Bohaterkami jego powieści bywają charyzmatyczne kobiety, które z pełnym zaangażowaniem wykonują powierzone im przez autora misje – fascynujące na tyle, że trudno przestać czytać. Grono odbiorców rośnie, a egzemplarzy sprzedano dotychczas ponad 10 milionów, co czyni Remigiusza Mroza najpopularniejszym żyjącym polskim autorem. Wśród tytułów dominują powieści kryminalne i thrillery, jednak autor nie stroni od innych gatunków literackich, jak choćby political fiction, powieści historyczne czy science-fiction. Po jaki gatunek sięgnie w następnej kolejności, czy ma już pomysł na nową powieść i co znajduje w folderze „Idee piechotą nie chodzą”? Te kwestie Remigiusz Mróz wyjaśnia w rozmowie z kobieta.rp.pl.
Milena Hauer, Kaja Burzyńska, Karolina Siarkowska i oczywiście Joanna Chyłka: silne kobiety, które uczynił Pan bohaterkami swoich serii. Czy pracując nad rysem charakterologicznym tych postaci, bazował pan na bieżących obserwacjach, czy puścił wodze fantazji, tworząc postaci czysto fikcyjne?
Właściwie ani jedno, ani drugie. Te postacie niejako same powołują się do życia – a jak to robią, na jakiej podstawie, dlaczego w taki a nie inny sposób, nie mam pojęcia. Siadając do pisania, nie wiedziałem o tych bohaterkach absolutnie nic – i stopniowo dowiadywałem się o nich kolejnych rzeczy dopiero, kiedy zaczynały mówić, reagować na zdarzenia i snuć swoje autonomiczne myśli. Przypuszczam, że powstawały na jakimś podświadomym fundamencie, wylanym przez kobiety, które spotkałem na swojej drodze, ale działo się to wszystko trochę obok mnie.
W wielu książkach pana autorstwa znajdują się referencje do bohaterów, którzy pojawili się już w innych seriach: Joanna Chyłka występuje na przesłuchaniach innych postaci; śledczy znani z serii o Chyłce – Paderborn czy Karolina Siarkowska - pojawiają się również w innych książkach. Czy tworzy pan mapę postaci / przewodnik, który pozwala swobodnie poruszać się między poszczególnymi wątkami oraz zapewnić ich ciągłość i konsekwentne zastosowanie?
Ha, chciałbym! Nie musiałbym od czasu do czasu zastanawiać się, kto u kogo pojawił się na kilka minut z krótkim cameo. Ale jeśli chodzi o pełnoprawne występy gościnne, to raczej nie ma problemu – zapomnieć o tym to tak, jakby zapomnieć, że jacyś nasi znajomi się ze sobą poznali. Tak zresztą traktuję moje postacie – i może właśnie dzięki temu pamiętam, co i gdzie nabroili poza swoim poletkiem.