Polka w Kenii: Tutaj dzieci muszą znać swoje miejsce w szeregu

W Kenii jest ciepło, ludzie są uśmiechnięci. Przez to, że zmagają się z różnymi problemami życiowymi, nie przejmują się drobiazgami, nie irytują się tak szybko jak my, rzadko podnoszą głos – opowiada Joanna Sznajderska, która od 18 lat mieszka w Afryce.

Publikacja: 23.03.2025 12:26

Joanna Sznajderska: Zawsze przypominamy turystom, że na terenie parków narodowych obcujemy z dziką n

Joanna Sznajderska: Zawsze przypominamy turystom, że na terenie parków narodowych obcujemy z dziką naturą, konieczne jest więc zachowanie ostrożności. Poza tym w Afryce żyją węże i skorpiony, trzeba się więc mieć na baczności.

Foto: Adobe Stock

Czy pogłaskałaś kiedyś żyrafę?

Nawet ją pocałowałam. Kilka miesięcy temu odwiedziłam hotel Giraffe Manor w Nairobi, w którym rezyduje stado dzikich żyraf nubijskich. Rano i wieczorem te majestatyczne zwierzęta wtykają swoje długie szyje w okna hotelowe z nadzieją na smakołyk. Nie tylko jedną z nich nakarmiłam, ale skradłam jej całusa i to niejednego (śmiech). Niemniej preferuję spotkania z dziką zwierzyną w ich naturalnym środowisku, bez jakichkolwiek interwencji, po prostu je obserwując.

Joanna Sznajderska

Joanna Sznajderska

Foto: Archiwum prywatne

W Kenii mieszkasz już prawie 20 lat. Pamiętasz swoje pierwsze wrażenie?

Przyjechałam do Kenii 18 lat temu na studenckie praktyki, podczas których miałam się wprawiać w wycenie nieruchomości. Przydzielono mi teren parków narodowych. Niczego nieświadoma zaczęłam po nich jeździć, chcąc wykonać jak najlepiej zadanie. Nie miałam żadnej wizji ani świadomości, gdzie dokładnie jadę i jak to będzie wyglądało, ale do dzisiaj pamiętam tę ekscytację na widok słonia w parku Aberdare National Park, który niespiesznym krokiem wyszedł z buszu na drogę. Wspomnienie tej chwili wciąż budzi we mnie duże emocje.

Teraz w buszu jestem bardzo często, bo od lat razem z mężem prowadzę firmę turystyczną. Czasami uśmiechamy się do siebie, obserwując ekscytacje turystów na widok wystającego zza krzaka ogona zwierzęcia. Teraz choć wiem, że jadąc na safari, na 100 procent zobaczy się słonia i to często z bardzo bliskiej odległości, to widok ten nie powszednieje i wciąż towarzyszy mi wiele emocji.

Czy zdarzyły się groźne sytuacje podczas safari? Trudno przecież przewidzieć reakcje dzikiej zwierzyny.

Jeśli zwierzętom nie wchodzi się w drogę, to one człowieka też raczej nie powinny zaatakować. Nie jesteśmy pierwszym wyborem w ich menu (uśmiech). Na safari zwykle jedziemy kilkoma land cruiserami, trzymamy odpowiednią odległość do zwierząt i staramy się uszanować, że to my je odwiedzamy.

W kenijskich parkach narodowych polowania są zakazane i choć na ich terenie bywa dużo turystów, to zwierzęta nie zwracają na nich uwagi, bo nie kojarzą ich z niebezpieczeństwem. Poza tym przewodnicy są odpowiednio przeszkoleni. Jeśli słoń w charakterystyczny sposób macha uszami i porusza nogą tak jakby nią tupał, to znaczy że coś mu nie odpowiada, że samochód jest za blisko i należy odjechać.

Joanna Sznajderska

Joanna Sznajderska

Foto: Archiwum prywatne

Staramy się też, wjeżdżając na teren parku, trzymać pewien dystans, żeby zwierzętom nie przeszkadzać. Jeżeli same podchodzą do auta trochę bliżej, coś je zaciekawiło, zaintrygowało, to w porządku, nie wykonujemy gwałtownych ruchów, obserwujemy.

