Syndrom „people pleasera”. Jak nie wpaść w pułapkę bycia miłym i stawiać granice

Unikają konfliktów, chowają się za maską uśmiechu. Robią wszystko, aby zadowalać innych, a jednak mimo podejmowanych starań odczuwają coraz większą frustrację. Kim są osoby, które wpisują się w syndrom „people pleasera”? Wyjaśnia psycholog Kariną Kolber.

Publikacja: 15.05.2025 13:36

Karina Kolber: People pleaserzy działają zgodnie z zasadą – będę robił dokładnie to, czego się ode m

Karina Kolber: People pleaserzy działają zgodnie z zasadą – będę robił dokładnie to, czego się ode mnie oczekuje, bo tylko taka postawa pomoże mi zdobyć sympatię i akceptację innych.

Foto: Adobe Stock

Skąd się bierze syndrom people pleasera?

W pracy gabinetowej spotykam się z osobami, które opowiadają o zaniedbaniu w dzieciństwie, przekonaniu wpojonym przez rodziców czy opiekunów, że ich potrzeby nie są ważne, a oni nieistotni. Mówią, że w dzieciństwie jakiekolwiek próby wyrażania siebie były tłumione lub karcone, a jedyną prawdą o sobie – narracja płynąca ze strony rodziców, często nieprawdziwa i niesprawiedliwa. Dorastanie w takim systemie rodzinnym sprawia, że dziecko realizuje jedną strategię – strategię przetrwania.

W dorosłości wcale nie jest łatwiej, przecież postawa zadowalania innych budzi powszechną aprobatę, a my w rezultacie stajemy się ofiarami wykorzystywania na różnych płaszczyznach. To naprawdę trudne, aby wydostać się z tej spirali.

Jeśli rodzice nie zaszczepią w nas przekonania o tym, że jesteśmy wartościowi i że nasze potrzeby są ważne - to skąd mamy czerpać takie przekonanie? Po co mam o siebie dbać, skoro nie jestem dla samego siebie ważny? Dlaczego mam myśleć o swoich potrzebach, jeśli na to nie zasługuję?

Czytaj więcej

Syndrom niedzieli: dlaczego wykańczają nas myśli o poniedziałku w pracy?

Poza tym, jeśli w dzieciństwie doświadczyliśmy odrzucenia, to w życiu dorosłym będziemy robić wszystko, żeby podobny scenariusz już się nie powtórzył.

Więc na wszystko się zgadzamy.

Osoby z syndromem people pleasera często wierzą, że jedyną strategią, dzięki której zyskają akceptację, jest ukrywanie swoich potrzeb, swojego zdania i zgadzanie się na wszystko. Żyją w przeświadczeniu, że wyrażanie siebie jest zagrażające. Unikają więc jakichkolwiek konfliktów i konfrontacji z innymi. Chcą, żeby było miło i przyjemnie.

Kosztem ich samych?

Niestety tak. People pleaserzy ukrywają swoje zdanie, swoje uczucia i emocje. Przepraszają często za nie swoje winy, ponieważ wierzą, że to pomoże im być lubianymi i akceptowanymi. Zgadzają się na aktywności, na które nie mają ochoty, przyjmują zupełnie nieatrakcyjne, nielukratywne propozycje, np. zostają w pracy po godzinach za koleżankę, pilnują kota swojego znajomego, chociaż mają uczulenie na sierść, wyręczają innych.

Co ważne, robią to wszystko, łamiąc swoje granice i głęboko w sobie, odczuwając dyskomfort, bo wizja odrzucenia jest silniejsza niż „chwilowa niedogodność”.

I nie potrafią powiedzieć „nie”.

Chyba że ktoś tego oczekuje. People pleaserzy działają zgodnie z zasadą – będę robił dokładnie to, czego się ode mnie oczekuje, bo tylko taka postawa pomoże mi zdobyć sympatię i akceptację innych. Poza tym odmawianie, a właściwie jakakolwiek próba asertywności, jest dla nich złem ostatecznym, czymś zupełnie niedopuszczalnym. Jak mogłabym czy mógłbym komuś odmówić? Co o mnie pomyśli kolega z pracy? Po czym pojawia się myślenie: Jakie poniosę konsekwencje za swoje zachowanie?

Czytaj więcej

Niechciane komplementy: Co to za słowa i jak na nie reagować?

Szukam polskiego słowa, które oddałoby charakter tej osoby. To „zadowalacz”,pochlebca, lizus?

Skłaniałabym się do określenia „zadowalacz”, bo przecież chodzi o zadowalanie innych. Szkoda tylko, że swoim kosztem.

Zadowalanie innych dlatego wchodzi w krew, bo jest nagradzane przez otoczenie?

