Polka w Kolumbii: Tutaj zachowanie z polskiej kawiarni jest kompletnie niemożliwe

W czym Polacy są podobni do Kolumbijczyków? Jesteśmy rodzinni, gościnni i wyrośliśmy na katolicyzmie. Mamy też podobną mentalność. Łączy nas spontaniczność, otwartość i pewien irracjonalizm – mówi Aleksandra Andrzejewska, autorka książki „Polka w krainie tysiąca kolorów, szmaragdów i najlepszej kawy”, która od prawie dwóch dekad mieszka w Kolumbii.

Publikacja: 25.05.2025 08:53

Aleksandra Andrzejewska: Kolumbijki są coraz bardziej samoświadome, wykształcone oraz samodzielne.

Aleksandra Andrzejewska: Kolumbijki są coraz bardziej samoświadome, wykształcone oraz samodzielne.

Foto: Adobe Stock

Skąd wzięła się Kolumbia w twoim życiu?

Myślę, że Kolumbia sama mnie wybrała, bo w przypadki nie wierzę.

Z wykształcenia jestem germanistką. Zaczęłam studiować na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu, a kolejne cztery lata spędziłam w Niemczech na wymianie studenckiej. Szybko dotarło do mnie, że z niemiecką mentalnością jest mi nie po drodze. Uświadomiłam sobie, że potrzebuję spontaniczności, trochę chaosu, braku rutyny, gdy więc pojawiła się możliwość wyjazdu na kolejną studencką wymianę – zaczęłam rozważać różne kraje. Mój wybór padł ostatecznie na Kolumbię, ponieważ była to dla mnie wtedy wielka biała plama na mapie świata. I choć 20 lat temu na świecie dominował przekaz, żeby lepiej nie zapuszczać się do tego kraju, serce mi podpowiadało, żeby zaryzykować.

Przyjechałam do Bogoty 6 sierpnia 2006 roku. Akurat tego dnia miało odbyć się zaprzysiężenie na drugą kadencję prezydenta Álvaro Uribe, więc na ulicach stały konwoje wojskowe, żeby zapewnić mu bezpieczeństwo. Następnego dnia wojsko zniknęło i wszystko wróciło do normy, ale to nie znaczy, że na ulicach nie widać mundurów. Dawne kartele narkotykowe, narkoprzestępczość i wojna domowa z ubiegłego wieku odcisnęły piętno na Kolumbijczykach. Tutaj nikogo nie dziwi portier z pistoletem za paskiem czy właśnie umundurowani żołnierze na ulicach.

Aleksandra Andrzejewska

Aleksandra Andrzejewska

Foto: Archiwum prywatne

Jak cię przyjęli Kolumbijczycy?

Z wielką otwartością i szczerą ciekawością. Poczułam się jak w domu. Nie mogę powiedzieć, że Kolumbia jest uporządkowana, wszystkie chodniki są wybrukowane, a w drogach nie ma dziur, niemniej ten chaos do mnie przemawia. Egzotyka, smaki, kolory i zapachy sprawiają, że czuję się tutaj naprawdę dobrze. Zresztą nie tylko ja. Podobne opinie słyszę od innych Polaków, którzy odwiedzają Kolumbię turystycznie lub decydują się zamieszkać tu na stałe.

Czy jest coś w czym jesteśmy podobni do Kolumbijczyków?

Mamy bardzo podobne wartości. Jesteśmy rodzinni, gościnni i wyrośliśmy na katolicyzmie. Mamy też podobną mentalność. Łączy nas spontaniczność, otwartość i pewien irracjonalizm. Jesteśmy więc bardzo kompatybilni.

Poza tym jesteśmy bardzo otwarci i ciekawi świata. Polacy nadrabiają 30 lat zamknięcia za żelazną kurtyną. Kolumbijczycy podobnie. Narkoprzeszłość przez lata zamykała im granice wielu państw na świecie. Teraz turystycznie mogą spędzić 90 dni w Europie bez konieczności ubiegania się o wizę i chętnie korzystają z możliwości, które się przed nimi otworzyły.

Łączy nas też kuchnia. Wbrew utartym przekonaniom Kolumbijczycy gotują łagodnie, nie mają zamiłowania do pieprzu, curry czy chili. Zdarza im się przesadzać jedynie z kolendrą.

Czy czujesz się w Kolumbii bezpiecznie? Wspomniałaś, że normalnością jest to, że portier ma broń. Domyślam się, że mieszkasz na osiedlu strzeżonym.

