Skąd wzięła się Kolumbia w twoim życiu?
Myślę, że Kolumbia sama mnie wybrała, bo w przypadki nie wierzę.
Z wykształcenia jestem germanistką. Zaczęłam studiować na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu, a kolejne cztery lata spędziłam w Niemczech na wymianie studenckiej. Szybko dotarło do mnie, że z niemiecką mentalnością jest mi nie po drodze. Uświadomiłam sobie, że potrzebuję spontaniczności, trochę chaosu, braku rutyny, gdy więc pojawiła się możliwość wyjazdu na kolejną studencką wymianę – zaczęłam rozważać różne kraje. Mój wybór padł ostatecznie na Kolumbię, ponieważ była to dla mnie wtedy wielka biała plama na mapie świata. I choć 20 lat temu na świecie dominował przekaz, żeby lepiej nie zapuszczać się do tego kraju, serce mi podpowiadało, żeby zaryzykować.
Przyjechałam do Bogoty 6 sierpnia 2006 roku. Akurat tego dnia miało odbyć się zaprzysiężenie na drugą kadencję prezydenta Álvaro Uribe, więc na ulicach stały konwoje wojskowe, żeby zapewnić mu bezpieczeństwo. Następnego dnia wojsko zniknęło i wszystko wróciło do normy, ale to nie znaczy, że na ulicach nie widać mundurów. Dawne kartele narkotykowe, narkoprzestępczość i wojna domowa z ubiegłego wieku odcisnęły piętno na Kolumbijczykach. Tutaj nikogo nie dziwi portier z pistoletem za paskiem czy właśnie umundurowani żołnierze na ulicach.
Aleksandra Andrzejewska
Jak cię przyjęli Kolumbijczycy?
Z wielką otwartością i szczerą ciekawością. Poczułam się jak w domu. Nie mogę powiedzieć, że Kolumbia jest uporządkowana, wszystkie chodniki są wybrukowane, a w drogach nie ma dziur, niemniej ten chaos do mnie przemawia. Egzotyka, smaki, kolory i zapachy sprawiają, że czuję się tutaj naprawdę dobrze. Zresztą nie tylko ja. Podobne opinie słyszę od innych Polaków, którzy odwiedzają Kolumbię turystycznie lub decydują się zamieszkać tu na stałe.