Do tej pory nie mieliśmy groźnych sytuacji. Zawsze przypominamy turystom, że na terenie parków narodowych obcujemy z dziką naturą, konieczne jest więc zachowanie ostrożności. Poza tym w Afryce żyją węże i skorpiony, trzeba się więc mieć na baczności.

Słyszałam, że można tu płacić kenijskim „blikiem”?

Kenia jest jednym z bardziej rozwiniętych krajów Afryki i najbardziej, jeżeli chodzi o Afrykę Wschodnią. Na pewno jest na wyższym poziomie rozwoju niż sąsiadujące Tanzania czy Uganda.

System płatności telefonicznych, o który pytasz to M-pesa, który został skrojony na rynek kenijski i wprowadzony dawno przed blikiem. Funkcjonował już w 2007 roku, gdy tu przyjechałam. Wystarczy mieć telefon komórkowy, zarejestrować się i można przesyłać małe kwoty z telefonu na telefon. M-pesą opłacimy rachunki, zapłacimy za zakupy w sklepie. Ten system jest szeroko dostępny.

Trzeba mieć konto w banku?

Nie trzeba. Jeśli Kenijczycy miesięcznie zarabiają 100-150 dolarów, to nie mają czego trzymać w banku. Wciąż w Kenii jest sporo osób niepiśmiennych, które wykonują najniżej płatne prace.

Mówiąc o Kenii, trzeba wspomnieć o ogromnej rozbieżności. Jest mnóstwo małych wioseczek, gdzie czasami ludzie nie mają nawet aktów urodzenia i mamy wysoko rozwiniętą stolicę Nairobi czy dosyć duże miasto Mombasę. Są obszary, w których Kenia jest „hop do przodu”. Zamiast wdrażać zmiany po kolei, przeskakuje od razu kilka etapów.

Czytaj więcej

Polka w Omanie: Tutaj kobieta traktowana jest z dużym szacunkiem

Co masz na myśli?

Tutaj nie było telefonów stacjonarnych, tylko od razu weszły komórki. Tak jak wspomniałam, wielu Kenijczyków nie ma nawet aktów urodzenia, a kenijska administracja wprowadziła aplikację e-Citizen. Oczywiście najpierw i tak trzeba przynieść do urzędu dokumenty w wersji papierowej i odstać swoje w kolejce, ale to kolejny przykład widocznego postępu i szybkiego przeskoku technologicznego w tym kraju.

Czy system M-pesa zdominował system płatności? Czy można płacić gotówką?

Banknoty wciąż funkcjonują. Turystom, którzy przyjeżdżają na wakacje do Kenii, radzimy, żeby wzięli ze sobą gotówkę, ponieważ na lokalnych stoiskach może być problem z płatnością kartą, a w większych sklepach może nie być prądu lub zasięgu.

Turystyka to ważna część dochodu dla Kenii i Kenijczyków. Czy biały człowiek kojarzy im się z szybkim i łatwym zarobkiem?

Wiadomo, że cena dla turysty będzie zawsze wyższa niż dla mieszkańców. Goście często się z tego powodu irytują, a ja patrzę na ten aspekt z innej strony. Turyści przyjeżdżają i trochę się licytują, kto, co przywiózł, jacy są hojni i szczodrzy, bo kupili mazaki, kredki i lizaki, a potem opowiadają kto był na masażu i znowu zaczyna się rywalizacja - tylko teraz porównują się, kto mniej zapłacił.

Nie jestem fanką kupowania kenijskim dzieciom słodyczy. Często nie jadły śniadania czy porządnego posiłku od kilku dni, a nagle dostają torbę lizaków czy czekoladek. Poza tym nie mają dostępu do opieki stomatologicznej, często nawet nie mają zwykłej szczoteczki do zębów.