Kolumbia to nie jest Eldorado, bo gdyby tak było, wszyscy chcieliby się tutaj osiedlić. Mojej koleżance pokazano kiedyś pistolet i choć wyglądał na zabawkę, nie chciała sprawdzać, czy się myli, tylko oddała wszystko, co miała. Siedem lat temu, gdy rozmawiałam na ulicy przez telefon, pomiędzy jednym a drugim słowem, podjechał do mnie mężczyzna na skuterze, wyjął mi aparat z dłoni i odjechał. To był drugi i ostatni taki przykry incydent z moim udziałem. Od tamtej pory nie rozmawiam przez telefon na ulicy, ani nie noszę grubego portfela. W Kolumbii obowiązuje zasada, żeby nie kusić losu – „no dar papaya”. Dlatego najlepiej rozmawiać na ulicy przez słuchawki, a telefon trzymać w kieszeniach i nie obnosić się z drogimi gadżetami.

Tutaj wciąż trzeba trzymać się na baczności. Niedawno mój mąż został okradziony całkiem niedaleko od domu. Wracał późnym wieczorem z siłowni i wprawdzie rozmawiał na ulicy przez zestaw słuchawkowy, to mimo wszystko wzbudził zainteresowanie złodziei. Na szczęście nic mu się nie stało, ale wrócił do domu bez telefonu.

Kolumbijczycy bardzo lubią drogie telefony i nowinki technologiczne, przyjmują jednak różne strategie. Jedni nie rezygnują ze swoich upodobań, muszą ich jednak pilnować. Inni kupują telefony starszej generacji i mają po prostu spokój.

Tutaj zachowanie z polskiej kawiarni jest kompletnie niemożliwe.

Co masz na myśli?

Będąc w kolumbijskiej kawiarni, nie możesz zostawić telefonu czy laptopa na stoliku i podejść do baru, żeby odebrać swoje zamówienie. W środkach transportu podobnie. Gdy jedziesz taksówką, trzeba sprawdzać, czy masz ze sobą telefon, bo jeśli zostanie w aucie, to nie ma gwarancji, że go odzyskasz.

Trzeba uważać nie tylko na ulicach, ale też w internecie, bo czasem dochodzi do cyberprzestępstw. Kolumbijskie banki wprowadzają wiele zabezpieczeń, ale i tak zdarzają się sytuacje wyłudzeń danych do konta bankowego, a co za tym idzie, przejęcia oszczędności.

Trzeba pamiętać, że Kolumbia jest innym krajem niż Polska. Tutaj wciąż nie ma dużej klasy średniej, a przepaść pomiędzy osobami bardzo bogatymi i biednymi jest ogromna. Niektórzy mieszkają w luksusowych mieszkaniach z prywatną windą, inni w w domkach na stromych wzgórzach, zbudowanych z przypadkowych materiałów. Różnica społeczna jest dotkliwa, więc kradzież kusi i często jest najprostszym sposobem na to, żeby coś mieć.

Mimo tego Kolumbijczycy w większości są serdecznymi i dobrymi ludźmi. Niedawno wypadł mi portfel z kieszeni, kiedy ochoczo pedałowałam po Bogocie na rowerze. Były w nim moje dokumenty, karty oraz 300 złotych w gotówce. Nie sądziłam, że ktoś mi go odda. Tym większa była więc moja radość, gdy po dwóch dniach zadzwoniła do mnie dziewczyna, że mnie szuka, ponieważ znalazła moją własność. Oddała mi portfel w nienaruszonym stanie i nie chciała nic w zamian. Takie piękne historie też mają tutaj miejsce!

W centrach handlowych ochroniarze mogą sprawdzić torebkę. Sprawdzane są także podwozia w samochodzie. Można się przyzwyczaić do takich zasad?

Tak, Kolumbijczycy przez swoją historię są wyczuleni na bezpieczeństwo. Ochroniarze na parkingach centr handlowych mają psy, które sprawdzają, czy do podwozia samochodu nie przyczepiono ewentualnych ładunków wybuchowych. Do sprawdzania torebek tak się przyzwyczaiłam, że będąc w Polsce, sama rozglądam się za ochroniarzem i oboje reagujemy ze zdumieniem. Ja – bo on nic ode mnie nie chce. On – bo ja bez powodu prezentuję mu zawartość swojej torebki.

