Helena Englert: Nie ma co ubolewać nad byciem dzieckiem znanych rodziców

Mam wyobraźnię. A to nie pomaga w nocy spać. Boję się wszystkiego: utraty rodziców, braku miłości, wojny, jutra. Dlatego doceniam małe rzeczy, takie jak kawa z mlekiem w kawiarni pod blokiem. To pomaga nie przejmować tym, na co nie mam wpływu - mówi aktorka Helena Englert.

Publikacja: 03.12.2024 16:30

Helena Englert: Prywatnie mam blond włoski, niebieskie „oczki” i duże usta. A w filmie… w filmie chc

Helena Englert: Prywatnie mam blond włoski, niebieskie „oczki” i duże usta. A w filmie… w filmie chcę wszystko, tylko nie to. Chcę być brzydka i charakterystyczna.

Foto: FOTON/PAP

Kim jest Hela Englert?

Gdybym znała odpowiedź na to pytanie oznaczałoby, że stoję w miejscu. A ja nie lubię stać. Kojarzysz to kółko, które kręci się w internetowej przeglądarce? Jestem tym kółkiem. Mam nadzieję, że „znak loading” będzie trwać całe życie, zawsze - i nigdy nie poczuję, że wiem i umiem już wszystko. Moje słowo klucz to rozwój. Mój stan to work in progress. Lubię być dynamicznym wielokropkiem. A czasem wykrzyknikiem. Teorią, którą da się podważyć. Pytaniem, na które nie nie ma jednoznacznej odpowiedzi.

Twoje role w „BringBackAlice”, „Pokusie”, „Algorytmie Miłości” to był mocny start dla szerszej publiczności i spotkały się z równie mocnym odzewem widzów. Jak myślisz – dlaczego?

Nazwisko. Wydaje mi się, że akurat to, w dużym stopniu zawdzięczam mojemu nazwisku. Mam koleżanki, które – moim zdaniem – zrobiły w tym zawodzie do tej pory o wiele więcej niż ja. Pojawiły się dokładnie w tym samym momencie, dobrze wykonały swoją robotę, aIe nie było na nie takiego „boomu”. Są osoby, których w moim mniemaniu niczym nie przewyższam, może nawet są kilka kroków przede mną, ale jednak flesze szukają „tej” Heleny Englert . Uważam to za niesprawiedliwość. Był czas, w którym obawiałam się przysłowiowego „wyskakiwania z lodówki”; myślałam: zastopuj, za dużo jest ciebie w tym wszystkim. Ale kolejna nauka to sztuka wyważania proporcji między zobowiązaniem bycia w trybach promocji projektu a własnym przeczuciem, że na dany moment warto by już włączyć pauzę.

Włączyłaś?

Nauczyłam się jak trzymać palec na tym przycisku, bo w pewnej chwili tyle Heli Englert wysypało się w mediach , że reżyserzy przestali zapraszać mnie na castingi. Dwie role, a po nich przez rok nic. Taka jest chyba specyfika naszej polskiej kultury – nie lubimy gdy wpycha się nam kogoś na siłę. Wolimy mieć wrażenie, że sami jesteśmy odkrywcami . A ja mam na nazwisko Englert i nigdy nie będę niczyim odkryciem. Jest tu jednak „ale”. Uważam, że nie ma co ubolewać nad byciem dzieckiem znanych rodziców. Boom ma w środku dwa „o” i dwie strony. Wszystko się w pewnym momencie równoważy: bo ludzie są ciekawi co ta młoda Englert tak naprawdę sobą reprezentuje, a później przychodzi moment, w którym życie mówi : sprawdzam. I to jest najtrudniejsze – utrzymać się na fali.

Trudno uwierzyć, że gdy wchodziłaś w ten zawód, nie za bardzo ci się podobał.

Tak było! Pracę w zawodzie zaczęłam w serialu będącym klasyczną obyczajówką: „Barwach Szczęścia”. Mając 15 lat weszłam na plan i nie wszystko mi się od razu podobało. Jasne, trudno tu doszukiwać się nieoczekiwanych zwrotów akcji, stopniowania napięcia i błyskotliwych ripost skrzących się paradoksami, bo to inny gatunek, raczej takie słuchowisko dla oczu podczas codziennej rutyny. Myślę też, że byłam po prostu za młoda. Plan to nie jest miejsce dla dzieci. Dało mi to jednak dobry start do dalszej nauki: mając naście lat wiedziałam już czym ten aktorski chleb, mówiąc metaforycznie o nauce warsztatu, posmarować. Wtedy jednak było niełatwo: godziny pracy na planie, nadgodziny, liceum, matura międzynarodowa. Z drugiej strony w wieku kilkunastu lat miałam to, o czym wielu może tylko pomarzyć: pracę, zdobywane krok po kroku doświadczenie i własne zarobione pieniądze. Uczyłam się też jak równoważyć pracę i życie prywatne.

