Córka Janusza Majewskiego: Marzyłam o małym mieszkaniu w bloku, niepracującej matce i ojcu idącym z dziećmi na rower

Jaki prywatnie był Janusz Majewski – legenda polskiego kina? Czego żałował? Jak wyglądało życie jego dzieci? Co im przekazał? Jak skomentował ostatnią książkę swojej córki? Anna Klara Majewska wspomina ojca.

Publikacja: 31.01.2024 13:22

Anna Klara Majewska o ojcu: "Wyprawka dziecka wojny pomieszała się z pragnieniem artystycznej wolnoś

Anna Klara Majewska o ojcu: "Wyprawka dziecka wojny pomieszała się z pragnieniem artystycznej wolności"

Foto: Patrycja Woy

Kilka lat temu wspominała pani we wspólnym wywiadzie z ojcem, że zabierał panią na plan zdjęciowy, stąd też pani miłość do czytania scenariuszy. A jednocześnie nie chciał, żeby została pani aktorką. Jak wyglądało pani dzieciństwo?

Anna Klara Majewska: Moje dzieciństwo wyglądało oczywiście nietypowo, choć ten fakt uświadomiła mi dopiero szkoła, w której szeptano o moich podobno znanych rodzicach, rzekomo pałacowym życiu w willi, która była jedynie połową klockowatego bliźniaka i o pojawiających się pod domem luksusowych samochodach – a były to auta klientek, np. biały mercedes Violetty Villas. Mama jeździła maluchem. Może teraz, w świecie masowego ekshibicjonizmu oraz wyścigu po sławę i materialne dobra, dzieci z nieprzeciętnych domów znoszą to lepiej, wtedy była to jednak tortura. Każda inność była i wciąż bywa trudna. Ja wtedy marzyłam o małym mieszkaniu w bloku, niepracującej matce i ojcu idącym z dziećmi na rower. No i o tym, żeby nikt o nas nie szeptał.

Napisała pani książkę i o późnym małżeństwie, i o Majorce, o kobietach – jaki wpływ na panią miał ojciec? Co odziedziczyła pani po ojcu? To dzięki niemu zdecydowała się pani taką, a nie inną pracę?

Pewnie odziedziczyłam po nim ostrość obserwacji świata, sarkastyczny humor i łatwość pisemnej wypowiedzi, i oczywiście potrzebę, by czasem swoje myśli przelać na papier. Ojciec wciąż coś notował, zapisywał swoje sny, rozmowy, pomysły na filmy, a pod koniec życia pisał książki. Miał bardzo specyficzny, staroświecko-nowoczesny obraz świata i zagmatwany stosunek do kobiet; z jednej strony konserwatywny, protekcjonalny, czasem wręcz szowinistyczny, z drugiej liberalny, artystyczny, poluzowany moralnie. I wedle tej reguły postrzegał kobiety. Żeby zyskać jego uznanie, należało być zarazem kobietą młodą, ale bez przesady, piękną, ale nie nachalnie, mądrą, ale udającą głupszą i silną, ale usuwającą się w cień. Niełatwe zadanie, niewielu się to udawało, ale mojej mamie na pewno tak.

Trudno było zasłużyć na jego pochwałę – zachwycił się dopiero moją ostatnią książką "Bachur", która niestety przez pandemię i brak marketingu przeszła bez większego echa. Powiedział, że chciałby ją zekranizować, gdyż jest bardzo filmowa. To polsko-niemiecka mazurska saga, gotowy scenariusz dla Netflixa.

Odziedziczyłam po nim też miłość do psów. Na pogrzebie zorganizowaliśmy w jego imieniu zbiórkę na schronisko, co na pewno bardziej by go ucieszyło niż naręcza kwiatów. Kwiaty, które jednak ludzie przynieśli, następnego dnia zjadły sarenki, które odwiedziły jego grób. Jestem pewna, że sam je tam zwabił.

Słyszałem, że stworzyła pani opowiastkę o psach ojca…

Tak. Mogę ją przytoczyć w całości.

Rodzina Majewskich w latach 70.

Rodzina Majewskich w latach 70.