Obserwuję niebezpieczny trend wśród dzieci mieszkających w miejscach turystycznych. Zamiast iść do szkoły, wolą stanąć przy drodze i czekać na auta, bo może coś dostaną i w ten sposób już od dzieciństwa uczone są żebractwa. Dlatego uważam, że lepiej pozwolić komuś zarobić za dobrze wykonaną pracę, żeby sam zdecydować czy wykorzysta te pieniądze na zakup mąki, opłacenie rachunku za prąd czy czesne w szkole.

Czy w Kenii jest bezpiecznie?

Jak w każdym miejscu na świecie, trzeba uważać. Uczulam moich gości, żeby pilnowali swoich telefonów. Gdy jedziemy przez miasto, stoimy w korku i turyści robią zdjęcia, zwracam im uwagę, żeby uważali, bo w każdej chwili ktoś może im wyrwać telefon z ręki i uciec. Aczkolwiek mnie nigdy nic takiego nie spotkało. Niemniej wszędzie na świecie trzeba być rozważnym.

Z jednej strony Kenijczycy mają świadomość, że turystyka jest bardzo ważna i dzięki niej powstaje dużo miejsc pracy, ale z drugiej strony to kraj ubogi, w którym podstawowe potrzeby wielu mieszkańców nie są spełnione. Trzeba się więc liczyć z tym, że poziom kradzieży w takim kraju może być wyższy.

Związałaś się z Kenijczykiem. Jakie różnice kulturowe dały się wam ze znaki?

W lutym mieliśmy dwunastą rocznicę ślubu. Mój mąż jest opanowany, spokojny i ma dużo dystansu do siebie. Ja z kolei nie mogę usiedzieć w jednym miejscu i mam krótszy zapłon. Uzupełniamy się i w życiu i na gruncie zawodowym, bo razem prowadzimy firmę. Gdy ja gubiłam się w gąszczu niejasnych i zawiłych procedur, mój mąż brał na siebie ich załatwianie. Mnie natomiast o wiele łatwiej było znaleźć turystów, zwłaszcza że obsługujemy bardzo dużo gości z Polski.

W małżeństwie natomiast, a zwłaszcza jeśli chodzi o wychowanie dzieci, wnosi trochę więcej ze swojej kultury. W społeczeństwie kenijskim szczególnym szacunkiem obdarzane są osoby starsze, natomiast dzieci muszą znać swoje miejsce w szeregu. Dziecko to nie jest mały terrorysta, tylko ktoś, kto ma pewne obowiązki, z których musi się wywiązywać. Nakrywa do stołu, sprząta po rodzicach, zmywa naczynia. Jeśli rodzic poprosi, żeby dzieci coś zrobiły, to ma być to zrobione, bo taka jest ich rola. Mój mąż się śmieje, że to on trzyma rygor w domu, podczas gdy ja jestem dobrym policjantem.

Joanna Sznajderska z mężem

Joanna Sznajderska z mężem

Foto: Archiwum prywatne

Jak rodzina męża zareagowała na wieść, że ich syn żeni się z Europejką?

Rodzina mojego męża jest bardzo otwarta i przyjęła mnie ciepło. Natomiast zmagaliśmy się z różnymi stereotypami mniej lub bardziej zabawnymi, jeśli chodzi o postrzeganie naszego związku przez otoczenie. Wiele osób myślało, że mój mąż bierze ze mną ślub, żeby dostać polski paszport i sądziło, że tuż po zawarciu związku małżeńskiego wyjedziemy do Polski. Żeby było śmieszniej, mój mąż nie ma polskiego paszportu, natomiast to ja mam kenijski, więc role się odwróciły.

Gdy zaczęliśmy prowadzić firmę, kupiliśmy pierwszego Land Cruisera, mój mąż pojechał tym autem w rodzinne strony i jego dawni kumple z podwórka przywitali go słowami: „Ale masz fajnie. Twoja biała żona kupiła ci auto”. A przecież mój mąż też jest przewodnikiem, jeździ z gośćmi na safari i ciężko pracuje, pokonując setki kilometrów od bladego świtu do nocy.

