Polka na Wyspach Zielonego Przylądka: „To miejsce, które słynie z morabezy”

Cabo Verde to mój dom współdzielony z Polską, bo każde miejsce ma swoje plusy i minusy, a tęsknota nie zna pojęcia narodowości – mówi Emilia Wojciechowska, producentka i reżyserka, która od 14 lat mieszka na Wyspach Zielonego Przylądka.

Publikacja: 22.04.2025 10:21

Emilia Wojciechowska: Niewiele się tutaj produkuje i większość produktów jest sprowadzanych z Santo

Emilia Wojciechowska: Niewiele się tutaj produkuje i większość produktów jest sprowadzanych z Santo Antão czy São Nicolau. Może się zdarzyć, że nie będzie w sklepach dużego wyboru świeżych warzyw, a pojawienie się w sklepie ogórków czy pomidorów potrafi być prawdziwym wydarzeniem.

Foto: Adobe Stock

Wyspy Zielonego Przylądka to dość nieoczywiste miejsce do życia. Czy to już twój dom?

Lubię Polskę. Nie szukałam drugiego domu. Na Wyspy Zielonego Przylądka przyjechałam w 2011 roku na półroczny projekt wolontariacki. Zawsze, gdy wydawało mi, że skończyłam projekt i pora wracać, pojawiały się na horyzoncie inne przedsięwzięcia, które opóźniały mój wyjazd lub skutecznie go uniemożliwiały. Sądziłam, że Wyspy Zielonego Przylądka to będzie kolejna krótkoterminowa przygoda, a zostałam na ponad 14 lat. Polska zawsze będzie moim domem. Moim numerem 1, bo tam są moje korzenie, rodzice i przyjaciele z czasów dzieciństwa i młodości, a Cabo Verde to mój dom współdzielony z Polską, bo każde miejsce ma swoje plusy i minusy, a tęsknota nie zna pojęcia narodowości.

Mieszkasz na Santiago. Czy na wyspie pobrzmiewają echa trudnej historii?

Rzeczywiście Cabo Verde było niegdyś jednym z centrów światowego handlu afrykańskimi niewolnikami.

Oczywiście po tej trudnej, krwawej przeszłości pozostały świadectwa materialne. W Cidade Velha, w pierwszym, według oficjalnych źródeł, zamieszkanym przez człowieka miejscu na archipelagu, na głównym placu został zachowany pręgierz, a dziś obok niego ulokowały się sklepiki z pamiątkami. O handlu niewolnikami mówi się najczęściej w kontekście opowiadania historii, wtedy, gdy Cabo Verde odwiedzają podróżnicy. Nie jest to jednak temat popularny w mediach czy projektach kulturalnych.

Emilia Wojciechowska

Emilia Wojciechowska

Foto: Archiwum prywatne

Czy Wyspy Zielonego Przylądka to jeszcze Afryka czy już nie?

Gdybyśmy zapytali mieszkańców wysp (Kabowerdeńczyków), czy uważają się za Afrykańczyków, nie otrzymalibyśmy jednoznacznej odpowiedzi. Najczęściej usłyszelibyśmy zapewnienie, że „to skomplikowane”. W wielu z nich silne jest bowiem przekonanie, że nie są Afrykańczykami, tylko po prostu Kabowerdeńczykami.

Odpowiedź na pytanie, kim są mieszkańcy Cabo Verde nie należy do najprostszych, ponieważ znaczenie ma nie tylko położenie wysp pomiędzy kontynentem afrykańskim, europejskim a amerykańskim, ale również kwestia zasiedlania poszczególnych wysp. Pierwszą zasiedloną wyspą było Santiago (XV wiek), przez długi czas utożsamiano Cabo Verde właśnie z nią. Trzeba jednak pamiętać, że klimat na wyspach archipelagu jest niezbyt przyjazny, na wielu z nich panuje skrajnie suchy klimat, prowadzenie działalności rolniczej jest wyzwaniem, dlatego są wyspy, które zostały zasiedlone dopiero na przełomie XVII i XVIII wieku. Mam tu na myśli choćby São Vicente. Im później zasiedlone, tym charakteryzujące się innym stylem życia i zamieszkałe przez potomków kolejnych różnych grup etnicznych.

