Pisarka Małgorzata Oliwia Sobczak stworzyła "Kolory zła: Czerwień". Mówi, że to terapia

- Myślę, że to moje zainteresowanie mrokiem sączącym się z ludzkiej natury, a przede wszystkim problematyką straty kogoś bliskiego, ma swoje podłoże w dzieciństwie - mówi autorka książki "Kolory zła: Czerwień".

Publikacja: 26.06.2024 09:52

Małgorzata Oliwia Sobczak: Gdy miałam dziewięć lat, do morderstwa doszło w mojej rodzinie – wówczas

Małgorzata Oliwia Sobczak: Gdy miałam dziewięć lat, do morderstwa doszło w mojej rodzinie – wówczas życie z ręki konkubenta straciła moja ciocia i jej córeczka.

Foto: Krzysztof Sado Sadowski i Ivo Ledwożyw

Polski film "Kolory zła: Czerwień", który powstał na podstawie powieści Małgorzaty Oliwii Sobczak, osiągnął ogromny sukces. Oprócz Polski trafił na listę najchętniej oglądanych produkcji m.in. w Brazylii, Argentynie, Chile, Paragwaju i Wenezueli. W USA ustąpił miejsca tylko superprodukcji "Atlas" z Jennifer Lopez w roli głównej. Co wydarzyło się w dzieciństwie pisarki? Jaką była nastolatką? Co było zapalnikiem do napisania „Czerwieni”? I jaki wyjątkowy dar – poza pisaniem – posiada autorka kryminałów?

Zaczęła pani od baśni „Mali, Boli i Królowa Mrozu”, ale to jednak kryminały pani autorstwa biją rekordy popularności. Skąd pomysł, żeby zająć się właśnie taką literaturą?

Małgorzata Oliwia Sobczak: Myślę, że to moje zainteresowanie mrokiem sączącym się z ludzkiej natury, a przede wszystkim problematyką straty kogoś bliskiego, ma swoje podłoże w dzieciństwie. Gdy miałam dziewięć lat, do morderstwa doszło w mojej rodzinie – wówczas życie z ręki konkubenta straciła moja ciocia i jej córeczka. W tym samym roku w wypadku samochodowym umarła moja siostra cioteczna, co było ogromną traumą dla całej rodziny. Kilka miesięcy później w łazience zaczadziła się córka przyjaciółki mamy. I ja jako mała dziewczynka zbierałam te „opowieści”, bo wtedy tak na to patrzyłam, jak na okrutne historie, które kategorycznie zmieniają świat; raz na zawsze zmieniają ludzi i ich życiorysy. Dokładnie wtedy wyemitowano w polskiej telewizji „Miasteczko Twin Peaks” i ten serial Davida Lyncha w mojej dziecięcej głowie wszystko zawiązał: śmierć, rozpacz, ból, konsekwencje, łańcuch przyczynowo-skutkowy. I poszukiwanie winnych. I zastanawianie się, czy można było odwrócić koleje losu. Paradoksalnie baśń „Mali, Boli i Królowa Mrozu”, która zapoczątkowała moje pisanie, poruszała dokładnie te same tematy. Co zostaje, gdy odchodzi ktoś bliski? Jak żyć, gdy traci się część siebie? Jak wygląda świat wypełniony cieniem? We wszystkich moich kolejnych książkach konsekwentnie wykorzystuję te same elementy świata przedstawionego. Wciąż na nowo piszę tę samą opowieść.

Napisała pani „Czerwień”, będąc w ciąży. Zastanawiam się, czy pisząc opowieść o brutalnych morderstwach musiała pani szukać w sobie ciemnej strony? Czy w ten sposób mogła pani – paradoksalnie – oswoić swoje lęki?

Pisanie mrocznych historii, zresztą podobnie jak ich czytanie, pełni wiele terapeutycznych funkcji. Przede wszystkim pozwala zracjonalizować to, czego nie rozumiemy. Co więcej, konfrontowanie się z lękami pozwala je obłaskawiać. To niewątpliwie oczyszcza, daje swoiste ukojenie. Będąc w ciąży, napisałam „Czerwień” - książkę o stracie dorastającej córki, starając się pokazać, co doprowadziło do tej tragedii. Gdy moja córka miała trzy miesiące zaczęłam pracę nad „Czernią”, która opowiadała o porwaniu kilkuletniego chłopca i matce, która nie ustaje w poszukiwaniach. Nie wybierałam tych tematów celowo, one same zjawiły się w mojej głowie, żądając, bym się z nimi zmierzyła. Z pewnością wynikało to z głębokich wewnętrznych lęków, które oplatają mackami każdą matkę, a raczej każdego, kto kiedykolwiek kogoś kochał.

Film „Kolory zła: Czerwień”, który powstał na podstawie Pani powieści osiągnął ogromny sukces. Czy miała Pani wpływ na obsadę i scenariusz? Książkowy prokurator Bilski jest brunetem, a w filmie w jego postać wciela się Jakub Gierszał. Zmian jest więcej. Zrezygnowano choćby z postaci Anny Górskiej. Jak pani przyjęła te zmiany?

