Lekarka i himalaistka Magdalena Arcimowicz: Życie jest po to, aby cieszyć się każdą jego chwilą

- Warto żyć pełnią życia, a góry tę pełnię dopełniają. Jeżeli musiałabym wybierać: góry albo medycyna, wybrałabym jednak medycynę – mówi Magdalena Arcimowicz, lekarz rynoalergolog i czwarta Polka w historii, która zdobyła szczyt K2 w Himalajach.

Publikacja: 05.06.2024 12:55

Magdalena Arcimowicz: Wszystkie oszczędności przeznaczam na realizowanie moich górskich marzeń.

Magdalena Arcimowicz: Wszystkie oszczędności przeznaczam na realizowanie moich górskich marzeń.

Foto: Archiwum prywatne

Jako lekarz miała pani zapewne wielokrotnie styczność z trudnymi sytuacjami związanymi z walką o zdrowie i życie ludzkie. Jaką te doświadczenia odegrały rolę w wyborze pięknej, ale niebezpiecznej pasji jaką jest wspinaczka wysokogórska?

Obie pasje rozwijały się u mnie równolegle i zupełnie od siebie niezależnie. Miłością do gór zaraziła mnie mama, kiedy byłam małym dzieckiem. Pamiętam też, że już w przedszkolu badałam misie i lalki opowiadając, że kiedyś będę lekarzem. Jako licealistka i studentka wędrowałam z kolegami po Beskidach i Tatrach, a z czasem pojawiło się pragnienie coraz większych wyzwań. Swoje pierwsze doświadczenia wspinaczkowe przeżywałam oczywiście w Tatrach. Później przyszła pora na wyższe góry, niekoniecznie bardzo trudne technicznie. Na początku Kilimandżaro — było pierwszym spotkaniem z górami naprawdę wysokimi. Okazało się jedynie początkiem wielkiej wysokogórskiej przygody. Ogromny wpływ na rozwój tej pasji miało spotkanie z himalaistą Maćkiem Berbeką, który stał się moim pierwszym przewodnikiem. Później przyszła kolej na następne szczyty – Elbrus, czterotysięczniki w Alpach, moje ukochane i według mnie niezwykłe Andy, a szczególnie zjawiskowy szczyt Alpamayo, uznawany do dzisiaj za najpiękniejszą górę świata. A potem siedmiotysięczniki w Pamirze i Himalajach Indyjskich, zaś w 2021 roku — pierwszy ośmiotysięcznik Manaslu.

Niestety Maciek Berbeka zginął w 2013 roku na stokach Broad Peak w Karakorum. Po tej tragedii dotkliwie odczuwałam brak jego towarzystwa na szlaku, bo był dla mnie nie tylko przewodnikiem, ale i cierpliwym nauczycielem. Nauczył mnie, że w górach nie należy się spieszyć, że trzeba mieć ogromny respekt wobec gór, że lepiej się wycofać niż ryzykować. W ubiegłym roku, będąc w Karakorum, czułam jego obecność.

Zupełnie niezależnie od codziennego doświadczania kruchości życia jako lekarz, wyznaję zasadę, że życie jest po to, aby cieszyć się każdą jego chwilą. Na pewno też nie aspiruję do grona himalaistów. Raczej uprawiam coś, co można nazwać turystyką wysokogórską, często trudną i wymagającą, ale na pewno nie jest to profesjonalny himalaizm, ponieważ jemu trzeba się oddawać absolutnie. Dla mnie to pasja, dopełnienie życia, a nie życiowy wybór. Z reguły na wyprawy wysokogórskie wybieram się średnio co dwa lata. Trudno mi planować takie wyjazdy częściej, ponieważ nie chcę na dłużej zostawiać uczelni i szpitala, w którym pracuję już od 30 lat. Wyprawy w Himalaje czy na inne ośmiotysięczniki to nie są dwutygodniowe wyjazdy. Na takie ekspedycje często trzeba zarezerwować przynajmniej dwa miesiące. Wiążą się one także z bardzo wysokimi kosztami. Dlatego wszystkie oszczędności przeznaczam na realizowanie moich górskich marzeń. Nie korzystam z żadnego finansowego wsparcia i nie szukam sponsorów. To daje mi niezależność - dzięki temu nie czuję również presji, że muszę spełniać czyjeś oczekiwania.

Czytaj więcej

Himalaistka Monika Witkowska: Droga bywa bardziej wartościowa niż samo osiągnięcie szczytu

Pani ostatnie wielkie osiągnięcie wiąże się ze zdobyciem K2: góry bardzo trudnej, uważanej przez himalaistów za wyjątkowo kapryśną lub wręcz — według krążącej legendy — za „nielubiącą kobiet”. Dokonała pani tego jako czwarta Polka w historii. Jakie emocje towarzyszyły temu przedsięwzięciu?