Razem z koleżanką staramy się zgłębić problem dotyczący tożsamości mieszkańców Republiki Zielonego Przylądka. Im więcej czytam, im więcej rozmawiam, tym narasta we mnie przekonanie, że co osoba, to różna historia i odmienne poglądy.

Czytaj więcej

Polka w Kenii: Tutaj dzieci muszą znać swoje miejsce w szeregu

Niemniej, mam wrażenie, że często mieszkańcy identyfikują się po prostu z miejscem, w którym żyją. Mówią o sobie, że są Kreolami. Od kilku lat podejmowane są starania, żeby obok portugalskiego język kabowerdianu zyskał status języka urzędowego. Ogłoszono także, żeby zamiast Wyspy Zielonego Przylądka czy Republika Zielonego Przylądka używać nazwy: Cabo Verde.

Jacy są Kabowerdeńczycy?

Gdyby nie oni, to pewnie byłabym w innym miejscu. Jest takie kabowerdeńskie słowo: morabeza, które przetłumaczyłabym jako gościnność, uczucie, które sprawia, że czujemy się jak w domu. Wytłumaczono mi kiedyś, że to zlepek słów: amor i beleza: miłość i piękno. Myślę, że gościnnością, otwartością i serdecznością Kabowerdeńczycy ujęli nie tylko mnie, ale wielu przyjezdnych, którzy podobnie jak ja – przyjechało na chwilę, a od lat ta pozytywna energia przyciąga ich do Cabo Verde i każe im wracać. Niektórzy wracają fizycznie, inni mentalnie, wirtualnie wysyłając pozdrowienia z różnych części świata. Jest coś magicznego w tym małym kraju. I moim zdaniem to ludzie tworzą ten niezwykły klimat.

Oczywiście Kabowerdeńczycy są różni. To nie jest tak, że ze wszystkimi się kumpluję i mam takie same poglądy.

Nie muszę cię więc pytać, jak cię przyjęli?

Przyleciałam tu latem, w środku nocy. Akurat trwał festiwal miejscowości Pedra Badejo, w której miałam zamieszkać. Na plaży rozstawiono scenę, wokół której bawiły się tłumy. Wymęczona podróżą poszłam spać, ale gdy obudziłam się rano, impreza wciąż trwała. Postanowiłam do niej dołączyć i szybko otoczył mnie wianuszek życzliwych ludzi. Do dziś pamiętam to uczucie. Poczułam się jak wśród kuzynów i kuzynek, którzy mnie przyjęli jak swoją, wzięli pod pachę i powiedzieli: „Chodź, pokażemy ci okolicę”.

Na pewno pomogło też to, że mówiłam po portugalsku, jednak szybko okazało się, że choć językiem urzędowym jest portugalski, to na co dzień używa się kreolskiego. I pewnego dnia ni z gruszki ni z pietruszki usłyszałam: „No dobrze, to teraz mówisz po kreolsku”.

Jest bardzo trudny?

Każda wyspa mówi inny kreolskim, a nawet w obrębie jednej z nich, zdarzają się różnice, ale ogólnie język kreolski, określany także jako krioulo, możemy podzielić na dwa główne warianty: badiu i sampadjudu, które geograficznie odpowiadają wyspom na południu i na północy. Mieszkałam na wielu z nich. Moją przygodę z Cabo Verde zaczęłam od Santiago. Potem było São Nicolau, Fogo, Sal i w końcu ukochane São Vicente, mieszkałam tu najdłużej, bo w sumie łącznie 8 lat. Rok temu znowu wróciłam na Santiago.

Podczas pierwszej podróży po wyspach odkryłam, że różnorodność Wysp Zielonych Przylądka jest nie tylko w krajobrazach, ale także w języku. Myślałam, że nauczyłam się już kreolskiego, a okazywało się, że na niektórych wyspach mam problem, aby porozumieć się z miejscowymi. Teraz po powrocie z północy znowu muszę odświeżyć południowy wariant krioulo.

Nie drażni cię to?