Twoje role nieodłącznie łączą się z przełamywaniem tabu, schematów. Gdzie leżą twoje granice wstydu?

Nie wiem. W filmie nie wyobrażam sobie już sceny, której bym nie zagrała. Nie dlatego, że wszystko potrafię, ale dlatego, że zdaję sobie sprawę, że to prywatnie nie jestem ja. Nie potknęłam się jeszcze nigdy o siebie ze strachu przed wyzwaniem. Jeśli już, to pojawiają się we mnie wątpliwości czy mam wystarczający do danej roli warsztat. Dlatego zdarza mi się oglądać rezultaty swojej pracy: zderzam to, co było we mnie wtedy, gdy grałam z efektem końcowym. Nie czerpię z tego specjalnej przyjemności, traktuję to czysto warsztatowo. Uczę się i wyciągam wnioski. Wracając do wstydu: w filmie ewentualnie powodem do „cringe’u” może być dla mnie kiepski dialog – nie ta zniesławiona nagość, o której tyle się mówi. Natomiast w teatrze wstyd ma dla mnie inne zabarwienie: wstydzę się przed samą sobą, bo czuję, że jeszcze wszystkiego nie umiem. Teatr jest dla mnie nowy; tu nie wiem jeszcze, jak swoją postać budować: formalnie czy psychologicznie. Dlatego teatru jeszcze trochę się boję i mam do niego delikatny dystans. Film znam. Tak przynajmniej czuję i gdyby ktoś kazał (co za słowo!) mi wybierać, nie miałabym wątpliwości – żadnych ! Teatr z całą swoją magią, procesem twórczym, poczuciem kontaktu z widzem – jeszcze tego nie czuję. Praca w nim jest dla mnie o tyle ważna, że stanowi bazę, podstawę, daje mi mięsień potrzebny do pracy przed kamerą.

Czytaj więcej

Renata Dancewicz: Odrzuca mnie biurokracja w kościelnym wydaniu

Jesteś otwarta, bezpośrednia, trochę „amerykańska”. Porzucenie życia w Stanach, gdzie studiowałaś - to nie był błąd?

Jestem „wysokoenergetyczna”, ale czy „amerykańska”? Uważam, że absolutnie nie wyklucza to polskości. Byłam wychowana w kulcie zachodu; ciągle słyszałam: „najlepiej stąd wyjeżdżaj to tam jest lepiej , inaczej”. Pojechałam. Szybko jednak okazało się, że amerykańskie „keep smiling” jako sposób na życie, nie jest dla mnie. Bolało. Dosłownie. Drętwiały mi od tego policzki. Polacy są wychowani w duchu: powiedz mi o swoich słabościach, ja powiem ci o moich i od tej chwili będziemy mogli sobie zaufać. W Stanach jest inaczej. Na swoim przykładzie aż za dobrze doświadczyłam tego, że można tam świetnie porozmawiać o różnych rodzajach spaghetti, ale przez pół roku nikt nie zapytał mnie o to, co naprawdę czuję i jak naprawdę się mam. To było jak ślizganie się po obcej powierzchni ze sztucznie przyklejonym uśmiechem. W pewnej chwili,  w środku krainy amerykańskiego snu, gdy było już bardzo dołująco, żeby ratować psychikę ustawiłam sobie na tapecie laptopa warszawskie zdjęcie Kolumny Zygmunta. I już wiedziałam, co robić. Myślę, że gdybym nie spróbowała i nie przekonała się, że to nie do końca jest dla mnie, mogłabym do dziś się nad tym zastanawiać. Mieć poczucie niewykorzystanego potencjału. A tak – już wiem.

Niewykorzystany potencjał jest ci bliski?

Cały czas! Ciągle chcę więcej, wyżej, dalej. Uważam, że mogę wszystko i nie chcę wybierać. Wierzę, że moja intuicja zna drogę. Siła wyższa jest dla mnie równocześnie siłą odśrodkową. Nigdy nie daje mi więcej niż w danym momencie potrafię ugryźć. Jeśli w moim życiu dzieje się coś nie po mojej myśli, traktuję to jako lekcję do odrobienia i znak, że płynie z tego jakaś nauka. Nawet jeśli jeszcze jej nie rozumiem. Nie zawsze tak było. Kiedyś wierzyłam, że jestem najwyższym bytem na tym świecie i mam pełną kontrolę nad moim życiem. Uważałam, że tylko moje decyzje warunkują to, co się wydarzy. Ale dziś jest inaczej. Przestałam budować fundamenty, które z założenia są nienaruszalne. Jeśli wierzyć psychologii jako nauce, każda dobra teoria musi być powtarzalna . Mój umysł nawet gdyby znalazł się w raju powiedziałby: „ tak, ale”...

