Wielu emigrantów kuszą zarobki. Przeciętnie na Islandii zarabia się 770 tys. koron. To ponad 22 tys. zł.
Wiele osób patrzy na zarobki a to błąd, bo koszty życia na Islandii są proporcjonalnie wyższe. Sam wynajem mieszkania potrafi kosztować 300-400 tys. koron. Życie jest tutaj bardzo drogie i często żyje się od pierwszego do pierwszego.
Czytałam nawet ostatnio w islandzkiej gazecie artykuł o tym, że znacznie wzrósł procent ubóstwa. Trzeba więc pamiętać, że wysokość zarobków niekoniecznie przekłada się na to, że będziemy w stanie coś odłożyć.
A z drugiej strony w raportach badających poziom zadowolenia z życia, Islandia plasuje się na trzecim miejscu, tuż za Danią. Co takiego sprawia, że Islandczycy czują satysfakcję z życia?
Nie znam Islandczyka, który powiedziałby złe słowo o Islandii. Są bardzo dumni ze swojego kraju i zawsze uważają, że to, co islandzkie jest najlepsze. A Polacy inaczej. Gdyby Polak rozmawiał z Islandczykiem, to zapewne skupiłby się na negatywach, bo takim jesteśmy narodem, lubimy narzekać, a Islandczyk wręcz przeciwnie. Będzie roztaczał piękną wizję, jak to się fajnie żyje na Islandii: o naturze, zorzy polarnej i białych nocach.
W tych raportach istotną rolę odgrywa opiekuńczość państwa. Jak pod tym względem jest na Islandii?
Islandczycy narzekają na swój socjal tak samo, jak Polacy na swój. Ciężko porównać te dwa systemy, ale jeśli komuś powinie się noga, straci pracę i nie będzie mógł jej przez dłuższy czas znaleźć, to może nawet przez dwa lata liczyć na zasiłek w wysokości 80 proc. najniższej krajowej. Raz na kwartał każdemu rodzicowi (w teorii) przysługuje „barnabætur”, czyli dodatek rodzicielski. Wielu z nich dostaje jednak grosze – a nawet, jeśli państwo uzna, że za dużo zarabiają, w ogóle nie otrzymają takiego wsparcia. Najczęściej „dodatek na dzieci” trafia do samodzielnych matek lub osób mało zarabiających.
Jedna z moich rozmówczyń mieszkająca teraz na Islandii powiedziała mi, że gdy zachorowała i umówiła się na wizytę lekarską, zamiast antybiotyku, lekarz przepisał jej środek przeciwbólowy. Na Islandii mają inne podejście do leczenia?
Na Islandii paracetamol jest lekiem na wszystko, a do szpitala przyjmuje się w ostateczności. Miałam wrażenie, że wiele przypadków było bagatelizowanych przez islandzkich lekarzy. W Polsce poważniej podchodzi się do leczenia pacjentów, ale też łatwiej przepisuje się antybiotyki.
Wielu Polaków przylatuje na badania do Polski, bo szczerze mówiąc na Islandii ciężko nawet profilaktycznie zbadać sobie krew. A do polskich dentystów przylatują nawet Islandczycy.
Kiedy byłam w ciąży i poprosiłam o USG - lekarka skwitowała, że na 50 proc. będzie chłopiec. Myśleliśmy, że to żart, bo to przecież logiczna sprawa, ale jej poważna mina mówiła co innego.
Swojego męża poznałaś na Islandii?
Tak, wiele nas łączy. Jest Polakiem. Też jest dzieckiem emigrantów. Przyjechaliśmy prawie w tym samym momencie na Islandię, jesteśmy podobni, dokładnie wiemy, co to znaczy być dzieckiem i nastolatkiem na obczyźnie, jak to jest mieć rodziców na emigracji. Nasza historia jest w ogóle bardzo podobna, bo też najpierw na Islandię przyjechał jeden z rodziców, a dopiero później reszta rodziny. Jego najbliższy wujek i mój tata mieszkali w tym samym hotelu pracowniczym, więc już wcześniej nawiązywały się kontakty między naszymi rodzinami.
Łatwo nam się zrozumieć, ponieważ przeżywaliśmy te same emocje na różnych etapach życia. Mieliśmy podobne wspomnienia ze szkoły islandzkiej, podobne wrażenia dotyczące rynku pracy. Oboje podjęliśmy też decyzję o powrocie do Polski.
Krajobrazy na Islandii
Foto: Archiwum prywatne
Po przeprowadzce do Polski miałaś jednak moment kryzysu. Co się stało?
Przeprowadziliśmy się do Polski z mężem i synkiem w 2019 roku. Po krótkotrwałej euforii dopadła nas szara codzienność.
