Polka na Islandii: Paracetamol jest tu lekiem na wszystko, do szpitala trafia się w ostateczności

Wiele osób patrzy na wysokie zarobki na Islandii, a to błąd, bo koszty życia są tutaj proporcjonalnie wyższe. Często żyje się od pierwszego do pierwszego - mówi Ewelina Gąciarska, która po latach emigracji na Islandii podjęła decyzję o powrocie do Polski.

Publikacja: 25.01.2025 15:41

Ewelina Gąciarska: Nie znam Islandczyka, który powiedziałby złe słowo o Islandii. Są bardzo dumni ze

Ewelina Gąciarska: Nie znam Islandczyka, który powiedziałby złe słowo o Islandii. Są bardzo dumni ze swojego kraju i zawsze uważają, że to, co islandzkie jest najlepsze.

Foto: Adobe Stock

Miałaś na Islandii dostatnie życie, ale postanowiłaś wrócić do Polski.

Niczego mi na Islandii nie brakowało. Brakowało mi po prostu Polski. Któregoś dnia budzisz się, wstajesz i wiesz, że limit został już wyczerpany, że to już koniec, że nie chcesz już być dłużej emigrantem i podejmujesz decyzję o powrocie do Polski.

Polska zawsze była w moich myślach. Już jako nastolatka mówiłam, że czekam do osiemnastki i wracam do domu. Zajęło mi to wprawdzie trochę dłużej, ale wreszcie się udało.

Ewelina Gąciarska

Ewelina Gąciarska

Foto: Archiwum prywatne

W jednym z postów napisałaś: “Chcę być Polką w Polsce, a nie na obczyźnie, choć doceniam to, co Islandia mi dała”. Co takiego ci dała?

Wciąż zadziwia mnie, kiedy Polacy narzekają na pogodę i lecą na wakacje do ciepłych krajów, bo na Islandii lato zawsze spędzało się na wyspie. Szkoda  tracić chwile, kiedy robi się tu cieplej i słoneczniej.

Islandia dała mi też znajomość języka, możliwość poznania dogłębnie innej kultury, a to pozwala mi docenić Polskę i nasz naród. Zyskałam zupełnie inny pogląd na emigrację, rozwinęłam się. Mam znajomych z różnych krajów, nie tylko ze Skandynawii.

Nigdy nie doceni się Polski tak jak na obczyźnie - za to jestem bardzo wdzięczna, bo umiem patrzeć na nasz kraj z nieco innej perspektywy, zauważać drobne rzeczy, jak na przykład szum drzew, słoneczne dni czy wiosenny ciepły deszcz.

Bo na Islandii wiosna przechodzi mimochodem? Niezauważalnie?

Na Islandii pogoda jest bardzo zmienna, a zima znacznie dłuższa niż w Polsce. O ile w Polsce mamy cztery pory roku, tak na Islandii te granice się zacierają. Bywa tak, że w sierpniu silne podmuchy wiatru podczas sztormu ogołacają wszystkie liście z drzew i dosłownie w przeciągu doby przychodzi zima. I tak samo w drugą stronę. W czerwcu jeszcze jednego dnia roślinność jest niemrawa, ospała, by następnego uderzyć bujnością i w przeciągu kilku dni nagle robi się wszystko zielone. W Polsce przyroda rozwija się stopniowo i pory roku następują miarowo po sobie, a na Islandii przejście z lata w zimę i na odwrót dzieje się w sposób gwałtowny.

Gdybyś mnie zapytała, jakim kolorem jest dla mnie Islandia, to odpowiedziałabym, że żółtym. W Polsce nawet zimą mimo wszystko trawa jest dalej zielona, a tam… nie. Żółknie. Na Islandii jest zielona tylko przez chwilę, po czym szybko usycha. To takie depresyjne.

Wydawało mi się, że na Islandii króluje kolor zórz polarnych. Tak właśnie myślimy o zakątku tego świata, że to magiczna kraina ognia i lodu.

Rzeczywistość zwykłego mieszkańca jest daleka od perspektywy turysty, który na takie widoki może liczyć – to prawda – ale gdzieś poza miastem, w parkach narodowych. Codzienność na Islandii jest brudnoszara, bezbarwna, depresyjna. Szare bloki, niewiele roślinności w miastach. Gdzie tu bajka?

I podporządkowanie naturze. Mam wrażenie, że wróciłaś do Polski, żeby odzyskać nad swoim życiem kontrolę?

