W końcu po siedmiu miesiącach doczekałam się nowego dokumentu tożsamości, ale w tak zwanym międzyczasie, gdy na niego oczekiwałam, wręczono mi „zastępczy dowód osobisty”, czyli złożoną na pół kartkę A3 z imieniem i nazwiskiem oraz odciskiem mojego palca i takim dokumentem posługiwałam się ponad pół roku. Potem chciałam wyrobić nowy paszport. Znowu trochę to trwało.
Co roku z dziećmi przyjeżdżam na wakacje do Polski i też czasami coś muszę załatwić w urzędach i kiedy słyszę narzekania Polaków na papierologię, biurokrację i kolejki, to myślę sobie, że to nie jest ten sam poziom biurokracji. Często jestem wręcz zafascynowana tym, jak w Polsce funkcjonują urzędy, szpitale czy przychodnie, a opinia publiczna i tak narzeka.
Znasz suahili?
Tak, znam. Suahili jest śpiewny, ładnie brzmi, na pewno jest łatwiejszy od polskiego i przede wszystkim jego znajomość bardzo ułatwia mi życie. Wprawdzie językami urzędowymi są angielski i suahili, więc wydaje się, że można by funkcjonować w Kenii bez znajomości lokalnego języka, ale jednak posługując się nim, codzienność jest łatwiejsza. Ludzie są dużo bardziej otwarci, łatwiej też kupić produkty w lepszych cenach.
Mówi się, że Kenia jest najbardziej zróżnicowanym kulturowo i językowo krajem w całej Afryce.
Cały kontynent afrykański został sztucznie podzielony, praktycznie od linijki. Kolonizatorzy nie wzięli pod uwagę plemion ani tego, na jakim przebywali terenie. Obecnie w Kenii żyje ponad 40 grup plemiennych, które posługują się ok. 68 językami. Niby jest jeden kraj, ale problemy i napięcia etniczne są tutaj bardzo duże. Kiedy Kenijczyk poznaje nową osobę, najpierw zapyta, z jakiego pochodzi plemienia.
Mimo tych napięć Kenijczycy wiążą się pomiędzy różnymi plemionami, kiedyś – jak opowiadają mi teściowie czy mój mąż – byłoby to nie do pomyślenia.
Jakie plemię jest najliczniejsze w Kenii? I jakie korzenie ma twój mąż?
Plemieniem, które w Kenii wiedzie prym ekonomiczny jest plemię Kikuju. Znani są z zaangażowania politycznego i sukcesów w biznesie. Najbardziej barwnym plemieniem są Masajowie. Łatwo ich rozpoznać, bo są najczęściej bardzo wysocy, szczupli, mają bardzo szczupłe długie nogi. Wyróżniają ich też plemienne tradycje. Masajowie wypalają dzieciom kółka na policzkach czy wybijają im dolne jedynki, łatwo ich więc pod tym względem rozpoznać.
Mama mojego męża pochodzi z plemienia Luo, które mieszka w Kisumu nad Jeziorem Wiktorii, natomiast ojciec wywodzi się z plemienia Duruma, którego przedstawiciele żyją na wybrzeżu Kenijskim.
Czy twoja rodzina pielęgnuje plemienne tradycje?
Mój mąż jest zmiksowany z dwóch plemion, nasz adoptowany 15-letni syn pochodzi z plemienia Kikuju, do tego jeszcze wywodzi się z rodziny muzułmańskiej, nasza biologiczna córka ma pochodzenie polskie i kenijskie – w jednej czteroosobowej rodzinie mamy więc cały tygiel kulturowy. Trudno pielęgnować plemienne tradycje, ponieważ w dzisiejszych czasach wydają się mało praktyczne. Mój mąż powinien wybudować dom na wsi, z której wywodzi się rodzina jego ojca, natomiast my jako młode małżeństwo, chcieliśmy zbudować dom, w którym będziemy mieszkać razem z naszymi dziećmi, a nie tam, gdzie przyjeżdżamy raz do roku w odwiedziny.
Jesteś już tamtejsza? Zamierzasz wracać do Polski?
Na pewno jestem w domu, aczkolwiek moja rodzina śmieje się ze mnie, że mając podwójne obywatelstwo, w zależności od okoliczności wybieram sobie to, które bardziej mi pasuje. I jeżeli na przykład coś mnie zawodowo sfrustruje, odnawianie licencji czy ciągnące się sprawy w urzędzie, wracam do domu i mówię do męża i dzieci: „Wy, Kenijczycy!”. Natomiast jeśli coś się wydarzy w Polsce, co mi nie odpowiada, wtedy mówię: „Ci, Polacy” (śmiech).
Polska zawsze będzie moim domem, ale w Kenii mieszkam już prawie 20 lat, założyłam rodzinę, zbudowaliśmy dom. Po tylu latach czuję się tutaj swojsko. Trzeba jednak pamiętać, że Kenia to nie jest kraj dla wszystkich. Jeżeli ktoś lubi mieć zorganizowane życie, to tutaj będzie się frustrował, bo trzeba być elastycznym i mieć plan B, C i D.
Z drugiej strony mieszkam w małym miasteczku Kilifi. Gdy zapomnę portfela, to mogę wziąć warzywa na zeszyt, gdy pomyli mi się godzina, to ktoś przywiezie moje dzieci za szkoły. Cenię sobie więzi międzyludzkie, to, że znamy ze wszystkimi sąsiadami, że pomagamy sobie nawzajem, jeśli chodzi o opiekę nad dziećmi. Gdy obydwoje z mężem wyjeżdżamy na safari, to nasze dzieci śpią u jednych sąsiadów, a u drugich jedzą obiad. Bardzo cenię życie w takiej komunie.
A poza tym jest tu ciepło, ludzie są uśmiechnięci. Przez to, że zmagają się z różnymi problemami życiowymi, nie przejmują się drobiazgami, nie irytują się tak szybko jak my, rzadko podnoszą głos. Są bardziej wyrozumiali. Gdy przyjadę do Polski, mam wrażenie, że tego uśmiechu jest trochę mniej, a konflikty toczą się o mało istotne sprawy i urastają do ogromnej rangi.