Szłam do urzędu, a tam słyszałam, że muszę wypełnić wniosek. Po co ten wniosek? Skąd mam go wziąć? I kiedy w końcu go znalazłam, wypełniłam i odstałam swoje w kolejce, dowiedziałam się, że to jeszcze nie koniec, bo trzeba „uiścić” opłatę. I ten wzrok pani z okienka. Jak ja mogę tego nie wiedzieć? Z księżyca się urwałam?
W banku podobnie. Miałam podpisać umowę i „zaparafować” każdą stronę. Ale co to znaczy? Co to jest parafka? Czułam się jak dziecko, które po latach życia w piwnicy, wróciło na łono społeczeństwa. Miałam wrażenie, że za każdym razem miałam tłumaczyć się i przepraszać, że mieszkam na emigracji od dziecka. Czułam się jak obcokrajowiec we własnym kraju, z tą różnicą, że mówię biegle po polsku i mam polskie tradycje, ale wiele rzeczy ciężko było mi pojąć.
Co jeszcze było inne?
Opłacenie rachunków. Na Islandii rachunki dostajemy na konto bankowe, klikamy „zapłać” i tyle. W Polsce czekałam na fakturę za prąd, telefon czy gaz, sprawdzałam swoje konto bankowe, a tu nic. W końcu zapytałam mojego kuzyna i ten krok po kroku jak małemu dziecku wytłumaczył mi, że otrzymam je listownie lub na maila. I powiedział, co i jak należy zrobić.
Kolejna sprawa. Podjęcie pracy. Kompletnie nie wiedziałam, czym się różnią umowy o pracę, od umowy zlecenia i umowy o dzieło. Jak funkcjonuje rynek pracy. Na rozmowach kwalifikacyjnych padały pytania niekoniecznie dotyczące pracy. Na jednej z nich dostałam pytanie: “Co to znaczy, że okazja czyni złodzieja”. I nie wiedziałam, czy ktoś mnie pyta o to czy kradnę, czy raczej o to, czy powstrzymałabym kradzież. O co tak naprawdę w tym pytaniu chodzi? Gdy tymczasem na Islandii pytano mnie o moje wykształcenie, doświadczenie i o to, kiedy mogłabym zacząć.
Kolejne kłopotliwe pytanie na rozmowach o pracę w Polsce dotyczyło tego, ile chciałabym zarabiać. Nie wiedziałam, co odpowiadać, bo płace w Islandii są ustalone przez związki zawodowe, czyli przy danym doświadczeniu, na danym stanowisku zarabiamy tyle i tyle. Kiedy więc w Polsce padało pytanie o oczekiwania finansowe – nie potrafiłam udzielić sensownej odpowiedzi, bo nie wiedziałam, ile tak naprawdę zarabia się w Polsce. Początki były więc trudne. Będąc osobą dorosłą, poczułam się jak dziecko, które pierwszy raz ma styczność z dorosłymi sprawami. To poczucie było tak silne, że po 1,5 roku życia w Polsce podjęliśmy decyzję o powrocie na Islandię.
Jednak i tam nie mogliśmy zagrzać miejsca. Jeszcze raz na spokojnie wszystko sobie przemyśleliśmy, ustaliliśmy, że to właśnie w Polsce chcemy mieszkać. Po kolejnym półtora roku na Islandii wróciliśmy do ojczyzny już na stałe. Mamy na siebie pomysł, ale opracowaliśmy też plan B i C.
Na pewno?
Tak, bo sprowadziliśmy nasze zwierzęta, a przede wszystkim naszego islandzkiego konia. Potem dokupiliśmy mu towarzyszkę i adoptowaliśmy kucyka po przejściach, a przez zakaz importu koni na Islandię - żaden nie mógłby z nami wjechać, nawet ten, który pochodzi z Islandii. On już nigdy nie będzie mógł wrócić ,,do domu" - chociaż na marginesie w Polsce bardzo odżył i co najśmieszniejsze - uwielbia upały i leżenie na słońcu.
Czy jest coś za czym tęsknisz?
Szczerze mówiąc: nie. No, może trochę tęsknię za islandzkim jedzeniem, szczególnie za daniami rybnymi czy też jagnięciną.
Brakuje mi ścieżek jeździeckich, po których w dowolnym miejscu możemy pojeździć konno, wielkich pastwisk dla koni i przestrzeni pośrodku niczego. To też na Islandii bywało fajne.
Może i jest kilka rzeczy, które chętnie przeniosłabym do Polski, ale nie tęsknię za nimi jakoś bardzo szczególnie.
Najbliższe lata planuję spędzić z rodziną w Polsce i doceniać wiosenne powolne budzenie się przyrody do życia, pola skąpane w rzepaku, złotą polską jesień i łagodną zimę. Póki co nie widzę minusów przeprowadzki i na pewno tego nie żałuję.