Archiwum prywatne

Bardzo proszę…

W naszym domu zawsze były psy. Po ślubie rodzice sprawili sobie najpierw psa, a dopiero pięć lat później pierwsze dziecko. I choć mieszkali wtedy w słynnym "dziennikarskim bloku" w centrum Warszawy, był to pies po bandzie – polski gończy, zwany u nas ogarem. Wręcz idealny pies miejski, ale ojciec uparł się, żeby w ten sposób ratować wymierająca prapolską rasę.

Gdy w latach 70. zamieszkaliśmy na Żoliborzu w domu z ogrodem, znalazło się już miejsce dla pary ogarów, do których dołączyła jeszcze jamniczka Józia, pochodząca z hodowli jamników śpiewających aktorki Krystyny Sienkiewicz. Ogary wciąż uciekały w nadziei dołączenia do jakiejś myśliwskiej sfory, jamniczka tyła i śpiewała, a rodzice wyprowadzili się na Mazury, co otworzyło nowe psie możliwości. I tak dach nad głową znalazły tam moje osobiste uliczne znajdy radiowej urody, wiejskie, trójnożne kundelki, a nawet pewien niechciany rottweiler z zaburzeniami osobowości, którego przygarnęli lekką rączką. Stał on się szybko postrachem Laśmiad, wypuszczany luzem na noc skutecznie trzymał gości w pokojach. Pod warunkiem, że trafili do nich przed północą. Niektórzy zapominali o tej regule, kończąc z "wygryzioną wątrobą" (to oczywiście urban legend, tym niemniej do pogryzienia brzucha pewnej gwiazdy doszło), albo spędzając noc w basenie. Ta przygoda spotkała kiedyś kilku aktorów, o ile dobrze pamiętam Pawła Wawrzeckiego i Wiktora Zborowskiego, ale mogę się mylić, którzy po gorącym i zakrapianym wieczorze postanowili ochłodzić się w basenie. Mama znalazła ich tam rano zziębniętych i pilnowanych przez rottweilera. Po tych incydentach rodzicom wróciła miłość do psów myśliwskich, tym razem w mniejszym formacie jamników ostrowłosych. Po pierwszego ojciec poleciał do Wrocławia, by kupić go w hodowli pani Goryl, pamiętam jak dziś. Baxter Goryl okazał się typkiem sprytnym i złośliwym, ale uroczym. Jego następca, Rysiek, znany nurek, opanował podstawowe słownictwo do tego stopnia, że w jego obecności rodzice przekazywali sobie informacje w formie pisemnej, inaczej Rysiek mógłby coś usłyszeć i się obrazić. Obraził się przez niego też inny Rysiek, Kapuściński, który odwiedził nas kiedyś w Laśmiadach. Ojciec usiadł z nim na ganku, a jamnik dość bezczelnie im przeszkadzał ściągając ciasteczka ze stolika. Na tę scenę weszła mama i z automatu krzyknęła: "Fuu Rysiek, jak ci nie wstyd?! Uciekaj stąd natychmiast!". Kapuściński spojrzał na nią przerażony: "Pani Zofio, ale cóż ja takiego zrobiłem?".

Ostatnimi, dochodzącymi psimi miłościami taty były dwa jamniki – moja łaciata Brunia i Joystick mojego brata. Kochały go szalenie, Brunia wręcz poddańczo godzinami lizała "dziadka" brodę wlepiając w niego swe niebieskie ślepia. "Psiłości" nauczył też mojego syna, Franka, który podczas niedawnej "akcji mrozy" zabrał ze schroniska dwa psy.

Gdy organizowaliśmy w bratem pogrzeb ojca, nie mieliśmy nawet milisekundy wątpliwości, czy wolałby kwiaty, które zaśmiecą naszą planetę czy parę groszy dla biednych psów. Dzięki Waszej hojności zebraliśmy oszałamiającą kwotę 7 850 zł, która zasili jedno z biedniejszych schronisk na Podlasiu – Cyganowo koło Sejn.

Dziękuję wszystkim w ojca imieniu.

Jakim ojcem był Janusz Majewski?

Był ojcem na miarę tamtych czasów i okoliczności, i pewnie jak każdy rodzic na świecie starał się, jak potrafił, ale mógł dawać z siebie tylko to, co sam kiedyś dostał.