Może tak być, ale zatrzymajmy się na perspektywie takich osób. Z jednej strony otrzymują wzmocnienia pozytywne: „Jesteś taka miła i uczynna”, a z drugiej strony obawiają się, że mogą być postrzegane jako mało asertywne, dające się wykorzystywać. Dostrzeżenie, że zadowalanie innych nie przynosi samych plusów, może być kulminacyjnym momentem w ich rozwoju. „Daję z siebie 200 proc., a nikt mi nawet nie podziękuje!?” – często słyszę w gabinecie. Będąc w ferworze „zadowalania” wcale o tym nie myślą, bo przecież liczy się to, że pomogli, albo to, że ktoś może być na nich zły. Refleksja przychodzi później.

Jeśli przyjrzymy się temu głębiej, zauważymy, że podejście na zasadzie „pomagam, a więc wszyscy mnie lubią i uważają za osobę wartościową”, nie zawsze się sprawdza. Może się wręcz okazać, że im więcej dajemy innym, tym mniejszy szacunek możemy u nich wzbudzać. Ten właśnie moment, kiedy klienci uświadamiają sobie, że zadowalanie innych nie zawsze jest pozytywne, jest ogromnie ważny w terapii.

Jest miło, wszyscy się w domu i pracy uśmiechają. Co w tym złego?

To przecież utopia. W rzeczywistości ciężko jest osiągnąć taki piękny, polukrowany świat bez „ofiar”. Emocje i odmienne poglądy bywają trudne i jeśli są wyrażane, to czasem wcale nie jest miło. To z jednej strony samo życie, a z drugiej – źródło sprzeczek. Jeśli więc ich nie chcemy, bo z jakieś powodu są dla nas niewygodne, to przechodzimy w stan tłumienia, co oznacza, że zakładamy maskę i udajemy, że wszystko jest dobrze, a przynajmniej niech na to wygląda.

A może ta rola jest wygodna? Może zdejmuje z „zadowalaczy” odpowiedzialność za to, co ich spotyka w życiu?

Jestem daleka od takich ocen. Tak, jak wspominałam, każde zachowanie z czegoś wynika. Doświadczenia z dzieciństwa pokazały, że taka strategia pozwala przetrwać. Gdy więc w dorosłym życiu, widzimy, że pewna postawa też się sprawdza, to skąd mamy wiedzieć,  jakie będą następstwa, gdy zachowamy się inaczej?

Moi klienci mówią o frustracji (często odczuwanej przez people pleaserów), bo zauważają, że nie mają dla siebie czasu, że żyją w ciągłym stresie, że biorą na siebie odpowiedzialność za emocje innych. I nawet, jeśli czują, że biorą na siebie za dużo, w paradoksalny sposób będzie im w tym wygodnie, bo taki stan jest im znany, a więc będą go postrzegać jako bezpieczny. To trochę jak w syndromie gotującej się żaby. Jeśli wrzucimy żabę do gorącej wody, szybko z niej wyskoczy. Jeśli natomiast wrzucimy ją do zimnej wody i zaczniemy stopniowo ją podgrzewać, ta będzie przystosowywać się do tych warunków, aż w końcu się ugotuje.

People pleaserzy są bardzo krytyczni wobec siebie, przypisują sobie najgorsze cechy, obarczają się odpowiedzialnością za złą atmosferę w pracy czy w rodzinie. A gdy zauważają, że prawda może być nieco inna i starają się coś z tym zrobić, to są już tak mocno uwikłani w zadowalanie innych, że nawet nie wiedzą od czego zacząć.

Dlaczego nie zawsze musi być miło w pracy czy związku?

Jeśli za długo jest miło, to nie jesteśmy w stanie testować się w nowych sytuacjach, przekraczać swoich stref komfortu, pozostajemy w stagnacji, a to na dłuższą metę nikomu nie służy. Nie chodzi mi tutaj o wyszukiwanie na siłę problemów czy trudności, a o umiejętność dostrzeżenia różnicy pomiędzy stanem przejściowym a stagnacją, gdy z obawy przed tym, aby ruszyć dalej, zostajemy gdzieś wbrew sobie.

Czy każda miła i życzliwa osoba może okazać się „zadowalaczem”?

To zupełnie normalne, że jesteśmy życzliwi, altruistyczni i chcemy pomagać innym. W końcu jako istoty społeczne, odczuwamy potrzebę przynależności, chcemy więc budować wartościowe relacje. Natomiast osoba będąca people pleaserem odczuwa przymus, aby zadowalać innych. Tak jak wspomniałam - może mieć w sobie przekonanie, że będzie wartościowa jedynie wtedy, kiedy będzie grać pod dyktando innych i spełniać ich oczekiwania.

O tym, czy mamy do czynienia z taką osobą, możemy przekonać się, obserwując to, jak traktuje samą siebie. Czy podejmuje decyzje, zważając na siebie czy na innych ludzi? Czy zdarza się, że odmawia a jeśli tak, jak to robi? Jaki jest nasz stosunek do tej osoby? Może złapiemy się na tym, że nigdy nam jeszcze nie odmówiła, a mimo to, czy ją szanujemy? Zastanówmy się, czy taka osoba wyznacza granice i ramy czasowe, oferując swoją pomoc w określonych godzinach, na przykład „Popilnuję twojego psa, ale tylko do 14:00”. „Zadowalacza” możemy poznać po jego automatycznych twierdzących odpowiedziach. Dla niego nie ma innej opcji.

