Odeszła kapitan żeglugi wielkiej Danuta Kobylińska-Walas. „Załoga błagała o litość”

Mówiono o niej „kapitan w spódnicy”, „madam comandante”. Miała własny sposób na kobiecość w męskim świecie. 21 czerwca, w wieku 93 lat odeszła Danuta Kobylińska-Walas, pierwsza w Polsce i druga na świecie kobieta kapitan żeglugi wielkiej. Jaka była, opowiada wnuczka Magdalena Skrzyńska.

Publikacja: 24.06.2025 11:09

Wnuczka o Danucie Kobylińskiej-Walas: Zawsze była bardzo kobieca i tę kobiecość z urokiem podkreślał

Wnuczka o Danucie Kobylińskiej-Walas: Zawsze była bardzo kobieca i tę kobiecość z urokiem podkreślała.

Foto: Archiwum prywatne

Wybrała morze. W latach 60., kiedy została pierwszą kobietą kapitanem żeglugi wielkiej, była  sensacją.

–  Zawsze powtarzała: „Trzeba być, nie mieć”. Pokazała, że można płynąć pod prąd i dopłynąć I to jest wybór – mówi Magdalena Skrzyńska, dziś mama czteroletniego synka. – Szanuję wybory babci, ale tę miłość do morza tak absolutnie magnetyczną nie do końca rozumiem – mówi.

O Danucie Kobylińskiej-Walas mówiono „kapitan w spódnicy”, „madame comandante”. Miała własny sposób na kobiecość w męskim świecie. I otworzyła drzwi innym kobietom.

– Teraz, gdy czytam spływające kondolencje, widzę, w jaki sposób ludzie o niej piszą, z jakim szacunkiem i uczuciem jestem głęboko wzruszona. Wzrusza mnie to, jak wiele kobiet z morzem związanych powołuje się dziś na moją babcię. Czuję ogromną dumę. Nie została kapitanem pod publiczkę, nie była to komunistyczna propaganda – podkreśla wnuczka.

Jest zresztą taka historia: kiedy kapitan „Żaba”, jak na nią mówiono, przypłynęła do Wielkiej Brytanii, na pokład wszedł pilot, który miał wprowadzić statek do portu. Spojrzał na nią surowo i powiedział: „Okej, widzę waszą komunistyczną propagandę. Ściągaj mundur i przyprowadź prawdziwego kapitana.”

– Moja babcia odpowiedziała: „To ja jestem prawdziwym kapitanem”. On wzruszył ramionami: „Nie wierzę. Powiedziała tylko: „Watch me”. I wydając profesjonalne komendy, weszła statkiem do portu. Musiała mu udowodnić, że naprawdę jest kapitanem. Pilot potem przeprosił, wręczył kwiaty. Nie mieściło mu się w głowie, że kobieta może prowadzić tak wielki statek z ładunkiem – opowiada Skrzyńska.

Danuta Kobylińska-Walas

Danuta Kobylińska-Walas

Foto: Archiwum prywatne

Danuta Kobylińska-Walas – kobieta waleczna

Danuta przed wnuczką nigdy nie kryła też tego, jak trudno było jej na początku drogi.

– Miała niesamowitego ducha walki. I to ją zahartowało. Mam wrażenie, że jak się na coś uparła, to po prostu nie było możliwości, żeby się nie potoczyło po jej myśli. Ale początki faktycznie były trudne. Przeżyła wiele złych rzeczy – przypomina Magdalena Skrzyńska.

Przyszła kapitan wielokrotnie starała się o przyjęcie do Szkoły Morskiej i nieodmiennie słyszała: „Kobiet nie przyjmujemy”. W końcu, żeby mogła zostać przyjęta do wymarzonej szkoły, musiała się poddać testowi na dziewictwo.

– Myślę, że to była kolejna próba, kolejny etap mający ją zniechęcić, odstraszyć. Bo ona naprawdę nie dawała spokoju; w Ministerstwie mówili o niej: „Danka Kobylińska, jak wyrzucimy ją drzwiami, wejdzie oknem”. I tak robiła – opowiada wnuczka. 

Ponieważ bardzo jej zależało na morzu, kiedy kazano jej się poddać badaniu, powiedziała: „Dobrze, badajcie mnie. Nie mam nic do ukrycia. Jestem dziewicą”.

