która jest jego ulubiona, że jego babcia robiła właśnie taką i żebym koniecznie wzięła tę a nie tamtą. A kiedy ty już coś odpowiesz i ta osoba usłyszy twój akcent, oczywiście zapyta, skąd jesteś. I gdy tylko dowie się, że jesteś z Polski, to wtedy się zaczyna. Okazuje się, że każdy miał jakiegoś przodka w Polsce, chwali się, jakie polskie słowa zna i zdradza, że jego babcia lub prababcia gotowała najlepsze pierogi na świecie. Już się do tego przyzwyczaiłam, ale zawsze się z tego śmieję. Kiedy przyjeżdżają tutaj moi rodzice i odwiedzają różne miejsca, to zawsze kogoś poznają. Nagle okazuje się, że tu gdzie mieszkamy, oni znają więcej ludzi niż my. Podczas pierwszego pobytu znaleźli katolicki kościół amerykański i choć ksiądz nie mówił ani słowa po polsku, to od razu się z nimi zapoznał i przedstawił ich pozostałym wiernym.

Ani przez chwilę nie czułam się obca. Raczej budziłam spore zainteresowanie. Tutaj, gdzie mieszkam, czyli 30 mil od Minneapolis, nie ma w ogóle Polaków. W stolicy stanu kilkadziesiąt lat temu była mała polska dzielnica, ale teraz Polacy są bardziej rozproszeni, nie ma nas tutaj dużo. A na naszych zachodnich przedmieściach jestem jedyną Polką i jeszcze prowadzę biznes – największe restauracje w okolicy z polskim menu. Wszyscy wiedzą skąd pochodzę i kim jestem, ale budzi to raczej zainteresowanie niż jakąkolwiek niechęć.

Czytaj więcej

Polka w Chile: Przy łóżku zawsze warto trzymać buty i latarkę

Ta bezpośredniość czasem cię jednak zaskakuje.

Potrafią zadać ci pytania: Dlaczego masz tylko jedno dziecko? Czy masz zieloną kartę? Czy jesteś tutaj legalnie? Tutaj takie pytania nikogo nie dziwią.

To co mnie czasami przytłacza, to potrzeba oddania przysługi. Zimą, kiedy napadało nam śniegu na posesji, wymyśliłam sobie, że w ramach ćwiczeń, choć mamy odśnieżarkę, pójdę odśnieżyć nasz podjazd. I gdy tylko sąsiad zobaczył mnie z łopatą, przybiegł do mnie przerażony: Co się dzieje? Dlaczego to robię? Nie przyjmował moich argumentów, że chcę się najzwyczajniej w świecie poruszać, tylko odśnieżył wszystko łącznie z przejściem ze ścieżką do drzwi. Potem więc rodzi się potrzeba odwdzięczenia się. Żeby więc było uczciwie, kiedy oni pojechali na wakacje, mój mąż skosił im trawnik.

Odrobinę męczące bywają dla mnie „small talki”. Idę do lekarza i już w recepcji zaczyna się: „Skąd masz ten szalik?”, „Jaka piękna kurtka. A gdzie kupiłaś?”. W Minnesocie trzeba trochę pogadać zanim dotrze się do sedna problemu.

A co tutaj lubisz?

Nigdzie w Europie nie doświadczyłam takiej przyrody i dzikości. Tutaj cywilizacja przegrywa z przyrodą, bo nawet w dużych miastach mamy mnóstwo jezior i zieleni. Powietrze jest krystalicznie czyste. Zupełnie inaczej się oddycha, a kiedy już jedziemy na północ Minnesoty, bo tam mamy dom, to jest to zupełnie inna planeta, daleko od cywilizacji. Jeziora, lasy, przyroda. Trzeba uważać, żeby nie zostawiać jedzenia na zewnątrz, bo mogą przyjść wilki albo niedźwiedzie.

Mieliście jakieś spotkanie z tymi zwierzętami?

Na szczęście nie, ale tuż po przeprowadzce sąsiadka przestrzegła mnie, żebym absolutnie nie wypuszczała kota samego do ogrodu. Mieliśmy wtedy pięknego białego kota, z którym wychodziłam na zewnątrz. Ale na smyczy.

Bardzo się zdziwiłam, gdy to usłyszałam. Mieszkamy w spokojnej okolicy, za domem mam cztery jeziora i mnóstwo drzew, nie ma tu dróg ani ulic szybkiego ruchu. Usłyszałam, że małe zwierzęta domowe, które biegają samopas mogą być porwane przez orły lub kaczki, które bywają bardzo bojowe czy przez kojoty, których jest tutaj mnóstwo i często przeraźliwie wyją w nocy.