Kiedyś pojechaliśmy Land Cruiserem na wesele. Podjeżdżamy pod hotel, ktoś otwiera nam drzwi i mówi do mojego męża: „Niech kierowca zaparkuje auto na parkingu, a panią zapraszamy do restauracji na szampana”. Mój mąż ma na szczęście wiele dystansu do siebie i raczej się śmieje z podobnych sytuacji, to ja bardziej się denerwuję. To właśnie on uczy mnie, żeby się nie przejmować takimi mało istotnymi rzeczami.

Jedną z tradycji kenijskich jest posag. Jak było z tobą?

Rodzina pana młodego powinna przekazać rodzinie panny młodej posag, czyli obecnie pieniądze, a wcześniej było to najczęściej bydło. Kiedyś oceniałam ten zwyczaj krytycznie, że ktoś chce kupić żonę, a teraz patrzę na to inaczej. Kobieta, która bierze ślub wchodzi do rodziny pana młodego, przeprowadza się do jego wsi, a następnie zajmuje się jego rodziną. Posag jest więc formą gratyfikacji dla jej rodziców za to, że ją wychowali i wykształcili, a nie formą kupienia żony. Bardzo żałuję, że moi rodzice nie poprosili o posag za mnie.

Jaka jest pozycja kobiety w rodzinie kenijskiej?

Czytaj więcej

Polka w Arktyce: Gdy pojawią się problemy zdrowotne, trzeba lecieć do innego kraju

W Kenii panuje ogromne rozwarstwienie. Na wsiach wciąż kobiety mają dosyć dużo dzieci, zajmują się domem i gotują, a obowiązkiem mężczyzn jest zapewnienie im bytu. Natomiast w miastach pracują zarówno kobiety jak mężczyźni i dzielą się opieką nad dziećmi i obowiązkami domowymi. Kenia przypomina mi pod tym względem Polskę sprzed 20 czy 30 lat - wtedy ojcowie na wywiadówkach czy z dziećmi w parku to był rzadki widok.

Jeśli chodzi o rodzinę, to mój mąż jest nowoczesnym partnerem. Jeśli ktoś z nas ma zrobić kolację, to będzie to raczej on, bo ja niezbyt dobrze gotuję. Dobrze się pod tym względem dogadaliśmy i każdy robi to, w czym czuje się mocniejszy.

Czy łatwo w Kenii prowadzić firmę przez kobietę?

Na początku podczas negocjacji, zakupu samochodów czy podczas spotkania miałam wrażenie, że albo mężczyźni patrzą na mnie z góry, albo mówią do mojego męża. Pracownicy zaś zamiast doceniać, że chcę być wobec nich sprawiedliwa i godziwie im płacić, zaczęli to raczej wykorzystywać. Przekonałam się więc, że prowadząc firmę muszę być twarda.

Jeśli chodzi zaś o kobiety w biznesie, jest nas coraz więcej, ale dalej na wysokich stanowiskach przewagę stanowią mężczyźni. Zauważam jednak coraz więcej inicjatyw podejmowanych przez kobiety z uboższych klas. Pomagają sobie nawzajem, wspierają się, a wszystko po to, żeby uniezależnić się od mężów.

Wspomniałaś, że masz paszport kenijski. Czy masz również obywatelstwo kenijskie? W jaki sposób się je zdobywa? Czy trzeba zdać egzamin z języka?

Jako żona Kenijczyka mogłam się ubiegać o obywatelstwo po ośmiu latach małżeństwa. Nie musiałam zdawać egzaminu z języka suahili, ale czekał mnie egzamin z cierpliwości i determinacji, ponieważ procedura ta trwała bardzo długo.

Trzeba było donosić, dowozić, przewozić bardzo dużo dokumentów i pokonywać w tym celu prawie 500 km, bo my mieszkamy na wybrzeżu, a wszystkie te formalności można było załatwić jedynie w Nairobi, stolicy kraju. Musiałam się więc trochę najeździć w te i wewte. Mój mąż starał się mnie przygotować mentalnie, że to może trochę potrwać, ale nie spodziewałam się, że na przyznanie obywatelstwa będę musiała czekać ok. trzy lata.