Mogę z pełną świadomością potwierdzić, że podczas mojej wyprawy na K2, ta góra pokazała wszystkie swoje oblicza, o których pani wspomina. Owszem, na początku naszej ekspedycji, podczas aklimatyzacji towarzyszyły nam okresy dobrej pogody. Jednak gdy rozpoczęliśmy atak szczytowy, nie było stabilnego okna pogodowego. Dotarcie do celu oznaczało kilkudniową morderczą wspinaczkę, prawie cztery tysiące metrów do góry, podczas której nie można liczyć na żadne, nawet chwilowe wypłaszczenie, a z powodu mgły i opadów śniegu, na szczycie nie zobaczyliśmy praktycznie nic. Największe piekło rozpętało się podczas zejścia. Nastąpiło totalne załamanie pogody. Warunki, jakie wówczas zapanowały, w analogicznej sytuacji w Tatrach powstrzymałyby mnie przed jakimkolwiek wyjściem w góry. Nie mieliśmy jednak wyboru, bo musieliśmy się stamtąd jakoś wydostać. Zaczęliśmy schodzić na dół w gęstych opadach mrożącego śniegu, przy bezlitosnym wietrze oraz zerowej widoczności. Na naszych oczach jeden z Szerpów odpadł od liny, lecz na szczęście zatrzymał się na ustępie skalnym. Naprawdę mało brakowało, aby zginął. Podczas wyprawy doszło do jednego śmiertelnego wypadku, a ofiarą był młody Pakistańczyk. Z przykrością stwierdzam, że za ten dramat odpowiedzialność ponosi przede wszystkim agencja, która go zatrudniła. Nie miał żadnego doświadczenia w przebywaniu na wysokości ponad pięciu tysięcy metrów, a agencja wysłała go do pracy powyżej bazy, ponieważ jego usługi były wielokrotnie tańsze niż wykwalifikowanego Szerpy z Nepalu. Szerpowie z Nepalu to bardzo doświadczona grupa ludzi, którzy w Himalajach czy Karakorum wykonują pracę przewodników wysokogórskich. Tymczasem do gór trzeba zawsze podchodzić z ogromnym respektem, szacunkiem oraz rozwagą, niekoniecznie ze strachem. Aby wejść na wysokość powyżej 8 tysięcy metrów niezbędne jest doświadczenie. Śmierć tego młodego mężczyzny położyła się dużym cieniem na całą wyprawę.

Kiedy udało nam się w końcu dotrzeć z powrotem do bazy, zbliżała się godzina trzecia nad ranem. Pamiętam moją radość i wdzięczność, a także ogromną ulgę, że po prostu przeżyłam. Towarzyszyła mi cała gama bardzo silnych emocji, poczucie, że na tej górze przeżyłam chyba wszystko poza własną śmiercią.

Cała wyprawa, zdobycie szczytu i bezpieczny powrót, nie byłyby możliwe, gdyby nie doświadczenie i wsparcie przewodników. Miałam ogromny przywilej na szczycie K2 stanąć z tym samym Szerpą, Mingmą, który towarzyszył mi dwa lata wcześniej w drodze na mój pierwszy ośmiotysięcznik Manaslu w Nepalu. Mingma jest dla mnie jak mój młodszy górski brat. Bo góry to też przyjaźnie, często na całe życie.

Jaki te ekstremalne doświadczenia wywierają wpływ na pani stosunek do życia i do gór?

Wobec gór czuję wielką pokorę, ale uczucie strachu raczej się nie pojawia, chociaż przed każdą wyprawą mam pełną świadomość, iż mogę nie wrócić. Owszem, równie dobrze mogę wyjść na ulicę i wpaść pod samochód, ale nie oszukujmy się – prawdopodobieństwo śmierci na szczycie ośmiotysięcznika jest dużo wyższe. Dlatego przed każdym wyjazdem zostawiam rodzinie szczegółowe wskazówki i informacje dotyczące tego, co należy uczynić w przypadku mojej śmierci. Moja rodzina nie jest duża — mama, siostra i siostrzenica. Nie mam własnych dzieci i możliwe, że to również był czynnik ułatwiający mi podjęcie decyzji o uprawianiu tej pasji.

W górach szukam szczęścia i poczucia wolności. To szczęście przychodzi, gdy jestem skrajnie zmęczona fizycznie, kiedy docieram do celu, albo… docieram do miejsca, z którego trzeba zawrócić. Alpinista Mark Twight powiedział, że „Sens wspinaczki nie tkwi w docieraniu na szczyt, ale w przecieraniu nowych dróg, zarówno w naszym wnętrzu, jak i na świecie”. Dlatego góry to też docieranie do granic swoich własnych możliwości, ale bez przekraczania granicy brawurowego ryzyka. W górach zostawiam stres związany z pracą i codziennym życiem. Jako lekarz, w kontakcie z pacjentem, nigdy nie mogę sobie pozwolić na przekraczanie granicy ryzyka. Mogę tylko przekraczać granice poświęcenia. I podobną zasadą kieruję się w górach.

