Twórczyni "Matki Pingwinów": Świat, o którym opowiadam w serialu to poniekąd mój świat

Najbardziej stygmatyzująca jest sytuacja, kiedy wszyscy wiedzą, a nikt nic nie mówi. Nasz serial to takie oswojenie trudnego tematu – mówi Klara Kochańska-Bajon, scenarzystka i reżyserka serialu „Matka Pingwinów”.

Publikacja: 25.11.2024 18:08

Kadr z serialu "Matki Pingwinów".

Kadr z serialu "Matki Pingwinów".

Foto: Piotr Litwic

„Matki Pingwinów” są na pierwszym miejscu zestawienia TOP 10 Netflixa. Czy spodziewała się pani takiej popularności serialu?

Robiąc ten serial przede wszystkich marzyliśmy o tym, żeby odczarować trudne tematy i przedstawić często marginalizowany świat rodziców dzieci atypowych i z niepełnosprawnościami w taki sposób, by każdy widz mógł się na niego otworzyć i się w nim odnaleźć. To, jak gorące i entuzjastyczne reakcje budzi w widzach, którzy głośno i otwarcie dzielą się swoimi wrażeniami, jest niesamowite. Obserwujemy wielkie poruszenie na forach i stronach internetowych, otrzymujemy też prywatne wiadomości, smsy i maile. Całą ekipą czujemy szczęście, spełnienie i przede wszystkim wdzięczność.

Jakimi historiami dzielą się z panią widzowie po obejrzeniu serialu?

Piszą do mnie mamy dzieci z niepełnosprawnościami, które opowiadają mi, że odnajdują siebie w historiach bohaterów. Mają wreszcie swoją reprezentację, a wcześniej czuły się niedocenione, niewidzialne.

Piszą też kobiety, które odnajdują w serialu swoje rozmowy z mężami i relacje z rodzinami – które nie akceptują ich dzieci. Liczą, że bliscy obejrzą ten serial i coś się zmieni. Czytam wiadomości od rodziców, również ojców, którzy widzą siebie w postaci zmęczonego Jerzego Lejmana i zwierzają się, że “jedyny sport jaki uprawiają to bieganie za dzieckiem”.

Panowie dziękują nam za to, że wreszcie mogli się wzruszyć i popłakać. Mówią, że chcieli tylko podejrzeć, co ogląda żona i przycupnęli na chwilę, a kolejne 6 godzin minęło im jak z płatka. Wysyłają zdjęcia, jak siedzą na niewygodnym taborecie, oglądając “Matki Pingwinów”. Dziękują za to, że mogli obejrzeć coś, co zmieniło ich perspektywę.

Dostaję również wiadomości od dyrektorów szkół, którzy chcieliby, żeby serial obejrzeli nauczyciele – być może wtedy łatwiej byłoby im zrozumieć, że proces akceptacji diagnozy to nie jest po prostu pójście po orzeczenie do poradni. Piszą o nas psychiatrzy, którzy chcą dzielić się serialem ze swoimi pacjentami, a także mamy, które wyszły z gabinetu psychologa, a ten polecił im „Matki Pingwinów”.

Inni widzowie, niekoniecznie rodzice, piszą natomiast, że serial o tym, że boimy się odsłaniać swoje słabości, że chcemy być mocarni i nie potrafimy prosić o pomoc, gdy jej potrzebujemy. Albo o tym, że żyć można zawsze, w każdym momencie. Że nie warto czekać aż życie się poprawi, ułoży. Życie jest jedno tu i teraz. Trzeba je brać takim jakim jest.

Czytaj więcej

Anna Kendrick hojnie wsparła ofiary przemocy. Wyjątkowy gest

Jesteśmy tym wszystkim bardzo przejęci. Mogłabym tak bez końca opowiadać…

Dlaczego „Matki Pingwinów” poruszyły polskich widzów? W czym tkwi sekret popularności serialu?

