Kazaszka w Polsce: Walecznością Polaków chętnie obdarowałabym Rosjan

Polak ma w sobie niezgodę na niesprawiedliwość. Może to wynika z historii i walki o niepodległość? W końcu musieliście walczyć i wykazać się odwagą, żeby wywalczyć sobie suwerenność. Polak zorganizuje protest, pójdzie do sądu, będzie domagał się swoich praw – mówi Elena Zielińska, która do Polski przeprowadziła się z Kazachstanu.

Publikacja: 11.05.2025 10:45

Elena Zielińska: Kazachstan to nie jest egzotyczny kraj, w którym mieszka się w jurtach, a do pracy

Jezioro Kolsai w Kazachstanie

Elena Zielińska: Kazachstan to nie jest egzotyczny kraj, w którym mieszka się w jurtach, a do pracy jeździ na koniu.

Foto: Adobe Stock

Napisałaś książkę „Koczowniczka. Zapiski z tułaczki po świecie”. Czy cały czas koczownicza natura daje o sobie znać i musisz ruszyć w drogę, gdy czujesz jej zew?

Dzieciństwo spędziłam w Kazachstanie. Dwa lata mieszkałam w Rosji, trzy lata na Malcie, w Polsce z przerwami mieszkam najdłużej, bo ponad 20 lat. Mieszkałam w czterech państwach, przeprowadzałam się 26 razy. Od dłuższego czasu, odkąd mieszkam nad Wisłą, nie czuję dużej potrzeby przemieszczania się, ale zobaczymy, jak będzie dalej. Myślę, że koczowniczka jest częścią mnie i ze mną zostanie pomimo prób przepracowania mojej historii.

Jak wspominasz swoje dzieciństwo?

Urodziłam się w Kazachstanie. Kilka kilometrów od byłej stolicy Ałmaty, w małej wiosce „Czerwone pole” – nazwa pochodzi od maków, które tam kwitły. Było jak w raju. Ciepło, zielono, wszystko rosło. A później przenieśliśmy się do zimniejszego regionu, do północnego Kazachstanu i zamieszkaliśmy w Szczucińsku.

Pierwszą nowością po przeprowadzce z ciepłego klimatu, było to, że wychodząc zimą na zewnątrz, trzeba było mieć na sobie futro, na głowie czapkę z lisa, a na nogach walonki. Termometr pokazywał minus 40 st. C i nie było zmiłuj, trzeba było iść do szkoły. Któregoś dnia nawet rozmroziły się rury i puścili nas do domu, ale tę trasę w siarczystym mrozie, gdy okutana toczyłam się jak pingwin, zapamiętałam na długo. Ciekawostką jest, że przy takiej temperaturze sklejają się rzęsy przy mruganiu.

Elena Zielińska

Elena Zielińska

Foto: Archiwum prywatne

Kazachstan kojarzy się ze stepami. Co jest hipnotyzującego w miejscu, z którego pochodzisz?

Dla mnie to ojczyzna, więc hipnotyzuje chyba już przez sam ten fakt. Pomimo tylu przeprowadzek wciąż trzymam zdjęcia z dzieciństwa. Wczoraj napisała do mnie koleżanka z Kazachstanu. Wyciągnęłam album ze zdjęciami naszej ekipy sprzed 30 lat, właśnie teraz na nie patrzę i myślę, że miałam szczęście dorastać w wyjątkowym miejscu. Na mojej ulicy mieszkał Kazach, Ujgur, Tatar, Grek, Rosjanin, Niemiec, Polak czy Koreańczyk. Ludzie z całego świata stworzyli miks kultur. To było niezwykłe doświadczenie, które stworzyło unikatowe warunki do rozwoju. Nigdzie później się z tym nie spotkałam.

Dlaczego unikatowe warunki do rozwoju? Co masz na myśli?

Uczyłam się w trzydziestoosobowej klasie, w której każdy mówił w innym języku. Miał swoją religię i swoją kulturę. Wymienialiśmy się nią i uczyliśmy siebie nawzajem. Grek uczył mnie liczyć po grecku, częstował daktylami, a koleżanka Ujgurka przynosiła chleb upieczony przez jej mamę.

