Silne wiatry, suche powietrze, przerwy w dostawie prądu, utrudniony dostęp do wody – od kilku dni z takimi wyzwaniami mierzą się mieszkańcy i służby Los Angeles. Pożary, które trawią tamtejsze rejony, rozprzestrzeniają się w zawrotnym tempie, wywołując masowe zniszczenia budynków i zmuszając setki tysięcy osób do ewakuacji z zagrożonych terenów. Palisades, Eaton, Hurst, Lidia, Kenneth to te rejony, w których strażacy nadal walczą z żywiołem. Kilka mniejszych pożarów, między innymi w okolicach Woodley, Olivas, Sunset, udało się opanować. Jak podaje agencja Reutera, dwa największe pożary obejmują obszar 13 750 hektarów. Co najmniej 10 000 budynków zostało doszczętnie zniszczonych, a liczba ofiar śmiertelnych wzrosła do 10. – Te tereny wyglądają jak po wybuchu bomby atomowej. Nie spodziewamy się poprawy sytuacji w najbliższym czasie. Z wielkim niepokojem przyglądamy się rozwojowi sytuacji – powiedział szeryf hrabstwa Los Angeles, Robert Luna.
O dramatycznej sytuacji w Los Angeles rozmawiamy z mieszkającą tam Weroniką Rosati. Z jakimi trudnościami, poza niszczycielskim żywiołem i groźbą ewakuacji, mierzy się obecnie ona i jej rodzina?
Czytaj więcej
Utrzymany w stylistyce „Alicji w Krainie Czarów” dom brytyjskiej modelki i aktorki Cary Delevingne uległ zniszczeniu w wyniku pożaru. Co wiadomo na temat zdarzenia i gdzie w tym czasie przebywała właścicielka?
Czy jest pani bezpieczna w obecnym miejscu zamieszkania?
Tak, na szczęście ja jestem bezpieczna, ponieważ mieszkam w środku miasta. Nawet do tego stopnia, że niektórzy moi znajomi byli gotowi ewakuować się i zamieszkać w pokoju mojej córki. Problem polega jednak na tym, że nie wiadomo do końca, gdzie pożar się rozprzestrzeni. Ma to związek między innymi z bardzo mocnym wiatrem i suchym powietrzem. W minionych dniach mieliśmy jeden pożar w Pacific Palisades oraz cztery kolejne w innych pobliskich rejonach. Jeden pożar wybuchł w okolicy mojego miejsca zamieszkania, więc rzeczywiście pojawiła się spora obawa, czy niebezpieczeństwo zostanie zażegnane. Na szczęście tę sytuację udało się opanować, więc stres minął. Mogę być jedynie bardzo wdzięczna Bogu, że my z rodziną jesteśmy bezpieczni. Co prawda od ponad 48 godzin jesteśmy wręcz przyklejeni do telewizora, ponieważ sytuacja zmienia się dynamicznie, więc musimy wiedzieć, co się dzieje, aby w razie czego być gotowym do ewakuacji. Na miejscu są też moi rodzice na wypadek, gdyby trzeba było pomóc z ewakuacją. Jestem oczywiście spakowana i przygotowana na taką konieczność. Podobną sytuację przeżyłam, gdy byłam w bardzo zaawansowanej ciąży. Pożary rozprzestrzeniały się wtedy na Wzgórzach, gdzie wówczas mieszkałam. Wspominam to dość traumatycznie, ponieważ nie miałam pewności, czy mój szpital będzie nadal stał, gdy nadejdzie ten najważniejszy moment. Ogólnie jest to ciężki rok dla Los Angeles: przeżyliśmy huragan, który łączył się z powodzią. Dzięki temu, że ja mieszkam w mieście, te kataklizmy w dużym stopniu mnie omijają.