Aktorka Zofia Jastrzębska o pracy i życiu osobistym: Autentyczność jest wolnością

- Prywatnie bywam wyciszona, ale to nie kłoci się w żaden sposób ze śmiałością filmowych scen. Najważniejsze jest to, by znaleźć dla takiej sceny uzasadnienie, nazwać dla samej siebie jej znaczenie - mówi jedna z najciekawszych aktorek młodego pokolenia.

Publikacja: 17.07.2024 14:53

Zofia Jastrzębska: Ciało jest narzędziem aktorskiej pracy.

Zofia Jastrzębska: Ciało jest narzędziem aktorskiej pracy.

Foto: FOTON/PAP

Mówi pani o sobie „aktorka od zadań specjalnych”. W „Infamii” jako Gita ogoliła Pani głowę na zero. W „Kolorach Zła: Czerwień” wcielając się w postać Moniki Boguckiej, miała pani bardzo odważne sceny – emocjonalne i cielesne. Czy to dlatego?

Zofia Jastrzębska: To określenie traktuję z przymrużeniem oka. Rzadko dostaję propozycję zagrania „dziewczyny z sąsiedztwa”, co zresztą bardzo mnie cieszy. Nie boję się wyzwań. Lubię zderzać się ze skomplikowanymi scenariuszowo postaciami. Monika i Gita choć tak różne, były równie mocne, zdecydowane, niepokorne. Mające przekonanie, że są zmuszone walczyć same za siebie. Młode, życiowo zagubione, ale mądre. Z „zadziorem”. Kolorowe ptaki: tajemnicze, zamknięte i chroniące swoje światy przed niechcianymi gośćmi. Staram się być „filtrem” dla swoich postaci, traktując role jako szanse by pokazać, co we mnie drzemie. Na co dzień staram się być otwarta, ale skoncentrowana. Uważnie obserwuję otoczenie i ludzi. Kumuluję energię. Prywatnie bywam wyciszona, ale to nie kłoci się w żaden sposób ze śmiałością filmowych scen. Najważniejsze jest to, by znaleźć dla takiej sceny uzasadnienie, nazwać dla samej siebie jej znaczenie. Podczas tych najtrudniejszych, tak — boję się - ale idę naprzód. Robię to z pełną świadomością. Na 100 procent. Ciało jest przecież narzędziem aktorskiej pracy.

„To tylko moje ciało”? Oglądając „Kolory Zła: Czerwień”, trudno uwierzyć, że można umowną linią demarkacyjną oddzielić je od psychiki.

Nie można. Moje ciało nie wie, że „ten dotyk” jest na niby. Ono wszystko czuje, dla niego fikcja jest rzeczywistością. Gdy po trudnych zdjęciach wracam do domu, moje ciało często po prostu boli, dlatego tak ważne jest dla mnie świadome wychodzenie z postaci zwłaszcza w kontekście zadbania o fizyczność. Robię rytuały, które pomagają mi pozbyć się napięć - najczęściej jest to po prostu kąpiel lub rozciąganie. W przypadku scen intymnych i brutalnych nie da się do końca oddzielić somy od psyche, ale z każdym kolejnym doświadczeniem na planie jestem bardziej uważna na swój komfort, staram się nie przekraczać granic. Mam techniki, które pozwalają mi wiarygodnie odegrać daną scenę, nie nadużywając ciała.

Czytaj więcej

Małgorzata Foremniak: Nie warto poświęcić siebie dla drugiego człowieka

Pani postać w tym filmie: Monika Bogucka, też wydaje się mocna, choć niejednoznacznie. Poznajemy ją zresztą dość nietypowo - właściwie wówczas, gdy powinniśmy już ją pożegnać. W jaki sposób pani ją „poznała”?

Gdy dowiedziałam się, że to ja mam zagrać tę rolę, odczułam przerażenie pomieszane z euforią. Wiedziałam jednak, że to moja wielka szansa. Nie tyle na zaistnienie na tak zwanym „wielkim ekranie”, ale na to, by móc opowiedzieć historię o przemocy fizycznej oczami ofiary. „Moja” Monika, choć zostawiona sama sobie wie, że ma o co walczyć, ma siebie. To nie tylko pokrzywdzona dziewczyna, która płynie na fali traumatycznych wydarzeń i wpada w wir koszmaru.

Czy czegoś pani w tej roli nie dopowiedziała?

Jedyne czego żałuję, to sceny, która nie znalazła się w filmie, została z niego wycięta: konfrontacja matki z córką. Maja Ostaszewska, grająca moją matkę właściwie przez cały film pokazuje, że nie zna świata swojej córki. Kocha ją, ale nie rozumie jej wyborów. Nie zna ich przyczyn, nie jest świadkiem ich skutków. Do czasu… Okazuje się jednak, że nie wszystko jest do nadrobienia. Tej sceny bardzo mi w filmie brakuje, może jednak jej brak był zabiegiem celowym, by dodatkowo podkreślić emocjonalną wyrwę między matką a córką.

