Mówi pani o sobie „aktorka od zadań specjalnych”. W „Infamii” jako Gita ogoliła Pani głowę na zero. W „Kolorach Zła: Czerwień” wcielając się w postać Moniki Boguckiej, miała pani bardzo odważne sceny – emocjonalne i cielesne. Czy to dlatego?
Zofia Jastrzębska: To określenie traktuję z przymrużeniem oka. Rzadko dostaję propozycję zagrania „dziewczyny z sąsiedztwa”, co zresztą bardzo mnie cieszy. Nie boję się wyzwań. Lubię zderzać się ze skomplikowanymi scenariuszowo postaciami. Monika i Gita choć tak różne, były równie mocne, zdecydowane, niepokorne. Mające przekonanie, że są zmuszone walczyć same za siebie. Młode, życiowo zagubione, ale mądre. Z „zadziorem”. Kolorowe ptaki: tajemnicze, zamknięte i chroniące swoje światy przed niechcianymi gośćmi. Staram się być „filtrem” dla swoich postaci, traktując role jako szanse by pokazać, co we mnie drzemie. Na co dzień staram się być otwarta, ale skoncentrowana. Uważnie obserwuję otoczenie i ludzi. Kumuluję energię. Prywatnie bywam wyciszona, ale to nie kłoci się w żaden sposób ze śmiałością filmowych scen. Najważniejsze jest to, by znaleźć dla takiej sceny uzasadnienie, nazwać dla samej siebie jej znaczenie. Podczas tych najtrudniejszych, tak — boję się - ale idę naprzód. Robię to z pełną świadomością. Na 100 procent. Ciało jest przecież narzędziem aktorskiej pracy.
„To tylko moje ciało”? Oglądając „Kolory Zła: Czerwień”, trudno uwierzyć, że można umowną linią demarkacyjną oddzielić je od psychiki.
Nie można. Moje ciało nie wie, że „ten dotyk” jest na niby. Ono wszystko czuje, dla niego fikcja jest rzeczywistością. Gdy po trudnych zdjęciach wracam do domu, moje ciało często po prostu boli, dlatego tak ważne jest dla mnie świadome wychodzenie z postaci zwłaszcza w kontekście zadbania o fizyczność. Robię rytuały, które pomagają mi pozbyć się napięć - najczęściej jest to po prostu kąpiel lub rozciąganie. W przypadku scen intymnych i brutalnych nie da się do końca oddzielić somy od psyche, ale z każdym kolejnym doświadczeniem na planie jestem bardziej uważna na swój komfort, staram się nie przekraczać granic. Mam techniki, które pozwalają mi wiarygodnie odegrać daną scenę, nie nadużywając ciała.
Czytaj więcej
- Wszystko to, co wyniosłam z domu, było dla mnie życiowym drogowskazem, trzymało mnie w pionie podczas życiowych zawirowań, ale to wrażliwość była moją prawdziwa barką: w nią uciekałam i w niej się chowałam - mówi Małgorzata Foremniak.