Realizatorzy mieli wolną rękę. Dostali książkę, która ich uwiodła, ich zadaniem było natomiast dostosowanie tej wielowątkowej historii do ram niespełna dwugodzinnego filmu. Oczywiście kilka dni mi zajęło, by oswoić się ze scenariuszem, a przede wszystkim zmianami, które poczyniono. Wcale nie jest to łatwe dla autora, który zbudował bardzo konkretną wizję każdziuśkiego oczka osi fabularnej. Ale potem pomyślałam, że ta książka jest trochę jak dziecko, które dorosło i trzeba je puścić w świat. Więc puściłam. I „Czerwień” faktycznie poszła w świat! Zobaczono ją w 190 krajach, a ja dostaję wiadomości dosłownie zewsząd – przykładowo z USA, Ameryki Południowej, Portugalii – że ludzie pragną przeczytać i wyglądają przekładów. I co fajne – osoby, które czytały, są zaskoczone filmem, a ci, którzy widzieli film, będą zaskoczeni książką. W zasadzie nie mogło być lepiej!

Czytaj więcej

Remigiusz Mróz o tym, jakie kobiety go inspirują, żyją w jego wyobraźni i książkach

W kilku wywiadach wspomniała pani, że w młodości była zafascynowana twórczością Tima Burtona. Czy postać Moniki Boguckiej jest Pani alter ego? Czy tworząc tę postać, czerpała pani z siebie? Jaką była pani nastolatką?

Moje zaintrygowanie filmami Tima Burtona wynikało z tego, że to właśnie tam odnajdywałam postaci, z którymi mogłam się utożsamić – skryte, nieufne, małomówne dziewczynki o mocno rozwiniętej wyobraźni, które nie pasowały do typowo pojmowanego świata. I z tego też względu fascynowały mnie takie dziewczyny, jak Monika Bogucka – piękne, pewne siebie, odważne, wygadane, od razu przyciągające wzrok płci przeciwnej. Zawsze lubiłam się im przyglądać i wyobrażać sobie, jak to jest być kimś takim. Zastanawiałam się też, co ukrywają? Ile z tego wszystkiego to pozory? Z biegiem czasu pojęłam, że nikt z nas nie jest jednowymiarowy. Każda Wednesday ma gdzieś w sobie siłę i przebojowość Moniki Boguckiej, a każda Monika Bogucka kryje w sobie tajemniczość i mrok Wednesday. Ważne są okoliczności, pewnego rodzaju trigery, które wydobywają odmienne cechy charakteru, wpływając na kształtowanie się naszej osobowości. I te okoliczności, te podmuchy skrzydeł motyla uruchamiające finalne tsunami, to coś, co bardzo mnie interesuje.

Mocną stroną pani kryminałów jest research. Jak długo zbiera pani materiały do książki? Pomysł na „Czerwień” zaczerpnęła pani z niewielkiej notki. Dlaczego zdecydowała się pani rozwinąć ten wątek nierozwiązanej zagadki?

Research do książki w większej mierze przeprowadzam paralelnie z pisaniem. Gdy tworzę, wciąż wyskakują nowe zagadnienia, które trzeba sprawdzić i wtedy szybko poszukuję informacji, w czym na szczęście jestem naprawdę sprawna. W ciągu ostatnich lat zdobyłam też wiernych i sprawdzonych konsultantów, którzy weryfikują moje pomysły. A te często pojawiają się zupełnie przypadkowo, w najmniej oczekiwanych momentach. Przy „Czerwieni” była to informacja prasowa o wznowieniu sprawy niewyjaśnionego zabójstwa sprzed lat w związku ze znalezieniem nowych tropów kryminalistycznych. I to był zapalnik. Natychmiastowo w mojej głowie pojawiły się dwie, wzajemnie warunkujące się płaszczyzny czasowe i bohater w postaci prokuratora Leopolda Bilskiego, który je połączy.

Właśnie ukazał się kolejny tom „Kolorów zła” – „Żółć”. Tym razem Leopold Bilski i Anna Górska ruszają tropem zabójcy właściciela szkoły uwodzenia. Zagłębiając się w jego historię, trudno o współczucie dla ofiary.

Błażej Konarski to właściciel szkoły uwodzenia, w której stosuje się tzw. neurolingwistyczną metodę podrywania, opierającą się na przekonaniu, że kobieta jest maszyną, do której istnieje konkretna instrukcja obsługi. By ją zdobyć, należy ją zmanipulować poprzez stosowanie zdań, w których jednocześnie kryje się komplement i obelga. I to podejście ofiara „Żółci” stosuje również w życiu codziennym. Konarskiego nikt nie nauczył miłości. Choć pragnie jej jak niczego innego, by zrekompensować sobie pustkę, którą w sobie nosi, niszczy każdą kobietę, która chce mu ją ofiarować.

