Gdy pracujesz w swoim studiu, a za oknem rozpościera się ogród pełen owocowych drzew, skąd czerpiesz inspirację – z tego, co widzisz, ze wspomnień, czy może z czegoś innego?
Antje Majewski: Dla mnie inspiracja to proces, nigdy nie jest to tylko jedna rzecz. Lubię zaczynać od miejsca, w którym nic nie wiem. Kiedyś, spacerując po lesie, uświadomiłam sobie, jak mało tak naprawdę rozumiem: jak rosną drzewa, co kryje w sobie gleba. Ciekawość wzięła górę, co skłoniło mnie do czytania, słuchania i rozmów z ludźmi, którzy na co dzień pracują w tej dziedzinie i mają wiedzę z pierwszej ręki. Wciąż obracam pomysł w myślach, aż w końcu wszystko się układa. Wtedy wiem, czym on będzie i jak będzie wyglądać.
Wielu artystów obawia się, że sztuczna inteligencja może zagrozić ich pracy, a ty zdecydowałaś się ją wykorzystać. Dlaczego?
Zawsze fascynowała mnie technologia. Być może dlatego, że pochodzę z epoki analogowej. Uważam też, że wszystko na tej planecie pochodzi z surowców naturalnych i żaden materiał nie jest z natury zły. Uran, na przykład, to po prostu pierwiastek; to od nas zależy, jak go wykorzystamy.
Użyłam sztucznej inteligencji w wystawie poświęconej niemieckiej migracji do USA w połowie XIX wieku, zatytułowanej „The Man Who Disappeared (Amerika)”. Trudności, z jakimi mierzyli się wtedy migranci, wydają się bardzo podobne do tych, z którymi mierzą się dzisiaj. W tamtych czasach ludzie nie mogli fotografować swoich podróży, dlatego migracja jest słabo udokumentowana. Nasze postrzeganie tych osób i ich doświadczeń w dużej mierze kształtują mity związane z amerykańskimi westernami. Aby podkreślić, że te narracje są w istocie fantazjami, użyłam AI do tworzenia obrazów, które z natury są fałszywe. Dlatego nazywam tę serię „Unreliable Images”.
Czytaj więcej
Wenecka Galleria dell’Academia to jedna z tych europejskich galerii sztuki, które jak dotąd nie z...
Jakich narzędzi AI używałaś w swojej pracy?
Głównie DALL-E. To generator obrazów, którego używałam na Discordzie. Korzystałam z promptów opartych na listach napisanych przez jednego z moich przodków, który w tamtym czasie wędrował z Nowego Jorku do Los Angeles.