Kinga Nowakowska: Sukces to zdolność podnoszenia się po porażkach

- Nieustające pasmo sukcesów? Życie byłoby śmiertelnie nudne - mówi Kinga Nowakowska, członkini zarządu Grupy Capital Park, która była odpowiedzialna m.in. za rewitalizację Fabryki Norblina w Warszawie.

Publikacja: 03.09.2023 18:35

Kinga Nowakowska: "Jako szefowa łagodnieję, a byłam wymagająca, stanowcza, nieakceptująca wymówek. D

Kinga Nowakowska: "Jako szefowa łagodnieję, a byłam wymagająca, stanowcza, nieakceptująca wymówek. Dziś mam więcej zaufania do współpracowników. Daję im też więcej wolności i paradoksalnie - lepiej pracują".

Foto: materiały prasowe

Budowlanka, deweloperka - choć żeńskie z nazwy, uchodzą za męskie branże. Jak się pani czuje w tym męskim świecie?

Kinga Nowakowska: To są stereotypy. W naszej firmie szefową działu budowlanego jest Sylwia Filewicz, która od lat odpowiada za wszystkie projekty, za „dowiezienie” budowy w czasie i w budżecie. Sylwia trzyma wszystko swoją silną kobiecą ręką. Nasza firma w ogóle jest bardzo sfeminizowana. Ale i w całej branży nieruchomości jest dużo kobiet, podobnie jak na budowach. Oczywiście, intuicyjnie się myśli, że budują mężczyźni, ale to nieprawda. Świat się zmienia, proporcje się wyrównują. Do tej branży garnie się coraz więcej kobiet. Coraz więcej kobiet jest na politechnikach. Jako męskie postrzegam raczej środowisko inwestorskie, środowisko funduszy inwestycyjnych. Słynne targi Expo Real w Monachium mogą przypominać wyspę pingwinów, gdzie wszyscy panowie mają takie same garnitury.

W tym świecie wielkich pieniędzy kobiety się jeszcze nie przebiły. Dlaczego? Są może mniej agresywne w negocjacjach?

Pokutuje tu chyba stereotyp, że ten świat prawdziwej finansjery, takiej z Wall Street, jest męskim światem. Ale i to zaczyna się zmieniać. Kobiety zaczynają inwestować, zakładają fundusze. Sama założyłam Black Swan Fund skupiający kobiety inwestujące w start-upy. Dysproporcja w tym świecie jest jeszcze widoczna, ale i tu zmiany są nieuchronne. Za chwilę w ogóle nie będziemy o tym rozmawiać.

Co kobiety mogą wnieść czy wnoszą do tego świata?

Przede wszystkim powinny chcieć w nim być. Wiele kobiet nie bierze udziału w aktywnym życiu zawodowym. Mają niełatwe przecież obowiązki rodzinne, wychowują dzieci, wycofując się w tym czasie z kariery. Pogodzenie życia zawodowego z rodzinnym to ogromne wyzwanie. W Polsce brakuje systemowych narzędzi. Te, które są, mają na celu zatrzymanie kobiet w domu. Roczny urlop macierzyński może im bardziej szkodzić niż pomagać.

Powroty są trudne. Żadna firma nie zamknie się przecież na rok.

Jeśli kobieta, członkini zarządu, znika z firmy na rok, to rodzi się pytanie, do czego ma po tym czasie wracać. Potrzebne są systemowe rozwiązania. Na przykład we Francji, gdzie mieszkałam dziewięć lat, są wolne środy dla mam. Mogą ten czas spędzać z dziećmi na różnych zajęciach dodatkowych. W biurowcach powstają przedszkola. Unia Europejska wprowadza zresztą wiele równościowych rozwiązań, jak np. urlopy ojcowskie. W naszej firmie takie urlopy są i nikogo nie dziwią, nie szokują. Dodam jeszcze, że ten czas kariery zawodowej wymaga cech charakteru, których kobiety naturalnie nie mają.

Czyli?

Na przykład rozbudowanego ego. Proszę zwrócić uwagę, że kobiety bardzo często mówią „my”. „My zrobiłyśmy”. A mężczyzna na wysokim stanowisku powie: „ja”. „To ja zrobiłem”. Semantyka, ale od semantyki się zaczyna.

Język może kształtować rzeczywistość.

