Reklama

Zielone złudzenia. Jak greenwashing i eko-metki tworzą nową mitologię konsumpcji

Bycie "eko" wpisuje się w język współczesnego rynku. „Bio” i „organic” w branży spożywczej, „sustainable”, „conscious” w modzie, „eco-friendly” w kosmetykach. Towarzyszy mu określona symbolika: beże i zielenie, liście, krople wody. Ten kod marketingowy przeniknął niemal wszystkie sfery życia – od półek dyskontów po kampanie globalnych korporacji.

Publikacja: 26.08.2025 19:00

Prawdziwie ekologiczne wybory nie kryją się w hasłach reklamowych ani w zielonych oznaczeniach, lecz

Prawdziwie ekologiczne wybory nie kryją się w hasłach reklamowych ani w zielonych oznaczeniach, lecz w praktykach, które wyłamują się z logiki "fast fashion": w minimalizmie, naprawianiu, wymianie czy kupowaniu z drugiej ręki. Najbardziej ekologiczny wybór to nie ten z metką „sustainable”, lecz ten, którego nie wkładamy do koszyka.

Foto: PAP/DPA

Etykieta "eko" to dziś nie tylko informacja, lecz obietnica: ma uspokajać sumienie i dawać poczucie, że zwykły wybór konsumencki jest aktem troski o planetę, który koi niepokój i pozwala wierzyć, że jednostkowe decyzje mogą równoważyć globalny kryzys. Ale czy faktycznie tak jest? Czy za tymi deklaracjami stoją realne działania i wymierne rezultaty, czy to raczej narracja, która daje komfort bez konsekwencji?

Od idei do marketingu

To, co dwie dekady temu funkcjonowało w języku aktywistów, niszowych producentów i sklepów ze zdrową żywnością, dziś stało się oficjalnym idiomem wielkiego przemysłu. Zielone slogany weszły do mainstreamu, stając się jednym z najskuteczniejszych narzędzi sprzedaży. Reklamowe frazy w rodzaju „eco”, „sustainable” czy „conscious” stały się dla wielu konsumentów wygodnym alibi — pozwalają kupować więcej, a zarazem utrzymywać przekonanie, że każdy wybór jest etyczny i odpowiedzialny. Widać tu, jak idea troski o środowisko przeobraziła się w mit wspierający konsumpcję.

Roland Barthes pisał, że mity codzienności nadają znakom pozór naturalności i sprawiają, że ukryta ideologia jawi się jako oczywistość. Zielona etykieta nie jest więc neutralną informacją o składzie tkaniny, lecz nośnikiem opowieści o odpowiedzialnym konsumencie. To nie fakt, lecz narracja, w której nabycie ubrania zyskuje rangę moralnego gestu, a klient wciela się w rolę bohatera spektaklu ekologicznej troski. Na pierwszy rzut oka wygląda to jak postęp, ale gdy za tymi obietnicami nie stoi realna zmiana, wchodzimy na teren zjawiska znanego jako greenwashing.

Czytaj więcej

Coś więcej niż ubranie. Dlaczego w serialu „Aniela” warto zwrócić uwagę na futro bohaterki?

Czym jest greenwashing?

OECD (Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju) definiuje go jako strategię komunikacyjną, w której przedsiębiorstwo przedstawia swoje działania, produkty lub usługi jako bardziej przyjazne środowisku, niż są one w rzeczywistości. W literaturze dotyczącej społecznej odpowiedzialności biznesu (CSR) greenwashing określany jest mianem praktyki manipulacyjnej – budowania wizerunku ekologicznej firmy bez realnego ograniczania jej wpływu na środowisko.

Reklama
Reklama

Mechanizm działania jest prosty: słowa i obrazy zastępują fakty. Na metkach i w opisach produktów pojawiają się hasła-klucze („eco”, „organic”, „sustainable choice”) i charakterystyczna ikonografia (liście, krople wody, zielona tonacja). Ich zadaniem nie jest przekazanie rzetelnej informacji o procesie produkcji, lecz wywołanie emocji i poczucia, że zakup ma wymiar etyczny. Psychologowie konsumpcji zwracają uwagę na tzw. efekt placebo ekologicznego; produkty z eko-oznaczeniem postrzegane są jako zdrowsze i bardziej odpowiedzialne, nawet jeśli w praktyce nie różnią się od swoich nieekologicznych odpowiedników.

W efekcie mechanizm ten nie tyle redukuje problem nadprodukcji, ile go legitymizuje — daje złudzenie, że konsumpcja i troska o środowisko mogą iść w parze. Warto więc spojrzeć na samą etykietę nie tylko jako na informację, ale jako na tekst kultury, który opowiada historię o odpowiedzialności. Dlaczego jej znaczenie wykracza daleko poza skład materiału?

