Z jednej strony od zawsze czułam, że mam inny stosunek do spraw duchowych niż większość ludzi, a z drugiej, obiektywnie stwierdzam, że trochę mi zajęło uświadomienie sobie swoich prawdziwych potrzeb i celów, na których chciałabym się skupić w działaniach. Jako dziecko miałam wyjątkowe sny – widziałam w nich białe światło. Miałam ogromne pragnienie, aby na nie patrzeć, ale było tak silne, że w śnie nie mogłam otworzyć oczu. Myślę, że już od małego to Światło mnie prowadziło. Nikomu wtedy o tym nie mówiłam. Dopiero po latach, kiedy znalazłam się wśród ludzi, którym bliskie są tego rodzaju tematy, umiem to robić. Jako nastolatka lubiłam też czytać teksty mistyczek chrześcijańskich – to chyba nie jest częste wśród młodych ludzi. Duchowość była mi bliska z jeszcze jednego powodu. Usilnie poszukiwałam odpowiedzi na ważne egzystencjalne pytania: o sens życia, źródła szczęścia, z których można by czerpać w codzienności, istnienie siły, która stwarza świat i nim kieruje. Z racji kultury, w której się wychowałam, naturalne było, że w pierwszej kolejności próbowałam je znaleźć w religii chrześcijańskiej, ale to się nie udało.
Dlaczego?
Z kilku powodów. Jednym z nich na pewno jest fakt, że oprócz wspomnianego już „mocnego rysu duchowego” w mojej osobowości mocno daje o sobie znać racjonalne podejście do wielu kwestii. Poszukiwałam bardziej naukowego systemu, oczekiwałam, że odpowiedzi, których poszukiwałam, będą się układały w logiczną całość. Te znalezione w katolicyzmie nie stworzyły takiej układanki. Drugi ważny czynnik, który miał na mnie wpływ, to sposób, w jaki joga wyjaśnia nurtujące mnie problemy. W niej mówi się, że u podstawy jesteśmy niewinni i czyści, a grzech określa się jako niewiedzę, brak świadomości. Nie zakłada to całkowitego potępienia ani tego, że jesteśmy czegoś niegodni. Przeciwnie: praktykując, przypominasz sobie, że jesteś częścią całości, że to boskie, czyste światło jest w tobie i że sam jesteś Miłością. Kiedyś żyłam, nie widząc sensu w tym, co mnie otacza, a teraz doświadczam większego poczucia jedności ze wszystkim i jestem w stanie widzieć tę jedność za różnorodnością. To przyczyniło się w dużej mierze do odczuwania większego spokoju. Rozumiem, że mam w sobie ciemną i jasną stronę i mogę z tym bardziej świadomie pracować, a jednocześnie podążać w kierunku wyjścia ponad to, co rozumiane jest jako dobro i zło. Praktyka pozwala mi każdego dnia czerpać z zasobów własnego wnętrza i dzięki temu jestem teraz bardziej szczęśliwa.
Joga jest popularna w Polsce stosunkowo niedawno. Na twojej ścieżce stanęła ona dużo wcześniej. Jak do tego doszło?
To wszystko zaczęło się… ćwierć wieku temu. Studiowałam, nieopodal mojej rodzinnej wsi Kończyce Wielkie, w Cieszynie. Z racji kierunku, który wybrałam – etnologii – po raz pierwszy zetknęłam się z filozofią Wschodu. Usłyszałam, a raczej przeczytałam, o sposobie myślenia wyznających ją ludzi i okazało się, że są bliskie moim potrzebom, odczuciom i refleksjom. Zaczęłam odkrywać, że to – jak się teraz mówi – moja historia. Chciałam przenieść się na studia do Krakowa. Wiedziałam, że tam były większe możliwości kontaktu z jogą, ale tego planu nie udało się zrealizować. Życie napisało dla mnie inny scenariusz. Miejsce i ludzi, którzy mieli na niego decydujący wpływ, odkryłam po drugiej stronie granicy, w Czechach – całkiem niedaleko ówczesnego miejsca zamieszkania. W Czeskim Cieszynie spotkałam po raz pierwszy swojego mistrza duchowego z Indii Vishwaguru Paramhans Swamiego Maheshwaranandę. Zaczęłam regularnie jeździć do Aśramu w Czechach. Tam odbywały się spotkania z nim. Prowadzi mnie do dziś. System jogi, według którego praktykuję – jeden z wielu funkcjonujących – nosi nazwę „Joga w Życiu Codziennym”.
Po jakim czasie od tego spotkania zostałaś mniszką jogową?