Marieta Żukowska: Dojrzałość to doświadczenie, które uwalnia od systemu ocen

"Moja bohaterka najsilniejsza jest wtedy, gdy sobie wybacza. Odpuszcza. Musi zrozumieć siebie, by dalej żyć", mówi Marieta Żukowska o roli w filmie Łukasza Barczyka "Próba łuku". Uważa ją za jedno z najtrudniejszych wyzwań aktorskich, z jakimi przyszło jej się zmierzyć.

Publikacja: 07.08.2024 10:11

Marieta Żukowska: Niech padną słowa niełatwe, ale zmuszą do prawdziwej rozmowy.

Marieta Żukowska: Niech padną słowa niełatwe, ale zmuszą do prawdziwej rozmowy.

Foto: Łukasz Bartyzel, stylizacja Magda Jaworska, make up Karolina Żukowska.

W Odysei Homer opisywał Penelopę jako wierną żonę, żyjącą wspomnieniem o Odyseuszu i nadzieją na jego powrót. „Próba Łuku” to też próba Marty - „współczesnej Penelopy”- do zaakceptowania prawdy, ale także siebie samej. Było trudno?

Ta rola była dla mnie jedynym z najtrudniejszych wyzwań aktorskich. Nie mogłam tej postaci tylko zagrać: schować się za nią . Film jest mieszanką dokumentu i filmu fabularnego, więc starałam się poruszać pomiędzy dwiema formami filmowymi, jako Marieta Marta czy Marta Penelopa. Co dziś tak naprawdę znaczy czekanie na Odyseusza? Czy gdy przyjdzie przebrany w łachmany i pokona wszystkich zalotników, bo tylko on będzie umiał odpowiednio nagiąć łuk – nadal będzie sobą, czy już kimś innym?

To pytania, które czekają na odpowiedzi.

W „Próbie Łuku” wierzenia i mity zapętlają się z „tu i teraz”, ale także z tym, co zdarzyło się kiedyś. Film ma w sobie mieszankę różnych narracji. Zaczyna się jak dokument, ale potem przenika w fabułę, łącząc się z rekonstrukcją wydarzeń, by w końcu zderzyć bohaterkę z jej prawdziwymi odczuciami. Pierwotnie była to nowela, w której małżeństwo wyjeżdża na grecką wyspę, gdzie mężczyzna znika w niewyjaśnionych okolicznościach. Opis ludzi i ich emocji, tak bardzo przekłamanych przez traumy, sprawia, że moja postać sama przed sobą nie przyznaje się do tego, co się wydarzyło.

75 minut filmu to aż trzy czasy: w jaki sposób prowadziła pani przez nie swoją bohaterkę?

Marta, która dziesięć lat po zniknięciu swojego męża Krzysztofa stara się zrozumieć, co tak naprawdę się z nim stało, wraz z jego najlepszym przyjacielem i ekipą filmową, wyrusza na grecką wyspę Thassos - tam, gdzie widziano go po raz ostatni. Intuicyjnie wyczuwałam jak bardzo istotny jest dla Marty proces wspomnień. Mówi się, że wspomnienie to byt, który „nie istnieje”. Nic bardziej mylnego. Wystarczy przecież jeden impuls: zapach, smak, obraz – by uruchomić nawet bardzo głęboko ukryte emocje. 

Próba nazwania najbardziej intymnej relacji okazuje się - pod miękkością dobrych wspomnień - drogą pełną cierni. Marta staje twarzą w twarz z wieloma „stop-klatkami” wspomnień. Ale zamiast zderzyć się z nimi, wypiera wszystko. W trakcie mojej pracy nad rolą, Łukasz Barczyk powtarzał zresztą często: „Bądź jak zamrożona”.

Niedługo zobaczymy też panią w roli cierpiącej na chorobę dwubiegunową Ewy – z czego czerpie pani siłę i inspirację dla tych kobiet?

Poszczególne bohaterki: silne, słabe, przebiegłe, dobre – przychodzą w odpowiednich momentach mojego życia: takich, w których mnie samej są one potrzebne. Łączę się wtedy z nimi , by jak najlepiej je zrozumieć. Kontakt z nimi to dla mnie „transakcja wzajemna”: nie tylko ja daję im siebie, ale i one uczą mnie nowych prawd. Cieszę się, że mogę pokazać te kobiety jak najczulej; najbardziej ludzko, jak tylko potrafię. Ich prawda idzie za mną i mnie niesie. Zawsze staram się też walczyć o światło, które w nich jest. Wszystkie są bardzo różne, ale każda z nich działa pod jakąś presją, na granicy, przełamuje swoje fale, by kogoś lub coś poświęcić. Poznając te postaci jeszcze na etapie scenariusza, muszę czuć, że mogę o nie zawalczyć, jak najlepiej je zagrać. Jestem już w takim momencie swojego życia, że nie przyjmę roli, jeśli nie mam wobec niej „podkorowego impulsu”, jeśli jej nie czuję. Staram się zawsze poświęcić swojej pracy maksymalnie. Pokazując się widzom, mam świadomość odpowiedzialności, jaką na siebie wzięłam.

