Filipinka w Polsce: Polacy wciąż pracują, a przecież życie jest tylko jedno

Tęsknię wprawdzie za rodziną, ale w Polsce żyje mi się dobrze. Jest tu bezpiecznie i spokojnie. Nie jest drogo. Przyzwyczaiłam się do Polaków, są mili, uprzejmi - mówi Gladdez Frączyk, która osiem lat temu przeprowadziła się z Filipin do Polski.

Publikacja: 27.04.2025 14:39

Gladdez Frączyk: Na Podlasiu poczułam się przez chwilę jak u siebie w domu.

Gladdez Frączyk: Na Podlasiu poczułam się przez chwilę jak u siebie w domu.

Foto: Adobe Stock

Skończyłaś kryminalistykę na Filipinach, pracowałaś w fabryce wapienia, a teraz razem z mężem prowadzisz pensjonat w Szczyrku. Jesteś kobietą pracującą, która żadnej pracy się nie boi?

Zdecydowanie tak! Choć daleko mi do Polaków, a na pewno daleko do mojego męża, który w tym roku skończył 65 lat i mógłby przejść na emeryturę, ale w ogóle nie chce o tym słyszeć.

Dzieli nas duża różnica wieku, bo ja mam 37 lat, więc powtarzam mu, że jestem jeszcze młoda i mogę pracować, ale nie rozumiem dlaczego on wciąż ślęczy nad komputerem i angażuje się w pracę. Często mówię do niego: „Przestań pracować. Wyłącz ten komputer”. A on i tak robi swoje.

Gladdez Frączyk

Gladdez Frączyk

Foto: Archiwum prywatne

Może twój mąż chce zarobić na dostatnią emeryturę na Filipinach i ma plan, żeby na jesień życia opalać się na rajskich plażach?

Rozważamy różne scenariusze. Jacek ma dorosłą córkę, ale wspólnych dzieci nie mamy, moglibyśmy wieść proste życie na Cebu, ale w ubiegłym roku, gdy byliśmy w moich rodzinnych stronach Jacek miał zawał serca. Teraz więc ostrożnie musimy planować wyjazdy czy przeprowadzkę, biorąc pod uwagę zdrowie mojego męża.

Jedno jest pewne, mój mąż musi zwolnić, ale on w ogóle nie chce słyszeć. Gdy patrzę na Polaków, widzę jak ciężko pracują. Praca – dom. Praca – dom. Tak wygląda ich codzienność, a przecież życie jest krótkie. Łatwo o wypalenie zawodowe czy depresję.

Filipińczycy są bardzo pozytywni, uśmiech nie schodzi z ich twarzy. Polacy nie są tak otwarci wobec innych. Jak ci się żyje z Polakami?

Początki były trudne. Gdy poznałam tatę Jacka, myślałam, że coś mu we mnie nie pasuje. Byłam przekonana, że nie akceptuje naszego związku. Faktem jest, że komunikacja była utrudniona, bo nie mogliśmy się swobodnie porozumieć, ja nie mówiłam jeszcze wtedy po polsku, a teść nie znał angielskiego. Jacek tłumaczył mi, że Polacy potrzebują trochę więcej czasu, żeby się do kogoś zbliżyć, zaufać komuś i polubić. Mój mąż ma rację. Teść już wprawdzie nie żyje, zmarł cztery lata temu, ale wiem, że z biegiem czasu mnie zaakceptował i cieszył się, że jego syn jest szczęśliwy.

Rodzina męża cię zaakceptowała, a sąsiedzi? Jak przyjęli cię w Szczyrku?

Rodzina jest w porządku, ale Szczyrk to mała miejscowość, żyje tu raptem 5 tys. mieszkańców, w większości starszych, mniej otwartych na ludzi o różnym kolorze skóry. Choć z drugiej strony przyjeżdża tu wielu turystów z różnych stron świata, więc szczyrkowianie powinni być do tego przyzwyczajeni. A mimo wszystko dość długo na mój widok reagowali z dystansem i niestety mój uśmiech często pozostawał bez odpowiedzi. I wtedy zastanawiałam się: „O co chodzi!? To dlatego, że jestem inna?”. Gdy miałam gorszy dzień, myślałam, że to pewnie dlatego, bo mam inny kolor skóry. Może byłoby mi łatwiej, gdybym nie była tu jedyną Azjatką? I wtedy wkraczał Jacek i tłumaczył mi zawiłości i różnice kulturowe, że Polacy nie są tak otwarci jak ludzie z Azji, że są zapracowani, wiecznie zajęci. A ja wtedy dodawałam w myślach: „Może rzeczywiście Polacy mają tak wiele rachunków do zapłacenia i tak intensywnie myślą o pracy, że zapominają się uśmiechać”. Teraz po ośmiu latach mieszkania w Szczyrku, ludzie są już wobec mnie bardziej przychylni. Przyzwyczaiłam się też do tego, że Polacy są tacy poważni. Już wiem, że brak uśmiechu na ich twarzach wcale nie oznacza, że mnie nie lubią.