Wręcz przeciwnie. Odczuwam ogromną ciekawość, ucząc się nowych zwrotów, słów czy wyrażeń. Kreolski jest bardzo kreatywny a niektóre idiomy bardzo zabawne. Doceniam więc ten język za poczucie humoru.

Możesz podać kilka przykładów takich zabawnych idiomów?

Jeden z moich szczególnie zabawnych to: „para bo jeep”, odpowiednik angielskiego „Hold yours horses”, w dosłownym tłumaczeniu „Zatrzymaj swojego jeepa”, a po polsku: „Poczekaj chwilkę”. Bardzo to w nim lubię, że kreolski cały czas „pracuje”. Rośnie też w siłę. Nie przypominam sobie, żeby jeszcze 10 lat temu w czasopiśmie drukowanym ukazałaby się reklama po kreolsku, a teraz taka praktyka jest coraz bardziej popularna. Od kilku lat komunikaty urzędowe ukazują się po portugalsku i kreolsku. Ten trend jest coraz silniejszy i jestem z tego powodu bardzo dumna.

Dlaczego więc kreolski nie jest językiem urzędowym?

To trochę skomplikowane. Mówi się, że główną przyczyną jest zbyt dużo wariantów tego języka. Myślę, że prędzej czy później znajdzie się jakieś rozwiązanie, bo trend, żeby używać lokalnego języka w mediach, szkołach czy w urzędzie jest coraz silniejszy.

To trudny język?

Trzeba pamiętać, żeby dostosować się do wariantu języka, którym posługuje się rozmówca. Poza tym dla mnie kreolski jest piękny i według mnie wcale nie jest trudny. Nie ma w nim deklinacji, koniugacja jest prostsza od tej stosowanej w polskim. Jedyne co może nastręczać trudności, to właśnie wariantowość tego języka.

Poza tym w Polsce często koncentrują gwiazdy z Cabo Verde, byłam na kilku takich koncertach i przyznam, że kiedy widziałam Polaków śpiewających po kreolsku czułam, że dzieje się magia. Pewnie w większości przypadków nie wiedzieli o czym jest piosenka, ale to wspaniały przykład na siłę sztuki. Niekoniecznie musimy znać słowa, żeby dać się porwać chwili.

Mieszkałaś na kilku wyspach archipelagu. Która z nich jest twoją faworytką?

Każda ma w sobie coś wspaniałego, a im dłużej tam mieszkam, tym bardziej zaczynam odkrywać różne niuanse. Kocham góry, ale mieszkając już ponad 14 lat na Cabo Verde odkryłam, że uwielbiam ocean. Jakie są tutejsze wyspy? São Nicolau, Santo Antão, Fogo i Brava górzyste, a Sal, Maio i Boa Vista mają rozległe, rajskie plaże. São Vicente, a zwłaszcza Santiago, mają wszystkiego po trochu, Lubię odkrywać różnorodność wysp archipelagu, bo może się okazać, że wsiadając na zwykły prom, wyruszasz w futurystyczną podróż i trafiasz na inną planetę.

Najlepiej mieszkało mi się na São Vicente i mieszka na Santiago: największej, najbardziej różnorodnej i z najbogatszą ofertą kulturalną wyspą.

Emilia Wojciechowska

Emilia Wojciechowska

Foto: Archiwum prywatne

Porozmawiajmy o codzienności. Jak się żyje pomiędzy?

Znowu odwołam się do słowa różnorodność. Trudno porównać możliwości, ale też ograniczenia, które wynikają z położenia, klimatu, warunków geograficznych czy choćby wielkości każdej z wysp. Inaczej żyje się przecież na najmniejszej wyspie archipelagu Bravie, a inne wyzwania czekać na nas będą na Sal – jednej z najdroższych wysp, ale też najbardziej popularnej i najchętniej odwiedzanej przez turystów. Niewiele się tutaj produkuje i większość produktów jest sprowadzanych z Santo Antão czy São Nicolau. Może się zdarzyć, że nie będzie w sklepach dużego wyboru świeżych warzyw, a pojawienie się w sklepie ogórków czy pomidorów potrafi być prawdziwym wydarzeniem. Pamiętam jak dzisiaj telefon od koleżanki, która z przejęciem w głosie mówiła, że rzucili sałatę. „Kupić ci?” – proponowała. Przed świętami Bożego Narodzenia stało się natomiast w kolejce po jajka i niestety wielu kolejkowiczów musiało obejść się smakiem.

