Zdarza się, że klienci, którzy przychodzą do nas, nie są blisko Kościoła i chcą stwierdzenia nieważności małżeństwa z powodów formalnych, dla nowego partnera, który chce wziąć ślub w kościele. Ale bywają też sytuacje, w których ktoś, kto nie zgadza się z wnioskiem o stwierdzenie nieważności, przychodzi i mówi: „Proszę pana, mój mąż po 20 latach wystąpił o unieważnienie naszego małżeństwa, a ja się z tym nie zgadzam. Nie kocham go już, nie chcę być z nim, ale przed Bogiem zawsze będziemy razem.” To pokazuje, że nie wszyscy dążą do stwierdzenia nieważności.
Buddymoon: jak celebrować ślub dłużej niż jeden dzień?
Gdy po wielkim dniu opadają emocje, nadchodzi czas na zasłużony odpoczynek – podróż poślubną, na którą nowożeńcy zapraszają rodzinę i znajomych, decydując się tym samym na buddymoon. Na czym polega ten trend i które pary wybierają taki sposób podróżowania?
Istnieją ograniczenia, które uniemożliwiają ponowne zawarcie małżeństwa sakramentalnego po wcześniejszym stwierdzeniu przez sąd kościelny nieważności małżeństwa? Jak Kościół podchodzi do takich osób? Może im zaufać, że tym razem będą zdolne do podjęcia odpowiedzialnych zobowiązań?
To bardzo zasadne pytanie, ale niełatwo na nie odpowiedzieć. Logika prawa kanonicznego jest taka, że jeśli w 2010 roku ktoś stanął przed ołtarzem i złożył przysięgę małżeńską, ale później stwierdzono, że z powodu np. zaburzeń psychicznych nie był zdolny do jej złożenia, to nie oznacza automatycznie, że teraz, 10 lat później, jest wolny od tych zaburzeń. Załóżmy, że chodzi o mężczyznę, który był impotentem. Jeśli po stwierdzeniu nieważności małżeństwa chce ponownie zawrzeć związek, musi udowodnić, że jego stan zdrowia uległ poprawie.
Taka osoba musi przekonać sąd, że jest zdolna do pełnienia obowiązków małżeńskich. W tym celu przechodzi badania lekarskie, a sąd może powołać biegłego, który oceni jego zdolność do zawarcia małżeństwa. To jest logiczne podejście, choć w praktyce bywa, że odstępuje się od tej logiki. W przypadkach dotyczących np. zaburzeń osobowości, takich jak syndrom DDA czy nieprzepracowane traumy z dzieciństwa, często w wyroku jest klauzula zakazująca ponownego zawarcia małżeństwa bez uprzedniej zgody biskupa.
Najczęściej jednak jest to prosta formalność. Osoba taka idzie do proboszcza, pokazuje wyrok stwierdzający nieważność małżeństwa i prosi o zniesienie klauzuli. W niektórych diecezjach – znam taką praktykę – robią to od ręki.
Za pieniądze?
Nawet nie. Pytałem o to w jednym z sądów i usłyszałem, że nie pobierają za to opłat. Po prostu przychodzi ktoś, kto chce znieść klauzulę i ma szansę ponownie zawrzeć związek małżeński. W innych sądach wymaga się natomiast przejścia rozmowy z psychologiem lub psychiatrą – to formalność, ale może pomóc w ocenie, czy osoba jest gotowa na nowy związek. Nie zawsze jest to skuteczna weryfikacja, bo jak można dokładnie ocenić czyjąś zdolność do zawarcia małżeństwa po zaledwie 40-minutowej rozmowie?
Czy stwierdzenie nieważności małżeństwa to nie jest w istocie furtka dla Kościoła, żeby nadążał za współczesnością?
Myślę, że Kościół w pewnym sensie podąża za współczesnością. Oczywiście, konserwatyści w Kościele katolickim są oburzeni niektórymi decyzjami, ale pewne zasady pozostają niezmienne. W mojej ocenie zasada, że „co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela”, jest jedną z tych niezmiennych. Trzeba pamiętać, że stwierdzenie nieważności małżeństwa to nie jest wymysł XXI czy XX wieku. Już św. Augustyn w IV wieku oraz św. Tomasz z Akwinu w XIII wieku wypowiadali się na ten temat. Ich pisma kształtowały podejście Kościoła do małżeństwa przez wieki. To nie jest nowoczesna furtka, po prostu ludzie dzisiaj o tym więcej słyszą. Gdy zaczynałem studia z prawa kanonicznego w 2005 roku, mało kto wiedział, że istnieje możliwość stwierdzenia nieważności małżeństwa. Dziś, kiedy nawet pojawiają się na ten temat filmy na Netflixie, temat stał się bardziej powszechny.
W pana praktyce zdarzyło się, że ktoś zgłosił się do sądu kościelnego, bo szukał duchowej ulgi?
Oczywiście. Pamiętam, jak na początku mojej kariery, około 2010 czy 2012 roku, przyszło do mnie małżeństwo po siedemdziesiątce. Mężczyzna miał prawie 80 lat, kobieta była niewiele młodsza. Przez 40 lat żyli w związku cywilnym, ale przyszli do mnie z prośbą o pomoc, bo, jak to ujęli, „stoimy nad grobem i to nas boli.” Byli przekonani, że ich pierwsze małżeństwa nigdy nie powinny mieć miejsca – były zawarte pod przymusem, z braku innych możliwości. Rozwiedli się dawno temu i przez większość życia byli razem, mieli dzieci, wnuki. Teraz chcieli uporządkować swoje sprawy, zanim odejdą z tego świata. Powiedzieli: „Chcemy stanąć przed Bogiem z czystym sumieniem, naprawić to, co zrobiliśmy źle.” Pomogłem im, choć ich pierwsze małżeństwa zawarte były jeszcze w latach 60., więc szukaliśmy świadków po całej Polsce. To pokazuje, że są osoby, dla których stwierdzenie nieważności małżeństwa jest czymś więcej niż tylko formalnością przed nowym związkiem.
I na koniec - dlaczego te procesy trwają tak długo?
To zależy. W Polsce mamy 40 sądów kościelnych. Są takie, które potrafią zakończyć proces w ciągu pół roku, ale normą są około 2 lata. Zdarzają się sądy, w których postępowanie trwa dłużej. Papież Franciszek wprowadził reformy, mające na celu skrócenie czasu. Niestety, wiele sądów jest przeciążonych, a liczba księży, którzy mogliby pełnić te funkcje, jest coraz mniejsza. W niektórych przypadkach to działa bardzo sprawnie, ale brak odpowiedniej liczby pracowników powoduje opóźnienia. Prawdopodobnie liczba tych spraw w sądach kościelnych będzie maleć, ale zakładam, że wciąż będzie zapotrzebowanie na nasze usługi.