Konserwatywna, a potem jakże traumatyczna wyprawka dziecka wojny pomieszała się z pragnieniem artystycznej wolności i poszukiwaniem nowych wartości. Niełatwa mieszanka.

Wychowałam się wśród dzieci żoliborskich artystów. I podejrzewam, że wiele z nas miało mniej czy bardziej megalomańskich rodziców, skupionych przede wszystkim na sobie i swojej pracy. Artysta tamtych lat miał na stałe wciśnięty guzik "ja i moja (szeroko pojęta) twórczość", więc dzieci rzadko bywały dla niego priorytetem. Odnoszę to do pokolenia moich rodziców, bo w moim jest już inaczej. Mój ojciec dostrzegł to, jak mówił, "z pewnym zawstydzeniem", 40 lat później obserwując, jak zaangażowanym ojcem jest mój brat, który całkowicie oddał się wychowaniu swoich synów. Ale to są też inne czasy – czasy innych mężczyzn, urlopów tacierzyńskich, okazywania emocji i noszenia dzieci w nosidełkach do kawiarni czy pracy. "Ojcowskie zaniedbania" z przeszłości nadrobił z nawiązką jako dziadek – najpierw jako przewodnik po historii i rycerskich zamkach dla mojego syna, co zaowocowało jego niezwykłą pasją i ogromną wiedzą geopolityczną, a potem jako dziadek bezgranicznie rozpieszczający swoje młodsze wnuki.

Nie ma zresztą rodziców idealnych, sama nie raz błądziłam po krętej ścieżce macierzyństwa.

Myśli pani, że ojciec czegoś żałował?

Kiedyś mawiał, że żałuje pozostania w Polsce, podczas gdy wielu jego kolegów z branży wyjechało i zrobiło karierę za granicą, głownie w Stanach. Ostatnio mawiał, że żałuje, że nie poświęcał więcej czasu rodzinie. Ale oba te żale były chyba tylko małymi zadrami w jego jednak bardzo szczęśliwym życiu. A może dużymi? Nie wiem, nie był ani zbyt wylewny, ani nie rozpamiętywał porażek czy straconych szans.

Jak wielkie znaczenie miało jego pochodzenie, często wracał w rozmowach do rodzinnego Lwowa? W jednym z wywiadów mówił: "Lwów jest najbliższym memu sercu miastem. Im jestem starszy, tym częściej chcę tam powracać". Mówił, że tęskni "za pięknym i beztroskim życiem dziecka. Takie życie tu wiodłem".

Każdy tęskni za dzieciństwem i je idealizuje, szczególnie, jeśli było ono w miarę szczęśliwe, a bezpośrednio po nim nastąpiła katastrofa – w jego przypadku wojna i ucieczka z miasta. Poza tym Lwów idealnie nadawał się na taką wieloletnią, romantyczną tęsknotę – przez dziesięciolecia był dla nas niedostępny, już w międzywojniu zbudowano legendę prapolskiego miasta, później utraconego w tragiczny sposób. Kilka lat temu pojechaliśmy zobaczyć Lwów jego dzieciństwa, dom rodzinny, szkołę. Była to piękna podróż w czasie, ojciec pełen dumy pokazywał mi i mojemu synowi to kresowe, nieco już spatynowane miasto.

Anna Majewska z ojcem w 2001 roku

Anna Majewska z ojcem w 2001 roku

Archiwum prywatne

Uważa pani, że lubił i cenił "CK Dezerterów", jak odbierał wielki sukces tego filmu? Mówił, który swój film najbardziej lubił?

Ten film był przede wszystkim jego największym sukcesem kasowym, żaden inny nie przyciągnął tylu widzów. To go niezwykle cieszyło i wyróżniało ten film na tle jego zwykle artystycznego, niszowego kina. Ale najbardziej cenił chyba "Lekcję Martwego Języka", choć za jego najlepsze dzieło uchodzą "Zaklęte Rewiry".

Janusz Majewski był reżyserem, ale także wykładowcą, prozaikiem, tworzył teatr. Czuł się zrealizowany i na tych polach?

Przede wszystkim czuł się reżyserem, choć przewrotnie mawiał, że to jedyna osoba na planie bez której w sumie może powstać film. Teatr tworzył wyłącznie dla telewizji, ten prawdziwy go nużył, tata słynął z chrapania na warszawskich premierach. Chyba lubił też uczyć, a na pewno lubił swoich studentów, z niektórymi – jak z Filipem Bajonem czy Feliksem Falkiem – przyjaźnił się potem całe życie.