– To była potworna psychologiczna zagrywka, żeby wybić jej morze z głowy. Ale ostatecznie zlitował się nad nią słynny kapitan Maciejewicz „Macaj”, wielki autorytet i sojusznik babci. Powiedział: „Dobrze, przyjmiemy dwie kobiety”. Jedna to była dobrze ustosunkowana politycznie sekretarka kogoś z komunistycznych władz, której przyjęcie narzucono Macajowi. A druga to moja babcia, z bardzo niewygodnym na owe czasy pochodzeniem ziemiańskim, ale sporym już doświadczeniem na morzu – opowiada Magdalena Skrzyńska.

Czytaj więcej

Teoria niebieskiego umysłu. Oto, jak działa na człowieka przebywanie nad wodą

Ojciec przyszłej kapitan żeglugi wielkiej był kapitanem Wojska Polskiego, a mama, Maria Leszczyńska, spadkobierczynią majątku pod Warszawą. Ona sama, panienka z dobrego domu, wychowana w majątku w Kozietułach, uczyła się gry na fortepianie i języka francuskiego, miała guwernantkę. Wtedy to było obciążenie, ale ona nigdy się pochodzenia nie wstydziła. Wychowanie w ziemiańskim domu nie było przeszkodą do tego, aby przełamywać bariery, porzucić elegancki świat i ubrudzić się, bo początkowo pracowała na holownikach czy statkach ratowniczych. Jako chłopiec okrętowy szorowała pokład, byle tylko móc być na statku. Wiązała piersi bandażami, ścinała włosy na krótko, mazała twarz smarem. Ukrywała, że jest dziewczyną. 

– Często wspominała, ile musiała się uczyć, ile pracować, bo czuła, że musi być dwa razy lepsza od kolegów – mówi Magdalena Skrzyńska.

Ukończyła szkołę z bardzo dobrym wynikiem.

W dość niespodziewany sposób przejęła swoje pierwsze kapitańskie dowództwo. W 1963 roku zamustrowała jako pierwszy oficer na statek „Kopalnia Wujek”. Kilka dni wcześniej zdała z pierwszą lokatą egzamin na kapitana żeglugi wielkiej, nie spodziewała się jednak szybkiego awansu. Podczas rejsu ze Stanów Zjednoczonych do Anglii rozchorował się starszy kapitan. Gdy zacumowali w Immingham, kapitan został zabrany do szpitala, konieczna była operacja. Dyrektor Polskiej Żeglugi Morskiej, Ryszard Karger, podjął wtedy decyzję, że „Żaba” przejmie obowiązki kapitana. I tak stała się „pierwszą po Bogu”.

- To był dla niej bardzo wzruszający moment, ale babcia mówiła mi też, że bardzo się bała: była kobietą, nie wiedziała, jak zareaguje załoga, która podchodziła do niej z dystansem. Musiała pokazać, że da radę. I dała – podkreśla Magdalena Skrzyńska.

Danuta Kobylińska-Walas i jej morskie opowieści

O swoich przygodach opowiadała dużo i chętnie. Często wracała do przeszłości.

–  Te, które zapamiętaliśmy najlepiej, to na przykład historia, jak karmiła strajkujących robotników w Stoczni Szczecińskiej, w grudniu w 1970 roku. Albo opowieść o uratowaniu statku „Kopalnia Miechowice”, który szedł na skały po utracie płetwy sterowej i trzeba było działać szybko – wymienia wnuczka.

Jej babcia dowodziła wtedy „Bieszczadami”, byli na Atlantyku, w okolicach wybrzeża Portugalii. Kapitan „Miechowic” wysłał sygnał S.O.S. bo statek kompletnie stracił sterowność i w dryfie zbliżał się niebezpiecznie szybko do skał Farilhoes. Inny kapitan, którego statek znajdował się bliżej poszkodowanych, odmówił udzielenia pomocy, tłumacząc się pilnym ładunkiem. Kapitan „Żaba” została sama z niezwykle trudną akcją ratunkową przy sztormowych warunkach.  – To było dla niej bardzo trudne doświadczenie. Przez trzy czy cztery noce, mając silne bóle menstruacyjne, nie schodziła z mostka. Wtedy ta kobiecość mocno dała jej w kość. Ale akcja zakończyła się sukcesem. Doholowała statek bezpiecznie do portu – kończy opowieść wnuczka.