Czytaj więcej

Polka na Wyspach Zielonego Przylądka: „To miejsce, które słynie z morabezy”

Być może na początku ludzie przyglądali mi się ze względu na mój ciemny odcień skóry, później ze zdziwieniem dowiedziałam się, że polskie kobiety lubią brąz, bo filipińskie kobiety kochają białą skórę. Dlatego w Polsce nie można kupić kosmetyków wybielających a na Filipinach trudno jest znaleźć kosmetyki, które nadają skórze brązowy odcień jak opalenizna.

Widzę, że używasz dwóch zegarów. Jeden pokazuje polski czas, a drugi w Manili.

Na początku czułam się tutaj bardzo nieswojo, ponieważ brakowało mi piania kogutów. Po przeprowadzce do Polski zdałam sobie sprawę, że na Filipinach nie są nam potrzebne zegary, bo tempo życia wyznaczają dźwięki wydawane przez kurczaki. Mieszkałam na wsi, mieliśmy gospodarstwo, w którym hodowaliśmy kury i kurczaki stanowiły element naszej codzienności.

Gdy przeprowadziłam się do męża, to było moje pierwsze zdumienie: „Nie macie tu kurczaków?”. Jacek cierpliwie mi tłumaczył, że w Polsce są kurze farmy, ale nie w tej okolicy. A ja mimo to nadal czekałam na pianie koguta i wierciłam mu w brzuchu dziurę o kurczaki, kury i koguty.

Co jeszcze było dla ciebie trudne?

Pogoda w Polsce potrafi być naprawdę przygnębiająca. Mogłoby by być więcej słońca, a wiatr mniej przenikliwy. Latem, gdy wreszcie jest ciepło, słońce pali i wysusza skórę, a ja przyzwyczaiłam się do wilgotności i wysokich temperatur panujących na Filipinach.

Tęsknię za morzem, a stąd nad Bałtyk mamy około 600 km.

Byłaś nad polskim morzem? Jakie polskie miasta odwiedziłaś? Jakie miejsce spodobało ci się w Polsce?

Nad Bałtykiem jeszcze nie byłam, odwiedziłam za to Warszawę, Kraków, Wrocław i Białystok. Na Podlasiu poczułam się przez chwilę jak na Filipinach, jak u siebie w domu. Zielono, błogo i znajomy widok (uśmiech).

Co masz na myśli?

Zwiedzając wschodnią część Polski przejeżdżaliśmy przez polskie wioski, zobaczyłam polskie gospodarstwa, biegające wokół nich zwierzęta i oczywiście kury. Nie sądziłam, że tak bardzo będzie mi brakować gdakania kur i tego widoku, gdy stroszą pióra czy wygrzebują pożywienie z ziemi.

Tęsknię za prostym życiem na wsi.

To może powinnaś założyć w Szczyrku mały kurnik?

Wyobraź sobie, że miałam w Polsce kilka kur, ale to nie był dobry pomysł, bo ja lubię, gdy kurczaki swobodnie chodzą po całym podwórku i dziobią sobie tam, gdzie im się podoba, a gdy prowadzi się pensjonat dla gości, a nie agroturystykę to trochę nie wypada, żeby ptactwo pałętało się po posesji.

Jak reagują na ciebie hotelowi goście?

Niektórzy Polacy byli zdumieni, że przyjeżdżają do polskiego pensjonatu, a wita ich Azjatka. Pytali z nadzieją w głosie, czy mówię po polsku. Na co ja odpowiadałam, że znam polski. „Nie do końca idealnie, ale znam” i wtedy natychmiast na twarzach turystów pojawiał się uśmiech. Polskiego uczyłam się przez rok na kursie językowym, a teraz już praktykuję na co dzień.