Twoje „ale” dla aktorstwa to?

Znienawidzone przeze mnie zdanie: „bo tak się tego nie robi”. Pytam wtedy: „A dlaczego?” Dezorganizacja – to też bardzo mi przeszkadza. To, że jestem tylko odtwórczynią. Rozumiem, że producent, reżyser ma pierwsze i ostatnie słowo, ale trudno mi było kiedyś wejść w schemat “pan mówi, pies słucha”. To brzmi pysznie, ale mówię to w dużym uproszczeniu, bo każdy w tej pracy ma swoją robotę do zrobienia. Aktor jest od grania. Ale coraz częściej i coraz mocniej kusi mnie, by w przyszłości spróbować swoich sił w pionie producenckim, reżyserskim. Na razie cieszę się, że mam w czym i co grać. Doceniam fakt, że zdobywam kolejne doświadczenia i wciąż się uczę. Ale – jestem czujna i bacznie wszystko obserwuję. Z cudzych błędów można zresztą stworzyć niezły poradnik „jak czegoś nie robić”.

A jak z twojej dzisiejszej perspektywy robić?

Gdybym była producentką w każdym pionie zatrudniłabym specjalistów, ale równocześnie wszyscy oni byliby ludźmi, którym ufam. Na plan dalszy odsunęłabym swoje decyzje na temat wizerunku, charakterystyki postaci, operatorki, wszystkich filmowych szczegółów, na których się nie znam oddając wolność twórczą zespołowi specjalistów. Koncentrowałabym się nad takim dobrem zespołu, by pracowali w nim pasjonaci, indywidualiści i fachowcy godni zaufania.

Często podkreślasz jak ważne jest „złapanie psychologii postaci”. To nie jest przereklamowane?

Kiedyś na planie reżyser zapytał mnie: „O czym myślałaś kiedy to grałaś?” Odpowiedziałam: „ Z całym szacunkiem, nie twoja sprawa”. To, czym zapełniam przestrzeń w swojej głowie podczas sceny jest tylko moje. Reżyser ma widzieć zamierzony efekt i moja w tym głowa, by tak się stało. Natomiast dobór środków zależy od gatunku w jakim się poruszamy. Grając w komedii wszystkie chwyty są dozwolone. Dla przykładu: Grając Dagmarę w „Algorytmie Miłości” założyłam po prostu, że jest głupia. I na tym zakończyłam analizę postaci. Resztę budowałam formalnie. Nie zrozum mnie źle: nie spłycam. Bardzo dokładnie, rzetelnie i dogłębnie traktuję każdą rolę. Ale kiedy słyszę, że na to w jaki sposób moja postać podnosi filiżankę ma wpływ fakt, że rozstała się z chłopakiem nie 7 a 7.5 miesiąca temu – dzieje się ze mną coś niedobrego. Możemy rozmawiać o kosmosie, ale finalnie ważna jest odpowiedź na jedno pytanie: jaka mina? To jest skrót myślowy.
Kolejne założenie, z którym się nie zgadzam to tendencja do bronienia swojej postaci. Dlaczego? Mogę wcale jej nie lubić, nie zgadzać się z jej wyborami i nie uznawać sposobu, w jaki myśli i żyje. Moja akceptacja polega na tym, że jako Hela umawiam się ze sobą na wejście w świat kogoś, z kim bym się nie polubiła. Mogę nawet tą postacią gardzić i uważam, że nie powinno przeszkodzić to w tym, żeby widz mi uwierzył.

Wspomniałaś, że jedną z twoich ulubionych książek jest pozycja Margaret Atwood: „O pisaniu”. Sztuka pisania to sztuka skreślania. Przenieśmy to metaforycznie na aktorstwo.

Czytaj więcej

Aktorka Zofia Jastrzębska o pracy i życiu osobistym: Autentyczność jest wolnością

Dobre pytanie. Najczęściej muszę uważać by w swojej roli za bardzo nie “przygrzać” emocjami. Zdaję sobie sprawę, że moja twarz potrafi wiele wyrazić, powinnam więc powściągać emocje. A zdarza mi się naddawać! Kocham emocjonalny kicz. Również jako estetykę. Ktoś mi ostatnio powiedział, że uważa mnie za aktorkę wcieleniową. Trochę ego mi od tego podskoczyło, bo przyjemnie jest myśleć, że wchodzę w postać w 100 procentach . I to najchętniej w taką, z którą również wizualnie mam niewiele wspólnego. Prywatnie mam blond włoski, niebieskie „oczki” i duże usta. A w filmie… w filmie chcę wszystko, tylko nie to. Chcę być brzydka i charakterystyczna.