Absolutnie tak. Dlatego jestem za feminatywami, choć kiedyś wydawały mi się śmieszne. Ale gdy posłuchałam wywiadu z polonistą Maciejem Makselonem, w którym fantastycznie opowiada o języku, stało się dla mnie oczywiste, że wszyscy powinniśmy używać żeńskich form. To nie jest wymysł dzisiejszych feministek.

Już w Biblii była prorokini, a nie prorok Anna.

Na przykład. Albo obśmiewana dziś „gościni” występowała już w dawnej literaturze.

Wróćmy do nieruchomości. Co panią do nich przyciągnęło?

Przypadek. Z moim kuzynem i wspólnikiem Janem Motzem kończyliśmy poprzedni projekt – Call Center, który sprzedaliśmy po 11 latach. Jan stworzył wtedy fundusz Capital Park i zaprosił mnie do zarządzania nieruchomościami. I tak powstał wielki projekt Fabryki Norblina, którego byłam liderem. W jego tworzenie było jednak zaangażowanych mnóstwo osób.

Jaka była pani rola?

Starałam się zmienić postrzeganie takich inwestycji. Polska ma bardzo konserwatywną szkołę konserwacji zabytków. Tworzymy skanseny. Zabytek jest zabytkiem i nie wolno go dotykać, nadanie mu nowych funkcji jest źle postrzegane. Na pierwszym spotkaniu z konserwatorem zabytków usłyszałam, że Norblin jest jak Wawel i nic tu nigdy nie powstanie. Mamy też mentalne ograniczenia. Współpraca samorządu z inwestorem jest dla niektórych podejrzana. Kiedy ktoś chce odrestaurować zabytek i stworzyć coś wokół niego, naraża się na zarzut, że ma zamiar go zburzyć, zniszczyć. Oczywiście, to nie jest tak, że w urzędach są źli ludzie, a my jesteśmy ci dobrzy. Oni też są niewolnikami schematów, które trudno jest pokonać.

Co było najtrudniejsze?

To, że inwestor takiego projektu jak Fabryka Norblina - inwestycji na 2 hektarach w centrum miasta – nie może się spotkać ze wszystkimi urzędami naraz, żeby ustalić, co jest możliwe, co można zrobić. Do każdego urzędu trzeba się zwracać osobno. Oddzielnie - pismo do konserwatora zabytków, oddzielnie – wniosek o warunki zabudowy, potem – o pozwolenie na budowę. I każdy urząd osobno się zastanawia, co chciałby w tym Norblinie widzieć. Ktoś wydaje jakąś opinię, a ktoś inny się z nią nie zgadza.

I tak da capo al fine…Urzędnicy boją się podejmować decyzje. Czasem lepiej ich nie podjąć, niż narazić się na zarzuty.

Urzędnicy nie czują się docenieni, a mogą być jeszcze rozliczani ze swoich decyzji, ponosząc konsekwencje, często z powodów politycznych. Brakuje merytorycznej dyskusji o inwestycjach, brakuje troski o nasze miasto ponad podziałami politycznymi.

Mimo że nieruchomości to inwestycje z przeszkodami, została pani w tej branży.

Tak, chociaż nie mam osobowości, żeby pracować w nieruchomościach. W tej branży trzeba mieć mentalność mnicha buddyjskiego. Projekty trwają bardzo długo. Na Norblin, który odwiedza 2 mln osób dziennie, czekaliśmy 14 lat. Wielkim wysiłkiem nas wszystkich stworzyliśmy coś wyjątkowego. To niezwykle ważny punkt na mapie Warszawy. Ale do nieruchomości trzeba mieć dużo cierpliwości. A ja zawsze miałam z tym problem. Wolę rzeczy, których efekty widać od razu. Kiedyś lubiłam robić półki w domu. Ciach i za dwie godziny półka gotowa. A w nieruchomościach? Piszesz pismo i czekasz pół roku na odpowiedź. Bo zginęło, bo pani wyjechała, bo poszła na urlop…

Nieruchomości mogą się jednak odwdzięczyć spektakularnym efektem.

Wielką zaletą nieruchomości jest impact, wpływ. Takie obiekty jak Fabryka Norblina czy Royal Wilanów zmieniają otoczenie. My tymi inwestycjami zmieniliśmy nie tylko fragmenty miasta, ale i życie wielu ludzi.

Kinga Nowakowska: "Stworzyliśmy równościową firmę. W Polsce jest pewnie takich coraz więcej".