Jak zaczął się twój związek z Jackiem?

Poznaliśmy się w 2016 roku przez internet. Po kilku miesiącach Jacek przyjechał na Filipiny, żeby się ze mną spotkać. Poznał moją rodzinę. Zobaczył, gdzie mieszkam. Wtedy nie miałam pojęcia, jak ta znajomość się potoczy. Rok później zaproponował mi, żebym przyjechała do Polski. „Czy mogę zaprosić cię do mojego kraju?” - usłyszałam. Wtedy zgodnie z prawdą, odpowiedziałam, że „nie mam pojęcia, jak wyjechać na inny kontynent i jak zdobyć wizę, ale spróbujmy”. Jacek organizację więc mojego przyjazdu wziął na siebie, załatwił wizę turystyczną, kupił bilet na samolot. Długo tę wiadomość trzymałam przed rodziną w tajemnicy. Trochę się bałam, na ile zaproszenie Jacka okaże się prawdą, obawiałam się ich reakcji, ponieważ jestem ich jedyną wychuchaną córką. W końcu podjęłam decyzję, że porozmawiam z nimi na dzień przed wylotem. Byli zszokowani, myśleli, że żartuję. Gdy pokazałam im bilet na samolot, moja mama rozpłakała się. Na kolacji była również kuzynka, która wprost mnie zapytała: „Co ty wyprawiasz? Nie boisz się?”. Na co ja odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że się nie boję i mam dobre przeczucia. Byłam ciekawa polskiej kultury, zasad, jakie panują w polskiej rodzinie.

Czytaj więcej

Polka w Arktyce: Gdy pojawią się problemy zdrowotne, trzeba lecieć do innego kraju

Poza tym byłam spokojna. Powtarzałam sobie, że „nie będę kobietą, która jedzie do obcego kraju i wychodzi za mąż za nieznanego cudzoziemca”. Takie zachowanie byłoby przecież bardzo niebezpieczne. Chciałam zobaczyć, gdzie Jacek mieszka, zobaczyć jego rodziców i córkę, a przede wszystkim chciałam, żebyśmy lepiej się poznali.

Jaka była twoja pierwsza reakcja po wylądowaniu w Polsce?

Byłam zszokowana.

Dlaczego?

Po raz pierwszy w życiu zobaczyłam śnieg. Znalazłam się w Polsce w kwietniu, było dość chłodno, wiosna nie rozgościła się na dobre i dzięki temu mogłam po raz pierwszy dotknąć śniegu. To było dla mnie ekscytujące przeżycie, bo na Filipinach śniegu nie mamy.

Kiedy wzięliście ślub? Czy twoja rodzina przyjechała do Polski?

W 2019 roku prawie 6 lat temu wzięliśmy ślub cywilny. Ceremonia była prosta, zaprosiliśmy na nią rodziców i przyjaciół Jacka. Z mojej strony nikogo nie było. Moi rodzice są już starzy, bracia pracują, a poza tym to dla nich za daleko. Jesteśmy w kontakcie, często się zdzwaniamy, więc wiedzą, że mogą być o mnie spokojni, nie muszą się martwić, wiedzą, jaki jest Jacek.

W planach mieliśmy drugi ślub na Filipinach, ale nagle pojawił się COVID-19, więc musieliśmy odwołać nasze wesele. Ostatecznie zrezygnowaliśmy z imprezy, a moje rodzinne strony odwiedzamy raz w roku, na wiosnę lub jesienią.

Czy polska kuchnia przypadła ci do gustu?

Brakuje mi ryżu, ale po ośmiu latach już się przyzwyczaiłam do polskiej kuchni. Lubię pierogi, bigos i rosół. Nie zrezygnowałam z dań filipińskiej kuchni i często je przyrządzam.

Adobo (potrawa z marynowanego mięsa), lumpia (są jak sajgonki) czy pancit (dwa rodzaje makaronu z warzywami i kawałkami mięsa) często goszczą na naszym stole.

Czy na Wielkanoc przyrządzasz filipińskie dania?

Oczywiście. Poza polskimi daniami przyrządzam binignit – zupę, którą przygotowuje się z kleistego ryżu gotowanego w mleku kokosowym z plastrami bananów i batata. Bardzo ją lubię.