Prócz docenienia kina i twórczości, podkreśla się, że pani ojciec był serdecznym, ciepłym człowiekiem, który potrafił tonować konflikty. Nie chciał nigdy, by nazywać go "mistrzem". "Nie chodził trzy metry nad ziemią, zawsze był zwykłym gościem, który robił filmy i mówił, że chce robić dobre filmy" – czytamy w jednym ze wspomnień. Jakim człowiekiem był prywatnie?

Może i nie chodził trzy metry nad ziemią, ale też niespecjalnie twardo po niej stąpał. Żył trochę w świecie fantazji, marzeń i wyobrażeń. Żył ponad stan i miał gest, szczególnie w stosunku do pięknych kobiet i męskich niedorajd życiowych. Lubił pomagać, ale lubił też imponować, wzbudzać podziw i uznanie. Taki salonowy lew. Cieszył się, gdy rozpoznawali go przypadkowi ludzie. Cenił nagrody, wyróżnienia, chodnikową gwiazdę w Łodzi czy odcisk dłoni w Międzyzdrojach.

Czytaj więcej

Nowa dyrektorka Programu Trzeciego Polskiego Radia: Zgliszcza Trójki zazielenią się pewnego dnia

Był bardzo elegancki, nieco w tym staroświecki, szarmancki i dobrze wychowany, choć zdarzało mu się palnąć ryzykowny żarcik, zbyt sarkastyczną – czy seksistowską jak na obecne czasy – uwagę. Miał jednak przy tym tyle uroku, że na ogół było mu to szybko wybaczane. Nie lubił konfliktów, unikał konfrontacji, wolał ustąpić lub przepłacić, niż postawić na swoim. To cechy, które dziś nazywamy słabością, a kiedyś kindersztubą.

Andrzej Bukowiecki dla PAP-u wspomniał, że pani ojciec pracował nad książką "Nie tylko jazz",czy wiemy co z nią będzie? Trwały prace też na filmem dokumentalnym.

Tak, trwały prace nad filmem i mam nadzieję, że zostanie on przez współtwórców dokończony. Książkę "Nie tylko jazz:" udało mu się w grudniu, kilkanaście dni przed śmiercią, skończyć. W jego życiu muzyka, a szczególnie jazz odgrywały ważną rolę. Zresztą nie tylko w życiu, na własny pogrzeb miał przygotowane ulubione utwory, które zostały zagrane w kaplicy przez jazzowy band. U nas w domu zawsze "leciała" jakaś muzyka, Haydn na zmianę z Gershwinem, a bossa nova z jazzem. Ojciec przyjaźnił się z wieloma muzykami, najlepsi kompozytorzy pisali muzykę do jego filmów: Kilar, Matuszkiewicz, Kurylewicz. Odkryłam jej piękno dopiero niedawno i marzy mi się płyta z tymi utworami.

Książka "Nie tylko jazz" ukaże się w Wydawnictwie Marginesy w sierpniu tego roku, na jego 93. urodziny. Może w komplecie z płytą? To byłby dla niego najpiękniejszy prezent.

* * *

Anna Majewska podzieliła się ze mną swoją mową pogrzebową, którą wygłosiła 18 stycznia. Przytaczam ją w całości.

Mój ojciec nie był przesadnie sentymentalny, nie lubił ckliwości i banalnych wzruszeń, kochał natomiast czarny humor, dlatego moja mowa łez wyciskać nie będzie.

Uwielbiał nas straszyć, igrał sobie z powszechnie przyjętych świętości, konsekwentnie ignorował Kościół, nie odwiedzał zbyt często grobów swoich bliskich, nie celebrował przykrych rocznic, nie rozpaczał po znajomych, gdy umierali. Śmierć traktował jak wszystko inne – z pobłażliwym dystansem i z poczuciem humoru. W pewnym momencie oświadczył, że przestaje już chodzić na pogrzeby, ewentualnie przyjdzie jeszcze na swój własny, ale nie obiecuje.