Kinga Nowakowska: "Stworzyliśmy równościową firmę. W Polsce jest pewnie takich coraz więcej".

Archiwum prywatne

Co pani czuje, wchodząc dziś do Fabryki Norblina?

Nie tylko do Fabryki Norblina, ale też do Elektrowni Powiśle, do Hali Koszyki, do Browarów Warszawskich. Czuję dumę. Cieszę się, że mogę zaprosić do Polski obcokrajowców, mogąc im zaproponować coś więcej niż zwiedzanie Starówki. Mamy w stolicy nowe muzea - np. Muzeum Fabryki Norblina, mamy mnóstwo koncertów. Czuję radość, bo Warszawa to moje miasto. Tu się urodziłam. Mieszkałam na Waliców, do szkoły chodziłam na Sienną, niedaleko Norblina. To moja dzielnica.

Mogłaby pani poświęcić kolejnych kilkanaście lat na kolejny „Norblin”?

Mamy w portfelu ogromny projekt w Katowicach i Siemianowicach. Na ponad 40 hektarach powstanie Nowy Wełnowiec - wielofunkcyjna, miastotwórcza inwestycja. To projekt o ogromnej skali, który na pewno będzie trwał bardzo długo. Jesteśmy gotowi, żeby tworzyć takie inwestycje. Na szczęście w innych moich przedsięwzięciach, myślę tu np. o funduszach inwestycyjnych w start-upy, rzeczy dzieją się szybciej.

Czy projekty deweloperskie mają płeć? Architektura ma płeć? Czy gdyby rewitalizację Norblina nadzorował mężczyzna, wyglądałby inaczej?

Najważniejsza jest różnorodność. Gdyby Fabrykę Norblina tworzyły same kobiety, to być może wyglądałaby inaczej. Myślę, że trzeba czerpać i z wizji mężczyzn, i z wizji kobiet. Kobiety myślą prospołecznie. Proponują bezpłatne wydarzenia, imprezy dla mieszkańców, dla turystów, dla dzieci. W Norblinie jest np. zjeżdżalnia. Ciągną tu dzieci z całej Warszawy. Mogą sobie zjeżdżać, ile starczy im sił. Czy mężczyzna by na to wpadł? Mężczyźni wymyślają za to inne rzeczy. I ta wymiana, ta różnorodność, jest najcenniejsza.

Jak radzić sobie ze stresem w tej branży?

Nasza branża nie jest narażona na stres bardziej niż inne. Wydaje mi się, że to kwestia środowiska, tego jak w danej firmie jest budowana presja, jak sobie radzimy z trudnymi sytuacjami. Sylwia Filewicz, wspomniana już szefowa naszego działu budowlanego, powiedziała mi niedawno, że nie przeżyłaby już pewnie budowy drugiej Fabryki Norblina. Mieliśmy w tym czasie wszystko, co najgorsze. Covid rozerwał łańcuchy dostaw, były obsunięcia na budowie, bo np. pół roku dłużej czekaliśmy na szyby. A kiedy zrewitalizowany Norblin został wreszcie otwarty, wybuchła wojna. Trudno sobie wyobrazić większe trudności. Dotknęły one jednak wszystkich.

Jaką jest pani szefową?

Dużo lepszą niż byłam. Łagodnieję, a byłam bardzo wymagająca, stanowcza, nieakceptująca wymówek. Dziś mam więcej zaufania do współpracowników. Daję im więcej wolności i paradoksalnie - lepiej pracują. Świat się zmienia, zmienia się styl zarządzania. Zmienia nas pokolenie Z. Mam wrażenie, że taki męski, „zamordystyczny” styl zarządzania odszedł do lamusa. Ludzi trzeba motywować, oni muszą chcieć z tobą pracować, muszą współtworzyć przedsięwzięcie, czuć się jego częścią. Wtedy dadzą z siebie to, co najlepsze. A jak stoimy nad nimi z batem, za chwilę ich nie będzie.

Łatwiej się pani pracuje z kobietami czy z mężczyznami?

