Polski film "Kolory zła: Czerwień", który powstał na podstawie powieści Małgorzaty Oliwii Sobczak, osiągnął ogromny sukces. Oprócz Polski trafił na listę najchętniej oglądanych produkcji m.in. w Brazylii, Argentynie, Chile, Paragwaju i Wenezueli. W USA ustąpił miejsca tylko superprodukcji "Atlas" z Jennifer Lopez w roli głównej. Co wydarzyło się w dzieciństwie pisarki? Jaką była nastolatką? Co było zapalnikiem do napisania „Czerwieni”? I jaki wyjątkowy dar – poza pisaniem – posiada autorka kryminałów?
Zaczęła pani od baśni „Mali, Boli i Królowa Mrozu”, ale to jednak kryminały pani autorstwa biją rekordy popularności. Skąd pomysł, żeby zająć się właśnie taką literaturą?
Małgorzata Oliwia Sobczak: Myślę, że to moje zainteresowanie mrokiem sączącym się z ludzkiej natury, a przede wszystkim problematyką straty kogoś bliskiego, ma swoje podłoże w dzieciństwie. Gdy miałam dziewięć lat, do morderstwa doszło w mojej rodzinie – wówczas życie z ręki konkubenta straciła moja ciocia i jej córeczka. W tym samym roku w wypadku samochodowym umarła moja siostra cioteczna, co było ogromną traumą dla całej rodziny. Kilka miesięcy później w łazience zaczadziła się córka przyjaciółki mamy. I ja jako mała dziewczynka zbierałam te „opowieści”, bo wtedy tak na to patrzyłam, jak na okrutne historie, które kategorycznie zmieniają świat; raz na zawsze zmieniają ludzi i ich życiorysy. Dokładnie wtedy wyemitowano w polskiej telewizji „Miasteczko Twin Peaks” i ten serial Davida Lyncha w mojej dziecięcej głowie wszystko zawiązał: śmierć, rozpacz, ból, konsekwencje, łańcuch przyczynowo-skutkowy. I poszukiwanie winnych. I zastanawianie się, czy można było odwrócić koleje losu. Paradoksalnie baśń „Mali, Boli i Królowa Mrozu”, która zapoczątkowała moje pisanie, poruszała dokładnie te same tematy. Co zostaje, gdy odchodzi ktoś bliski? Jak żyć, gdy traci się część siebie? Jak wygląda świat wypełniony cieniem? We wszystkich moich kolejnych książkach konsekwentnie wykorzystuję te same elementy świata przedstawionego. Wciąż na nowo piszę tę samą opowieść.
Napisała pani „Czerwień”, będąc w ciąży. Zastanawiam się, czy pisząc opowieść o brutalnych morderstwach musiała pani szukać w sobie ciemnej strony? Czy w ten sposób mogła pani – paradoksalnie – oswoić swoje lęki?
Pisanie mrocznych historii, zresztą podobnie jak ich czytanie, pełni wiele terapeutycznych funkcji. Przede wszystkim pozwala zracjonalizować to, czego nie rozumiemy. Co więcej, konfrontowanie się z lękami pozwala je obłaskawiać. To niewątpliwie oczyszcza, daje swoiste ukojenie. Będąc w ciąży, napisałam „Czerwień” - książkę o stracie dorastającej córki, starając się pokazać, co doprowadziło do tej tragedii. Gdy moja córka miała trzy miesiące zaczęłam pracę nad „Czernią”, która opowiadała o porwaniu kilkuletniego chłopca i matce, która nie ustaje w poszukiwaniach. Nie wybierałam tych tematów celowo, one same zjawiły się w mojej głowie, żądając, bym się z nimi zmierzyła. Z pewnością wynikało to z głębokich wewnętrznych lęków, które oplatają mackami każdą matkę, a raczej każdego, kto kiedykolwiek kogoś kochał.