Myślę, że polski widz jest po prostu wrażliwy, złakniony treści, które rezonują z jego życiem i że dla wielu bardzo różnych ludzi tematy, jakie poruszamy w serialu, okazały się ważne. Dodatkowo od początku czuliśmy, że robimy coś, czego jeszcze w Polsce nie było. Może też forma, na jaką się zdecydowaliśmy, tak bardzo była widzom potrzebna? Filmów społecznych i interwencyjnych, mówiących o sprawie osób z niepełnosprawnościami już trochę było. One, skupiając się na konkretnej walce, czasem mogą sprawiać, że jako widzowie mamy wrażenie, że to, co na ekranie, nas bezpośrednio nie dotyczy. Ja chciałam opowiedzieć, co dzieje się w środku bohaterów. Co przeżywają rodzice, kobiety. Co dzieje się w ich domach. Emocje, wewnętrzne konflikty, problemy w relacjach, procesy psychiczne – to jest coś, z czym możemy identyfikować się wszyscy. W ten sposób możemy się lepiej nawzajem zrozumieć, nawet jeśli życie przedstawione na ekranie nie jest odzwierciedleniem naszego życia.

Pokazuje jednak pani rodziny dobrze sytuowane, mieszkające w dużym mieście. Jedynie Tatiana odstaje od tego obrazka.

Zależało mi na tym, żeby zapewnić reprezentację rodzicom dzieci atypowych i niepełnosprawnych w polskiej kulturze popularnej. Wybraliśmy format opowiadania sprawdzony i lubiany przez widzów – o przyjaciółkach w wielkim mieście. Tym sposobem chcieliśmy dotrzeć tam, gdzie nas jeszcze nie było.

Ja również jestem „taką” mamą. Chcieliśmy, żeby Polacy zobaczyli, że niepełnosprawność dotyczy ludzi o różnym statusie ekonomicznym i żeby zrozumieli – zarówno ci, o których jest opowiadanie, jak i ci, którzy dopiero się z tym światem zapoznają - że mamy wiele wspólnego.

Poza tym świat, o którym opowiadam w serialu, to poniekąd mój świat. W pewnym sensie znam każdego z tych bohaterów, spotkałam ich na swojej drodze, część z nich ma moje cechy. Byłoby oszustwem, gdybym opowiedziała historię o małym miasteczku czy wsi, ponieważ nie znam tej rzeczywistości wystarczająco dobrze. Aby stworzyć autentyczną, poruszającą historię, musiałam skupić się na tym, co jest mi najbliższe.

Główna bohaterka, Masza, długo nie potrafi pogodzić się z diagnozą synka. Jest przecież sportsmenką, twardą zawodniczką. Mówi do Jaśka: „Potrafisz”, „Mnie tu nie ma”. Długo nie przyjmuje do wiadomości ograniczeń syna. A jak było z panią?

Proces akceptacji diagnozy jest główną osią serialu i tym, co naznaczyło moje życie. Serial posługuje się oczywiście pewnymi uproszczeniami, bo te procesy trwają dłużej, często rozkładają się na lata. U mnie było inaczej, bo dość wcześnie dowiedziałam się o wyzwaniu, jakie nas czeka.

Czytaj więcej

"Bread & Roses". Film o życiu Afganek wyprodukowany przez Jennifer Lawrence już dostępny

Rozumiem, więc rodziców, którzy przechodzą przez to samo. Boimy się o swoje dzieci i ten lęk wpływa na nas, sprawia, że czujemy się niewystarczająco dobrzy jako rodzice, często się obwiniamy. Utożsamiamy brak akceptacji diagnozy z brakiem miłości do dziecka. Teraz, gdy dostaję wiadomości od widzów i czytam w nich, że “Matki Pingwinów” pomagają wielu ludziom walczyć z tym poczuciem winy, jest dla mnie bardzo budujące.

Niezwykła też jest główna bohaterka Masza, zawodniczka MMA. Rodzic dziecka w spektrum autyzmu musi stoczyć niejedną walkę?

Masza to postać, która łączy dwa światy – osób, dla których temat niepełnosprawności swojego dziecka to zupełna nowość i tych, którzy już dobrze go znają. W serialu jest przewodnikiem po świecie, który dopiero odkrywa i którego początkowo się boi. Z każdą sytuacją rozumie coraz więcej i zmienia się sposób, w jaki myśli o innych i o sobie.

Niejeden rodzic też dobrze zna wyzwanie godzenia obowiązków zawodowych z wychowywaniem dziecka. Chcieliśmy dodatkowo podbić stawkę, dlatego potrzebowaliśmy dla niej angażującego zajęcia. Takim zajęciem jest sport. Nie osiągniesz sukcesu, jeśli nie poświęcisz mu się w całości.

