Renata Dancewicz: Odrzuca mnie biurokracja w kościelnym wydaniu

Po filmie „Pułkownik Kwiatkowski” stała się symbolem kobiecości. Wcześniej dyscyplinarnie wyrzucono ją ze szkoły filmowej. Dziś nie lubi zwracać na siebie uwagi. Ale mówi, że charakter trzeba mieć - zwłaszcza, jeśli jest się kobietą.

Publikacja: 18.11.2024 16:38

Renata Dancewicz: Jestem nawet w stanie lubić ludzi, którzy mnie nie lubią.

Renata Dancewicz: Jestem nawet w stanie lubić ludzi, którzy mnie nie lubią.

Foto: Paweł Wodzyński

Jak pani lubi żyć?

Po swojemu. Nie na widoku. W swoim własnym życiu i na własnych zasadach. To, co dla mnie ważne, to moja „nisza”. Życie prywatne, które jest tylko moje. Bo życie prywatne jest – jak wynika z nazwy – prywatne.

Unika pani mediów społecznościowych. Lęk współczesnego człowieka, że jeśli nie zamieści w internecie postu z „ostatniej chwili”, to zniknie, jest pani obcy?

Tak. Moje życie nie zależy od postu. Nie odczuwam nerwicy, gdy ktoś się nie dowie, co robię. W czasach, gdy moje aktorstwo nabierało tempa, mediów społecznościowych jeszcze nie było. Wszystko odbywało się wtedy między ludźmi. Jeśli ktoś ma ochotę dzielić się z całym światem informacją, że na śniadanie zjadł bułeczkę – bardzo proszę. Kwestia wyboru, takiej a nie innej decyzji.

Jest pani zapaloną brydżystką. Lubi pani rozdawać karty – w grze i w życiu?

Nie zawsze, bo to się wiąże z odpowiedzialnością. Pierwszej karcianej gry „w oczko” nauczyła mnie moja Babcia, gdy skończyłam sześć lat. Niedługo później miałam już swoją własną zieloną książeczkę do nauki brydża sportowego. Zbiegło się to z moją fascynacją serią kryminałów Agathy Christie, w których – jak wiadomo – karty bywały ukrytym bohaterem i elementem układanki. W tych kryminałach Herkules Poirot albo panna Marple rozwiązywali zagadki, analizując czyjś sposób grania. W życiu stolik brydżowy zostawiam jednak tam, gdzie jego miejsce. Nie przenoszę też tej „gry” na aktorstwo. I nie rozdaję kart.

Zgłaszam tu swoje veto! Nie zapomnę sytuacji, gdy pani – jako jedyna – odmówiła włożenia narzuconej w „Tańcu z Gwiazdami” stylizacji; „Nie zatańczę tanga w zielonej sukni. Proszę czarną”.

Bo charakter trzeba mieć. Zwłaszcza, jeśli jest się kobietą.

Czytaj więcej

Małgorzata Foremniak: Nie warto poświęcić siebie dla drugiego człowieka

Czym jest feminizm według Renaty Dancewicz?

Nie jest żadnym ograniczeniem. Feminizm powinien sprawić, by świat był bardziej kobiecy, a nie by kobiety były bardziej męskie. Dla mnie jest on wolnością. Sposobem na pokazanie, że kobiety mogą żyć tak, jak chcą i jak mogą. Nie widzę nic złego w tym, że lubi się prowadzić dom i czerpie z tego przyjemność. Żywioł kobiecy jest fascynujący. Być może zresztą całe to przywiązanie się do płci jest nieco przereklamowane?

Pani ma do tego wszystkiego dystans?

Raczej brak „napinki”. Już dawno postanowiłam, że nie chcę robić rzeczy, których nie muszę. Miewam krótki lont, bywa, że się denerwuję. Ale to przychodzi i mija – po włosku. Nigdy nie byłam typem Rejtana rozdzierającego szaty. Jestem nawet w stanie lubić ludzi, którzy mnie nie lubią. Odkąd pamiętam, swoją siłę czerpałam z książek – kształtowały nie tylko mój świat ale i światopogląd. Rozwijały wyobraźnię, uczyły empatii. Pozwalały mi wejść w nowe światy i uwrażliwić się na wiele spraw a równocześnie mieć w sobie jakiś wentyl bezpieczeństwa. Nauczyły przeżywania siebie w różnych zaskakujących nieraz sytuacjach.