Teraz, gdy mieszkam na Santiago od dwóch-trzech miesięcy nie mogę znaleźć nigdzie tapioki. Bardzo ją lubię, bo przyrządzam z niej szybkie placuszki. Nie mogę marudzić przed półką z kosmetykami, bo dawno już z niej zniknął mój ulubiony szampon. Cóż robić? Kiedyś przywoziłam zestaw ulubionych kosmetyków z Polski, teraz korzystam z tego, co jest dostępne.

Na szczęście wczoraj byłam na zakupach i obkupiłam się na jakiś czas. Patrzę na koszyk z marakujami i flaszowcem miękkociernistym. Jest trudny w transporcie, więc niezmiernie się cieszę, że udało mi się na niego trafić. Jeśli chodzi o dostępność różnych produktów, zauważyłam, że jest to uzależnione od tego, z jakim krajem wyspa ma kontakt. Na wyspie Fogo i Brava można znaleźć na przykład więcej produktów charakterystycznych dla Stanów Zjednoczonych.

Zajmujesz się filmem. Czy kultura jest ważna dla Kabowerdeńczyków?

Rząd i samorządy nie żałują pieniędzy na festiwale muzyczne. Śmiem twierdzić, że na jednego mieszkańca przypada tu największa liczba bezpłatnych festiwali i koncertów. Latem nie ma tygodnia, żeby jakaś miejscowość nie miała swojego święta. Od kiedy mieszkam na Cabo Verde, wiem, kiedy przypada św. Jana czy św. Piotra, nie dlatego żebym stała się bardziej religijna, tylko dlatego że tego dnia na pewno będą odbywać się koncerty i będzie świętować całe miasto.

Muzycznie dzieje się tutaj dużo przez cały rok. Muzyka jest obecna nawet w busach czy autobusach miejskich. Przejeżdżasz przez dzielnice i słyszysz utwory lokalnych artystów. Muzyka jest wszechobecna, co czasem bywa irytujące, bo chcesz się zresetować na plaży i delektować szumem fal, a ktoś wyciąga głośnik i nadaje. Myślę, że kultura jest ważna dla mieszkańców, ale inny status ma tutaj teatr czy kino. Kino wciąż jest tutaj mniej popularne.

Ile średnio zarabia się na Cabo Verde?

Minimalna płaca wynosi 155 euro miesięcznie, średnio Kabowerdeńczycy zarabiają około 350 euro (ok. 1500 zł). Trzeba jednak pamiętać, że płace jak i dostępność miejsc pracy uzależniona jest od wyspy i branży. Wielu mieszkańców emigruje więc w poszukiwaniu lepszego życia.

Czy dlatego większość społeczeństwa stanowią kobiety i dzieci?

Nie wiem, czy dlatego, ale rzeczywiście jest to młode społeczeństwo. Wśród moich znajomych popularny jest model rodziny 2 + 1, 2 + 2, ale rodziny wielodzietne nie są wyjątkiem, choć mam wrażenie że raczej wśród starszego pokolenia.

Czy to prawda, że związki małżeńskie nie są tak popularne jak w innych częściach świata i należą do mniejszości?

I tak i nie. Rzeczywiście wiele par w Cabo Verde nie zawiera związku małżeńskiego w urzędzie czy kościele. Unikanie legalizacji związku nie wynika jednak z niechęci do instytucji. Zgodnie z tutejszym prawem po trzech latach wspólnego życia partnerzy tworzą związek faktu, de facto małżeństwo. Być może dlatego mieszkańcom nie zależy na papierze, bo wiedzą, że prawo jest po ich stronie. Słyszałam, że o wielu rozstaniach takich związków, decydował sąd.

Co ciekawe, mimo elastyczności w prawie i obyczajowości, wiele par już dojrzałych stażem i często z dorosłymi dziećmi, decyduje się na legalizację związku.