Czytaj więcej

Polka na Wyspach Zielonego Przylądka: „To miejsce, które słynie z morabezy”

To nie jest tak, że ktoś legitymuje mnie na ulicy. Kolumbia nie jest państwem policyjnym. Tego typu kontrole wprowadzono w centrach handlowych, urzędach czy biurach ze względów bezpieczeństwa, po tym gdy w 2003 roku w ekskluzywnym klubie w Bogocie podłożono ładunek wybuchowy. Obowiązująca prewencja to pokłosie sytuacji sprzed 20 lat, ale to nie znaczy, że jestem non stop sprawdzana, lub że wszyscy chodzą tutaj z bronią.

Jacy są Kolumbijczycy?

Kolumbijczycy wyznają zasadę, że w kontaktach międzyludzkich liczy się ogłada i dobre maniery. Ma być grzecznie i miło. Jeśli komuś odpowiesz w nieuprzejmy sposób, ktoś może poczuć się dotknięty, wziąć twoje zachowanie do siebie a ty zyskasz etykietkę niewychowanej osoby. Kolumbijczyk zatem z reguły nie krzyczy i trzyma emocje na wodzy. Dzieci od maleńkości konsekwentnie uczone są uprzejmości i magicznych zwrotów: dzień dobry, dziękuję, przepraszam.

Równocześnie Kolumbijczycy unikają konfrontowania się z problemami i zamiatają je często pod dywan, po czym skrywane emocje eksplodują w sytuacjach kryzysowych – np. podczas stłuczki na ulicy. Kolumbijczycy są namiętni i impulsywni. Trzeba o tym pamiętać.

Czy dużo pracują? Jaka jest miesięczna płaca minimalna?

Dużo. Tygodniowo pracują 48 godzin. A do tego trzeba doliczyć dojazd, co w 9-milionowej, zakorkowanej Bogocie może trwać godzinę w jedną stronę. W ciągu dnia między 12:00 a 13:00 pracownicy mają godzinną przerwę obiadową, która nie wlicza im się do godzin pracy. W biurach pozostają zatem do 17:00 lub 18.00. A jeśli tryb pracy w tygodniu nie przewiduje 48-godzinnej normy, to przyjeżdża się do pracy w sobotę. Jako pracownik nie zarabia się tutaj kokosów. Minimalna pensja wynosi w 2025 roku 1 623 500 kolumbijskich pesos, czyli niecałe 400 dolarów. Oczywiście pensje mogą się różnić. Jednak bardzo dużo Kolumbijczyków zarabia na tym poziomie. To może zaskoczyć nas, Polaków, jednak w porównaniu z innymi krajami Ameryki Południowej, taka stawka to i tak niemało.

Ubezpieczenie zdrowotne opłacane jest od pensji brutto. Podobnie składka emerytalna. Jeśli Kolumbijczyk zostaje bez pracy, nie może liczyć na wsparcie ze strony państwa i wypłatę zasiłku, dlatego mieszkańcy musieli wyrobić w sobie niezwykły zmysł kreatywności. Polacy i Kolumbijczycy potrafią. Pieką pączki, gotują lunche i sprzedają swoim kolegom w pracy, w ten sposób dorabiając sobie do pensji.

Tu nie ma zasiłków, tarcz ochronnych ani 800 plus. Jeśli Kolumbijczyk ma pracę, to traktuje ją z wielką powagą, bo dzięki niej może zapewnić byt rodzinie. A jeśli państwo nie zapewnia poczucia bezpieczeństwa, to budujesz wokół siebie lokalną grupę pomocy, enklawę złożoną z rodziny i przyjaciół, dzięki którym wiesz, że przetrwasz.

Gorzej, jeśli nie możesz liczyć na partnera i samodzielnie wychowujesz dzieci.

Kolumbia to tzw. kraj samotnych matek. Jest tu dużo kobiet, które samodzielnie wychowują swoje dzieci, bo ich byli partnerzy nie poczuwają się do odpowiedzialności za swoje dzieci. Kult macho nie został wyssany z palca.

Na szczęście to się zmienia, mężczyźni są coraz bardziej świadomi, a państwo staje po stronie kobiet. Jeśli ojciec pomimo zasądzonych alimentów ich nie płaci, nie może np. opuścić kraju. Zostaje zatrzymany na granicy.

Kobiety w Kolumbii nie mają łatwo, ponieważ urlop macierzyński trwa raptem 17 tygodni. To i tak więcej niż dekadę temu, kiedy mamy mogły spędzić na takim urlopie tylko kilka tygodni ze swoim maleństwem. Dzieci więc były zazwyczaj wychowywane przez babcie lub ciocie - najbliższe otoczenie, bo ich matki musiały iść do pracy i zarobić na utrzymanie rodziny.

