jak filiżanka ciemnej kawy”.
Halina Poświatowska — mistrzyni łapczywego życia
Zabrzmi to okrutnie, ale Poświatowska nie zdążyła się zestarzeć - dosłownie i w przenośni. Żyła tylko 32 lat, ale intensywnie. Połykała życie łapczywie, jak chory na serce każdy oddech. W łóżku uczyła się, słuchała książek, czytanych przez matkę i marzyła. Jako dziecko spod kołdry podróżowała myślami daleko: po stepach zachodniej Ameryki, płynęła przez wzburzone oceany albo brała udział w ekspedycjach afrykańskich. Przerywała „podróże” tylko na gorzkie krople i tabletki, podawane przez troskliwą matkę. Stanisława Myga była jej pierwszą recenzentką, agentką i wielbicielką – matka przepisywała na maszynie Haśki wiersze i zanosiła do gazet do publikacji. Ich relacja była wyjątkowa. Od chwili, gdy dziewięcioletnia Haśka, zachorowała na anginę, a potem na zapalenie stawów (prawdopodobnie od częstego ukrywania się w piwnicy w czasie okupacji). Konsekwencją choroby reumatycznej była poważna wada serca — niedomykalność zastawki dwudzielnej. Dzieciństwo i młodość Haśki to długie pobyty w szpitalach i sanatoriach. W jednym z nich, w Kudowie-Zdroju Halina w wieku 20 lat poznała swojego przyszłego męża Adolfa Poświatowskiego, malarza i studenta Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej w Łodzi. Był również ciężko chory na serce, jak ona. Pobrali się rok później, a lekarze i rodzina byli przerażeni. Po nocy poślubnej Halina dostała wysokiej gorączki. Śmiertelnie zagrożenie stwarzała nie tylko ewentualna ciąża, ale i uprawianie seksu. W autobiograficznej „Opowieści dla przyjaciela” Halina nazwała po czasie „beznadziejną urodę tego związku” niczym innym, jak wzajemną fascynacją erotyczną i niezaspokojoną potrzebą ciągłego kontaktu. W czasie dwóch lat małżeństwa rodzicie Haliny opiekowali się nie tylko nią, ale i jej mężem. Gdy słabł podawali lekarstwa i robili zimne okłady. Adolf zmarł w 1956 na atak serca w pokoju hotelowym, gdy Halina była w sanatorium w Rabce. Poetkę wtedy przed śmiercią uratowała operacja w Stanach Zjednoczonych.
Halina popłynęła przez wzburzone fale oceanu statkiem „Batory” po nowe serce do Ameryki. Dzięki staraniom jej lekarza prof. Juliana Aleksandrowicza i hojności Polonii możliwa była nowoczesna operacja w klinice w Filadelfii. Wszczepiona Halinie zastawka pozwoliła na właściwy obieg krwi, co przedłużyło jej życie o dziewięć lat. Wtedy chwyciła życie, niczym byka za rogi! „Mam ochotę obleźć tę Amerykę w kółko” - pisała. I podróżowała, ale już na jawie po Wschodzie i Zachodzie. Poświatowska uznała ten wyjazd za szansę i po operacji podjęła decyzję o pozostaniu w Ameryce. Nie znając języka angielskiego, zdobyła stypendium i znalazła się w elitarnym Smith College w Northampton. Tym samym, w którym wcześniej studiowała Sylvia Plath. Uczyła się w błyskawicznym tempie nie tylko angielskiego, ale i francuskiego, a także logiki, filozofii, literatury, historii sztuki. Na jednej sali wykładowej siadała ze studentkami, ubranymi w japońskie kimona, indyjskie sari i amerykańskie zwiewne kretony. Otworzyła się na świat, ale też przejrzała na oczy. Elitarny żeński collage rozczarował ją. Nie kształcił jej zdaniem pisarek, ale przyszłe panie domu z amerykańskich wyższych sfer. W weekendy największą atrakcją na kampusie był casting na męża, czyli zabawy ze studentami z pobliskiego męskiego college'u. Kończąc studia, Poświatowska podsumowała: „Jeśli Smith jest instytucją, która popiera społeczeństwo Ameryki, myślę, że to bardzo źle świadczy o tym społeczeństwie. To jest zakłamane moralnie, snobistyczne społeczeństwo, które nie ma zaufania ani do siebie, ani do własnych dzieci”. Halina nie po to wybrała studia, aby znaleźć sobie męża. W wakacje aplikowała o stypendium na letni kurs na Columbia University w Nowym Jorku. Chciała dotknąć „najbardziej nabrzmiałego miejsca świata” i zrobiła to! Szybko znalazła sobie w Nowym Jorku ulubione zaułki: artystowski Greenwich Village i wyzywająco biedny Harlem.
USA to nie jej rewiry
Jest lato 1960. W jej żyłach pulsuje dekadencki, jazzowy i kolorowy Nowy Jork. Ależ to wyzwala, ależ inspiruje! Od przeciętnych Amerykanów Poświatowska stroni, bo już wie, że to nie jej rewiry: „Ci ludzie są ładnie urządzeni w życiu – zabudowani w życiu – mają zawód, dzieci, dom, auto, telewizję. Koniec”. W czasie kursu Halina spotyka na Columbia University mężczyznę na miarę jej marzeń. Profesor filozofii Joseph Margolis ma 40 lat, niebanalny styl bycia, pisze wiersze i jest oczarowany młodą Polką. Gdy rodzina profesora spędza lato w Cincinati, on z Haliną włóczy się nocami nigdy nie zasypiającego Nowego Jorku. Żyją w szalonym tempie i kochają się równie szybko. Joseph po dwóch miesiącach wraca do Cincinati, tam gdzie jego dzieci, dom i auto. Koniec. Halina zostaje z jego poezją. Spędza noce „goniąc jego słowa”. Tłumaczy wiersze Margolisa na język polski, traktując to zajęcie, jak przedłużenie romansu. Nie je, nie śpi, pisze listy do matki. W tym czasie czyta również Szekspira w oryginale, a po francusku Apollinaire'a i Eluarda. Ma już stuprocentową pewność - chce być poetką i pisarką.
W pędzie przez Nowy Jork Halina napotkała na drodze wiele ciekawych osób, w tym również Jerzego Kosińskiego. Choć minęli się, jak światła na autostradzie, ta znajomość okazała się dla obojga istotna. Na pięć lat przed wydaniem głośnej powieści „Malowany ptak” Jerzy spacerował z Haliną boso po Central Parku i ją fotografował. W czasie tych sesji powstały portrety poetki, na których ona sama się sobie podobała. Jeden z nich, dość charakterystyczny, pojawia się często w publikacjach o Poświatowskiej. Byli podobni do siebie: utalentowani dwaj rozbitkowie. Z tą różnicą, że Halina tęskniła za Polską i niespodziewanie w 1961 roku odrzuciła ofertę stypendium na studiach doktoranckich na Stanford University w Kalifornii. Wróciła do ojczyzny.