Ulubiony kolor, który cię określa?

Połączenie różowego i czarnego. Ale na prowadzeniu jest różowy, lubię być na różowej chmurce (śmiech).

Kicz może być sztuką. Podobnie jak moda. Wiele osób obserwujących cię na Instagramie docenia twoje stylizacje. Myślałaś kiedyś, by pójść w tym kierunku?

Jeszcze jak! Razem z moją przyjaciółką kostiumografką Magdą Sekrecką powoli układamy na to przepis. Ona ma ogromną wiedzę, a ja sama też projektuję. Moda to moja wielka pasja. Sprawia, że każdego dnia możesz być kimś innym. Każda stylizacja opowiada inną historię. Wraz z Magdą stawiamy na pomysł, oryginalność, kreację i jakość. Nie przeceniając swojej wyobraźni uważam, że mam pojęcie o estetyce. Połowa rzeczy, w których można mnie zobaczyć to moje projekty. Zdarza się nawet, że ubieram swoje koleżanki na „ścianki”. W Stanach istnieje coś takiego jak “method dressing” czyli promowanie swoich projektów filmowych przenosząc estetykę świata przedstawionego z ekranu na czerwony dywan. Staram się przenieść to na rodzimy grunt. Dla przykładu: promując dany projekt przenoszę jego estetykę na każdy detal swojego ubioru. Promocja„Bring Back Alice” była tego przykładem. A czy chciałabym z tej pasji zrobić biznes? Dlaczego nie? Jest takie powiedzenie: „if there is a will, there is a way”. Czyli „jeśli mamy chęci, droga się znajdzie”. Wystarczy, że znajdzie się osoba, która nam zaufa i znajdzie na to budżet. Ktoś powie: to szaleństwo, jak możecie myśleć, że się uda? Przypominam, że kiedyś pewien „szaleniec” wymyślił koło. A dziś pokażcie mi coś, co nie działa w oparciu o ten wzór! To także nawiązanie do tego kółka z Internetowej przeglądarki – ruchu, który nie pozwala życiu wcisnąć przycisku „stop”.

Ze znakiem „stop” jest ci zdecydowanie nie po drodze. Odważna i przebojowa. Nadwrażliwa. Jest coś, czego się obawiasz?

Mam wyobraźnię. A to nie pomaga w nocy spać. Boję się wszystkiego: utraty rodziców, braku miłości, wojny. Jutra. Dlatego doceniam małe rzeczy takie jak kawa z mlekiem i papieros w kawiarni pod blokiem. To mnie osadza tu i teraz i pomaga przestać się przejmować wszystkim tym, na co nie mam wpływu.  Najbardziej chyba obawiam się tego, czego nie znam. To, co znam - potrafię określić. Z drugiej strony sama czuję się „out of the box”, nie jestem łatwa do zaszufladkowania. Ale mam takie swoje pudełko, do którego odkładam to, co nazwane. Bezpieczne. To taka pozytywna puszka Pandory: odwrotność oryginału. Tak o tym myślę, bo warto przełamywać schematy, w każdym wymiarze. Może to pudełko kiedyś jeszcze się przyda. Najważniejsze, że kółko się kręci.

Kim jest Hela Englert?

Gdybym znała odpowiedź na to pytanie oznaczałoby, że stoję w miejscu. A ja nie lubię stać. Kojarzysz to kółko, które kręci się w internetowej przeglądarce? Jestem tym kółkiem. Mam nadzieję, że „znak loading” będzie trwać całe życie, zawsze - i nigdy nie poczuję, że wiem i umiem już wszystko. Moje słowo klucz to rozwój. Mój stan to work in progress. Lubię być dynamicznym wielokropkiem. A czasem wykrzyknikiem. Teorią, którą da się podważyć. Pytaniem, na które nie nie ma jednoznacznej odpowiedzi.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Wywiad
Prof. Magdalena Król z ważną nagrodą. „Mamy szansę zrewolucjonizować leczenie glejaka”
POLKA NA OBCZYŹNIE
Polka w Chile: Przy łóżku zawsze warto trzymać buty i latarkę
Wywiad
Sylwia Gregorczyk-Abram, Warszawianka Roku 2024: Pracuję na rzecz tych, którzy często nie mają głosu
Wywiad
Twórczyni "Matki Pingwinów": Świat, o którym opowiadam w serialu to poniekąd mój świat
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
CUDZOZIEMKA W RP
Koreanka w Polsce: Doceniajcie swoje urlopy! U nas wolne dni są jak jednorożce - nikt ich nie widział
Walka o Klimat
„Rzeczpospolita” nagrodziła zasłużonych dla środowiska