Oczywiście nie można generalizować, bo przecież i w Kolumbii mieszkają wykształceni, elokwentni, podróżujący mężczyźni, którzy zobaczyli, że na świecie obowiązują inne modele rodziny. Najwięcej z nich żyje w dużych miastach. Wydaje mi się jednak, że na prowincji niewiele się zmieniło. Trzeba pamiętać, że w Kolumbii wykształcenie to przywilej, a studia dostępne są dla osób, które mają środki, aby je opłacić.

Czy kobiety walczą o swoje prawa w Kolumbii? Czy udaje im się przebijać szklane sufity?

W ciągu ostatnich 20 lat wiele się zmieniło. Pokolenie naszych mam jeszcze było wydawane za mąż, często za dużo starszych mężczyzn. Teraz nie tylko rynek matrymonialny wygląda inaczej. Współczesne Kolumbijki walczą o swoją niezależność i doceniają znaczenie edukacji. Z najnowszych statystyk wynika, że 54 proc. studentów stanowią kobiety i większość, bo 56 proc. w porównaniu ze studentami kończy studia. Poza tym właścicielami ponad 50 proc. zakładanych firm są kobiety.

Kolumbijki są coraz bardziej samoświadome, wykształcone oraz samodzielne i wiedzą, że jeśli mężczyzna nie jest dla nich partnerem, to doskonale mogą sobie dać radę same.

Czytaj więcej

Kazaszka w Polsce: Walecznością Polaków chętnie obdarowałabym Rosjan

Wciąż jednak silny jest tutaj kult piękności. Piszesz, że w Kolumbii jest najwięcej konkursów piękności, a na 15 urodziny można dostać voucher na operację plastyczną powiększenia pośladków.

To spuścizna z kultury narko, kiedy to baronowie narkotykowi uważani byli za bogów, bo mieli władzę i pieniądze. W latach 80. gdy o demokratyzacji edukacji można było pomarzyć, przepustką do bezpiecznej przyszłości była uroda. Kolumbijki wykorzystywały więc swoje atuty.  Są naturalnie atrakcyjne, mają wyraziste rysy twarzy, gładką skórę, mocne włosy. Uwielbiają eksponować swoje walory, a wymarzoną sylwetką, uważaną za najbardziej zmysłową i powabną, jest ta w kształcie wiolonczeli. Nic dziwnego, że tutaj bardzo popularna jest operacja powiększenia pośladków.

Popularność zabiegów wynika stąd, że nie są drogie i są powszechnie dostępne. Do tego, chirurdzy plastyczni są doskonale wykształceni i doświadczeni, a kliniki wyposażone na najwyższym poziomie. W Polsce od mniej więcej dekady medycyna estetyczna stała się bardziej popularna, a tutaj od zawsze Kolumbijki o siebie dbały, ciągle coś poprawiały i starały się zapobiec oznakom starzenia.

Czy w Kolumbii lepiej urodzić syna czy córkę?

Nie ma to znaczenia. U nas syn jest nośnikiem nazwiska, natomiast tutaj dzieci noszą zawsze dwuczłonowe nazwiska. Pierwsze po tacie, a drugie po mamie. W ostatnich latach nastąpiła demokratyzacja i może być odwrotnie – pierwsze nazwisko może być po mamie, a drugie po tacie. To sprawia, że ani kobiety, ani mężczyźni po ślubie nie zmieniają swoich nazwisk, a dzieci noszą miano obojga rodziców.

Kolumbijscy rodzice są nadopiekuńczy i chronią przed ewentualnymi zagrożeniami. Wożą dzieci do szkoły, na zajęcia pozalekcyjne czy na spotkania z kolegami. Obawiam się, że kolumbijskie dzieci mają bardzo mało autonomii. W bogatych częściach miast jest mało dzieci, które bawią się same w parkach. Zwykle chłopcom pozwala się na więcej, za to dziewczynki są bardziej chronione. Rodzice na nie chuchają i dmuchają. Bardziej się na nie uważa i chowa pod kloszem. Trochę tak jak dawniej u nas.

Czego moglibyśmy nauczyć się od Kolumbijczyków?