W serialu „Infamia” także jest „wyrwa”. Pani rola Gity w dużej mierze dotyka społecznego problemu wykluczenia: często pada tam słowo „Cygan”. Czy aktorska technika Meisnera pomogła odnaleźć oś, wokół której zbudowała pani Gitę?

Trafione w sedno. Tak właśnie narodziła się Gita. Technika Meisnera, gdy słowa i ich znaczenia tworzą nowe połączenia - jak przewody nerwowe między aktorem a postacią - pozwoliła mi na budowanie gniewu i buntu związanego z obraźliwym wydźwiękiem tego słowa. Znaczenia wyrazów to przecież skojarzenia, a jeśli mają ono negatywne konotacje, takie też utrwalają się w głowie. „Infamia” to historia o poszukiwaniu przynależności, wykluczeniu, które może mieć różne „imiona”. „Cygan”, odmieniec – to tylko niektóre z nich. To także obraz o tym jak bardzo kłuje nas inność. Obrzydliwa sytuacja, gdy karzemy kogoś tylko za to, że nie jest taki jak my: niszczycielska siła, z którą należy walczyć. To także było w Gicie tak trudne i piękne do zagrania.

Przejaw tego buntu: ogolenie głowy na zero do tej roli – czy było równie trudne i piękne?

Dawniej w tradycji romskiej gdy chciało się zhańbić kobietę, goliło się jej głowę lub cięło twarz. Przyjmując tę rolę, podjęłam próbę by wziąć na siebie ból i zmagania tych kobiet, pomyślałam, że robię to dla nich i to pomogło mi przejść przez tę traumatyczną scenę, która zostawiła we mnie bardzo mocną rysę, na cały kolejny rok. Ogolenie głowy na zero uświadomiło mi to, że - cytując Gałczyńskiego – cała ta nasza zewnętrzność to tylko „maski i instrumenty”. Boimy się wyjść poza pewne wytyczne, normy. Gita pyta tym gestem: „Kto te normy ustanowił? Bez włosów jestem przecież tym samym człowiekiem”. Ta rola uświadomiła mi, że nieważne jak wyglądam, ważne jest to, co mam w sercu, jak traktuję innych.

Gita mimo swej siły, uciekała. W muzykę, ale i w bardzo niebezpieczny świat używek. Czy muzyka pomagała pani przepracować jej gniew i bunt?

Muzyka wręcz prowadziła mnie w tej roli. Często mając słuchawki na uszach z odpowiednią muzyką, wchodziłam w „wibracje” mającej nastąpić zaraz, sceny. Gniew Gity, jej bunt – były dla mnie bardzo trudne. Być może także dlatego, że na tym etapie życia prywatnego ich w sobie nie miałam. Musiałam je znaleźć, oswoić i sprawić by - na potrzeby tej roli - ze mną zostały. Niestety zostały na dłużej… Już po skończonych zdjęciach postanowiłam dać sobie na nie przyzwolenie. To trwało. Praca nad buntem i gniewem była więc równie intensywna przed ale także i po wyjściu z roli, ale była też bardzo potrzebna. Czułam się tak, jakbym znów miała 17 lat. Pozwoliłam sobie być mniej „zachowawcza”, bardziej impulsywna. Dopuściłam do głosu uczucia, których „tamta Zosia” sprzed lat nie potrafiła do końca nazwać i wyrazić. Gita nauczyła mnie tego, jak spuścić ze smyczy schowane w sobie emocje. Mówić, co czuję.

Jak ważne jest dla roli niedopasowanie z postacią?

Zdecydowanie wolę wcielać się w bohaterki, które wydają się być dalekie ode mnie. Trudno byłoby zresztą za każdym razem „grać siebie”. Z drugiej strony te „obce” postaci, ich zachowania, rozterki, wybory – potrafią być dla mnie rodzajem „próby ognia” – dzięki nim dowiaduję się jak głęboko jestem w stanie w pewne emocje wejść a także - paradoksalnie - jest to też forma terapii. Uświadamiam sobie czego nie mam odwagi odczuwać w prawdziwym życiu. Gita, która wydawała się tak różna ode mnie, to moja miłość od pierwszego wejrzenia. Musiałam robić przerwy w trakcie czytania scenariusza, współodczuwałam jej emocje, stawałam się Gitą. Od razu poczułam z nią więź. Bardzo trudno było mi się z nią pożegnać, ale wierzę, że jakaś jej część pozostanie ze mną na całe życie. To ona pokazała mi, że drzemią we mnie pokłady siły i energii, o jakich nie miałam pojęcia.

Wchodząc w rolę, daje się, ale i spotyka siebie. W jako sposób wybudza się uczucia do roli?