Obywatelstwo to jedno, a potem kolejny krok – nowy dowód osobisty. I znowu ciągle coś trzeba było donosić, co chwilę coś ginęło, jeszcze raz trzeba było jechać i składać dokumenty. Spędzałam cały dzień w urzędzie, tylko po to, żeby złożyć odciski palców.

W końcu po siedmiu miesiącach doczekałam się nowego dokumentu tożsamości, ale w tak zwanym międzyczasie, gdy na niego oczekiwałam, wręczono mi „zastępczy dowód osobisty”, czyli złożoną na pół kartkę A3 z imieniem i nazwiskiem oraz odciskiem mojego palca i takim dokumentem posługiwałam się ponad pół roku. Potem chciałam wyrobić nowy paszport. Znowu trochę to trwało.

Co roku z dziećmi przyjeżdżam na wakacje do Polski i też czasami coś muszę załatwić w urzędach i kiedy słyszę narzekania Polaków na papierologię, biurokrację i kolejki, to myślę sobie, że to nie jest ten sam poziom biurokracji. Często jestem wręcz zafascynowana tym, jak w Polsce funkcjonują urzędy, szpitale czy przychodnie, a opinia publiczna i tak narzeka.

Znasz suahili?

Tak, znam. Suahili jest śpiewny, ładnie brzmi, na pewno jest łatwiejszy od polskiego i przede wszystkim jego znajomość bardzo ułatwia mi życie. Wprawdzie językami urzędowymi są angielski i suahili, więc wydaje się, że można by funkcjonować w Kenii bez znajomości lokalnego języka, ale jednak posługując się nim, codzienność jest łatwiejsza. Ludzie są dużo bardziej otwarci, łatwiej też kupić produkty w lepszych cenach.

Mówi się, że Kenia jest najbardziej zróżnicowanym kulturowo i językowo krajem w całej Afryce.

Cały kontynent afrykański został sztucznie podzielony, praktycznie od linijki. Kolonizatorzy nie wzięli pod uwagę plemion ani tego, na jakim przebywali terenie. Obecnie w Kenii żyje ponad 40 grup plemiennych, które posługują się ok. 68 językami. Niby jest jeden kraj, ale problemy i napięcia etniczne są tutaj bardzo duże. Kiedy Kenijczyk poznaje nową osobę, najpierw zapyta, z jakiego pochodzi plemienia.

Mimo tych napięć Kenijczycy wiążą się pomiędzy różnymi plemionami, kiedyś – jak opowiadają mi teściowie czy mój mąż – byłoby to nie do pomyślenia.

Jakie plemię jest najliczniejsze w Kenii? I jakie korzenie ma twój mąż?

Plemieniem, które w Kenii wiedzie prym ekonomiczny jest plemię Kikuju. Znani są z zaangażowania politycznego i sukcesów w biznesie. Najbardziej barwnym plemieniem są Masajowie. Łatwo ich rozpoznać, bo są najczęściej bardzo wysocy, szczupli, mają bardzo szczupłe długie nogi. Wyróżniają ich też plemienne tradycje. Masajowie wypalają dzieciom kółka na policzkach czy wybijają im dolne jedynki, łatwo ich więc pod tym względem rozpoznać.

Mama mojego męża pochodzi z plemienia Luo, które mieszka w Kisumu nad Jeziorem Wiktorii, natomiast ojciec wywodzi się z plemienia Duruma, którego przedstawiciele żyją na wybrzeżu Kenijskim.

Czy twoja rodzina pielęgnuje plemienne tradycje?

Mój mąż jest zmiksowany z dwóch plemion, nasz adoptowany 15-letni syn pochodzi z plemienia Kikuju, do tego jeszcze wywodzi się z rodziny muzułmańskiej, nasza biologiczna córka ma pochodzenie polskie i kenijskie – w jednej czteroosobowej rodzinie mamy więc cały tygiel kulturowy. Trudno pielęgnować plemienne tradycje, ponieważ w dzisiejszych czasach wydają się mało praktyczne. Mój mąż powinien wybudować dom na wsi, z której wywodzi się rodzina jego ojca, natomiast my jako młode małżeństwo, chcieliśmy zbudować dom, w którym będziemy mieszkać razem z naszymi dziećmi, a nie tam, gdzie przyjeżdżamy raz do roku w odwiedziny.