Z czego żyją mieszkańcy archipelagu?

Jeśli spojrzymy na archipelag jako całość, czyli na wszystkie dziewięć wysp, to główną gałęzią jest rybołówstwo, rolnictwo, drobne usługi i handel. Natomiast Sal i Boa Vista utrzymują się głównie z turystyki.

Jesteś producentką, reżyserką, stworzyłaś też na wyspach dyskusyjny klub filmowy Mankara. Czy da się utrzymać z tej branży na Cabo Verde?

Z pewnością wymaga to dużo kreatywności, bo to tutaj młoda branża. W Prai, stolicy Cabo Verde, mamy jedno kino z prawdziwego zdarzenia, które jest czynne od poniedziałku do poniedziałku. Niestety wyświetlane są tam raczej zagraniczne hity kinowe. Na Sal jest jedno stare kino, a w Mindelo w weekend filmy są wyświetlane w audytorium na uniwersytecie. Możliwości dystrybucyjne są tu niezwykle ograniczone, ale postanowiłam wyjść poza nie i wraz z moją ekipą stworzyliśmy dyskusyjny klub filmowy, a także projekt „Filmy w plecaku”, w ramach którego jeżdżę z filmami i pokazuję je w różnych miejscach. W ubiegłym tygodniu w weekend byłam na północy wyspy Santiago. Staram się pokazywać produkcje lokalne. Nie ma ich wprawdzie dużo, ale są.

I jakie podejście mają do nich mieszkańcy? Takie jak w kultowym „Rejsie”? Maklakiewicz w słynnym monologu rozprawiał się z naszym kinem: „Na zagraniczny to owszem, pójdę, ale polski? Panie. Nuda. Nuda. Nic się nie dzieje”.

Czytaj więcej

Polka w Arabii Saudyjskiej: Jeśli dziś ktoś myśli, że tutaj dyskryminuje się kobiety, to jest nie na czasie

Cabo Verde to mały kraj, kiedy więc widzowie oglądają produkcję lokalną, a do tego jeszcze kręconą na tej samej wyspie i mogą nie tylko rozpoznać miejsca, ale też aktorów – widzę jak rozpiera ich duma. Wyobraź sobie, że Bogusław Linda kupuje chleb w twojej piekarni. Co czujesz?

Dumę!

I tak właśnie z nimi jest.

Nie uciekniemy jednak od rzeczywistości i popularności platform streamingowych, ale możemy kreować i odwoływać się do pewnych znanych trendów, stąd pomysł na dyskusyjny klub filmowy, który nazwaliśmy Mankara, co po polsku oznacza fistaszek. Do końca lat 90. kultura chodzenia do kina była bowiem żywa i seansom, zamiast popcornu, towarzyszyło chrupanie fistaszków. W każdy czwartek pokazujemy produkcje kabowerdeńskie i afrykańskie. Jasne, że były takie seanse, kiedy była garstka ludzi, ale były też takie, na których były tłumy i oglądano film na stojąco. Takie sytuacje pokazują mi, że jest nadzieja.

Projekt „Filmy w plecaku” to kino plenerowe?

W 80 proc. projekcje odbywają się w plenerze, bo przecież jedyne co potrzeba to dostęp do prądu, żeby podłączyć projektor i ewentualnie głośnik. Raz udało mi się zrobić pokaz filmu w miejscowości, gdzie jeszcze nie było prądu, teraz już jest, więc projektor był zasilany z agregatora. To był naprawdę wyjątkowy pokaz. A poza tym wyświetlam filmy na placach, w restauracjach, w centrach kultury.

Staram się tak wybierać repertuar, żeby niezależnie od miejsca i pory nie było żadnej sceny, która byłaby nieodpowiednia dla dzieci. Poza tym stawiam na kino lokalne, ale raczej lekkie. Trudne, ciężkie obrazy zostawiam do DKF-u i sali kinowej. Widzę, że takie działania mają sens, bo najpierw przed „ekranem” z płachty prześcieradła zatrzymają się dwie, trzy osoby, a do końca seansu zbierze się już grupka.