„Zakochuję się” w bohaterce, w którą będę się wcielać. Pracuję nad tym, by wcielając się w postać, cały czas być w zgodzie ze sobą - to moja droga. Lubię też wyobrażać sobie to wszystko czego nie widać w filmowym kadrze. Co moja postać robi, gdy jej nie widać, o czym marzy, z jakimi myślami zasypia. Podoba mi się balansowanie między moim życiem prywatnym a życiem postaci, odkrywanie kolejnych kolorów, emocji, które we mnie drzemią - czasem zakopanych i zapomnianych; na przykład to, że mam w sobie więcej niż zakładałam: jakieś pokłady energii, o które nigdy bym siebie nie podejrzewała. Utwierdziłam się też w przekonaniu, że bohaterki, które obdarzam swoimi emocjami mogą dawać siłę innym. Każda postać to biała karta. Jestem na początku swojej aktorskiej drogi ale mam nadzieję, że uda mi się uniknąć tego by „grać” kolejne postaci tymi samymi kolorami. Staram się też zachować otwartość na planie, tak, by „odbijać się” od intencji partnerów, by czerpać z nich inspiracje i dialogować. W domu mogę wyobrażać sobie przebieg danej sceny, a i tak, za sprawą pozostałych aktorów bardzo często to co dzieję się przed kamerą mnie zaskakuję. To ciekawa konfrontacja.

Czytaj więcej

Reżyserka Maja Kleczewska: Warszawa nie potrzebuje "Wesela"

„Krucjata” to kolejny serial, w którym panią już tej jesieni zobaczymy. Kim jest Martyna?

W kolejnym sezonie „Krucjaty” wcielam się w postać, która jest zupełnie inna niż Gita czy Monika - na tym etapie mogę powiedzieć tylko lub aż tyle. (uśmiech)

Jaki jest świat Zofii Jastrzębskiej poza filmowym kadrem?

Jest „śnieniem na jawie”. Od dziecka byłam kimś, kto kreuje w głowie kolejne światy, które czasem stawały się rzeczywistością. To też moje „kotwice”: rodzina, zwierzęta; oddech. Zagadka. Autentyczność - to największa wartość. Często niepotrzebnie zakopujemy ją pod nie swoimi warstwami, próbujemy być kimś innym, niby „lepszym”. Tymczasem każdy z nas jest różnorodny, ciekawy i wart tego by w pełni na swój sposób przeżywać swoją prawdę. Autentyczność jest wolnością. A tak już bardziej „w kadrze” - jest tęsknotą za filmem ciszy, który płynie wolno, koncentruje się na emocjach bohaterów i ich spojrzeniach. Jest w nim intymność, konfrontacja i odwaga. Tak jak w bohaterkach filmowego „świata” Zofii i – może we mnie. 

Mówi pani o sobie „aktorka od zadań specjalnych”. W „Infamii” jako Gita ogoliła Pani głowę na zero. W „Kolorach Zła: Czerwień” wcielając się w postać Moniki Boguckiej, miała pani bardzo odważne sceny – emocjonalne i cielesne. Czy to dlatego?

Zofia Jastrzębska: To określenie traktuję z przymrużeniem oka. Rzadko dostaję propozycję zagrania „dziewczyny z sąsiedztwa”, co zresztą bardzo mnie cieszy. Nie boję się wyzwań. Lubię zderzać się ze skomplikowanymi scenariuszowo postaciami. Monika i Gita choć tak różne, były równie mocne, zdecydowane, niepokorne. Mające przekonanie, że są zmuszone walczyć same za siebie. Młode, życiowo zagubione, ale mądre. Z „zadziorem”. Kolorowe ptaki: tajemnicze, zamknięte i chroniące swoje światy przed niechcianymi gośćmi. Staram się być „filtrem” dla swoich postaci, traktując role jako szanse by pokazać, co we mnie drzemie. Na co dzień staram się być otwarta, ale skoncentrowana. Uważnie obserwuję otoczenie i ludzi. Kumuluję energię. Prywatnie bywam wyciszona, ale to nie kłoci się w żaden sposób ze śmiałością filmowych scen. Najważniejsze jest to, by znaleźć dla takiej sceny uzasadnienie, nazwać dla samej siebie jej znaczenie. Podczas tych najtrudniejszych, tak — boję się - ale idę naprzód. Robię to z pełną świadomością. Na 100 procent. Ciało jest przecież narzędziem aktorskiej pracy.

Pozostało 88% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Wywiad
Jadwiga Jankowska-Cieślak: Samotność jest motorem, który uruchamia moje siły życiowe
Wywiad
Polka w Gruzji: Tutaj wciąż żywa jest krwawa zemsta
Wywiad
Polka z Okinawy: Ludzie żyją tu dłużej, bo stosują zasadę "nankurunaisa" czyli...
Wywiad
Rzeźbiarka Monika Osiecka: Dla mnie kamień jest żywy
Materiał Promocyjny
Aż 7,2% na koncie oszczędnościowym w Citi Handlowy
Wywiad
Hrabina Izabela z Potockich d’Ornano: Jest w mojej rodzinie jakaś iskra geniuszu
Materiał Promocyjny
Najpopularniejszy model hiszpańskiej marki