Magda Boczarska: Najlepsze rzeczy dzieją się wtedy, gdy przestajemy wszystko kontrolować

Terapia jest formą dbania o siebie, o swoją psychikę, podobnie jak sport jest dbaniem o ciało. Chciałabym, żeby więcej osób myślało o tym w ten sposób. Świadomość pewnych rzeczy pozwala człowiekowi mieć dla siebie więcej wyrozumiałości - mówi Magdalena Boczarska.

Publikacja: 19.12.2024 13:42

Magdalena Boczarska: Każdy etap życia ma swoją wartość i siłę.

Magdalena Boczarska: Każdy etap życia ma swoją wartość i siłę.

Foto: PAP

„Kawa nie wyklucza herbaty” – nawiązując do tego powiedzenia, jakie kontrasty „mieszkają” w Magdalenie Boczarskiej?

Mam ich całe mnóstwo. Z jednej strony jestem uporządkowana i lubię mieć kontrolę, a z drugiej – zdarza mi się kompletny chaos. Bywam otwarta i ciepła, ale potrafię też zamknąć się w sobie, gdy czuję, że tego potrzebuję. Uwielbiam ludzi, ale potrzebuję samotności, by złapać oddech. Wydaje mi się, że kontrasty są po prostu częścią mnie – nauczyłam się je lubić.

Talent, pracowitość, uroda. Ma pani przysłowiowe „wszystko”. Jak to jest nie mierzyć siebie wielkością plakatu na nowojorskim Times Square - nawiązuję do serialu wg prozy Harlana Coben`a: „W Ukryciu”.

Dziękuję za taką opinię, nigdy nie myślałam o sobie w takich kategoriach. Myślę, że sukces to coś bardziej subtelnego niż wielkość plakatu. Oczywiście, widok siebie na Times Square był niesamowity, ale nie po to pracuję w tym zawodzie – chcę zostawić w ludziach coś ciekawego po obejrzeniu filmu czy spektaklu. Chcę, żeby moja rola kogoś poruszyła, by odnalazł w niej cząstkę siebie. W tym sensie sukces jest bardziej prywatny, intymny.

Umie pani przyjmować komplementy?

Nie jest to moja najmocniejsza strona. Wychowywałam się w kulturze, gdzie skromność była cnotą, a chwalenie siebie – prawie grzechem. Ale uczę się, żeby nie deprecjonować komplementów. Staram się mówić po prostu „dziękuję” i nie zastanawiać się za bardzo, czy na pewno zasłużyłam (śmiech). To proces, ale powoli idzie mi coraz lepiej.

Czytaj więcej

Helena Englert: Nie ma co ubolewać nad byciem dzieckiem znanych rodziców

Catherine Deneuve jest autorką zdania, że najpiękniejsza w człowieku jest tajemnica. Co według pani w tym kontekście warto trzymać „w ukryciu”?

Tajemnica to coś, co nas chroni, daje przestrzeń, w której możemy być sobą, bez oceniania. Myślę, że warto trzymać w ukryciu to, co jest dla nas najbardziej osobiste – nasze lęki, niepewności, marzenia, które dopiero kiełkują. W świecie domagającym się od nas totalnej przejrzystości, tajemnica staje się luksusem. Pozwala zachować cząstkę siebie tylko dla siebie.

Rozszerzyła pani pojęcie kobiecości: mama, córka, kochanka. Kobieta pożądana może być wciąż podmiotem - myślę tu o pani roli w filmie „Heaven in Hell”.

Oczywiście, że może – i powinna. Kobiecość jest wielowymiarowa, a bycie pożądaną nie oznacza, że tracimy własną tożsamość czy sprawczość. To, jak jesteśmy postrzegane, nie powinno definiować tego, kim jesteśmy. W moich rolach staram się pokazywać kobiety w ich pełni – nie tylko jako obiekty pożądania, ale przede wszystkim jako osoby z własnymi pragnieniami, siłą i wolnością.

Kolory nieba, kolory piekła – czy są dla pani oczywiste?

Nie są i myślę, że właśnie w tym leży ich największa siła. Zarówno w sztuce, jak i w życiu najbardziej fascynują mnie odcienie – te, które wymykają się prostym definicjom. Niebo i piekło mogą być równie piękne, co przerażające, a granica między nimi jest często cienka. To w tych „nieoczywistościach” odnajduję inspirację do pracy, a czasem też do życia.

Michalina Wisłocka, jak powiedziała pani: „tupnęła nogą pośmiertnie”, ucząc, że „kochać to sztuka” - jakie są kolory świadomości współczesnej kobiety?

Świadomość współczesnej kobiety jest jak kalejdoskop. To mieszanka buntu, siły, czułości, zmęczenia, ale i nadziei. Jesteśmy coraz bardziej świadome swoich praw i potrzeb, ale też wciąż zmagamy się z oczekiwaniami, jakie narzuca nam świat. Myślę, że najważniejsze jest to, że uczymy się mówić głośno o swoich doświadczeniach i nie wstydzimy się swoich kolorów – nawet tych, które kiedyś były uznawane za mniej atrakcyjne czy niewygodne.