Czytaj więcej

Polka na obczyźnie Ola Kuhn o pracy tłumacza i nie tylko: Od początku trzeba ustalać swoje stawki tak, aby się z nich utrzymać

Zarówno pani praca w zawodzie lekarza, jak i pasja w postaci wspinaczki to aktywności, którym towarzyszy duży stres. Czy nie brakuje pani w życiu trochę spokoju i rutyny?

Dbam o to, aby mój dom był przestrzenią, w której mogę się wyciszyć. Uwielbiam również wyjazdy nad polskie morze, kocham lasy, zwłaszcza Puszczę Białowieską. A ponadto ciszę znajduję też w górach.

Jakie ma pani plany na przyszłość, czy przymierza się pani do zdobycia kolejnych szczytów?

Mam już 56 lat i nie oszukujmy się, ale w takim wieku limity wydolności organizmu dają o sobie znać. Owszem, można nad nimi pracować podczas treningów, ale czasu nie da się oszukać, chociaż mówi się, że wiek to niby tylko liczba. Liczę się ze swoimi ograniczeniami, ale nie przestaję marzyć. Chciałabym jeszcze wybrać się do Karakorum w Pakistanie i może zdobyć kolejny szczyt, ale na razie nie zdradzę który - żeby nie zapeszać. Jednak realizację tego zamiaru uzależniam nie tylko od swojej kondycji, ale też sytuacji geopolitycznej.

Warto żyć pełnią życia, a góry tę pełnię dopełniają i stają się jego istotną treścią. Nie pozwalają zamknąć się we frustracji dnia codziennego. Jeżeli jednak musiałabym zrezygnować z jednego z fundamentów mojego życia, którymi są medycyna i góry, to prędzej byłabym gotowa zrezygnować z gór. Medycyna jest moją ogromną pasją i wielką miłością. Ani przez jeden dzień nie wyobrażałam sobie, że mogłabym wykonywać inny zawód. Oczywiście czasem przynosi on stres, bardzo trudne są momenty, gdy nie jesteśmy w stanie pomóc pacjentowi. Jednak  takie sytuacje nie powodują u mnie rezygnacji i smutku, tylko popychają do działania. W górach jest podobnie. Jeśli zabraknie motywacji, łatwo popaść w apatię i stagnację. A życie jest na to zbyt krótkie i zbyt cenne.

Jako lekarz miała pani zapewne wielokrotnie styczność z trudnymi sytuacjami związanymi z walką o zdrowie i życie ludzkie. Jaką te doświadczenia odegrały rolę w wyborze pięknej, ale niebezpiecznej pasji jaką jest wspinaczka wysokogórska?

Obie pasje rozwijały się u mnie równolegle i zupełnie od siebie niezależnie. Miłością do gór zaraziła mnie mama, kiedy byłam małym dzieckiem. Pamiętam też, że już w przedszkolu badałam misie i lalki opowiadając, że kiedyś będę lekarzem. Jako licealistka i studentka wędrowałam z kolegami po Beskidach i Tatrach, a z czasem pojawiło się pragnienie coraz większych wyzwań. Swoje pierwsze doświadczenia wspinaczkowe przeżywałam oczywiście w Tatrach. Później przyszła pora na wyższe góry, niekoniecznie bardzo trudne technicznie. Na początku Kilimandżaro — było pierwszym spotkaniem z górami naprawdę wysokimi. Okazało się jedynie początkiem wielkiej wysokogórskiej przygody. Ogromny wpływ na rozwój tej pasji miało spotkanie z himalaistą Maćkiem Berbeką, który stał się moim pierwszym przewodnikiem. Później przyszła kolej na następne szczyty – Elbrus, czterotysięczniki w Alpach, moje ukochane i według mnie niezwykłe Andy, a szczególnie zjawiskowy szczyt Alpamayo, uznawany do dzisiaj za najpiękniejszą górę świata. A potem siedmiotysięczniki w Pamirze i Himalajach Indyjskich, zaś w 2021 roku — pierwszy ośmiotysięcznik Manaslu.

Pozostało 86% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Wywiad
Polka w Monako Dominika Eisenberg: Niedziela jest dniem na rozmawianie o wszystkim, tylko nie o pracy
Wywiad
Proktolog prof. Małgorzata Kołodziejczak: Procedury utrudniają pomaganie kobietom
Wywiad
Alina Mleczko: Rynek muzyczny zdominowany jest przez mężczyzn. Jeśli przez chwilę się zawaham, zginę jako artystka
Wywiad
Polka w Szwajcarii: Tutaj świat pod wieloma względami urządzony jest na niekorzyść kobiet
Akcje Specjalne
Firmy chcą działać w sposób zrównoważony
Wywiad
Prof. Janina Stępińska o pracy na intensywnej terapii: W tym zawodzie trzeba lubić ludzi
Materiał Promocyjny
Sztuczna inteligencja może być wykorzystywana w każdej branży