Był mistrzem życia, bycia tu i teraz. Nie odmawiał sobie niczego, zupełnie nie przejmując się zaleceniami lekarzy czy zatroskaniem rodziny. Podobno właśnie dzięki temu pierwszy raz poważniej zachorował dopiero parę lat temu. Uciekał od chorób, narzekania i pesymizmu. A także od starości. "Starcy to wampiry, unikaj ich, trzeba otaczać się młodymi ludźmi" – mawiał jako starzec i do końca to przesłanie praktykował. Jeszcze całkiem niedawno zdarzało mu się zabalować z moimi koleżankami, pół wieku od niego młodszymi. "Ależ one wcale nie są takie młode – bronił się – są po czterdziestce!".

Żył zawsze trochę ponad stan i zdrowy rozsądek, co przez wiele lat ukracała nasza oszczędna mama, dopiero po jej śmierci dał upust swoim luksusowym kaprysom i marzeniom. Jeszcze parę tygodni temu rozważał wymianę swojego sportowego „miniaka” na nowszy model. Do końca jeździł po Warszawie z werwą rasowego pirata drogowego i z niebieską plakietką inwalidy za szybą.

Był mistrzem niespodzianek i robienia prezentów, które w czasach PRL-u wyszukiwał gdzieś po Desach, a potem starannie pakował i zaskakiwał nimi szczęśliwców.

Kiedy 12 lat temu odeszła mama, powiedział: "Tylko pamiętajcie, że na moim pogrzebie ma nie być żadnego księdza! Jak zobaczę, że jakiś był, będę was straszył zza grobu. No chyba że to będzie ksiądz Luter, choć nazwisko może być mylące – to katolicki ksiądz, ale on niech przyjdzie prywatnie, jako mój przyjaciel i mądry człowiek".

Niestety dzisiaj rano zadzwonił do mnie, że jest bardzo chory i nie będzie mógł przyjść. Będzie jednak w czasie naszej ceremonii odprawiał u siebie mszę za Janusza. Jeśli więc ktoś z obecnych chciałby za jego pośrednictwem połączyć się z innym wymiarem, to teraz jest ten moment.

POLECAMY >>> W najbliższy piątek, 2 lutego 2024 r. w magazynie „Plus Minus” ukaże się wywiad z Januszem Majewskim – przeprowadzony  i autoryzowany krótko przed śmiercią Reżysera. Będzie można przeczytać go w wydaniu drukowanym magazynu i na stronie internetowej. 

Kilka lat temu wspominała pani we wspólnym wywiadzie z ojcem, że zabierał panią na plan zdjęciowy, stąd też pani miłość do czytania scenariuszy. A jednocześnie nie chciał, żeby została pani aktorką. Jak wyglądało pani dzieciństwo?

Anna Klara Majewska: Moje dzieciństwo wyglądało oczywiście nietypowo, choć ten fakt uświadomiła mi dopiero szkoła, w której szeptano o moich podobno znanych rodzicach, rzekomo pałacowym życiu w willi, która była jedynie połową klockowatego bliźniaka i o pojawiających się pod domem luksusowych samochodach – a były to auta klientek, np. biały mercedes Violetty Villas. Mama jeździła maluchem. Może teraz, w świecie masowego ekshibicjonizmu oraz wyścigu po sławę i materialne dobra, dzieci z nieprzeciętnych domów znoszą to lepiej, wtedy była to jednak tortura. Każda inność była i wciąż bywa trudna. Ja wtedy marzyłam o małym mieszkaniu w bloku, niepracującej matce i ojcu idącym z dziećmi na rower. No i o tym, żeby nikt o nas nie szeptał.

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Wywiad
Dorota Chmielewska: Czesi nie rozumieją polskiej religijności, trochę się z niej naśmiewają
Wywiad
Aktorka Zofia Jastrzębska o pracy i życiu osobistym: Autentyczność jest wolnością
Wywiad
Luna: Nie czuję, że na Eurowizji poniosłam porażkę
Wywiad
Małgorzata Foremniak: Nie warto poświęcić siebie dla drugiego człowieka
Materiał Promocyjny
Mity i fakty – Samochody elektryczne nie są ekologiczne
Wywiad
Pisarka Małgorzata Oliwia Sobczak stworzyła "Kolory zła: Czerwień". Mówi, że to terapia