Czytaj więcej

Aktorka Zofia Jastrzębska o pracy i życiu osobistym: Autentyczność jest wolnością

„Próba Łuku” to także film o sztuce pożegnania. Z tymi, którzy z różnych przyczyn zniknęli z naszego życia, ale także z różnymi wymiarami nas samych.

Dokładnie tak. Ale to także film o wdzięczności za to, co było i zostawiło w nas dobry ślad. Marta zbyt długo nie dopuszczała do siebie myśli, że czasem aby zbudować siebie na nowo, trzeba część siebie pożegnać. Z pewnością istotny wpływ na jej poczucie własnej wartości miał fakt, że została w dzieciństwie porzucona: jej ojciec, podobnie jak mąż, zaginął. Z jednej więc strony ciążyło nad nią jakieś fatum, z drugiej – mogła to być szansa na wyzwolenie. Nauka pożegnań jest bardzo trudna – uczymy się jej całe życie. Warto jednak pamiętać, że siła walki o siebie i o drugą osobę tkwi w odpuszczaniu. W naszych relacjach często bywa tak, że „ja” staje się silniejsze niż „my”. Chcemy mieć szczęście na własność. Tymczasem sztuka takiej „rezygnacji” daje szansę na prawdziwą wolność. To są mądre i świadome „pożegnania”. W jednej ze scen Marta żegna się symbolicznie ze swoim mężem – jeśli jest coś, co naprawdę kochasz, warto dać temu wolność. ”Jeśli wróci – jest twoje. Jeśli nie – nigdy twoje nie było."

Filmowe czy teatralne – w pewnej chwili też i pani musi swoje bohaterki pożegnać. Boli?

Boli. Nieraz po takiej wspólnej drodze z moją postacią, płaczę. W teatrze jest nieco inaczej: w „Samych plusach” w Garnizonie Sztuki, czy we „Wstydzie” Wojciecha Malajkata – teatr to mikroskopijne rozstania i powroty po każdym spektaklu. Film wymaga innego przełożenia, odmiennego rodzaju cierpliwości. Czasem, po skończonych zdjęciach mogę spokojnie pójść na lody z moją córką, po niektórych potrzebuję przestrzeni by „wrócić”. Gdy ta "inna Marieta" wraca do domu ciężko z nią wytrzymać. Dlatego tak bardzo chronię prywatność swoją i bliskich, doceniam moją rodzinę.

Czytaj więcej

Małgorzata Foremniak: Nie warto poświęcić siebie dla drugiego człowieka

Piękno nie ma wieku. Skończyła pani czterdzieści lat. Czy to sprawia, że patrzy pani na świat – również ten filmowy – inaczej?

Dojrzałość to doświadczenie, ono bardzo pomaga, uwalnia od systemu ocen. W mojej pracy wciąż podlegam ocenie. Po filmowej projekcji „Próby Łuku” usłyszałam od jednej z kobiet: „W tym filmie jest taki moment, kiedy naprawdę poczułam ścisk w gardle: ta scena, gdy kamera wciąż za panią chodzi, a pani mówi: czy wy już tak zawsze będziecie za mną krok w krok?”. Ta scena dotyczyła Marty, ale pokazała dobitnie jak silna jest presja oceny, opinii, grupy. Ta kobieta była niesłusznie oskarżona o coś i mierzyła się z oceną swojego środowiska, miała więc wspólne doświadczenie z moją bohaterką. Wszyscy znamy zasadę domniemania niewinności oskarżonego – respektujemy ją w sądzie - dlaczego nie robimy tego w życiu? Dziś wiem, że tylko będąc w zgodzie ze sobą, jestem uodporniona na oceny innych. Staram się przyjmować tylko dobre rzeczy. Do niekonstruktywnej krytyki mam już dystans. Szkoda życia na to; jest zbyt piękne.

