Poszłam do kina na „Dom dobry” i… jestem nieco zawiedziona. Dlaczego? Zaraz wytłumaczę. Film Smarzowskiego zbiera świetne recenzje. Krytycy piszą o nim, że jest jak „cios pięścią w splot słoneczny, powtarzany co pięć minut”. Ja się z tym zgadzam i to dosłownie. Jesteśmy wręcz zalewani niekończącymi się scenami gwałtów, bicia, poniżania i wyzwisk kierowanych w stronę głównej bohaterki (ofiary swojego partnera). Ani my (ani co gorsza ona) nie mamy chwili oddechu od kolejnych form przemocy fizycznej, aplikowanej jej przez domowego kata. Jeżeli celem filmu było wywołanie w widzach fali wzburzenia i w taki sposób zwrócenie uwagi na problem przemocy domowej, to reżyserowi się to z pewnością udało.

Nie mam wątpliwości (niestety), że tak ciągle wygląda rzeczywistość kobiet w niektórych domach. Cierpią w czterech ścianach, liżąc rany po kolejnym „incydencie”, „wypadku”, „zdarzeniu”. Zapewniane, że „to ostatni raz”, z sinikami, podbitymi oczami czy złamaniami chowają się przed otoczeniem, żeby nikt nie zobaczył fizycznych znaków na ich ciałach. A co z ranami, które nie pozostawiają śladów? I to jest właśnie mój główny zarzut do Smarzowskiego, że to jest film przede wszystkim o przemocy fizycznej, poprzetykany scenami znęcania się psychicznego i ekonomicznego. Jednak wydaje mi się, że na to, jako społeczeństwo, jesteśmy już uwrażliwieni. Przynajmniej chcę w to wierzyć. A ileż jest obecnie takich przypadków, gdzie na pierwszy rzut oka nie widać nic? Nie ma ran zewnętrznych. Otoczeniu wydaje się, że wszystko jest w porządku, kobieta nie chodzi przecież z podbitym okiem. Jednak w środku przeżywa gehennę. Partner systematycznie ją niszczy mentalnie, podkopuje jej pewność siebie, stosuje gaslighting czy uzależnia ekonomicznie. Przekonanie, że jak „nie pije” i „nie bije”, to właściwie dobry chłop jest obecnie wciąż tak niewyobrażalnie silne, że wręcz aż prosi się o zwrócenie na nie uwagi. Liczyłam, że Smarzowski to zrobi. Nie zrobił. Szkoda, bo jest to bardzo potrzebne.

Czytaj więcej

„Albo będziesz żyła ze mną, albo w ogóle”. O mechanizmach przemocy w filmie „Dom dobry”

Śmiem twierdzić, że nawet bardziej aniżeli kolejna ekranizacja tortur na kobiecie(to de facto dostajemy w kinie). A jeszcze mocniej utwierdzam się w swoich odczuciach, gdy do rozmowy, którą toczę po seansie przyłącza się na ulicy obca kobieta. Słysząc, że rozmawiamy o „Domu dobrym” i moich oczekiwaniach versus to, co dostałam zaczyna opowiadać nam historię swojej przyjaciółki, której pomagała wyrwać się z toksycznego związku, gdzie jedyną formą znęcania się była właśnie przemoc psychiczna. Cały czas dźwięczy mi w głowie „nikt nic nie zauważył”, „była jak laleczka”. Nie chcę, aby kobiety myślały, że tak jest w porządku. Chcę, żeby pamiętały, że przemoc psychiczna jest równie destrukcyjna co ta fizyczna.