Pamiętam, że jedna babcia uczyła mnie modlitw po rosyjsku, a druga po polsku. Po zastanowieniu doszłam do wniosku, że to jest ten sam „Ojcze Nasz”. Zastanawiałam się, o co chodzi tym dorosłym? Dlaczego jest tyle religii? Skąd wzięły się podziały? Szybko okazało się, że nie tylko ja łamałam sobie nad tym głowę, ale i inni moi rówieśnicy. Spotykaliśmy się pod klonem w naszym „kółku filozoficznym” i toczyliśmy różnego rodzaju spory. Moja koleżanka upierała się, że na pogrzeb trzeba ubierać się na biało, bo to jest święto i trzeba się cieszyć, a ja próbowałam ją przekonać, że czerń jest bardziej odpowiednia do tej ceremonii. Doskonale wiedzieliśmy, że nasi rodzice mówią w innym języku, wyznają inną religię, jemy inne potrawy, a mimo wszystko przyjaźniliśmy się. Pod kazachskim klonem spotykał się miniświat w pigułce. Mimo że każdy był z innej kultury i nauczony był zupełnie czegoś innego, to tworzyliśmy wspólnotę. Pięknie by było, gdyby i dzisiaj przedstawiciele różnych krajów i narodowości potrafili się porozumieć, pomimo różnic.

Wychowałam się w tyglu międzykulturowym i dopiero po latach zrozumiałam fenomen kraju, z którego pochodzę. Niósł wielokulturowość, a co za tym idzie, tolerancję i akceptację, przekonanie, że wszyscy jesteśmy inni, ale każdy cenny, wyjątkowy i niesie pewne przesłanie i naukę dla innego. Nigdzie później nie doświadczyłam podobnej wielokulturowości. Gdy trafiłam do polskiej klasy, uczyło się w niej 99 proc. Polaków. Tylko ja byłam inna.

Czytaj więcej

Filipinka w Polsce: Polacy wciąż pracują, a przecież życie jest tylko jedno

Skąd ta wielokulturowość?

To pokłosie historii. Sybir był przecież miejscem wywózek, a południowe obrzeża zachodniej Syberii należą do Kazachstanu, to dlatego w dzisiejszej republice żyje 150 różnych narodowości.

Kazachstan to kraj bardzo rozległy i bardzo ciekawy, ale zbudowany na kontrastach. Gdy odwiedzimy stolicę, to poczujemy się jak w bajce. Zobaczymy śpiewające kolorowe fontanny, nowoczesne imponujące budowle. Wystarczy jednak odjechać na obrzeża, a obrazek będzie inny.

Kazachstanem rządzą obecnie ludzie, którzy wybudowali ociekającą złotem stolicę, o której mówisz.

Tak. To prawda. Choć po tylu przeprowadzkach zdałam sobie sprawę, że mój stan wewnętrzny nie zależy od tego, kto rządzi w danym kraju. Wolność jest moją osobistą wartością i nikt nie jest w stanie mi jej odebrać. To jest coś, co mam w sobie.  Po wielu latach życia na walizkach, dotarło do mnie, że gdziekolwiek zamieszkam, wszędzie zabieram siebie.

Doświadczyłam mroźnego Kazachstanu, ale też przez trzy lata mieszkałam na Malcie, gdzie słońce praży, termometr pokazuje 40 stopni C, panuje inna kultura i obowiązuje inny język. Z pozoru wszystko wydaje się zupełnie inne, ale gdy siadasz do rozmowy przy stole z drugim człowiekiem, to po 15 minutach zdajesz sobie sprawę, jak bardzo jesteśmy podobni i nie zmieni tego ani polityka, ani ustrój danego kraju, ani poziom czyjegoś życia.

Jaki jest Kazach? Co go wyróżnia?

