Od 16 lat mieszka w Niemczech. Pracuje jako tłumacz konferencyjny i przysięgły języka niemieckiego i angielskiego, trener komunikacji międzykulturowej, a od kilku lat także trener pływania. Kocha nowe wyzwania i kiedy się ściga, to tylko ze sobą. Swoją 100-kilometrową wędrówkę z Monachium w Alpy planuje w najbliższym czasie przebić wyprawą 750-kilometrową – ponieważ nie samymi tłumaczeniami człowiek żyje.
Od jak dawna mieszkasz w Niemczech?
W 2001 roku pojechałam pierwszy raz do Dachau na międzynarodowe spotkanie młodzieży i to była moja pierwsza wizyta w Bawarii. Wcześniej bywałam już co prawda w Niemczech, ale to dopiero Bawaria okazała się moim miejscem. Przez kolejne 6 lat, wraz z innymi wolontariuszami, współorganizowałam spotkania w Dachau. Są to 2-tygodniowe spotkania młodzieży, odbywające się każdego lata od 1983 r., obejmujące zwiedzanie Miejsca Pamięci KL Dachau, warsztaty na tematy historyczne, polityczne i z odniesieniem do teraźniejszości oraz rozmowy z ocalałymi. Uczestniczyli w nich byli więźniowe z całego świata i to właśnie rozmowy z nimi były zawsze centralnym punktem warsztatów. Dzięki temu poznałam nie tylko wiele ciekawych osób z całego świata, ale również niemiecką organizację Akcja Znaku Pokuty – Służby dla Pokoju (ASF e.V.) i w roku 2005/2006 odbyłam w Dachau roczny wolontariat europejski. Pracowałam w Ewangelickim Kościele Pojednania, znajdującym się na terenie byłego obozu, w samym muzeum, w archiwum i przy wielu różnych projektach. To była bardzo ciekawa i wzbogacająca praca, szczególnie poprzez stały kontakt z byłymi więźniami, ze świadkami historii. Wtedy zresztą określenie świadek historii dopiero zaczynało wchodzić do języka polskiego. Z racji moich lingwistycznych studiów bardzo interesował mnie język pamięci i różnice w dyskursie polskim i niemieckim. Oprowadzałam po miejscu pamięci najróżniejsze grupy – uczniów, studentów, grupy religijne, żołnierzy, muzyków, sportowców z całego świata. Po roku spędzonym w Dachau wróciłam do Polski, żeby skończyć studia i od 2007 roku już na stałe jestem w Niemczech. Na początku mieszkałam pod Monachium, później w mieście Weiden in der Oberpfalz, na północy Bawarii. Mój mąż Michael − największy polonofil na świecie i były wolontariusz ASF w Międzynarodowym Domu Spotkań w Oświęcimiu − marzył co prawda o zamieszkaniu w Polsce, ale życie zawodowe potoczyło się inaczej. Od 10 lat mieszkamy na wsi, ale dzięki znajdującej się niedaleko dużej bazie amerykańskiej i bliskości granicy z Czechami okolica jest bardzo międzynarodowa. Nasze dzieci już w przedszkolu miały amerykańskie i czeskie koleżanki i kolegów. Północ Bawarii zdecydowanie nie była dla mnie miłością od pierwszego wejrzenia. Na początku miałam wrażenie, że mieszkam w innym kraju, bo Monachium i południe Bawarii są zupełnie inne – zarówno pod względem otwartości ludzi, jak i zupełnie odmiennego bawarskiego dialektu. Tu ludzie są trochę bardziej zamknięci. Natomiast kiedy pojawiają się dzieci, nagle otwierają się wszystkie drzwi i serca. Poznaliśmy mnóstwo nowych przyjaciół i zauważyłam niewspółmierną jakość życia z dala od wielkiego miasta, nie mówiąc nawet o różnicy w kosztach życia w porównaniu z monachijskimi. Mamy sąsiadów, których dobrze znamy, czas dojazdu jest nieporównanie lepszy niż w dużym mieście. Dzięki bliskości autostrady wszędzie przemieszczam się bardzo sprawnie. Jestem szybko w Norymberdze, Ratyzbonie, czeskiej Pradze i moim ukochanym Monachium. Pandemia pozwoliła mi jeszcze bardziej docenić to miejsce: wychodzę z domu i jestem w lesie.
Jak wygląda atmosfera świąteczna w Niemczech?
Grudzień jest po prostu szalony. W Niemczech każdy udziela się w dziesiątkach stowarzyszeń i klubów. Ze wszystkimi trzeba wspólnie celebrować okres przedświąteczny lub wybrać się na jarmark bożonarodzeniowy. Do tego dochodzą jeszcze oczywiście imprezy świąteczne dla dzieci: w szkole, na świetlicy, w drużynach sportowych. Jesteśmy rodziną pływacko-piłkarską. Ja jestem trenerką pływania, a mój mąż – trenerem piłki ręcznej. Wszystkie nasze dzieci trenują pływanie i grają w piłkę: najstarszy syn, Samuel oraz najmłodsza córka, Miriam, grają w piłkę ręczną, a średnia córka, Lea – w piłkę nożną. Nasze grudniowe tygodnie wyglądają tak, że każdego dnia odbywa się jakaś świąteczna impreza. Jest to naprawdę intensywny czas, bo nasze dzieci oprócz szkoły bawarskiej realizują równolegle w ramach edukacji domowej i zdalnej pełny program polskiej szkoły podstawowej. Do tego dochodzą jeszcze spotkania zawodowe. Pieczenie ciastek to także typowa niemiecka przedświąteczna tradycja. Rozpoczyna się ono już w listopadzie, żeby ciastka były gotowe na cały adwent. Dzieci mają z tego wielką frajdę. Królują waniliowe półksiężyce i pierniczki – muszą być malutkie i bardzo ozdobione.