Czytaj więcej

Tajka w Polsce: Tutaj przymus osiągnięcia sukcesu odbiera mi radość życia

Jesteś już tamtejsza? Zamierzasz wracać do Polski?

Na pewno jestem w domu, aczkolwiek moja rodzina śmieje się ze mnie, że mając podwójne obywatelstwo, w zależności od okoliczności wybieram sobie to, które bardziej mi pasuje. I jeżeli na przykład coś mnie zawodowo sfrustruje, odnawianie licencji czy ciągnące się sprawy w urzędzie, wracam do domu i mówię do męża i dzieci: „Wy, Kenijczycy!”. Natomiast jeśli coś się wydarzy w Polsce, co mi nie odpowiada, wtedy mówię: „Ci, Polacy” (śmiech).

Polska zawsze będzie moim domem, ale w Kenii mieszkam już prawie 20 lat, założyłam rodzinę, zbudowaliśmy dom. Po tylu latach czuję się tutaj swojsko. Trzeba jednak pamiętać, że Kenia to nie jest kraj dla wszystkich. Jeżeli ktoś lubi mieć zorganizowane życie, to tutaj będzie się frustrował, bo trzeba być elastycznym i mieć plan B, C i D.

Z drugiej strony mieszkam w małym miasteczku Kilifi. Gdy zapomnę portfela, to mogę wziąć warzywa na zeszyt, gdy pomyli mi się godzina, to ktoś przywiezie moje dzieci za szkoły. Cenię sobie więzi międzyludzkie, to, że znamy ze wszystkimi sąsiadami, że pomagamy sobie nawzajem, jeśli chodzi o opiekę nad dziećmi. Gdy obydwoje z mężem wyjeżdżamy na safari, to nasze dzieci śpią u jednych sąsiadów, a u drugich jedzą obiad. Bardzo cenię życie w takiej komunie.

A poza tym jest tu ciepło, ludzie są uśmiechnięci. Przez to, że zmagają się z różnymi problemami życiowymi, nie przejmują się drobiazgami, nie irytują się tak szybko jak my, rzadko podnoszą głos. Są bardziej wyrozumiali. Gdy przyjadę do Polski, mam wrażenie, że tego uśmiechu jest trochę mniej, a konflikty toczą się o mało istotne sprawy i urastają do ogromnej rangi.

Czy pogłaskałaś kiedyś żyrafę?

Nawet ją pocałowałam. Kilka miesięcy temu odwiedziłam hotel Giraffe Manor w Nairobi, w którym rezyduje stado dzikich żyraf nubijskich. Rano i wieczorem te majestatyczne zwierzęta wtykają swoje długie szyje w okna hotelowe z nadzieją na smakołyk. Nie tylko jedną z nich nakarmiłam, ale skradłam jej całusa i to niejednego (śmiech). Niemniej preferuję spotkania z dziką zwierzyną w ich naturalnym środowisku, bez jakichkolwiek interwencji, po prostu je obserwując.

Pozostało jeszcze 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Wywiad
Magdalena Mielcarz zmieniła zawód: Czuję się jednorożcem, ale mam poczucie misji
Materiał Promocyjny
Berlingo VAN od 69 900 zł netto
POLKA NA OBCZYŹNIE
Polka w Omanie: Tutaj kobieta traktowana jest z dużym szacunkiem
PODCAST "POWIEDZ TO KOBIECIE"
Katarzyna Glinka o życiowym kryzysie: Długo grałam w tę grę
Wywiad
Katarzyna Daniłko czyli Pani od jakości: Lewa strona mówi nam o ubraniu wszystko
Materiał Promocyjny
Warunki rozwoju OZE w samorządach i korzyści z tego płynące
POLKA NA OBCZYŹNIE
Polka w Luksemburgu: Tutaj uważa się, że supermarkety to sklepy gorszego sortu
Materiał Promocyjny
Suzuki Moto Road Show już trwa. Znajdź termin w swoim mieście