Słowo potrafi ukamieniować…

Dlatego nauczyłam się zdrowego dystansu i ustawiłam swoje priorytety. Mam siebie, swoich bliskich, swoją prawdę – i tego chronię. Zainspirowana Martinem Scorsese doceniłam efekty płynące z medytacji transcendentalnej, która pomaga przepracowywać emocje. Zaczęłam rozumieć cały ich wachlarz. Wiem, które z nich mogą być moim przyjacielem, a które największym wrogiem. Wiem, jak unikać ich niskich wibracji by „nie zasłaniały światła”. Bez złych emocji można pozbierać się skuteczniej, szybciej i iść dalej – nie karmić demona nieszczęścia. W naszych czasach zbyt często zapominamy, że możliwość prawdziwej rozmowy z drugim człowiekiem – twarzą w twarz: dotyk ręki, spojrzenie w oczy - to wszystko działa jak tabletka szczęścia. Daje siłę.

Ktoś, kto pozwala sobie na słabość, też może być silny. Jak zmieniała się siła Marty?

Najsilniejsza jest wtedy, gdy sobie wybacza. Odpuszcza. Zdaje sobie sprawę, że nie potrzebuje ani „Odyseusza” ani nikogo innego, by napiąć swój łuk. Musi zrozumieć siebie, wybaczyć sobie – by dalej żyć. Słabość to pokłosie wszystkiego, co dzieje się w życiu człowieka. Prawda Marty jest ciężka, bo nosi ona w sobie „winy” z całych dziesięciu lat, które wciąż stara się wyprzeć. By żyć na nowo: wiarygodnie i dojrzale - sama ze sobą musi to załatwić. Bardzo mocno wierzę w to, że film ma moc sprawczą. Kiedy tworzyliśmy ten obraz, wszystkim nam zależało na tym, by widz po jego obejrzeniu został z odrobiną światła w sercu; by ludzie wychodząc z kina, usiedli i zaczęli rozmawiać. Niech padną słowa niełatwe, ale zmuszą do prawdziwej rozmowy. Jeśli tak się stanie — zrobiliśmy swoje.

Podobno po projekcji filmu usłyszała też pani: „Marta jest mi bliska, bo tak zagubiona jako kobieta w dzisiejszym świecie.”

Od razu wtedy pomyślałam o tym, jak bardzo współczesne czasy zmuszają nas do funkcjonowania pod tyloma różnymi warstwami presji. Jak często uciekamy przed swoją prawdą? Kobiety zbyt często zastanawiają się jaka jest cena szczerości. Boją się zdemaskować, by otwarciem puszki Pandory nie ryzykować utraty „pełni szczęścia”. Tymczasem prawda zawsze się o siebie upomni. Rola Marty to dla mnie w pewnym stopniu przenośnia bycia kobietą: tak długo zmagamy się ze wszystkim, aż nagle przychodzi chwila, w której mówimy: „tak, to jestem ja. Taka jestem, tak czuję i mam do tego prawo”. Marta długo tego nie potrafiła. Zbyt długo.

Co chciałby pani powiedzieć tym kobietom, które wciąż poszukują – niekoniecznie zaginionej miłości, ale siebie?

Chciałabym im powiedzieć, żeby uszanowały siebie, doceniły , wybaczyły sobie, nie dążyły do narzuconych przez ten świat wyimaginowanych ideałów. I odrzuciły stereotypy, które wkładają nas w „klatki ocen”. Zaufały sobie i nie marnowały ani chwili na oceny innych. Nieprzewidywalność takiego życia jest fascynująca.

A co powiedziałaby pani Mariecie Żukowskiej?

Dziękuję ci za to, że się nie poddajesz...

W Odysei Homer opisywał Penelopę jako wierną żonę, żyjącą wspomnieniem o Odyseuszu i nadzieją na jego powrót. „Próba Łuku” to też próba Marty - „współczesnej Penelopy”- do zaakceptowania prawdy, ale także siebie samej. Było trudno?

Ta rola była dla mnie jedynym z najtrudniejszych wyzwań aktorskich. Nie mogłam tej postaci tylko zagrać: schować się za nią . Film jest mieszanką dokumentu i filmu fabularnego, więc starałam się poruszać pomiędzy dwiema formami filmowymi, jako Marieta Marta czy Marta Penelopa. Co dziś tak naprawdę znaczy czekanie na Odyseusza? Czy gdy przyjdzie przebrany w łachmany i pokona wszystkich zalotników, bo tylko on będzie umiał odpowiednio nagiąć łuk – nadal będzie sobą, czy już kimś innym?

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Wywiad
Gabriela Muskała: Hartowanie poprzez krytykę nie ma dla mnie racji bytu
Wywiad
Polka na Tajwanie: Tutaj dzieci w szkole uczą się o Szymborskiej i Kieślowskim
Wywiad
Małgorzata Stadnicka: Nie ma jednej definicji sukcesu - każda może być równie wartościowa
Wywiad
Katarzyna Warnke: Nie lubię feminizmu, który wyklucza
Wywiad
Fotki dzieci nie muszą być w sieci. Ekspertka NASK o ciemnej stronie sharentingu