Czytaj więcej

Nowe badanie pokazało, jak naprawdę menstruacja wpływa na zdolności intelektualne kobiet

Kolejną, niezwykle ważną i osobistą historią była ta, gdy w rejsie z Włoch do Corpus Christi w okolicach Zatoki Meksykańskiej poważnie rozchorował się kucharz. Objawy wskazywały na kamice nerkową, kucharz wił się z bólu, sytuacja była coraz poważniejsza. Kapitan Danuta Kobylińska-Walas wezwała pomoc, wysyłając depeszę do Konsula Generalnego w Nowym Jorku, ale statek był za daleko od lądu i odmówiono im wysłania łodzi ratunkowej czy śmigłowca. Konsultacje telefoniczne z lekarzami nie pozostawiały złudzeń: jeśli kucharz nie otrzyma pomocy, w ciągu kilkunastu godzin, umrze. Kapitan była zdeterminowana i użyła całej swojej siły perswazji. Zadzwoniła do amerykańskiej straży przybrzeżnej i płacząc w słuchawkę, błagała ratowników o pomoc. Mówiła, że to jeden z jej ludzi i że nie może go zostawić bez udzielenia pomocy. Odwoływała się do sumienia ratowników. Skłamała nawet, że woda jest ciut cieplejsza, a wiatr słabszy, niż w rzeczywistości. Wszystko po to, żeby tylko uratować człowieka. Dzięki jej błaganiu do akcji włączył się Air Force, który w przeciągu kilku godzin pojawił się przy statku z wykwalifikowaną ekipą lekarzy nurków, którzy wyskoczyli z samolotu.

–  Mój tata był wtedy na tym statku z babcią. Odbywał rejs szkoleniowy. Ponieważ też był nurkiem, to wyławiał tych lekarzy z wody i przewoził ich motorówką na pokład. Udało się uratować życie kucharzowi Jasiowi dosłownie w ostatniej chwili. To była dla babci historia bardzo przejmująca, finalnie radosna, która po raz kolejny pokazała, że szczęście towarzyszyło jej na morzu, a Neptun był dla niej łaskawy – opowiada wnuczka.

Danuta Kobylińska-Walas

Danuta Kobylińska-Walas

Foto: Archiwum prywatne

Zresztą, kapitan „Żaba” potrafiła Neptuna obłaskawić. Pewnego razu statek, którego była kapitanem, trafił na potężny sztorm. Załoga przychodziła do niej i błagała: „Pani kapitan, niech się pani zlituje, co to będzie?” Odpowiadała, bez cenzury: „Ty przychodzisz i mnie, kobietę, straszysz?! Jak cię kopnę w to, czego ja nie mam, to ci skorupy nosem wyjdą”. Mówili: „Mamy małe dzieci, ten statek się zaraz rozpadnie”.

–  To naprawdę było przerażające. Sama również przeżyłam sztorm na tankowcu, pływając z tatą, i wiem, co to znaczy, kiedy człowiek ma wrażenie, że statek zaraz pęknie na pół. Załoga babci była w ekstremalnej sytuacji. I wtedy ona, rozbrajająco i z humorem, powiedziała: „Dobrze, wrzucę Neptunowi swoje najpiękniejsze figi". No i faktycznie wrzuciła, a sztorm się uspokoił – mówi Magdalena Skrzyńska.

Potem w biurach Polskiej Żeglugi Morskiej krążyły legendy o „figach kapitan Żaby”.

Było też wiele innych opowieści, na przykład ta o salwach armatnich na jej cześć w Hawanie, gdy jej statek przypłynął do portu, a Fidel Castro koniecznie chciał się z nią spotkać. Tego dnia miał jednak miejsce zamach na jego życie i do spotkania nie doszło. I całe szczęście. Kapitan obawiała się tego spotkania, bo wiedziała, że Fidel był kobieciarzem, a ona była mężatką i nie chciała kłopotów. Krąży legenda, że zamiast spotkania dostała tysiąc orchidei. Odbierała też honorowe klucze do miasta w Nowym Orleanie. Tego rodzaju dowodów uznania miała wiele. Jednak historie, które pamiętała najbardziej, to były zawsze opowieści o ludziach. O jej załodze. Bo przecież na początku nie chcieli z nią pływać. Według przesądu, kobieta na mostku oznacza pecha.

Rockandrollowa babcia Danuta Kobylińska-Walas

Danuta Kobylińska-Walas była kobietą energiczną, aktywną, głośną i pełną pomysłów. Bardzo dbała o relacje międzyludzkie.

– Dla mnie była babcią rockandrollową, naprawdę nietuzinkową i bardzo nowoczesną. Przede wszystkim kochała ludzi. Relacje z nimi były dla niej najważniejsze. Nie liczył się wiek, kolor skóry, religia czy stan majątkowy, po prostu, ludzie byli dla niej ważni – wspomina Magdalena Skrzyńska.

Jako dziecko często zastanawiała się, skąd bierze się to całe poruszenie, gdy babcia gdzieś się pojawiała.