Czy pani zdaniem potrafimy już mówić w pierwszej osobie o własnych potrzebach?

Jesteśmy coraz bliżej. Coraz więcej kobiet ma odwagę mówić „ja” i domagać się tego, czego potrzebuje. Ale wciąż mamy wiele do zrobienia, zwłaszcza w kwestii wyzbywania się poczucia winy za to, że stawiamy siebie na pierwszym miejscu. To nie jest egoizm, tylko zdrowe podejście do życia.

Teatr jest jak mąż, a film jak kochanek. Role są jak mężczyźni – to pani słowa.

Uwielbiam takie role, które mnie zaskakują i stawiają przede mną wyzwania: i te fizyczne, i emocjonalne. Mające w sobie tajemnicę i wymagają ode mnie głębokiego zanurzenia. Lubię postaci pełne sprzeczności, które są jak puzzle – trudne do ułożenia, ale dające satysfakcję, gdy uda się znaleźć ich ukryty sens. Generalnie lubię, jak się dzieje.

Filmowa „Sztuka Kochania”, „Heaven in Hell”, „Różyczka”, „Różyczka 2”, nominowany do Paszportów „Polityki” teatralny „Wypiór”. Otwiera pani szuflady z napisem „mrok”. Jak w tym nie dotykać siebie?

Nie da się tego uniknąć. Każda rola, zwłaszcza taka, która sięga do mrocznych miejsc, dotyka mnie osobiście. Staram się jednak nie zostawać w tych emocjach zbyt długo. Po pracy potrzebuję przestrzeni, by się od nich uwolnić – to może być czas z rodziną, sport, cokolwiek, co pozwala mi wrócić do równowagi. Czasami to dosyć długi proces i bywa jeszcze trudniejszy niż spotkanie z samym sobą w trakcie pracy.

To jest zawód, którego nie zostawia się na wycieraczce. Rola musi panią, używając użytego przez panią określenia: „przeciuchrać”, by to było to coś spod serca?

Tak, inaczej nie miałoby to sensu. Dobra rola to taka, która mnie porusza, zmusza do zadawania sobie pytań i wykracza poza moją strefę komfortu. Jeśli ja sama jej nie poczuję, to widzowie też tego nie poczują.

Rozstanie z rolą może być jak wyrwa. Nowa rola to nowe spotkanie – czy każdorazowo otwiera pani inne drzwi w swojej psychice?

Każda nowa rola to dla mnie nowa podróż. Otwieram drzwi, jakich wcześniej nawet nie zauważałam, i pozwalam sobie zajrzeć w miejsca, które były dla mnie nieznane. To proces; za każdym razem mnie zmienia, ale też za każdym razem cieszę się na te nowe spotkania z podobną energią.

Czytaj więcej

Renata Dancewicz: Odrzuca mnie biurokracja w kościelnym wydaniu

Ożywia pani papierowe postaci, ale czy daje im kod dostępu do samej siebie?

Trzeba uposażyć postać w coś wiarygodnego, co się czuje, w pewnym sensie zna, za każdym razem dorzucam coś, co jest mi bliskie po to, by mieć fundament zbudowania czegoś, co z kolei jest zupełnie nowe i czego nigdy nie doświadczyłam.

Miała pani swoje małe końce świata. Mówi pani otwarcie o terapii...

Staram się pamiętać, że każdy koniec jest jednocześnie początkiem. To może brzmieć banalnie, ale wielokrotnie pomogło mi to zachować nadzieję i otwartość na to, co niosła przyszłość. Czasem przychodzi moment, kiedy zamiast walczyć z rzeczywistością, lepiej odpuścić – i to też jest siła, a nie słabość.

Terapia jest formą dbania o siebie, o swoją psychikę, podobnie jak sport jest dbaniem o ciało. Chciałabym, żeby więcej osób myślało o tym w ten sposób. Uważam, że to bardzo potrzebne narzędzie do poznania siebie, swoich wyborów, zrozumienia mechanizmów z dzieciństwa, które często przeszkadzają nam żyć pełnią życia. W ogóle świadomość pewnych rzeczy pozwala człowiekowi mieć dla siebie więcej wyrozumiałości.

W jaki sposób traktuje pani przemijanie?