Tym razem dotyka pani różnych aspektów przemocy, nie tylko fizycznej. Także gaslightingu.

Gasnący płomień – przewrotnie piękne określenie manipulacji prowadzącej do drastycznego obniżenia poczucia własnej wartości bliskiej nam osoby. I to właśnie robi Błażej Konarski – podstępnie i zakamuflowanie uderza w psychikę swoich kobiet. Nie krzyczy, nie podnosi głosu, nie przeklina, nie stosuje przemocy fizycznej, bo nie chce być taki, jak swój ojciec. Ale nie potrafi uciec od przymusu powtarzania, więc stosuje przemoc, udając, że tego nie robi: krytykuje, insynuuje, sączy jad, tłumi gniew, zrzuca odpowiedzialność, nie udziela odpowiedzi, trzyma w ustawicznej niepewności. Umniejsza. Przekonuje, że świat bez niego się rozpadnie. I karze swoje partnerki milczeniem. Wielodniowym milczeniem, które jak udowodniono naukowo pobudza dokładnie te same obszary w mózgu, które odpowiadają za ból fizyczny.

Czytaj więcej

"Esesmanka". Jak zrozumieć historię zła w kobiecym wydaniu?

W „Żółci” poza przejmującym mrokiem wprowadza Pani nietypowe światło. Jedna z bohaterek ma dar synestezji – dzięki czemu widzi ludzkie aury. Czy chciałaby pani mieć taki dar? Jaki dar – poza literackim – panią wyróżnia?

Dary to nie taka łatwa sprawa, bo z ich posiadaniem zawsze łączy się jakiś koszt. I tak też jest z widzeniem aur, które nierzadko prowadzi do swoistego przebodźcowania, do wyczerpania fizycznego i emocjonalnego. Z drugiej strony od razu „czyta się” drugą osobę, co może ustrzec przed wchodzeniem w relację z niewłaściwym człowiekiem, choć jak pokazałam w mojej książce też wcale nie jest to takie oczywiste. Ja sama w pewien sposób czuję energię ludzi, przedmiotów i miejsc. Szczególnie mocno działają na mnie pierścionki w muzeach archeologicznych. Gdy na nie patrzę, od razu wizualizuję sobie, czy należały do kobiet o jasnych, czy ciemnych włosach, co pociąga kolejne obrazy, które w głęboko wchodzę. Sama nie wiem, czy to kwestia mojej rozbudowanej wyobraźni, czy jest w tym jakieś ziarno prawdy. Niektóre miejsca sprawiają, że od razu włoski na rękach stają mi dęba, a wszystko krzyczy, by uciekać, i tu wielokrotnie moje przeczucia się potwierdziły. Czuję też barwy i kształty niektórych słów, percypuję świat bardzo emocjonalnie i myślę, że to właśnie to nietypowe działanie mojego mózgu pomaga mi tworzyć sensualne, międzyzmysłowe światy fabularne.

W jaki sposób odzyskuje pani zaufanie do świata po wysłaniu książki do druku?

Nigdy tego zaufania nie tracę. Moja mama od dziecka wpajała mi, że świat jest piękny. Wykrzykiwała to wielokrotnie, z wielkim uśmiechem na twarzy, przy każdej możliwej okazji, zachwycając się najmniejszymi rzeczami. I ja w to głęboko wierzę. Wchodzenie w mrok tylko ugruntowuje to przekonanie. Pozwala bardziej doceniać wszystko, co piękne, dobre i bezpieczne. I przemijalne też niestety.

Polski film "Kolory zła: Czerwień", który powstał na podstawie powieści Małgorzaty Oliwii Sobczak, osiągnął ogromny sukces. Oprócz Polski trafił na listę najchętniej oglądanych produkcji m.in. w Brazylii, Argentynie, Chile, Paragwaju i Wenezueli. W USA ustąpił miejsca tylko superprodukcji "Atlas" z Jennifer Lopez w roli głównej. Co wydarzyło się w dzieciństwie pisarki? Jaką była nastolatką? Co było zapalnikiem do napisania „Czerwieni”? I jaki wyjątkowy dar – poza pisaniem – posiada autorka kryminałów?

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Wywiad
Reżyserka Maja Kleczewska: Warszawa nie potrzebuje "Wesela"
Wywiad
Polka w Monako Dominika Eisenberg: Niedziela jest dniem na rozmawianie o wszystkim, tylko nie o pracy
Wywiad
Proktolog prof. Małgorzata Kołodziejczak: Procedury utrudniają pomaganie kobietom
Wywiad
Lekarka i himalaistka Magdalena Arcimowicz: Życie jest po to, aby cieszyć się każdą jego chwilą
Wywiad
Alina Mleczko: Rynek muzyczny zdominowany jest przez mężczyzn. Jeśli przez chwilę się zawaham, zginę jako artystka