Jesteś również współzałożycielką kolektywu kobiet w filmie.

Razem z koleżankami z branży filmowej założyłyśmy kolektyw "Kulektivu Nhanha". Zainspirowała nas postać Nhanhi Bombolom, która na początku XX wieku, stanęła na czele rewolty przeciwstawiając się właścicielom ziemskim wykorzystującym swoich pracowników. Chciałyśmy pokazać, że my też jak Nhanha potrafimy być odważne i zawalczyć o swoje miejsce w branży zdominowanej przez mężczyzn.

Poza tym słowo „nhanha” po kreolsku oznacza babeczka, ale ja interpretuję je jako babeczka z jajami. Nie jest wulgarne, ale niesie w sobie siłę, godność i szacunek. My właśnie jesteśmy „nhanhas” i idziemy po swoje.

Uważam, że Cabo Verde jest kobietą. Kiedy patrzę, na to co się dzieje w centrum stolicy, to widzę wielu mężczyzn, ale jeśli wyjedziemy poza stolicę, zobaczymy kobiety, które busikami codziennie rano jadą na targ z koszami pełnymi warzyw lub własnoręcznie wykonanymi mydełkami lub słodyczami. Sprzedają je, a potem wracają do swoich obowiązków domowych.

W mojej branży też dostrzegam kobiety, choć byłoby miło, żeby było ich znacznie więcej, bo przecież jedna żeńska ekipa w lokalnej telewizji to zbyt mało. Niestety w polityce jest ich znacznie mniej. W ubiegłorocznych wyborach samorządowych tylko w jednym mieście na całym archipelagu wybrano kobietę na urząd prezydenta. Powinno być ich zdecydowanie więcej.

Wydaje mi się, że to na nas wszystkich spoczywa odpowiedzialność, żeby w życiu publicznym było nas znacznie więcej i żebyśmy do swoich małych grupek lub większych grup zapraszały coraz więcej kobiet i żebyśmy mogły się od siebie wzajemnie uczyć. Jestem bardzo dumna, że do naszego kolektywu dołączyła profesorka uniwersytetu i jej studentka. To idealne połączenie młodości z doświadczeniem może zaowocować dalszymi zmianami, bo przecież trzeba wierzyć, że wszystko jest możliwe. Nhanha nie pozwoliła sobie w kaszę dmuchać i my też takie chcemy być.

Wyspy Zielonego Przylądka to dość nieoczywiste miejsce do życia. Czy to już twój dom?

Lubię Polskę. Nie szukałam drugiego domu. Na Wyspy Zielonego Przylądka przyjechałam w 2011 roku na półroczny projekt wolontariacki. Zawsze, gdy wydawało mi, że skończyłam projekt i pora wracać, pojawiały się na horyzoncie inne przedsięwzięcia, które opóźniały mój wyjazd lub skutecznie go uniemożliwiały. Sądziłam, że Wyspy Zielonego Przylądka to będzie kolejna krótkoterminowa przygoda, a zostałam na ponad 14 lat. Polska zawsze będzie moim domem. Moim numerem 1, bo tam są moje korzenie, rodzice i przyjaciele z czasów dzieciństwa i młodości, a Cabo Verde to mój dom współdzielony z Polską, bo każde miejsce ma swoje plusy i minusy, a tęsknota nie zna pojęcia narodowości.

Pozostało jeszcze 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
PODCAST "POWIEDZ TO KOBIECIE"
Prof. Barbara Strzałkowska: Święta to czas zastanowienia się nad sensem życia
WSPOMNIENIA
Zmarła Jadwiga Jankowska-Cieślak. Samotność uruchamiała jej siły życiowe
Wywiad
Marta Gryczko – mistrzyni ultramaratonów kolarskich. „Nie pokonał mnie żaden mężczyzna”
POLKA NA OBCZYŹNIE
Polka w Arabii Saudyjskiej: Jeśli dziś ktoś myśli, że tutaj dyskryminuje się kobiety, to jest nie na czasie
PODCAST "POWIEDZ TO KOBIECIE"
Urszula Dudziak: Noszę mój wiek jak koronę