Urodziłam się w Kazachstanie i wiele osób myśli o mnie, że jestem Kazaszką. A to nieprawda. W takich sytuacjach przypominam sobie słowa mojej cioci, która często w żartach, lubiła powtarzać pytanie: „Czy jeżeli kotka okoci się w stodole, to znaczy że jej kocięta są krówkami?”. Jestem mieszanką czterech krwi. Moja mama jest w połowie Polką, w połowie Niemką. Mój tata jest w połowie Rosjaninem, w połowie Ukraińcem. To znaczy, że płynie we mnie mieszanka czterech krwi. Równo po 25 procent. Jestem po prostu człowiekiem. Niektórzy mówią: obywatelem świata. Studiuję psychologię, więc wszystko to, co związane z człowiekiem jest dla mnie ciekawe, natomiast nie określałabym się jednym słowem. Dusza nie ma paszportu.

Gdybyśmy próbowali stworzyć stereotypowy obraz Kazacha, to na pewno powiedziałabym, że Kazachowie są gościnni, ale to samo moglibyśmy powiedzieć o Polakach. Zresztą każdy naród tak o siebie mówi.

Kazachstan to nie jest egzotyczny kraj, w którym mieszka się w jurtach, a do pracy jeździ na koniu. Współczesny Kazach tak naprawdę mało czym różni się od współczesnego Polaka.

Do Polski przyjechałaś, gdy miałaś 13 lat i od razu – bez znajomości języka polskiego – poszłaś do VII klasy. Ciężko było?

Ciężko. Nie planowałyśmy zamieszkać w Polsce, tak po prostu ułożyło się życie. Moi rodzice się rozwiedli. Tata został w Kazachstanie, a ja z mamą i młodszym bratem zamieszkałyśmy pod Łodzią. Nowe państwo, nowy język, dwoje dzieci na utrzymaniu, moja mama w trudnej sytuacji i jeszcze we mnie buzujące hormony dorastającej nastolatki. Mimo wszystko było we mnie silne przekonanie, że nie mogę obarczać mamy moimi kłopotami, tylko muszę radzić sobie sama.

Nie było to łatwe. Z międzynarodowego środowiska w Kazachstanie, w którym normą jest, że każdy jest inny, trafiłam do monokulturowej klasy, w której wszyscy mówią w jednym języku i przynależą do jednej kultury i religii. Czułam się jak „biała wrona", wiecznie inna, niepasująca i gdzieś to poczucie wciąż pozostaje, choć dziś już umiem widzieć w tym duże plusy.

Teraz z perspektywy czasu widzę, jak wiele dzięki tej sytuacji zyskałam. To była wielka nauka i wspaniały dar. Teraz wiem, że rozwijamy się w trudnych i przełomowych momentach, wtedy odkrywamy siebie na nowo jak feniks. Myślę, że każdy nieskończenie wiele razy doświadczał takich momentów i albo się transformujesz, mimo że coś jest bolesne idziesz dalej, albo uczysz się, albo nie. Proces bolesny, ale do rozwoju konieczny.

Wspomniałaś, że twoja mama miała polsko-niemieckie korzenie, a babcia recytowała ci polskie modlitwy. Czy to znaczy, że znałaś język polski? Czy musiałaś się go uczyć od nowa?

Szczerze mówiąc znałam dwa polskie słowa: cebula i dzień dobry. Polska babcia nauczyła mnie wprawdzie modlitwy „Ojcze Nasz” po polsku, ale choć potrafiłam ją wyrecytować z pamięci, nie rozumiałam ani słowa. Dopiero wiele lat później zrozumiałam, o czym mówię – gdy nauczyłam się polskiego.

Polską rodzinę odwiedzaliśmy rzadko. Wiadomo, odległość robiła swoje, a o tanich liniach lotniczych w tamtych czasach można było pomarzyć. I jak już przyjeżdżaliśmy na polską wioskę, rodzice pilnowali tradycji, by przywitać się z babcią po polsku. Pamiętam to skrępowanie i śmieszność sytuacji, gdy mówiłam: „Dzień Dobry, Babciu!”. Poza tym zwrotem i klepanką polskiej modlitwy, znałam też słowo „cebula”, bo mnie bardzo śmieszyło.

Poza tym polskiego nie znałam ani w ząb. Trafiłam do siódmej klasy i nie rozumiałam ani słowa.

I jak sobie poradziłaś?

Pochodzę z nauczycielskiej rodziny. Tata inżynier po dwóch kierunkach, mama, ciocia i babcia też uczyli w szkole. Miałam wyrobiony nawyk uczenia się, należało, jedynie, przestawić się na inny język.