Po drugie mentalność Kamy, zaciętej, ambitnej sportsmenki, stoi w komediowym konflikcie z diagnozą, której nie da się przezwyciężyć. Niezależnie od tego, jak dużo ciosów wyprowadzisz w worek treningowy, niczego to nie zmieni. Musisz to po prostu zaakceptować i zmienić swoje życie.

Mierzyłam się z tym samym. I choć w zawodzie reżysera potrafimy przenosić góry, żeby zrealizować projekt, nie udało mi się dokonać kiedyś tego, co wówczas było dla mnie najważniejsze – szybkiej poprawy kondycji mojego syna. Teraz rozumiem, że to nie on miał się zmienić, tylko ja.

Poza tym niektóre matki wychowujące osoby z niepełnosprawnościami mogą się w takiej postaci jak Kama przejrzeć i z nią solidaryzować - mimo wszystko nie oddała swoich marzeń. Nie wszystkim matkom się to udaje. Wiem o tym, bo ja też przez lata nie dawałam rady. Zdaję sobie sprawę z tego, jak bardzo jestem uprzywilejowana. Mam swoją wioskę, która mi pomaga.

Dlatego tak ważne jest wsparcie?

Bez wsparcia opiekunowie są strasznie samotni i wyczerpani. Każdy z nas musi się regenerować. Niestety opieka wytchnieniowa w naszym kraju nie działa wystarczająco dobrze. W zeszłym roku skorzystało z niej jedynie około 200 osób na całą Warszawę.

Dzięki serialowi zostałam zaproszona przez mamy ze Zduńskiej Woli na zjazd, które samodzielnie zorganizowały, żeby się wspierać. Piszą do mnie koła kobiece z różnych części Polski. Czytam, że pomagają sobie, wymieniają się opieką, rozmawiają o trudnych sprawach. Takie historie są oczywiście budujące, ale szkoda, że musimy to robić same. To systemowe wsparcie powinno działać. Z Olą Więcką, z którą wpadłam na pomysł tego scenariusza, myślałyśmy o założeniu własnej inicjatywy, na przykład szkoły, ale to też jest coś, w co trzeba zaangażować siły.

Cieszę się, że ludzie piszą, że serial odmienił ich spojrzenie na rodziny, które borykają się z trudnościami. Kilka osób się zwierzyło, że już dostały telefony od znajomych z zapytaniem, czy potrzebna jest jakaś pomoc. Może chociaż w tym obszarze będzie im łatwiej.

Wiele matek zapomina o sobie, na pierwszym miejscu stawiając opiekę nad dziećmi. I tak też jest z Tatianą. Kobietom wciąż trzeba wpajać, że w pierwszej kolejności powinny zadbać o siebie.

Tatiana musi wyrzec się wielu rzeczy, żeby móc opiekować się swoim synem. Siedzi w samochodzie przed szkołą przez cały czas trwania lekcji, nie jeździ na wakacje, mąż właściwie nie mieszka w domu, bo pracuje za granicą, by zarobić na potrzeby syna.

Myślę jednak, że to poświęcenie kobiet nie dotyczy tylko opieki nad dziećmi z niepełnosprawnościami. To jest kulturowe. Wpojono nam przez wiele setek lat, że kobieta jest odpowiedzialna za dobrostan innych i że siebie ma stawiać na ostatnim miejscu.

Polskę ominęła rewolucja 1968 roku. W naszym kraju zmiany te zaczęły dokonywać się dopiero w latach 90. Urodziłam się w 1984 roku, mogę więc powiedzieć, że moje pokolenie jeszcze balansuje na granicy społecznej zmiany. Z jednej strony dostało jeszcze wzorce swoich mam, które wciąż się poświęcały, a z drugiej strony od mojego taty słyszałam, że mogę być kim chcę i robić to, co chcę, ale żyłam i nadal żyję w tym rozdwojeniu.

Czytaj więcej

Recepcjonistka z zespołem Downa: linie lotnicze w Australii przesuwają granice

Znam wiele mam z małych i dużych miast, z różnym wykształceniem i zapleczem, które całą opiekę nad dzieckiem z niepełnosprawnością biorą na siebie. Czują się winne, odpowiedzialne. Nie chcą, żeby związek się rozpadł. Próbują chronić swojego partnera, żeby nie czuł się za bardzo przeciążony, nie odszedł.