W jaki sposób wyjść z tego schematu zachowań?

Przede wszystkim warto zdać sobie sprawę, że stawianie siebie na pierwszym miejscu to niezbędny element zdrowia psychicznego, który wcale nie jest jednoznaczny z egoizmem. Możemy stawiać innym granice, ale na własnych zasadach, które nas nie ranią, jednocześnie będąc miłym, uprzejmym i pomocnym człowiekiem.

Dobrze byłoby się zastanowić, jakie są nasze granice i w jakich sytuacjach czujemy się niekomfortowo - to właśnie wtedy warto powiedzieć "nie". Zapisujmy sobie takie momenty w notatniku czy w telefonie i wracajmy do nich co jakiś czas, aby monitorować swoje postępy. Analiza opisanych sytuacji będzie kolejnym krokiem do badania swoich granic. Można sobie wtedy zadać pytania: Dlaczego się na to zgadzam, chociaż czuję dyskomfort? Jakie są moje obawy? Jak na mnie to wpływa? A jak może wpłynąć to, że odmówię?

Zamiast koncentrować się na potrzebach innych, zastanówmy się nad swoimi. Co możemy zrobić, aby poczuć się ze sobą lepiej? Jakie mamy potrzeby i sposoby ich zaspokojenia? Czy wyznaję jakieś wartości? Jeśli tak, to jakie? Dlaczego są dla mnie ważne i w jaki sposób mogę je respektować? To może być początkowo bardzo trudne, biorąc pod uwagę fakt, że większość czasu spędzaliśmy na zadowalaniu innych, ale jest to niezbędny element do poznania siebie.

Myślę, że pomocne w tym procesie będzie także wyznaczanie pewnych limitów. Jeśli jeszcze nie potrafimy odmawiać, to nauczmy się to robić małymi kroczkami. Gdy koleżanka prosi nas o opiekę nad jej pupilem, a mamy już wcześniej umówioną wizytę u lekarza lub inne ważne plany, to zamiast wcześniejszego automatycznego zadowalania, warto się na chwilę zatrzymać i pomyśleć o sobie. A koleżance powiedzieć: Mogę zająć się twoim pupilem przez trzy godziny (a nie cały dzień), bo później jestem zajęta.

Czytaj więcej

Zaniedbywanie przyjaźni nie służy rozwojowi kariery? Wyniki badań

W terapii uczymy się stawiania granic małymi kroczkami, mówienia "nie" w codziennych sytuacjach i obserwowania swoich emocji. Zamiast działania na autopilocie, przed podjęciem jakiejkolwiek decyzji dajemy sobie chwilkę na rozważenie zysków i strat z jej podjęcia, przy czym zwracamy uwagę, czy te nasze zyski (np. "jeśli się zgodzę, to ludzie będą mnie szanować") są realne, a może jednak zniekształcone? Analizujemy, dokąd nas zaprowadzą w dalszej perspektywie. Inni zawsze mogą nas przecież "jakoś" ocenić - często nie mamy wpływu na to, czy ta ocena będzie negatywna czy pozytywna.

Ważne jest, aby przestać działać automatycznie. Często przepraszamy, „z automatu”, zgadzamy się też na coś wbrew sobie. Z każdą taką sytuacją nasza samoocena szoruje po dnie, a do nas samych płynie informacja: „Nie jesteś dla siebie ważny, znowu nie wziąłeś siebie pod uwagę”. Strategie, które wymieniłam, możemy wprowadzić samodzielnie w swoim życiu, pamiętajmy jednak, że jest to proces, który wymaga sporego wkładu, czasu i wysiłku. Jeśli czujemy, że potrzebujemy profesjonalnej pomocy, możemy skorzystać z doraźnego wsparcia podczas kilkunastu spotkań z psychologiem lub dłuższej psychoterapii.

Skąd się bierze syndrom people pleasera?

W pracy gabinetowej spotykam się z osobami, które opowiadają o zaniedbaniu w dzieciństwie, przekonaniu wpojonym przez rodziców czy opiekunów, że ich potrzeby nie są ważne, a oni nieistotni. Mówią, że w dzieciństwie jakiekolwiek próby wyrażania siebie były tłumione lub karcone, a jedyną prawdą o sobie – narracja płynąca ze strony rodziców, często nieprawdziwa i niesprawiedliwa. Dorastanie w takim systemie rodzinnym sprawia, że dziecko realizuje jedną strategię – strategię przetrwania.

Pozostało jeszcze 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Psychologia
Polacy w niepokojący sposób podchodzą do swoich kłopotów z emocjami. Wyniki badania
Psychologia
Duża liczba rodzeństwa zwiększa ryzyko pewnych problemów u dzieci. O co chodzi?
Psychologia
Niechciane komplementy: Co to za słowa i jak na nie reagować?
Psychologia
Melinda French Gates: jak reagowała na uwagi dotyczące jej wyglądu
Psychologia
Demi Moore: Kiedyś moją wartość postrzegałam przez pryzmat wyglądu zewnętrznego