Danuta Kobylińska-Walas – morze kochała do końca
Ale już starość to był dla Danuty Kobylińskiej-Walas trudny temat. Przestawała być ważna, bo przestała wykonywać zawód, który był dla niej całym życiem. Oswajała tę starość humorem. A poczucie humoru miała niesamowite. Była też absolutną mistrzynią, jeśli chodzi o kuchnię. Wyprawiała niezapomniane przyjęcia. Wszystkie domy, w których mieszkała już na emeryturze, a było ich kilka: w Szczecinie, Warszawie, Tunisie, Hanowerze, to były domy otwarte.
– Uwielbiała przyjmować gości. Była mistrzynią kuchni arabskiej i śródziemnomorskiej. Moja ukochana potrawa z dzieciństwa to krewetki z awokado. Babcia zawsze mi je przygotowywała. Jako dziecko czasem marzyłam, żeby choć raz zrobiła mielone, ale nigdy się nie doczekałam. W naszym domu jadło się raczej kuskus, salade tunisienne, zupę bouillabaisse i inne dania kuchni arabskiej i śródziemnomorskiej. To była jej codzienność i jej smaki – opowiada wnuczka Magda.
Pamięta, że babcia zawsze wolała, kiedy było głośno. Spędzała niezliczone godziny przy telefonie, na rozmowach z przyjaciółmi. Miała znajomych na każdym kontynencie i pielęgnowała te relacje. Wnuczkę nauczyła, że o przyjaźnie trzeba dbać.
Zawsze też była bardzo kobieca i tę kobiecość z urokiem podkreślała. Jednocześnie swoich kolegów z załogi traktowała po kumplowsku, miała sposoby na rozładowanie atmosfery: czasem rzuciła mięsem, zaklęła, żeby panowie lepiej ją usłyszeli, nie mieli poczucia, że dowodzi nimi grzeczna panienka z dobrego domu.
Mając już ugruntowana pozycje we flocie, zamówiła sobie specjalnie uszyty dla niej mundur kapitański ze spódniczką przed kolana. Miała zawsze pomalowane paznokcie, ułożoną fryzurę. Dbała o biżuterię. Choć żeglugowe pensje były wtedy skromne, podczas każdego rejsu kupowała sobie jakiś drobiazg, buty, torebkę, coś ładnego. Taka została do końca. Kiedy już była staruszką, zapraszała do domu panią manikiurzystkę i prosiła o malowanie paznokci na ulubione kolory.
Sztaudynger napisał o niej fraszkę: „Spodziewałem się morskiego wilka, a ujrzałem motylka”. I to zdaniem jej wnuczki, doskonale opisuje Danutę Kobylińską-Walas.
– Po śmierci mojej mamy babcia częściowo się mną opiekowała. Tata, kapitan żeglugi, wypływał w rejsy, więc naturalnie spędzałyśmy wspólnie wakacje. Zawsze nad morzem, najczęściej nad Morzem Śródziemnym. Odwiedzałyśmy zaprzyjaźnione porty albo portowych agentów, z którymi babcia nadal utrzymywała kontakty. To były bardzo aktywne wakacje. Babcia dużo pływała żabką, stąd jej przydomek „Żaba”, który został z nią już na zawsze. Pewnego razu namówiła mnie nawet na wspólny lot ze spadochronem za motorówką!
Innym razem, wraz z dziadkiem, zabrali Magdę Skrzyńską i jej przyjaciółkę na Ibizę. Dziewczynki miały wtedy po 15 – 16 lat.
– Dziadkowie chyba nie do końca zdawali sobie sprawę z tego, że Ibiza to imprezowa stolica świat, ale w żadnym razie ich to nie zdeprymowało. A byli już wtedy naprawdę wiekowymi ludźmi! Dziadek Edzio Wajda, mój przyszywany, bo biologiczny dziadek zginął, zanim zdążyłam go poznać, był 16 lat starszy od babci. Zabrali nas na imprezę i poznałyśmy Ibizę z jej najbardziej znanej strony – opowiada wnuczka.
Najmilej wspomina ich wspólne samochodowe podróże przez Europę: Danuta bardzo szybko jeździła i prowadziła samochód w kapeluszu. Obok siedział dziadek i śpiewał arie operowe, bo był tenorem operetkowym.
– Byliśmy dość osobliwym zestawem. W aucie nigdy nie było cicho. Wakacje też nigdy nie były spokojne, bo zawsze byliśmy w ruchu – opowiada Magdalena Skrzyńska.
Kiedy kapitan „Żaba” skończyła pływać, objęła na sześć lat przedstawicielstwo żeglugowe w Tunisie.
– To był magiczny czas, dla ba babci miękkie lądowanie przed emeryturą – wspomina wnuczka, która miała to szczęście, że pomieszkiwała wtedy z mamą i babcią w Tunisie.
Danuta Kobylińska-Walas po przyjeździe do placówki w Tunezji, zamieszkała na piętrze eleganckiego domu z willowej dzielnicy.
– Na dole domu mieszkała Saida z rodziną, Tunezyjka, która miała być babci gosposią. Natychmiast oczywiście stała się jej przyjaciółką, a rodziny bardzo się zaprzyjaźniły. Kiedy przychodziła posprzątać, siadały i piły kawę. Bo dla babci ważniejsza była rozmowa, niż wysprzątany dom. To najlepiej pokazuje, jaka była – podkreśla Magda Skrzyńska.
Ostatni raz jej babcia widziała morze w miasteczku Cuxhaven, niedaleko Hamburga, a było to kilka lat przed pandemią. Prosiła, żeby ją tam zawieźć. To był dla niej kojący, ukochany widok. Potem jej stan zdrowia nie pozwalał już na podróże. Ale morze kochała niezmiennie.
Magda Skrzyńska mówi, że to, co dała jej babcia, to bezwarunkowa miłość.
– Zawsze widziała mnie najpiękniejszą, najmądrzejszą. Dostałam od niej pełną akceptację – wymienia. I dodaje: - Dzięki niej zbudowałam swoje poczucie własnej wartości, dzięki niej czuję się wolna. Zachęcała mnie do bycia sobą. Taka była: wolnościowa i tolerancyjna. Podziwiałam jej niezwykły dar łączenia ludzi i kultywowanie znajomości z ciekawymi osobami. W różnych trudnych decyzjach, które podejmowałam, pomagała mi świadomość jej odwagi i siły, i to we mnie zostanie. To piękny prezent, który mi ofiarowała.