Wyjazd poza miasto na Islandii to jak gra w ruletkę. Możesz wszystko zaplanować, zabukować hotel, wziąć wolne z pracy, a utkniesz gdzieś w zaspie śniegu, bez zasięgu. Nie tylko zresztą śnieg blokuje drogi, ale też sztorm czy zła pogoda. Gdy dopadnie cię załamanie pogody – przeczekujesz i wracasz do domu, wściekły, rozgoryczony i jeszcze bardziej zły na miejsce, w którym żyjesz.

Osoba, która nie zna realiów życia na Islandii, pomyśli, że przecież można polecieć samolotem na wakacje. W Europie może tak. Ale tutaj w najgorszych miesiącach albo musimy liczyć się z silnymi turbulencjami podczas lotu, albo – z długim oczekiwaniem na lotnisku na korzystne warunki pogodowe, żeby wystartować.

Możemy sobie planować wakacje marzeń, ale ostatecznie to natura na Islandii dyktuje warunki. I trzeba zawsze mieć z tyłu głowy, że dosłownie z godziny na godzinę nagle te plany ulegną zmianie.

W Polsce wreszcie odzyskałam kontrolę nad własnym życiem.

Czytaj więcej

Polka w Chile: Przy łóżku zawsze warto trzymać buty i latarkę

Islandia dla wielu Polaków staje się drugim domem. Obecnie na wyspie żyje już ponad 20 tys. Polaków. Co takiego sprawia, że nasi rodacy wybierają właśnie ten kraj do życia?

Polaków przyjeżdżających na Islandię można podzielić na kilka grup. Do pierwszej najliczniejszej zaliczyłabym migrantów zarobkowych. Pracują najczęściej na farmach lub w hotelach poza miastem. Jeśli mieszkanie i wyżywienie zapewnia pracodawca, to mogą całkiem sporo odłożyć.

W drugiej grupie umieściłabym osoby zafascynowane naturą Islandii i perspektywą życia na totalnym odludziu. Jeśli ktoś się postara, to naprawdę poza wyjazdem do sklepu, może nie spotkać żywej duszy. Osoby, które szukają samotni lub ucieczki od świata, odnajdą tu raj.

I są wreszcie tacy, którzy chcą połączyć pracę sezonową ze zwiedzaniem, bo Islandia nie należy do najtańszych kierunków turystycznych. Sporo więc Polaków przylatuje w okresie od maja do października i po godzinach czy w weekendy zwiedza wyspę - łączy przyjemne z pożytecznym.

Twoja mama przeniosła się do Islandii w 1996 roku. Ilu Polaków było wtedy na wyspie?

Statystyki dotyczące liczby imigrantów z Polski sprzed trzech dekad wspominały o 517 Polakach. Pamiętam, że gdy moja mama dostała propozycję pracy na Islandii, to pracodawca kupił jej bilet na samolot w pierwszej klasie – tak bardzo brakowało wtedy na wyspie rąk do pracy. Islandczycy byli wręcz wdzięczni za to, że ktoś z jakiegoś dalekiego kraju przyjeżdża, żeby im pomóc, a Polacy chętnie nawiązywali z nimi przyjaźnie. Byli ciekawi islandzkich zwyczajów i języka. Jednak, żeby się go nauczyć, trzeba było wykazać się nie tylko umiejętnościami lingwistycznymi. Nie było nawet słownika polsko-islandzkiego. Gdy pan Bartoszek jako pierwszy wydał taki słownik, moja mama znalazła jego nazwisko w książce telefonicznej, zadzwoniła i złożyła zamówienie. Po dwóch-trzech tygodniach, gdy tylko przyszła paczka z Polski, wreszcie mogła nadrabiać braki językowe, bo wtedy o kursach języka islandzkiego można było pomarzyć.

Teraz na Polaków czeka mnóstwo ułatwień. Są polskie strony internetowe, aplikacje bankowe, urzędy pracy oferują darmową naukę języka. Obecnie, mieszkając na Islandii wcale nie musimy się go uczyć, a wtedy trzeba było znać przynajmniej jego podstawy, bez znajomości angielskiego i właściwie bez podręczników.

Mój tata opowiadał, że kiedy pracował w przetwórni rybnej – tablicą szkolną były stoły, na których patroszono ryby, a kredą - krew. Rysowano więc nią postać kota i pytano, jak to słowo wypowiedzieć po islandzku. Tak w tamtych czasach moi rodzice uczyli się języka.

Do Islandii trafiłaś jako dwulatka. Jak się tam czułaś?

Nie mogłam się tam odnaleźć. Mieszkaliśmy w małym miasteczku na Fiordach Zachodnich. Przedszkole było otwarte tylko do godz. 12:00, rodzice więc musieli zwalniać się z pracy, odprowadzać mnie do niani, po czym wracać do przetwórni. To było problematyczne, szczególnie podczas sztormu, śnieżycy czy załamań pogody.