Metka, która mówi

Metka to nie tylko techniczna informacja o składzie tkaniny czy miejscu produkcji. W kulturze konsumpcyjnej działa ona jak znak – komunikat, który odwołuje się do wartości, tożsamości i poczucia przynależności. Jean Baudrillard zauważał, że nie kupujemy rzeczy dla ich praktycznej użyteczności, ale dla znaczeń, które im przypisujemy. W tym sensie „eko” to nie tylko materiał, ale wyróżnik moralny – symbol prestiżu, który pozwala odróżnić „świadomego konsumenta” od tego, kto kupuje bez refleksji. Nabywając np. bluzę danej marki z kolekcji „Conscious”, „Join Life” czy „Eco Aware”, nie tyle kupujemy ubranie, ile dobre samopoczucie. W ten sposób przyjmujemy rolę świadomego konsumenta. Kogoś, kto chce pokazać, że jego wybory są przemyślane. Tymczasem takie kolekcje nierzadko zawierają zaledwie pojedynczy procent recyklingowanego poliestru, co wystarcza, by cała kampania kreowała obraz marki jako odpowiedzialnej. Takie produkty działają jak rekwizyty w spektaklu społecznym, w którym każda decyzja zakupowa jawi się jako manifest światopoglądowy.

Ekomit XXI wieku

Czytaj więcej

Old money bez fortuny. O co chodzi w estetyce elit, na którą może sobie pozwolić każdy?

Greenwashing i modne etykiety tworzą dziś współczesną mitologię konsumpcji. To narracja, w której zwykła transakcja zostaje wyniesiona do rangi moralnego aktu. Kupując daną rzecz z oznaczeniem „sustainable choice”, konsumentka może poczuć się jak bohaterka walcząca o przyszłość planety, nawet, jeśli realny wpływ tego zakupu jest znikomy. Na tym polega siła mitu: nie chodzi o fakty, lecz o sugestię, że codzienne czynności mają wyższy sens.

Zygmunt Bauman w „Życiu na przemiał” pisał, że współczesna konsumpcja opiera się na złudzeniach, które generują jeszcze więcej odpadów i rozczarowań. „Eko” stało się jednym z takich złudzeń – symboliczną walutą, dzięki której rynek może produkować coraz więcej, a my wierzymy, że robimy coś dobrego. Paradoks tej nowej mitologii polega na tym, że im mocniej chcemy ratować planetę poprzez zakupy, tym głębiej zanurzamy się w system, który ją niszczy.

Reklama
Reklama

Kontrapunkt: oczywiście istnieją marki i inicjatywy, które próbują wyjść poza marketingową fasadę: wdrażają gospodarkę obiegu zamkniętego, transparentnie raportują ślad węglowy czy inwestują w materiały rzeczywiście ograniczające emisje. To jednak wciąż wyjątki, a ich działania toną w morzu kampanii, które redukują „bycie eko” do estetyki opakowania.

Prawdziwie ekologiczne wybory nie kryją się w hasłach reklamowych ani w zielonych oznaczeniach, lecz w praktykach, które wyłamują się z logiki fast fashion: w minimalizmie, naprawianiu, wymianie czy kupowaniu z drugiej ręki. To gesty ciche, pozbawione efektownych narracji, a zarazem najbardziej radykalne, bo podważają samą ideę nieustannego nabywania. Najbardziej ekologiczny wybór to nie ten z metką „sustainable”, lecz ten, którego nie wkładamy do koszyka. Bo przecież nie ma ekologicznej konsumpcji w świecie, który konsumuje ponad miarę.

Etykieta "eko" to dziś nie tylko informacja, lecz obietnica: ma uspokajać sumienie i dawać poczucie, że zwykły wybór konsumencki jest aktem troski o planetę, który koi niepokój i pozwala wierzyć, że jednostkowe decyzje mogą równoważyć globalny kryzys. Ale czy faktycznie tak jest? Czy za tymi deklaracjami stoją realne działania i wymierne rezultaty, czy to raczej narracja, która daje komfort bez konsekwencji?

Od idei do marketingu

Pozostało jeszcze 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Reklama
Moda
Agnieszka Rosa: Wartością samą w sobie jest to, że mogę się utrzymywać z własnej pasji
Moda
Narasta problem z ogromem używanej odzieży. Jego ofiarą padają organizacje charytatywne
Moda
Dziś wolno wszystko? Tak wygląd definiuje współcześnie kobiecy autorytet
Moda
Francuzi się buntują. Będą kary dla influencerów za reklamowanie ultraszybkiej mody
Moda
Old money bez fortuny. O co chodzi w estetyce elit, na którą może sobie pozwolić każdy?
Materiał Promocyjny
Jak sfinansować rozwój w branży rolno-spożywczej?
Reklama
Reklama