Jakości obsługi klienta. Kolumbijczycy lubią być obsługiwani, a kolumbijski klient, choć grzeczny, bywa wymagający i trudno go zadowolić. Oczekuje serwisu na najwyższym poziomie. Myślę, że to spuścizna kolonialnych czasów.

Dla Kolumbijczyka nie ma słowa „nie”. Wszystko można zrobić, załatwić, a jeśli jest coś niemożliwe, to trzeba się zastanowić, jak można to uczynić możliwym.

Kolumbijczyk nie narzeka, tylko bierze sytuację taką, jaka ona jest i patrzy na jej pozytywne strony. Narzekanie nikogo tutaj nie interesuje.

Kolumbijczyk niemal zawsze się uśmiecha. Szczerze uśmiecha.

Jeszcze odnośnie do obsługi klienta, bierze się ona z tego, że Kolumbijczycy lubią być obiegani. Normą jest, że wyższe klasy społeczne zatrudniają panią do pomocy, która mieszka z rodziną i jest do dyspozycji domowników. Nie tylko sprząta, ale często także gotuje, prasuje i pierze. Do dzisiaj jeszcze w niektórych mieszkaniach w Bogocie tuż przy kuchni pozostały takie maleńkie mieszkanka dla pracującej pani, czyli pokoik z łazienką.

Często czuję się odpowiedzialna, żeby pani, która u nas pracuje, osobiście podać śniadanie, zaparzyć kawę lub herbatę, a Kolumbijki i Kolumbijczycy siadają przy stole i czekają aż ona im coś przyniesie, odniesie i posprząta. To jest różnica kulturowa.

Kolumbijczyk potrafi być też kreatywny w tworzeniu nowych zawodów.

Masz na myśli pracownika stacji benzynowej, który nalewa benzynę do baku? To największa wygoda na świecie. Gdy jestem w Polsce i zajeżdżam na stację benzynową, czuję się tak, jakbym spadła z choinki. Nie umiem odkręcić wlewu paliwa, nie wiem, jaki wybrać rodzaj benzyny, a potem jeszcze muszę iść i zapłacić. W Kolumbii do tego typu zadań zatrudniony jest specjalny pracownik. Podjeżdżasz więc na stację benzynową, a tam miły pan zrobi wszystko za ciebie, a ty nawet nie musisz wysiadać z auta.

Zresztą w Kolumbii tych udogodnień jest znacznie więcej. Zabrakło ci dwóch jajek do naleśników lub skończyły ci się pieluchy? Dzwonisz do sklepu i po 20 minutach przyjeżdża pracownik z twoim zamówieniem, a ty nie ponosisz żadnych dodatkowych kosztów za dostawę. Jeśli jesteś chora i lekarz przepisał ci receptę, nie musisz z gorączką jechać do apteki, tylko zamawiasz w aptece preparaty do domu przez telefon albo aplikacje.

Za czym tęsknisz?

Czekam na lato, które zwykle spędzam w Polsce i wtedy delektuję się polskimi malinami, poziomkami i truskawkami, a tęsknię za zapachem bzów, bo ich tutaj nie ma. Nie ma też konwalii, kaczeńców, kwitnących jabłoni. Nie ma tu wiosny. Mogłabym importować polską wiosnę, tak jak orzechy, śledzie w śmietanie i czereśnie. Te ostatnie sprowadzane są z Chile i sprzedawane na sztuki, a niewielkie 150 g pudełeczko potrafi kosztować nawet 25 zł. Papaya, mango, awokado czy anansy są tutaj tanie, lokalne i dostępne przez cały rok, ale czereśnie, albo soczyste, aromatyczne jabłka, to dopiero dla nas rarytas!

Skąd wzięła się Kolumbia w twoim życiu?

Myślę, że Kolumbia sama mnie wybrała, bo w przypadki nie wierzę.

Pozostało jeszcze 99% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
PODCAST "POWIEDZ TO KOBIECIE"
„Powiedz to kobiecie”: Czy świat pozwoli umrzeć Wolnym Mediom?
Wywiad
Major Katarzyna Szal: W wojsku sam nic nie znaczysz. Kobiety są potrzebne w armii
Wywiad
Prezes Fundacji OnkoCafe – Razem Lepiej: Natychmiast zmieniłabym jedną rzecz w leczeniu raka piersi
Wywiad
Europejski Dzień Morza. „Fiord Hornsund stanie się niedługo cieśniną”
Wywiad
Polka najmłodszą członkinią NATO Youth Advisory Board. „Marzę, by zostać prezydentką Polski"