Czytaj więcej

Mądra Babcia o biznesie i swoim pokoleniu: Informuję, że my mamy pieniądze

–  Po latach zrozumiałam, że była po prostu niezwykła. Abstrahując od tego, że była moją babcią i bardzo ją kochałam, to dziś, patrząc na nią oczami dorosłej kobiety, mogę z pełnym przekonaniem powiedzieć, że była wyjątkowa. Nietuzinkowa, oryginalna, może nawet czasem ekscentryczna, ale w najlepszym tego słowa znaczeniu. Budziła ogólny podziw. Zawsze bardzo elegancka, elokwentna, z dystansem do siebie i poczuciem humoru. I teraz rozumiem, skąd ta sława, ten podziw i dlaczego tak bardzo jej na tym zależało – mówi wnuczka kapitan „Żaby”.

Przyznaje, że babcia tej sławy łaknęła i potrafiła się w niej odnaleźć. Czerpała z ludzi i dawała im energię.

–  Dziś byłam w jej mieszkaniu, porządkowałam zdjęcia i dokumenty. Na zdjęciach: babcia w Tunezji, babcia na przyjęciach z przyjaciółmi, babcia z całą rodziną nad morzem. Widać, że czerpała z życia garściami. Miała ogromną radość życia – podkreśla Magdalena Skrzyńska.

Danuta Kobylińska-Walas – morze kochała do końca

Ale już starość to był dla Danuty Kobylińskiej-Walas trudny temat. Przestawała być ważna, bo przestała wykonywać zawód, który był dla niej całym życiem. Oswajała tę starość humorem. A poczucie humoru miała niesamowite. Była też absolutną mistrzynią, jeśli chodzi o kuchnię. Wyprawiała niezapomniane przyjęcia. Wszystkie domy, w których mieszkała już na emeryturze, a było ich kilka: w Szczecinie, Warszawie, Tunisie, Hanowerze, to były domy otwarte.

–  Uwielbiała przyjmować gości. Była mistrzynią kuchni arabskiej i śródziemnomorskiej. Moja ukochana potrawa z dzieciństwa to krewetki z awokado. Babcia zawsze mi je przygotowywała. Jako dziecko czasem marzyłam, żeby choć raz zrobiła mielone, ale nigdy się nie doczekałam. W naszym domu jadło się raczej kuskus, salade tunisienne, zupę bouillabaisse i inne dania kuchni arabskiej i śródziemnomorskiej. To była jej codzienność i jej smaki – opowiada wnuczka Magda.

Pamięta, że babcia zawsze wolała, kiedy było głośno. Spędzała niezliczone godziny przy telefonie, na rozmowach z przyjaciółmi. Miała znajomych na każdym kontynencie i pielęgnowała te relacje. Wnuczkę nauczyła, że o przyjaźnie trzeba dbać.

Zawsze też była bardzo kobieca i tę kobiecość z urokiem podkreślała. Jednocześnie swoich kolegów z załogi traktowała po kumplowsku, miała sposoby na rozładowanie atmosfery: czasem rzuciła mięsem, zaklęła, żeby panowie lepiej ją usłyszeli, nie mieli poczucia, że dowodzi nimi grzeczna panienka z dobrego domu.

Mając już ugruntowana pozycje we flocie, zamówiła sobie specjalnie uszyty dla niej mundur kapitański ze spódniczką przed kolana. Miała zawsze pomalowane paznokcie, ułożoną fryzurę. Dbała o biżuterię. Choć żeglugowe pensje były wtedy skromne, podczas każdego rejsu kupowała sobie jakiś drobiazg, buty, torebkę, coś ładnego. Taka została do końca. Kiedy już była staruszką, zapraszała do domu panią manikiurzystkę i prosiła o malowanie paznokci na ulubione kolory.

Sztaudynger napisał o niej fraszkę: „Spodziewałem się morskiego wilka, a ujrzałem motylka”. I to zdaniem jej wnuczki, doskonale opisuje Danutę Kobylińską-Walas.

–  Po śmierci mojej mamy babcia częściowo się mną opiekowała. Tata, kapitan żeglugi, wypływał w rejsy, więc naturalnie spędzałyśmy wspólnie wakacje. Zawsze nad morzem, najczęściej nad Morzem Śródziemnym. Odwiedzałyśmy zaprzyjaźnione porty albo portowych agentów, z którymi babcia nadal utrzymywała kontakty. To były bardzo aktywne wakacje. Babcia dużo pływała żabką, stąd jej przydomek „Żaba”, który został z nią już na zawsze. Pewnego razu namówiła mnie nawet na wspólny lot ze spadochronem za motorówką!