To nie ma znaczenia. W naszym zespole połowa menedżerów to mężczyźni, połowa kobiety. Stworzyliśmy równościową firmę. W Polsce jest pewnie takich coraz więcej. Już w Call Center mieliśmy szefową działu IT – kobietę, ale za to głównego księgowego. Zawsze wybieramy ludzi ze względu na kompetencje. Jak już wspominałam, szefową działu budowlanego w Capital Park jest kobieta. Ale mieliśmy np. recepcjonistę. I był to świetny recepcjonista. Miałam też znakomitego asystenta. A więc - kompetencje. Ale żeby było jasne: parytety są potrzebne. Unia Europejska narzuca, że od lipca 2026 r. w radach nadzorczych firm ma być 40 proc. kobiet.

Da się to zadekretować?

Oczywiście. Zacznijmy promować kobiety, zacznijmy szukać kompetentnych kobiet. Z uczelni wychodzi przecież więcej kobiet niż mężczyzn.

Ale potem gdzieś znikają i w tych zarządach niespecjalnie je widać.

Często czują się zepchnięte na margines. Odchodzą z firmy, żeby wychować dzieci. Kiedy wracają po czterech latach nie ma już dla nich miejsca. Jest jeszcze kwestia wynagrodzeń. Kobiety na tych samych stanowiskach często zarabiają mniej. I to się musi zmienić.

Jak pani dba o równowagę w swoim życiu? 

W weekendy oddaję się mojej pasji - gram w polo, jeżdżę na koniu. W domu mam cztery psy, dwa w stajni. Mam też 16 koni. No i podróżuję do zwierząt na wolności. Byłam na safari, w Tanzanii odwiedziłam szympansy, na Borneo – orangutany, w Ugandzie – goryle. Dotarłam na Alaskę. Lubię też przebywać z dziećmi. Niedawno spędziłam tydzień z dziećmi z rodziny, zabierałam je do stajni. Po takim czasie ma się inną perspektywę. Nie można dać się zwariować.

Czuje się pani kobietą sukcesu?

Czuję się kobietą spełnioną. Mam za sobą bardzo dużo porażek. Bo sukces to nie jest siedzenie w fotelu z cygarem i mówienie sobie: „ale jestem super”. Sukces to zdolność podnoszenia się po porażkach. Dawno temu nauczył mnie tego tenis zawodowy. Raz się wygrywa, raz przegrywa. Jestem entuzjastką angażowania dzieci w różne dyscypliny – sportowe, artystyczne. Trzeba umieć podnosić się po przegranej. Porażki są częścią sukcesu, nie da się ich uniknąć. Gdyby nie było porażek, czym byłby sukces? Mam też świadomość, ile zawdzięczam współpracownikom. Trzeba płynąć przez życie ze świadomością, że porażki i sukcesy będą się przeplatać. To koło fortuny. Taka perspektywa dodaje otuchy i siły. Najważniejsza jest przyjemność podróży. Nieustające pasmo sukcesów byłoby nudne.

Budowlanka, deweloperka - choć żeńskie z nazwy, uchodzą za męskie branże. Jak się pani czuje w tym męskim świecie?

Kinga Nowakowska: To są stereotypy. W naszej firmie szefową działu budowlanego jest Sylwia Filewicz, która od lat odpowiada za wszystkie projekty, za „dowiezienie” budowy w czasie i w budżecie. Sylwia trzyma wszystko swoją silną kobiecą ręką. Nasza firma w ogóle jest bardzo sfeminizowana. Ale i w całej branży nieruchomości jest dużo kobiet, podobnie jak na budowach. Oczywiście, intuicyjnie się myśli, że budują mężczyźni, ale to nieprawda. Świat się zmienia, proporcje się wyrównują. Do tej branży garnie się coraz więcej kobiet. Coraz więcej kobiet jest na politechnikach. Jako męskie postrzegam raczej środowisko inwestorskie, środowisko funduszy inwestycyjnych. Słynne targi Expo Real w Monachium mogą przypominać wyspę pingwinów, gdzie wszyscy panowie mają takie same garnitury.

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Biznes
Od chaosu do sukcesu. Właścicielki marki The Odder Side o tym, jak ją budowały
Biznes
Współwłaścicielka perfumerii Galilu: W pierwszy sklep zainwestowałyśmy ponad 600 tys. złotych
Biznes
Prezes DESA Unicum Agata Szkup o inwestowaniu w sztukę: Jest odporne na zawirowania rynkowe
Biznes
Dlaczego kobietom trudniej przychodzi budowanie relacji w biznesie? Wyniki raportu
Biznes
Joanna Czapska: Z klientami negocjuję na polach golfowych, jachtach i podczas ich treningów