A na północy, w krainie wielkich jezior, niedaleko naszego domu jest stare drzewo, na którym są dwa gniazda orłów. Jedno ma prawie 100 lat, a drugie 40 lat. Niektóre orły są zaobrączkowane, a gniazda raz na kilka lat są badane przez ornitologów. Naukowcy regularnie znajdują w tych gniazdach małe szkielety i malutkie obroże, zapewne zwierząt domowych. Nie wypuszczamy zatem małych psów czy kotów. Są też zalecenia, żeby na północy stanu nie zostawiać malutkich dzieci bez opieki (na przykład na kocach).

W Minnesocie popularne są polowania. Czy przyjęłaś ten zwyczaj?

Polowania i tradycja polowań to jest coś co mieszkańcy Minnesoty mają we krwi. Wszyscy, których znam, polują i to intensywnie. Tylko my wyłamujemy się z tego zwyczaju. Wydaje mi się, że jesteśmy jedyną niepolującą rodziną.

W listopadzie, kiedy zaczyna się sezon polowań, słychać strzały z każdej strony. Mieszkamy milę od bardzo dużego jeziora, gdzie poluje się na kaczki, gęsi czy indyki i odgłosy strzałów niosą się nad ranem około godziny 5:00 czy 6:00 do nas do domu.

Pamiętam, że po trzech miesiącach po przeprowadzce, Natalia poszła do szkoły i zaczęła poznawać koleżanki. Gdy odbieraliśmy ją od jednej z nich, jej rodzice zaprosili nas do domu. Weszłam do salonu i przeżyłam szok. Wszędzie wisiały trofea i wypchane zwierzęta. Taksydermia, czyli biznes polegający na wypychaniu upolowanych zwierząt, jest tutaj bardzo popularny.

To było moje pierwsze zderzenie z mentalnością myśliwych. Po prawie 10 latach mieszkania w Stanach to wciąż nie moja bajka. Nie wezmę udziału w polowaniach, ale nie oceniam tego jak żyje społeczność, której zdecydowałam się być częścią.

W Ameryce broń jest powszechna. W jednym z postów piszesz o tym, że na stacji benzynowej nie ma alkoholu, ale za to broń można kupić bez pozwolenia.

Powszechny dostęp do broni jest gwarantowany przez Konstytucję. To jest część tożsamości Amerykanów. Dopóki nie zostanie zmieniona Konstytucja, to nie możemy z tym nic zrobić, bo jest to po prostu część tej rzeczywistości.

Plusy przeważają nad minusami?

Czytaj więcej

Polka w Indiach: „Tutaj klasę średnią stać na kucharza, pomoc domową i kierowcę”

Zdecydowanie. Przede wszystkim doceniam Minnesotę za to, że było to dla mnie i mojej rodziny idealne miejsce na wychowanie dziecka i uniknięcie wszelkich zagrożeń, które związane są z życiem w dużym mieście. Wydaje mi się, że udało nam się wychować szczęśliwą nastolatkę. To był mój główny życiowy cel, który udało mi się osiągnąć. Myślę, że miała tutaj radosne dzieciństwo. W przyszłym roku idzie na studia.

Natalia będzie studiować w Polsce czy Stanach?

Ma podwójne obywatelstwo, ale najprawdopodobniej zdecyduje się na studia w USA.

A ty jakie masz plany?

Obydwie restauracje są wystawione na sprzedaż. Chcielibyśmy je sprzedać do końca kolejnych wakacji. Będziemy więc restauratorami jeszcze przez 1,5 roku, a potem przechodzimy na emerytury. Będziemy z mężem spędzać pół roku w Polsce i pół roku w Ameryce. Od samego początku wiodłam życie w rozkroku. Jedną nogą byłam w Polsce, a drugą w Stanach. W Krakowie mam swój dom, swoje rzeczy i przyjaciół, nawet walizki nie muszę brać do Polski, bo tam wszystko jest.

Amerykański sen zaczyna się od pudełka donatów?

Staram się walczyć ze szkodliwymi wyobrażeniami dotyczącymi zarówno jednego, jak i drugiego narodu. Amerykanie pytają mnie: Czy wszyscy Polacy piją dużo alkoholu? Czy wszyscy moi rodacy w Stanach pracują tylko fizycznie? A Polacy zarzucają Amerykanom otyłość, niską inteligencję, brak wykształcenia i obycia. Staram się te opinie prostować.

Pozostało jeszcze 98% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
CUDZOZIEMKA W POLSCE
Brazylijka w Polsce: Urzędnicy wobec obcokrajowców są nieżyczliwi i obojętni
Wywiad
Łamie reguły fine dining, a zdobyła gwiazdkę Michelin. "Doskonałe jedzenie nie potrzebuje lnianych obrusów"
PODCAST "POWIEDZ TO KOBIECIE"
Katarzyna Dacyszyn: Piękno może tkwić w każdym człowieku i to jest dobro
POLKA NA OBCZYŹNIE
Polka na Islandii: Paracetamol jest tu lekiem na wszystko, do szpitala trafia się w ostateczności
CUDZOZIEMKA W RP
Finka w Polsce: Fin zrobi wszystko, żeby tylko sąsiad nie miał lepiej niż on sam