Innym razem, wraz z dziadkiem, zabrali Magdę Skrzyńską i jej przyjaciółkę na Ibizę. Dziewczynki miały wtedy po 15 – 16 lat.

– Dziadkowie chyba nie do końca zdawali sobie sprawę z tego, że Ibiza to imprezowa stolica świat, ale w żadnym razie ich to nie zdeprymowało. A byli już wtedy naprawdę wiekowymi ludźmi! Dziadek Edzio Wajda, mój przyszywany, bo biologiczny dziadek zginął, zanim zdążyłam go poznać, był 16 lat starszy od babci. Zabrali nas na imprezę i poznałyśmy Ibizę z jej najbardziej znanej strony – opowiada wnuczka.

Najmilej wspomina ich wspólne samochodowe podróże przez Europę: Danuta bardzo szybko jeździła i prowadziła samochód w kapeluszu. Obok siedział dziadek i śpiewał arie operowe, bo był tenorem operetkowym.

–  Byliśmy dość osobliwym zestawem. W aucie nigdy nie było cicho. Wakacje też nigdy nie były spokojne, bo zawsze byliśmy w ruchu – opowiada Magdalena Skrzyńska.

Kiedy kapitan „Żaba” skończyła pływać, objęła na sześć lat przedstawicielstwo żeglugowe w Tunisie. 

–  To był magiczny czas, dla ba babci miękkie lądowanie przed emeryturą – wspomina wnuczka, która miała to szczęście, że pomieszkiwała wtedy z mamą i babcią w Tunisie.

Danuta Kobylińska-Walas po przyjeździe do placówki w Tunezji, zamieszkała na piętrze eleganckiego domu z willowej dzielnicy. 

– Na dole domu mieszkała Saida z rodziną, Tunezyjka, która miała być babci gosposią. Natychmiast oczywiście stała się jej przyjaciółką, a rodziny bardzo się zaprzyjaźniły. Kiedy przychodziła posprzątać, siadały i piły kawę. Bo dla babci ważniejsza była rozmowa, niż wysprzątany dom. To najlepiej pokazuje, jaka była – podkreśla Magda Skrzyńska.

Ostatni raz jej babcia widziała morze w miasteczku Cuxhaven, niedaleko Hamburga, a było to kilka lat przed pandemią. Prosiła, żeby ją tam zawieźć. To był dla niej kojący, ukochany widok. Potem jej stan zdrowia nie pozwalał już na podróże. Ale morze kochała niezmiennie.

Magda Skrzyńska mówi, że to, co dała jej babcia, to bezwarunkowa miłość.

–  Zawsze widziała mnie najpiękniejszą, najmądrzejszą. Dostałam od niej pełną akceptację – wymienia. I dodaje: - Dzięki niej zbudowałam swoje poczucie własnej wartości, dzięki niej czuję się wolna. Zachęcała mnie do bycia sobą. Taka była: wolnościowa i tolerancyjna. Podziwiałam jej niezwykły dar łączenia ludzi i kultywowanie znajomości z ciekawymi osobami. W różnych trudnych decyzjach, które podejmowałam, pomagała mi świadomość jej odwagi i siły, i to we mnie zostanie. To piękny prezent, który mi ofiarowała.

Wybrała morze. W latach 60., kiedy została pierwszą kobietą kapitanem żeglugi wielkiej, była  sensacją.

–  Zawsze powtarzała: „Trzeba być, nie mieć”. Pokazała, że można płynąć pod prąd i dopłynąć I to jest wybór – mówi Magdalena Skrzyńska, dziś mama czteroletniego synka. – Szanuję wybory babci, ale tę miłość do morza tak absolutnie magnetyczną nie do końca rozumiem – mówi.

Pozostało jeszcze 98% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Ludzie
Rumer Willis o Dniu Ojca w cieniu demencji. „Czuję głęboki ucisk w sercu”
Ludzie
Wspomnienie o Ewie Dałkowskiej. „Zawsze była zanurzona w przyszłości”
Ludzie
Jennifer Lawrence ma oryginalną radę dla aspirujących aktorów. Chodzi o posiadanie dzieci
Ludzie
Ośmioro dzieci i ogromne zyski. Królowa ruchu #tradwife powiększa swoje biznesowe imperium
Materiał Promocyjny
Firmy, które zmieniły polską branżę budowlaną. 35 lat VELUX Polska
Ludzie
Pozew przeciwko Jennifer Lopez. Czego dotyczą oskarżenia?