Historia Tatiany jest w pewnym stopniu historią, którą znam ze swojego otoczenia, ale myślę, że niejedna mama, która mierzy się z trudnościami swojego dziecka, zupełnie o sobie zapomina. I gdy pojawiają się kłopoty zdrowotne, nagle wszystko staje pod znakiem zapytania. Przypominają się słowa lekarki z serialu: „Co dziecku po chorej matce”.

Kobiety muszą mieć możliwość zadbania o siebie. I tu wracamy do tematu niewydolności systemu. Nie każdy jest w stanie sam zbudować swoją „wioskę”. Nie każdy ma zaplecze. Po to jest państwo, by każdego chronić, bo każdego z nas może to spotkać.

Trzy momenty, które mnie szczególnie wzruszyły w „Matce Pingwinów”, to ten, gdy Jasiek pyta: „Czy coś jest ze mną nie halo?”, kolejny, gdy wspomniana jest przyszłość Michała i ten, gdy Jasiek dowiaduje się, że jest w spektrum. Dlaczego tak ważne jest, żeby dziecko było świadome tego, co się z nim dzieje?

Nie miałabym śmiałości, żeby komukolwiek sugerować, kiedy jest na to najlepszy moment. To rodzic decyduje, kiedy jego dziecko będzie gotowe. Zresztą ja sama bardzo długo się do tego zbierałam. Chciałam mieć pewność, że mój syn jest na tyle duży, że informacja o tym, że ma dodatkowe wyzwania wzmocni go, stanie się jego tarczą, a nie go osłabi. Zależało mi na tym, żeby zrozumiał, że w życiu są odcienie szarości: może tego akurat nie umiem, ale potrafię coś innego. To ważne, żeby dziecko dowiedziało się, co się z nim dzieje, ale kiedy i czy mu o tym powiedzieć, to już indywidualna sprawa.

Michał w “Matkach Pingwinów” jest bardzo świadomy siebie i nad wyraz inteligentny, poznanie prawdy jest dla niego bardzo ważne. Kiedy coś nazywamy, to przestajemy się tego bać, przestajemy się wstydzić. W pewnym momencie Michał mówi do Tatiany: „Podcierasz mi tyłek od małego, to dlaczego nie mogę się dowiedzieć, po co idziesz do szpitala?”. To oznacza, że oni nie żyją cały czas w strachu czy wyparciu. Ogromna siła tkwi w rodzinie, w której trudne tematy zostają oswojone. Najbardziej stygmatyzująca jest sytuacja, kiedy wszyscy wiedzą, a nikt nic nie mówi. Nasz serial to też takie oswojenie trudnego tematu. Jak żarty Michała - ma wzruszać, bawić, czasem coś boleśnie wypunktować.

„Matki Pingwinów” są na pierwszym miejscu zestawienia TOP 10 Netflixa. Czy spodziewała się pani takiej popularności serialu?

Robiąc ten serial przede wszystkich marzyliśmy o tym, żeby odczarować trudne tematy i przedstawić często marginalizowany świat rodziców dzieci atypowych i z niepełnosprawnościami w taki sposób, by każdy widz mógł się na niego otworzyć i się w nim odnaleźć. To, jak gorące i entuzjastyczne reakcje budzi w widzach, którzy głośno i otwarcie dzielą się swoimi wrażeniami, jest niesamowite. Obserwujemy wielkie poruszenie na forach i stronach internetowych, otrzymujemy też prywatne wiadomości, smsy i maile. Całą ekipą czujemy szczęście, spełnienie i przede wszystkim wdzięczność.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
CUDZOZIEMKA W RP
Koreanka w Polsce: Doceniajcie swoje urlopy! U nas wolne dni są jak jednorożce - nikt ich nie widział
Wywiad
Dlaczego tylu młodych ludzi chce odebrać sobie życie? Specjalistka mówi o alarmujących danych
Wywiad
Renata Dancewicz: Odrzuca mnie biurokracja w kościelnym wydaniu
POLKA NA OBCZYŹNIE
Polka w Indiach: „Tutaj klasę średnią stać na kucharza, pomoc domową i kierowcę”
Materiał Promocyjny
Kobieta pracująca żadnej pracy się nie boi!
Wywiad
Młodzieżowe Słowo Roku 2024. Językoznawczyni: Trochę dziwi mnie wyraz "oporowo"