Lubiła pani zaskakiwać. Teatr Muzyczny w Łodzi. Uroczysta inauguracja roku akademickiego łódzkiej „filmówki”. Rektorzy wszystkich łódzkich uczelni wygłaszający mowy... I tutaj wchodzi poczet sztandarowy i Renata Dancewicz…

Faktycznie, zostałam niejako wmanewrowana w kompletnie nie swoją rolę. Ten peerelowski zwyczaj to były absolutnie nie moje klimaty, „nie moje buty”. Postanowiłam więc wejść w swoich. Znalazłam takie: czarne kozaki do połowy uda. Do tego ultrakrótka mini, makijaż w stylu Kleopatry, tapir na głowie. By dodatkowo wzmocnić efekt dramaturgiczny, postanowiłam żuć gumę. Wybuchł taki skandal, że aż napisano o tym w łódzkiej gazecie. Jan Machulski powiedział wtedy: "Gratuluję, stałaś się sławna – chyba o to ci chodziło".

Przewidując niejako pani sławę, wyrzucił panią ze szkoły. Padły słowa, że nie nadaje się pani do tego zawodu. Czy to wtedy włączyła pani funkcję „a ja wam pokażę”?

Bynajmniej. Woody Allen powiedział kiedyś, że nie chciałby być członkiem klubu, który chciałby mieć go za swojego członka. Odpowiada mi takie podejście do życia (uśmiech). Gdy wyrzucili mnie ze szkoły filmowej, w pierwszej chwili nie za bardzo wiedziałam, co dalej. Trochę pojeździłam po Polsce, poodwiedzałam znajomych – do momentu, gdy skończyły się pieniądze. Wyjazd do Norwegii zdarzył się więc w dobrym momencie. Zarobiłam, ale i wydałam. Do tego stopnia, że już nie było na bilet powrotny. Musiałam pożyczyć na powrót do kraju. Nie mam smykałki biznesowo-finansowej.

Na co poszło?

Na pierścionki i buty na korku.

Na co teraz Renata Dancewicz lubi wydawać pieniądze?

A ile mamy czasu? Książki, podróże, dobre jedzenie, kosmetyki, buty, torebki, ciuchy. Potrafię zakochać się w jakiejś rzeczy, która sprawia, że na moment czuję się kimś innym.

Gdyby miała pani namalować swój portret…

Byłoby tam dużo powietrza, przestrzeń. I może trochę nie pasujących do siebie, rzeczy.

Czytaj więcej

Catherine Deneuve kończy 81 lat. Wielka gwiazda kina wciąż gra i jest kapryśna

Wciąż myśli pani o apostazji?

Żyjemy w kraju, którego pod wieloma względami nawet Witkacy by tego nie wymyślił. Mam wątpliwość co do prowadzonych przez Kościół statystyk – nawet w tej sprawie. Odrzuca mnie biurokracja w kościelnym wydaniu, ale tak, nadal planuję by to zrobić. Nigdy zresztą nie ukrywałam swojego stosunku do tego wszystkiego, co wyczynia na naszych oczach – i poza nimi - instytucja Kościoła. Nie jestem katoliczką.

Papierek lakmusowy człowieczeństwa według pani to…?

Stosunek do innych. Dbam o bliskich mi ludzi. Są filarami mojego świata. Gdy kogoś z nich zabraknie, mam poczucie wyciąganego spod stóp, dywanika. To, co nas określa, to podejście do życia z właściwymi proporcjami. Zacytuję nieżyjącego już profesora Falandysza, który powiedział, że gdy jest mu źle, stosuje zasadę „równania w dół". Nie myśli o tych, którym – w jego przekonaniu – jest lepiej, ale o tych, którzy zamieniliby się z nim na życie. Gdy człowiek się dołuje, warto odwiedzić hospicjum albo schronisko dla zwierząt. To potrafi od razu postawić do pionu.

Co powiedziałby pani sobie sobie tak najszczerzej?

Dobrze, że masz poczucie humoru. Świadomość tego, że – jak każdy – nie jesteś niezastąpiona. I tak umieramy, więc póki tu jesteśmy, ciesz się z tego z masz, co jest twoje. Korzystaj z tego – ile się da. Dbaj o siebie, bo bez ciebie ten świat także będzie istniał. Ważne jest teraz.

Jak pani lubi żyć?

Po swojemu. Nie na widoku. W swoim własnym życiu i na własnych zasadach. To, co dla mnie ważne, to moja „nisza”. Życie prywatne, które jest tylko moje. Bo życie prywatne jest – jak wynika z nazwy – prywatne.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
POLKA NA OBCZYŹNIE
Polka w Indiach: „Tutaj klasę średnią stać na kucharza, pomoc domową i kierowcę”
Wywiad
Młodzieżowe Słowo Roku 2024. Językoznawczyni: Trochę dziwi mnie wyraz "oporowo"
CUDZOZIEMKA W RP
Gruzinka w Polsce: Polacy nie doceniają swojej ojczyzny, to naprawdę dobry kraj do życia
CUDZOZIEMKA W RP
Chinka w Polsce: Myślałam, że będzie tu trochę bardziej nowocześnie
Materiał Promocyjny
Europejczycy chcą ochrony klimatu, ale mają obawy o koszty
Wywiad
Dlaczego Kościół ma problem z Halloween? Teolożka wyjaśnia