Stawiając pierwsze kroki w produkcji bielizny, Elżbieta Adamek, założycielka marki Samanta, zdecydowała się na produkcję biustonoszy w szerokiej gamie rozmiarów. Ponad 30 lat temu było ewenementem. Przez pierwsze 7 lat istnienia firma nie przyniosła żadnych zysków. W zeszłym roku, po 30 latach, wygenerowała 18 proc. zysku. Obecnie eksportuje swoje produkty do 20 krajów świata - w tym do Australii, USA, Kanady, Hondurasu, Portugalii, Hiszpanii, Włoch i Izraela - sprzedaje rocznie 120 tysięcy sztuk wyrobów. Na terenie Polski marka prowadzi 3 salony firmowe i współpracuje z ponad 280 partnerami B2B.
Gabriela Wysocka: Nie będzie w tym przesady, jeśli powiem, że wszystko zaczęło się od maszyny do szycia, którą dostała pani od mamy. Ta maszyna stała się zalążkiem dobrze prosperującego dziś biznesu…
Elżbieta Adamek: Moja mama miała trzy córki i syna. Ja jestem najmłodsza. Mama wychowywała nas tak, żebyśmy byli przygotowani do życia, gospodarni i samodzielni. W naszej tradycji znaczyło to, że kobieta powinna umieć gotować, robić na drutach, haftować i oczywiście szyć. To było oczywiste. Mama od dziecka szyła nam ubrania, a potem nauczyła szyć nas. Każda z sióstr dostała u progu dorosłości maszynę. Z racji tego, że byłam najmłodsza, dostałam maszynę jako ostatnia, więc moja maszyna Łucznik była najnowocześniejsza, już walizkowana. Kiedy skończyłam technikum gastronomiczne, znalezienie pracy nie było łatwe. W sezonie letnim pracowałam jako kelnerka, ale później nie miałam co robić. Miałam 20 lat i stanęłam przed pierwszym, życiowym wyzwaniem. Wtedy mama powiedziała mi: „Weź maszynę, pojedź do siostry, poszyjecie sobie i coś wymyślicie”.
I rzeczywiście sobie poszyłyście, tylko że na tym się nie skończyło. Jako przedsiębiorcze, młode kobiety, szukające pomysłu na siebie, poszłyście do lokalnego sklepiku rozeznać się w rynku”. Można to uznać za podwaliny strategii marketingowej przyszłej firmy – bardzo nowatorskie jak na tamte czasy.
Tak, zaczęłyśmy szyć, m.in. bluzki i spodnie. W miejscowym sklepiku zapytałyśmy, czego brakuje. Sprzedawczyni odpowiedziała, że staników. Był początek lat 90., brakowało wszystkiego, a zdobycie biustonosza dobrej jakości graniczyło z cudem. Po powrocie do domu rozprułyśmy biustonosz, który dostałam od siostry. Wykorzystałyśmy pozostałości materiałów i z nich uszyłyśmy pięć staników, które błyskawicznie się sprzedały, więc sprzedawczyni zamówiła kolejne. Za dwieście dolarów, które dostałam na 18 urodziny od mamy, kupiłyśmy w Łodzi pierwszy materiał. Można więc powiedzieć, że mama była naszym pierwszym inwestorem.