Poza tym często chorowałam, więc rodzice zdecydowali, że zamieszkam z babcią w Polsce. Oni popracują jeszcze rok i zjadą. No i z tego roku, jak to zwykle bywa, zrobiło się 20 parę lat, ale to już jest inna historia.

Rodzice nie wrócili, za to ty pojechałaś do nich. Ile miałaś wtedy lat?

Trzynaście. To chyba najgorszy wiek na emigrację, bo nie jest się już dzieckiem, szybko wchłaniającym reguły panujące na świecie, ale nie jest się jeszcze dorosłym, bardziej dojrzale przyjmującym rzeczywistość. To był okres buntu, dorastania. Pamiętam, że nie stresowałam się tym, czy nauczę się języka, albo czy dam sobie radę w szkole, tylko czy moje ubrania są modne, a mój telefon na topie. Myślałam o rzeczach, o których dorosły ani przez moment by nie pomyślał.

Rozmawiałam z wieloma Polakami, którzy mieszkali na Islandii i oni byli zachwyceni właśnie Islandczykami. Mówili, że nie ma dla nich znaczenia kto jaką ma komórkę, jaki ma samochód, a w pracy nie ma hierarchii.

Ciężko jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Myślę jednak, że nastolatki czy to mieszkające w Polsce czy to na Islandii nie różnią się między sobą, bo na tym etapie życia liczy się to, kto jaki ma telefon i czy jest popularny w szkole.

W życiu dorosłym – rzeczywiście muszę się zgodzić, że nie ma znaczenia, gdzie kto pracuje, czy ktoś jest dyrektorem, czy pracownikiem niższego szczebla. Wygląd zewnętrzny też nie jest taki ważny. Jeśli ktoś przyjdzie do sklepu w piżamie, nikt na niego krzywo nie spojrzy. Mechanik upaprany smarem, który wyszedł prosto z pracy na chwilę, żeby załatwić pilną sprawę w urzędzie, w Polsce mógłby być źle potraktowany, na Islandii nie ma to większego znaczenia. Panuje pod tym względem większy luz.

Natomiast jeśli chodzi o stosunek Islandczyków do Polaków – bywa różnie. Są tacy, którzy się z nimi przyjaźnią, a nawet mają już w rodzinie Polaków, ale są też tacy, którzy nie chcą mieć nic wspólnego z imigrantami i narzekają wręcz na to, że Polacy nie uczą się ich języka i chcą przejąć społeczeństwo. Szczególnie, że jedna piąta społeczeństwa islandzkiego to są obcokrajowcy, a więc znacząca liczba. Coraz częściej skarżą się, że trudno im porozumieć się w sklepach, bo obsługa nie zna islandzkiego.

Czytaj więcej

Finka w Polsce: Fin zrobi wszystko, żeby tylko sąsiad nie miał lepiej niż on sam

Wielu emigrantów kuszą zarobki. Przeciętnie na Islandii zarabia się 770 tys. koron. To ponad 22 tys. zł.

Wiele osób patrzy na zarobki a to błąd, bo koszty życia na Islandii są proporcjonalnie wyższe. Sam wynajem mieszkania potrafi kosztować 300-400 tys. koron. Życie jest tutaj bardzo drogie i często żyje się od pierwszego do pierwszego.

Czytałam nawet ostatnio w islandzkiej gazecie artykuł o tym, że znacznie wzrósł procent ubóstwa. Trzeba więc pamiętać, że wysokość zarobków niekoniecznie przekłada się na to, że będziemy w stanie coś odłożyć.

A z drugiej strony w raportach badających poziom zadowolenia z życia, Islandia plasuje się na trzecim miejscu, tuż za Danią. Co takiego sprawia, że Islandczycy czują satysfakcję z życia?

Nie znam Islandczyka, który powiedziałby złe słowo o Islandii. Są bardzo dumni ze swojego kraju i zawsze uważają, że to, co islandzkie jest najlepsze. A Polacy inaczej. Gdyby Polak rozmawiał z Islandczykiem, to zapewne skupiłby się na negatywach, bo takim jesteśmy narodem, lubimy narzekać, a Islandczyk wręcz przeciwnie. Będzie roztaczał piękną wizję, jak to się fajnie żyje na Islandii: o naturze, zorzy polarnej i białych nocach.

W tych raportach istotną rolę odgrywa opiekuńczość państwa. Jak pod tym względem jest na Islandii?