Wiedziałam, że chcę się rozwijać i iść dalej. Uczyłam się zawzięcie. Wysiłek się opłacał, dostałam się do jednego z najlepszych liceum w mieście, a później na studia.

Dodam, że w Kazachstanie czy Rosji nauczyciele są bardziej wymagający, więc w polskiej szkole można powiedzieć, że miałam „luzy”.

Tata motywował cię na odległość?

W latach 90. nie było jeszcze internetu, a międzynarodowe połączenia telefoniczne były zbyt drogie, żeby dzwonić do niego – czy z potrzeby wsparcia emocjonalnego czy po to, by rozwiązać zadanie z matematyki. Trzeba było nauczyć się radzić sobie samej.

Czytaj więcej

Polka na Wyspach Zielonego Przylądka: „To miejsce, które słynie z morabezy”

Dostałaś się do wymarzonego liceum. I jak się tam czułaś?

W liceum czułam się świetnie. Odsiano tych, którzy mi dokuczali. Wreszcie poczułam się komfortowo. Było mi już dużo łatwiej. Im dalej szłam, tym później (na studiach na Uniwersytecie Łódzkim) łatwiej mi się żyło i oddychało.

Jaki kierunek studiów wybrałaś?

Filologię rosyjską. Choć pochodzę z rodziny nauczycielskiej, nie widziałam siebie w szkole. Po skończeniu studiów postanowiłam inaczej wykorzystywać znajomość rosyjskiego i 10 lat pracowałam jako tłumaczka w firmie produkującej protezy i implanty i sprzedającej je na rynek rosyjski. Byłam łączniczką pomiędzy dwoma narodami albo, jak mawiał mój były szef, śrubeczką pomiędzy Polakami i Rosjanami. Szkoliliśmy rosyjskich ortopedów, a moim zadaniem było symultaniczne tłumaczenie szkoleń, prezentacji i spotkań. To było wspaniałe doświadczenie. Do dzisiaj żywe jest we mnie wspomnienie, gdy spotykają się ze sobą lekarze kochający swój zawód i którzy do 3.00 czy 4.00 nad ranem potrafią dyskutować o tym, jak najlepiej zoperować piszczel. Spotyka się człowiek z człowiekiem, specjalista ze specjalistą i uczą się od siebie. Nie ma wtedy granic ani narodowości, nie ma polityki. Ten właśnie obrazek chowam w sercu.

Dlaczego więc już tam nie pracujesz?

Mimo że rosyjscy lekarze bardzo doceniali nasze produkty, chwalili je i mówili, że polskie implanty to szwajcarska jakość w polskiej cenie, to rosyjski rynek został zamknięty dla naszych produktów. Prezydent Federacji Rosyjskiej postawił na rozwijanie własnej produkcji i niestety współpraca pomiędzy dwoma narodami została zakończona.

Mieliśmy sytuację patową. Polacy chcieli sprzedawać swój produkt na rynek rosyjski, a Rosjanie chcieli kupować. Mieliśmy pacjentów, którzy czekali na implanty. Niestety polityka skutecznie uniemożliwiła dalszą współpracę.

Zostałaś bez pracy. Stąd pomysł, żeby studiować psychologię?

Studiowanie psychologii to od zawsze było moje wielkie marzenie. Człowiek fascynował mnie od czasów Kazachstanu. Byłam nawet o krok od wyjazdu do Stanów, żeby tam studiować wymarzony kierunek, ale ostatecznie zostałam w Polsce.

Potem zamieszkaliśmy na Malcie, urodziło się jedno dziecko, drugie dziecko. A gdy wróciliśmy do Polski, pomyślałam „Teraz jest ten moment, żeby właśnie spełnić swoje największe marzenie”.

Trzy lata mieszkaliście na Malcie i postanowiliście wrócić. Dlaczego?

Polacy mają tendencję do narzekania na swój kraj. Ewidentnie nie doceniają swojej ojczyzny. Z mojej perspektywy wygląda to tak: Jest Wschód i przechył w jedną stronę, jest Zachód i przechył w drugą stronę i jest złoty środek – Polska (śmiech).