Podczas Wielkiego Tygodnia, który na Filipinach zaczyna się już w Niedzielę Palmową nie możemy jeść mięsa, tylko warzywa. Jest takie stare powiedzenie: „Podczas Semana Santa nie można jeść czarnego koloru, dlatego mięso z grilla jest zakazane”. Filipiny mają wiele dialektów, w podstawowym języku Tagalog powiedzenie to brzmi w sposób następujący: Sa semana santa sa nakaugalian namin sa aming lugar bawal kami kumain ng baboy lalo na yung ginigrill at bawal maligo są batis or dagat para iwas disgrasya yan ang mga nakaugalian namin.

Filipiny słyną też z krwawych rytuałów pasyjnych.

Czytaj więcej

Polka w Arabii Saudyjskiej: Jeśli dziś ktoś myśli, że tutaj dyskryminuje się kobiety, to jest nie na czasie

Co roku w Wielki Piątek w Barangay San Pedro Cutud, San Fernando czy Pampandze odbywają się inscenizacje Męki Pańskiej. Pokutnicy dźwigają drewniane krzyże, uginają się pod jego ciężarem czy samobiczują. Wierzą, że w ten sposób odpokutowują swoje grzechy, wyrażają w ten sposób swoją wiarę i błagają o łaski Boże. Od 35 lat przybijany jest na przykład do krzyża Ruben Enaje, który w ten sposób dziękuje Bogu za to, że przeżył upadek z trzypiętrowego domu w 1986 roku i nic mu się nie stało.

Czy uczestniczyłaś w Senakulo (inscenizacja męki i śmierci Chrystusa-przyp.red)? Co wtedy czułaś?

Uczestniczyłam w Senakulo tylko raz. Poczułam na własnej skórze wielkie poświęcenie Jezusa.

Chciałabyś wrócić na Filipiny?

Rozmawiamy na ten temat z mężem niemal każdego dnia. Zastanawiamy się nad tym, jak będzie wyglądała nasza przyszłość. Finanse nie są problemem, ale problemem jest zdrowie mojego męża. Tęsknię wprawdzie za rodziną, ale w Polsce żyje mi się dobrze. Jest tu bezpiecznie i spokojnie. Nie jest drogo. Przyzwyczaiłam się do Polaków, są mili i uprzejmi. W Polsce jest o wiele więcej możliwości niż w moim rodzinnym kraju i zamierzam z tego skorzystać. Może na stare lata spełni się moje marzenie, kupię małe gospodarstwo i będę hodować kury?

Nie wszystko mi się tutaj oczywiście podoba, ale staram się patrzeć pozytywnie. Negatywizm u Filipińczyków nie jest mile widziany. Nawet gdy pojawiają się jakieś problemy, staram się zachować pogodę ducha. Mieszkamy tuż przy lesie, w górach, idę więc na spacer i stres znika. A Polacy lubią się zamartwiać. I wciąż pracują. A przecież życie jest ważniejsze. Często to powtarzam swojemu mężowi: „Dopóki żyjesz, ciesz się życiem, bo życie masz przecież tylko jedno!”.

Skończyłaś kryminalistykę na Filipinach, pracowałaś w fabryce wapienia, a teraz razem z mężem prowadzisz pensjonat w Szczyrku. Jesteś kobietą pracującą, która żadnej pracy się nie boi?

Zdecydowanie tak! Choć daleko mi do Polaków, a na pewno daleko do mojego męża, który w tym roku skończył 65 lat i mógłby przejść na emeryturę, ale w ogóle nie chce o tym słyszeć.

Pozostało jeszcze 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Wywiad
Autyzm to nie tylko męska sprawa. Neurokognitywistka rzuca nowe spojrzenie na spektrum
POLKA NA OBCZYŹNIE
Polka na Wyspach Zielonego Przylądka: „To miejsce, które słynie z morabezy”
PODCAST
Prof. Barbara Strzałkowska: Święta to czas zastanowienia się nad sensem życia
WSPOMNIENIA
Zmarła Jadwiga Jankowska-Cieślak. Samotność uruchamiała jej siły życiowe
Wywiad
Marta Gryczko – mistrzyni ultramaratonów kolarskich. „Nie pokonał mnie żaden mężczyzna”