Islandczycy narzekają na swój socjal tak samo, jak Polacy na swój. Ciężko porównać te dwa systemy, ale jeśli komuś powinie się noga, straci pracę i nie będzie mógł jej przez dłuższy czas znaleźć, to może nawet przez dwa lata liczyć na zasiłek w wysokości 80 proc. najniższej krajowej. Raz na kwartał każdemu rodzicowi (w teorii) przysługuje „barnabætur”, czyli dodatek rodzicielski. Wielu z nich dostaje jednak grosze – a nawet, jeśli państwo uzna, że za dużo zarabiają, w ogóle nie otrzymają takiego wsparcia. Najczęściej „dodatek na dzieci” trafia do samodzielnych matek lub osób mało zarabiających.

Jedna z moich rozmówczyń mieszkająca teraz na Islandii powiedziała mi, że gdy zachorowała i umówiła się na wizytę lekarską, zamiast antybiotyku, lekarz przepisał jej środek przeciwbólowy. Na Islandii mają inne podejście do leczenia?

Na Islandii paracetamol jest lekiem na wszystko, a do szpitala przyjmuje się w ostateczności. Miałam wrażenie, że wiele przypadków było bagatelizowanych przez islandzkich lekarzy. W Polsce poważniej podchodzi się do leczenia pacjentów, ale też łatwiej przepisuje się antybiotyki.

Wielu Polaków przylatuje na badania do Polski, bo szczerze mówiąc na Islandii ciężko nawet profilaktycznie zbadać sobie krew. A do polskich dentystów przylatują nawet Islandczycy.

Kiedy byłam w ciąży i poprosiłam o USG - lekarka skwitowała, że na 50 proc. będzie chłopiec. Myśleliśmy, że to żart, bo to przecież logiczna sprawa, ale jej poważna mina mówiła co innego.

Swojego męża poznałaś na Islandii?

Tak, wiele nas łączy. Jest Polakiem. Też jest dzieckiem emigrantów. Przyjechaliśmy prawie w tym samym momencie na Islandię, jesteśmy podobni, dokładnie wiemy, co to znaczy być dzieckiem i nastolatkiem na obczyźnie, jak to jest mieć rodziców na emigracji. Nasza historia jest w ogóle bardzo podobna, bo też najpierw na Islandię przyjechał jeden z rodziców, a dopiero później reszta rodziny. Jego najbliższy wujek i mój tata mieszkali w tym samym hotelu pracowniczym, więc już wcześniej nawiązywały się kontakty między naszymi rodzinami.

Łatwo nam się zrozumieć, ponieważ przeżywaliśmy te same emocje na różnych etapach życia. Mieliśmy podobne wspomnienia ze szkoły islandzkiej, podobne wrażenia dotyczące rynku pracy. Oboje podjęliśmy też decyzję o powrocie do Polski.

Krajobrazy na Islandii

Krajobrazy na Islandii

Foto: Archiwum prywatne

Po przeprowadzce do Polski miałaś jednak moment kryzysu. Co się stało?

Przeprowadziliśmy się do Polski z mężem i synkiem w 2019 roku. Po krótkotrwałej euforii dopadła nas szara codzienność.

Szłam do urzędu, a tam słyszałam, że muszę wypełnić wniosek. Po co ten wniosek? Skąd mam go wziąć? I kiedy w końcu go znalazłam, wypełniłam i odstałam swoje w kolejce, dowiedziałam się, że to jeszcze nie koniec, bo trzeba „uiścić” opłatę. I ten wzrok pani z okienka. Jak ja mogę tego nie wiedzieć? Z księżyca się urwałam?

W banku podobnie. Miałam podpisać umowę i „zaparafować” każdą stronę. Ale co to znaczy? Co to jest parafka? Czułam się jak dziecko, które po latach życia w piwnicy, wróciło na łono społeczeństwa. Miałam wrażenie, że za każdym razem miałam tłumaczyć się i przepraszać, że mieszkam na emigracji od dziecka. Czułam się jak obcokrajowiec we własnym kraju, z tą różnicą, że mówię biegle po polsku i mam polskie tradycje, ale wiele rzeczy ciężko było mi pojąć.

Co jeszcze było inne?

Opłacenie rachunków. Na Islandii rachunki dostajemy na konto bankowe, klikamy „zapłać” i tyle. W Polsce czekałam na fakturę za prąd, telefon czy gaz, sprawdzałam swoje konto bankowe, a tu nic. W końcu zapytałam mojego kuzyna i ten krok po kroku jak małemu dziecku wytłumaczył mi, że otrzymam je listownie lub na maila. I powiedział, co i jak należy zrobić.

