Od wielu lat zdobywa pani kolejne kamienie milowe w himalaizmie i ekstremalnej turystyce wysokogórskiej. W ubiegłym roku, jako druga Polka w historii po Wandzie Rutkiewicz stanęła Pani na szczycie K2. Czy bez gór nie wyobraża sobie pani życia?
Monika Witkowska: Zawsze gdy spoglądałam na określoną przełęcz lub szczyt – choćby tylko na mapie – rodziło się we mnie pytanie: jaki widok można by tam ujrzeć? Jakie skarby skrywają się za horyzontem? Wędrować więc zaczęłam z ciekawości świata, ale na przez lata moje motywacje również ulegały zmianie. Obecnie prowadzę bardzo intensywne życie, a góry to doskonałe miejsce, aby znaleźć tak potrzebne każdemu człowiekowi wyciszenie. Nadal też oczywiście fascynuje mnie punkt kulminacyjny całej wyprawy — dotarcie na szczyt — ale nauczyłam się również doceniać piękno i walory samej drogi do celu. Mogę nawet powiedzieć, że nie raz właśnie ta droga okazuje się bardziej wartościowa niż samo osiągnięcie szczytu. Warto iść dla samej drogi. Świadomie staram się nie używać nieco wojskowego terminu „zdobyć” górę, gdyż nie lubię tego określenia. Kojarzy mi się ono z chęcią ujarzmienia i podporządkowania sobie przyrody. A tymczasem w górach to bezapelacyjnie natura rozdaje karty. I to jest piękne. Ja nie traktuję gór sportowo, nie mam ambicji, żeby np. w określonym czasie wejść na ten czy na tamten szczyt. W pełni szanuję oczywiście osoby, które w ten sposób realizują swoją górską pasję, ale nigdy nie podzielałam takiego podejścia. Patrzę na góry raczej osobowo, dla mnie każda z nich ma swój indywidualny charakter. Mam również bardzo ciepłe i pozytywne doświadczenia dotyczące kontaktów międzyludzkich na górskich szlakach. Tam nić braterstwa jest silna, a ludzie w górach stają się bardziej otwarci, szczerzy. Pozbywają się różnych masek, których zakładania wymaga od nich codzienne życie.
Pani personifikujące podejście do gór uwidacznia się nawet w stosowanym przez panią w literaturze nazewnictwie. Górę Manaslu nazywa pani „Górą Kobiet”, z kolei do K2 odnosi się pani pełnym szacunku zwrotem „Jej wysokość”. Czyżby rzeczywiście te dwa szczyty miały coś więcej wspólnego z płcią piękną, niż się na pozór wydaje…?
Określenie Manaslu "Górą Kobiet" nawiązywało przede wszystkim do składu wyprawy, bo wspinałam się wtedy z koleżanką. Ale to prawda, przy pierwszym kontakcie z górą w mojej głowie rysuje się jej wyobrażenie jako osoby. Broad Peak kojarzył mi się od początku z silnym, niedostępnym emocjonalnie i dosyć upartym mężczyzną, podczas gdy K2 z nieco humorzastą kobietą (ze względu na częste zmiany pogody). Ale jeśli chodzi o powiązania K2 z kobietami to muszę przypomnieć funkcjonującą przez wiele lat legendę głoszącą, że ta góry nie lubi kobiet. Jej źródłem są tragiczne dla pań statystyki pokazujące, że od pierwszego wejścia w 1954 roku przez kolejnych 50 lat jedynie pięciu kobietom udało się stanąć na drugiej co do wysokości górze świata, no i wszystkie zginęły na ośmiotysięcznikach, w tym aż trzy jeszcze podczas zejścia z feralnego szczytu. Oczywiście K2 nie jest również jakoś szczególnie łaskawa dla panów, gdyż generalnie stanowi szalenie trudne wyzwanie. Pierwszy raz zimą udało się na nią wejść dopiero w 2021 roku! Jest tak niebezpieczna przede wszystkim ze względu na trudności wspinaczkowe i wysoko położone niebezpieczne miejsca, w tym słynny żleb zwany Szyjką Butelki znajdujący się na wysokości 8400 m. Dodatkowym czynnikiem są warunki pogodowe, sprawiające że warunki na niej bywają trudniejsze nawet niż na Mount Everest. Z powodu wysokiej liczby wypadków śmiertelnych, K2 nazywana bywa „Górą Mordercą”. Ja jednak zdecydowanie preferuję tytuł „Jej wysokości” [śmiech].
A jednak pani udało się na nią wspiąć. Czy to właśnie K2 okazała się największym wyzwaniem? Czy podczas wspinaczki na tę lub inne góry spotykały panią jakieś szczególnie niebezpieczne sytuacje?