Pamięta pani moment, kiedy po raz pierwszy poczuła, że saksofon stanie się pani życiowym towarzyszem?
Piękne pytanie, ale nie było tak romantycznie, jak mogłoby się wydawać. To historia z moich wczesnych lat dzieciństwa. Nie pochodzę z rodziny muzycznej, ale potrzeba wyrażania siebie przez muzykę tkwiła we mnie głęboko. Od wczesnych lat grałam na skrzypcach i na fortepianie. Potem znalazłam się w wymarzonym Liceum Muzycznym im. Karola Szymanowskiego w Katowicach; w szkole, którą ukończyło wiele wybitnych postaci, takich jak na przykład Krystian Zimerman. Na szkolnych korytarzach można było spotkać Wojciecha Kilara, Henryka Mikołaja Góreckiego i innych wielkich twórców. To był dla nas uczniów, wspaniały, inspirujący świat. Grałam na skrzypcach, ale tak się złożyło, że było wolne miejsce na dodatkowy saksofon. Zgłosiło się kilka osób, w tym ja. Nie miałam pojęcia, co to jest za instrument, nie znałam żadnych saksofonistów, nie wiedziałam, co to jest jazz. To była intuicja. Ona często mnie prowadzi, mam ją dobrze rozbudowaną. Miałam 13 lat, był środek lat 80. Starsi koledzy słuchali rocka; polski rock był wtedy bardzo mocny, więc ja też słuchałam. Kiedy zaczęłam grać na saksofonie, zorientowałam się, że jednak jest to instrument do jazzu i wtedy zaczęłam intensywnie słuchać tej muzyki. Pojechałam na warsztaty jazzowe do Chodzieży, na których spotkałam wybitnych muzyków: Jana Ptaszyna Wróblewskiego, Tomasza Szukalskiego i całą plejadę innych, wspaniałych muzyków.
Czy Jan Ptaszyn Wróblewski lub inni muzycy dali pani jakieś wskazówki, które szczególnie zapadły w pamięć?
Osobowości takie jak Ptaszyn Wróblewski tworzyły wokół siebie wspaniałą aurę. Nie musieli zbyt wiele mówić – ich obecność, sposób gry i podejście do muzyki robiły na nas, młodych, ogromne wrażenie. Dla mnie byli niemal jak bogowie. Wszystko, co robili i czego nie robili, każdy dźwięk, który zagrali, to wszystko miało ogromne znaczenie. Ale też stwarzało spory dystans. Nie miałam więc bezpośredniego kontaktu z żadnym z tych nauczycieli, a przecież oni jednak w jakimś sensie byli moimi nauczycielami. Ostatecznie nie zostałam saksofonistką jazzową, być może przez ten dystans, a także szacunek który miałam do ich sztuki.
Będąc pierwszą kobietą-saksofonistką w Akademii Muzycznej, czuła Pani, że przełamuje bariery?