Kolejna sprawa. Podjęcie pracy. Kompletnie nie wiedziałam, czym się różnią umowy o pracę, od umowy zlecenia i umowy o dzieło. Jak funkcjonuje rynek pracy. Na rozmowach kwalifikacyjnych padały pytania niekoniecznie dotyczące pracy. Na jednej z nich dostałam pytanie: “Co to znaczy, że okazja czyni złodzieja”. I nie wiedziałam, czy ktoś mnie pyta o to czy kradnę, czy raczej o to, czy powstrzymałabym kradzież. O co tak naprawdę w tym pytaniu chodzi? Gdy tymczasem na Islandii pytano mnie o moje wykształcenie, doświadczenie i o to, kiedy mogłabym zacząć.

Kolejne kłopotliwe pytanie na rozmowach o pracę w Polsce dotyczyło tego, ile chciałabym zarabiać. Nie wiedziałam, co odpowiadać, bo płace w Islandii są ustalone przez związki zawodowe, czyli przy danym doświadczeniu, na danym stanowisku zarabiamy tyle i tyle. Kiedy więc w Polsce padało pytanie o oczekiwania finansowe – nie potrafiłam udzielić sensownej odpowiedzi, bo nie wiedziałam, ile tak naprawdę zarabia się w Polsce. Początki były więc trudne. Będąc osobą dorosłą, poczułam się jak dziecko, które pierwszy raz ma styczność z dorosłymi sprawami. To poczucie było tak silne, że po 1,5 roku życia w Polsce podjęliśmy decyzję o powrocie na Islandię.

Jednak i tam nie mogliśmy zagrzać miejsca. Jeszcze raz na spokojnie wszystko sobie przemyśleliśmy, ustaliliśmy, że to właśnie w Polsce chcemy mieszkać. Po kolejnym półtora roku na Islandii wróciliśmy do ojczyzny już na stałe. Mamy na siebie pomysł, ale opracowaliśmy też plan B i C.

Na pewno?

Tak, bo sprowadziliśmy nasze zwierzęta, a przede wszystkim naszego islandzkiego konia. Potem dokupiliśmy mu towarzyszkę i adoptowaliśmy kucyka po przejściach, a przez zakaz importu koni na Islandię - żaden nie mógłby z nami wjechać, nawet ten, który pochodzi z Islandii. On już nigdy nie będzie mógł wrócić ,,do domu" - chociaż na marginesie w Polsce bardzo odżył i co najśmieszniejsze - uwielbia upały i leżenie na słońcu.

Czy jest coś za czym tęsknisz?

Szczerze mówiąc: nie. No, może trochę tęsknię za islandzkim jedzeniem, szczególnie za daniami rybnymi czy też jagnięciną.

Brakuje mi ścieżek jeździeckich, po których w dowolnym miejscu możemy pojeździć konno, wielkich pastwisk dla koni i przestrzeni pośrodku niczego. To też na Islandii bywało fajne.

Może i jest kilka rzeczy, które chętnie przeniosłabym do Polski, ale nie tęsknię za nimi jakoś bardzo szczególnie.

Najbliższe lata planuję spędzić z rodziną w Polsce i doceniać wiosenne powolne budzenie się przyrody do życia, pola skąpane w rzepaku, złotą polską jesień i łagodną zimę. Póki co nie widzę minusów przeprowadzki i na pewno tego nie żałuję.

Miałaś na Islandii dostatnie życie, ale postanowiłaś wrócić do Polski.

Niczego mi na Islandii nie brakowało. Brakowało mi po prostu Polski. Któregoś dnia budzisz się, wstajesz i wiesz, że limit został już wyczerpany, że to już koniec, że nie chcesz już być dłużej emigrantem i podejmujesz decyzję o powrocie do Polski.

Pozostało jeszcze 98% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
PODCAST "POWIEDZ TO KOBIECIE"
Katarzyna Dacyszyn: Piękno może tkwić w każdym człowieku i to jest dobro
Materiał Promocyjny
Gospodarka natychmiastowości to wyzwanie i szansa
CUDZOZIEMKA W RP
Finka w Polsce: Fin zrobi wszystko, żeby tylko sąsiad nie miał lepiej niż on sam
CUDZOZIEMKA W POLSCE
Szwedka w Polsce: Nigdzie indziej nie spotkałam tylu ambitnych osób
Wywiad
Weronika Rosati z Los Angeles o pożarach: Niebezpieczeństwo jeszcze nie minęło
Materiał Promocyjny
7 powodów, dla których warto przejść na Małą Księgowość
Wywiad
Psycholog sportu: Porażka nie definiuje człowieka, tylko jest częścią procesu
Materiał Promocyjny
Compliance Summit 2025