Z pokorą i ciekawością. To część życia, a życie to piękna przygoda, która ma swój początek i koniec. Staram się koncentrować na tym, co mogę zrobić tu i teraz, zamiast martwić się tym, co nieuchronne. Przemijanie jest czymś, co dotyczy każdego z nas, niezależnie od tego, kim jesteśmy i czym się zajmujemy. Jako aktorka, często mam okazję wcielać się w role, które pozwalają mi zgłębiać różne aspekty życia – zarówno młodości, jak i starzenia się. W moim zawodzie przemijanie jest szczególnie obecne, bo pracujemy ciałem, twarzą, głosem, które z czasem się zmieniają. Zamiast traktować to jako coś, czego należy się obawiać, staram się widzieć w tym piękno. Każdy etap życia ma swoją wartość i siłę. Oczywiście, zdarza mi się myśleć o czasie, który już minął, ale coraz częściej skupiam się na „tu i teraz”, na jakości tych chwili – szczególnie, odkąd mam syna.

Można zagrać mordercę nie będąc mordercą. A zagrać mamę chćoby 15 letniej córki, która jest zakochana w tym samym mężczyźnie? Jak bycie mamą wpływa w pani przypadku na wybór ról?

Bycie mamą zdecydowanie zmienia perspektywę. Pewne tematy stają się bardziej osobiste, a inne mniej istotne. Zawsze staram się wybierać role, które w jakiś sposób rezonują z moim życiem, ale też takie, które pokazują różne odcienie kobiecości.

W 2010 roku dostała pani nagrodę na festiwalu w Gdyni za najlepszą rolę, a telefon milczał przez dwa lata. „Klątwa” nagrody?

Nagrody są niewątpliwie dużym wyróżnieniem i potwierdzeniem włożonej pracy, ale paradoksalnie mogą być też pewnym wyzwaniem. W 2010 roku byłam w momencie zawodowego przełomu – nagroda w Gdyni była dla mnie bardzo ważnym momentem w karierze i faktycznie… długo po niej, nic się nie działo. Ten czas braku propozycji dał mi jednak dużo przestrzeni na refleksję i rozwój. Z czasem nauczyłam się, że w naszym zawodzie nie chodzi tylko o sukcesy, ale o drogę i o to, żeby być wiernym sobie, swoim wyborom. Kilka dni temu zakończyłam zdjęcia do najnowszej produkcji, o której jeszcze nie mogę mówić, ale premiera najprawdopodobniej wiosną. W przyszłym roku realizuję też szczególny projekt filmowy, który, mam nadzieję, zbliży mnie do zrealizowania jednego z marzeń.

Czytaj więcej

Orina Krajewska o Małgorzacie Braunek: Wiele dowiedziałam się o mamie z książki

Mistrzyni ostatniej prostej czy osoba lubiąca rządzić, maniak kontroli – co jest pani skłonna bardziej przyjąć jako swoje?

Chyba jedno i drugie! Uwielbiam mieć kontrolę nad tym, co robię, ale w kluczowych momentach potrafię odpuścić i zaufać intuicji. W końcu najlepsze rzeczy często dzieją się wtedy, gdy przestajemy wszystko kontrolować. Myślę, że życie nauczyło mnie sztuki kompromisu. Kiedy pracuję nad rolą, bywam perfekcjonistką – chcę wiedzieć, że zrobiłam wszystko, co mogłam, żeby oddać postać w najdrobniejszych szczegółach. Z drugiej strony, w teatrze i filmie często mamy do czynienia z sytuacjami, których nie da się przewidzieć, więc wciąż uczę się też ufać procesowi, partnerom, reżyserowi. Ale jeśli miałabym wybrać, to bliższe mi jest chyba jednak bycie control freakiem (śmiech).

Jaka jest tajemnica chustki Michaliny Wisłockiej?

Taka, że jest to tajemnica...

„Kawa nie wyklucza herbaty” – nawiązując do tego powiedzenia, jakie kontrasty „mieszkają” w Magdalenie Boczarskiej?

Mam ich całe mnóstwo. Z jednej strony jestem uporządkowana i lubię mieć kontrolę, a z drugiej – zdarza mi się kompletny chaos. Bywam otwarta i ciepła, ale potrafię też zamknąć się w sobie, gdy czuję, że tego potrzebuję. Uwielbiam ludzi, ale potrzebuję samotności, by złapać oddech. Wydaje mi się, że kontrasty są po prostu częścią mnie – nauczyłam się je lubić.

Pozostało jeszcze 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Wywiad
Orina Krajewska o Małgorzacie Braunek: Wiele dowiedziałam się o mamie z książki
CUDZOZIEMKA W RP
Wietnamka w Polsce. Padają mocne słowa: „My cię tu nie chcemy, wracaj do siebie”
Wywiad
16-letnia naukowczyni Kornelia Wieczorek: Odpowiadam na potrzeby i problemy, które widzę
Wywiad
Prof. Anna Raciborska, onkolog dziecięca: Mówienie prawdy nie zawsze ma sens
Wywiad
Lara Gessler: Najgorsze, co można zrobić, to przyzwyczaić się do posiadania pieniędzy
Materiał Promocyjny
Nest Lease wkracza na rynek leasingowy i celuje w TOP10