Marzyliśmy o tym, żeby zamieszkać w ciepłym klimacie, ale po tym doświadczeniu mój mąż, który jest Polakiem, zaczął doceniać swój kraj. Zawsze nam się wydaje, że gdzieś będzie lepiej, że trawa jest bardziej zielona po drugiej stronie płotu. Dzięki pobytowi na Malcie spojrzeliśmy na Polskę nowymi oczami.

Okazało się, że cztery pory roku są fajniejsze niż wieczne słońce. Zaczynasz doceniać deszcz, cieszysz się z drzew, których tam nie ma, bo słońce tak praży, że wszystko wypala. Tęsknisz za tym, żeby pójść do lasu i wziąć głęboki oddech. Męczy cię ciągłe kupowanie wody w butelkach, bo tam nie ma jezior i rzek, a w Polsce z wodą nie ma problemu.

I jeszcze jedzenie. Kocham polskie serniki, makowce, żurki, pomidorówki. Bogactwo i zachowane tradycje kulinarne. Uwierzcie mi, polskie jedzenie jest dużo lepsze jakościowo i dużo zdrowsze od sztucznych ciastek czy fast foodu.

Wróciliśmy do Polski z powodu obostrzeń covidowych, które na Malcie były w naszej ocenie zbyt restrykcyjne. Bardziej wolnościowe – prezentowali Polacy. Myślę, że charakteryzuje was upodobanie wolności. Pewnie się tego nie dostrzega, gdy jest się Polakiem. Dla mnie to innymi słowy zdrowy rozsądek, samodzielne myślenie, niechęć do podporządkowania się. Polak ma w sobie niezgodę na niesprawiedliwość. Może to wynika z historii i walki o niepodległość? W końcu musieliście walczyć i wykazać się odwagą, żeby wywalczyć sobie suwerenność. W wielu sytuacjach zauważam tę polską cechę. Polak zorganizuje protest, pójdzie do sądu, będzie domagał się swoich praw. Tą cechą chętnie obdarowałabym Rosjan, by wesprzeć ich w sprzeciwianiu się machinie władzy. Polacy walczą o to, w co wierzą i przeciwko temu, co im się nie podoba.

Zostajesz w Polsce? Czy jednak chcesz ruszyć dalej?

Kocham podróże, ale mówiąc szczerze, przeprowadzek czasem mam dość. Moi przodkowie ciągle musieli uciekać przed wojną. Gdy obserwuje się sytuację geopolityczną na świecie, można odnieść wrażenie, że końca nie widać. Człowiek dopiero co się osiedlił, a znowu musi pakować walizki. Gdyby to ode mnie zależało, nigdzie bym się nie ruszała, bo w Polsce czuję się dobrze.

Napisałaś książkę „Koczowniczka. Zapiski z tułaczki po świecie”. Czy cały czas koczownicza natura daje o sobie znać i musisz ruszyć w drogę, gdy czujesz jej zew?

Dzieciństwo spędziłam w Kazachstanie. Dwa lata mieszkałam w Rosji, trzy lata na Malcie, w Polsce z przerwami mieszkam najdłużej, bo ponad 20 lat. Mieszkałam w czterech państwach, przeprowadzałam się 26 razy. Od dłuższego czasu, odkąd mieszkam nad Wisłą, nie czuję dużej potrzeby przemieszczania się, ale zobaczymy, jak będzie dalej. Myślę, że koczowniczka jest częścią mnie i ze mną zostanie pomimo prób przepracowania mojej historii.

Pozostało jeszcze 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Wywiad
Magdalena Lamparska: Mój sernik uratował egzamin u profesora Jana Englerta
Wywiad
Grażyna Wolszczak: Prowadzenie teatru jest jak macierzyństwo - męka i cud w jednym
Wywiad
Siostra Nathalie Becquart: Papież Franciszek chciał, aby kobiety odgrywały większą rolę w Kościele
CUDZOZIEMKA W RP
Filipinka w Polsce: Polacy wciąż pracują, a przecież życie jest tylko jedno
PODCAST "POWIEDZ TO KOBIECIE"
Matura bez presji. Nie przesadzajmy z „monitoringiem emocjonalnym”
Materiał Promocyjny
Między elastycznością a bezpieczeństwem